Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33 - Pytanie brzmi: dlaczego?

Ten tydzień był jednym z najcięższych tygodni w życiu Deana Winchestera. Nigdy nie przeczuwał, że będzie mu pisane czuć aż tyle negatywnych emocji naraz. Kim teraz był? Wrakiem człowieka? Cieniem? Kurwą? Miał wrażenie, że wszystkim, zwłaszcza, kiedy kokaina odpuszczała. Ćpał, stał się tym, czym na pewno jego matka by nie chciała, by był, on sam też wstydził się tego, kim jest. Pewność siebie która kiedyś drzemała w Deanie zgasła zastąpiona opuszczoną głową i strachem przed spojrzeniem ludziom w oczy. Nagle zrozumiał, jak czuł się Cas i jaki on był, tylko była między nimi jedna szczególna różnica, Winchester sam doprowadził się do takiego stanu, a Novak po prostu taki się urodził. 

Nie pamiętał już kiedy ostatni raz spał w łóżku, a dni zlewały mu się w jeden. Kokaina była dobra, na jakiś czas, by się odstresować i zapomnieć, czasem nie czuć bólu i tego, jak Jeremy go wykorzystywał. Zaczął to robić codziennie, czasem w szkole w męskiej ubikacji, czasem po lekcjach w jego samochodzie, w lesie czy w pobliskim pubie. Winchester po prostu brał przed tym kreskę i poddawała się temu, co chłopak z nim robił tylko po to, by mieć zapas tego białego lekarstwa. Z czasem stawał się coraz bardziej brutalny, niedelikatny, a z tym Dean bardziej złamany i brudny.

Nienawidził siebie tak bardzo, że to bolało.

Tego dnia przyszedł normalnie do szkoły. Wypalił papierosa przed wejściem, gdzie zobaczył z daleka Castiela. Chłopak bardzo się zmienił, chodził zgarbiony, jakby niósł na plecach worek z kamieniami. To on mu to zrobił, to przez niego ten chłopak tak cierpiał. Ten widok sprawił, że Dean musiał odwrócić wzrok i wziąć kilka wdechów, by powstrzymać łzy, które zebrały się w jego oczach. Przymknął oczy i od razu przypomniał sobie te kilka ich wspólnych chwil, uśmiech i śmiech Casa, które sprawiały, że serce mu rosło. Był taki szczęśliwy przy nim, beztroski, a teraz już tego nie było. Zniszczył to i stracił, na zawsze.

Winchester wyrzucił papierosa i wszedł do szkoły. Często mijał się z Novakiem na przerwach, jednak chłopak tylko raz przez ten czas spojrzał na niego i to była najgorsza rzecz, jaka mogła się teraz wydarzyć. Jego spojrzenie było przepełnione taką goryczą i pustką, że aż blondyna bolało w klatce.

To była jego wina.

Nie był świadomy tego, co czekało go dzisiejszego dnia. Pierwsze zajęcia minęły mu w porządku, co oznaczało, że nauczyciel nie przyczepił się do jego ślepego wzroku skierowanego za okno. Nic nie pamiętał z lekcji, jedynie dźwięk dzwonka, który zmusił go do wstania i wyjścia na korytarz. Jak co dzień skierował się pod szafkę Jeremy'ego, by czekać na niego, aż przyjdzie. Taki był już rytuał od dwóch tygodni. Chłopak podszedł do niego, objął go mocno za pośladki i pocałował bardzo namiętnie. Dean pozwolił mu na to nawet lekko pogłębiając pocałunek.

Ludzie już nie patrzyli, chociaż na początku Winchester bardzo się tego obawiał. Czasem ktoś zerknął kontem oka rzucając zniesmaczoną minę na widok tego, co starszy brunet robił z Deanem. Nikt jednak nie odzywał się, nie skarżył, omijali ich szerokim łukiem. Widział, jak patrzyli na niego, gdy był sam. Brzydzili się nim równie mocno, co on sobą.

- Pragnę cię - szepnął Jeremy w usta chłopaka i ścisnął jego ramię. - Łazienka, teraz - warknął mu do ucha. Nie miał wyboru. Ruszył ze spuszczoną głową do ubikacji. Odczekali, aż zadzwoni dzwonek, a pomieszczenie będzie puste. Jeremy wyjął małą torebeczkę strunową i uśmiechnął się do niego. - Ile? Jedna, dwie kreski? - zapytał rozsypując narkotyk na parapecie. Dean pokazał dwa palce i nachylił się by wciągnąć obie kreski. Zawirowało mu w głowie i przetarł krew wypływającą mu z nosa.

- Ty nie bierzesz? - zapytał.

- Nie, ja dziś wziąłem lepszy towar, ale ty dziecinko lepiej tego nie bierz - wyszczerzył się i złapał go za kark. Wepchnął go mocno do kabiny i jednym ruchem sprawił, że chłopak padł na kolana. Usłyszał dźwięk rozpinającego się rozporka i dostał z otwartej dłoni po twarzy. Reszty nie chciał pamiętać.

To było najgorsze, co przeżył dotychczas i nawet narkotyk nie był w stanie zamazać jego wspomnień ani uczuć. Było możliwe być bardziej brudnym niż był teraz? Na rękach nie miał miejsca na cięcie się, więc zaczął to robić w innych miejscach. Był już zmęczony wszystkim, po prostu nie miał siły. Tego dnia położył się do łóżka i nie chciał wstać, chciał zasnąć i już nigdy się nie obudzić.

Nie chciał już żyć.

***

Sam miał jedynie 12 lat, jednak był bardzo inteligentnym chłopcem i rozumiał dużo więcej niż jego rówieśnicy. Ciocia Ellen nie miała pojęcia, czy to przez to, że wychował się bez rodziców czy po prostu taki już był. Była mimo to bardzo z niego dumna, szatyn dostawał bardzo dobre oceny w szkole, był prymusem i potrafił robić zadania z wyższego rocznika. Był wszechstronnie uzdolniony, pomagał swoim kolegom i koleżankom w pracach domowych, wygrywał konkursy i olimpiady. Nigdy na nic nie narzekał, chociaż nie zawsze było łatwo.

Jednak miał coś, a dokładniej kogoś, dzięki komu był w stanie być sobą. Tym kimś był Dean, jego starszy brat, który był jego wzorem do naśladowania. Kochał go najmocniej, zawsze widział w nim coś tak wyjątkowego. Nawet jak był mały i płakał, najlepszym lekarstwem był brat, na którego widok malec od razu rechotał i chciał się bawić. Łączyło ich coś, co było niewidoczne dla ludzkiego oka i bardzo silne, przez co Sam umiał wyczuć, kiedy z bratem było źle. Znał go jak nikt inny.

Tym razem też tak było.

Nie było Casa, to była pierwsza rzecz, jaką zauważył. Chłopak wrócił z podróży rodzinnej, ale ani razu nie zawitał u Singerów, gdzie wcześniej byli prawie nierozłączni. Dean stał się cichy, nie odzywał się do nikogo i unikał wszystkich, nawet jego. Był osowiały, niechętny do wychodzenia z domu, Sam był pewien, że brat prawie nic nie jadał. Martwił się, bardzo, dlatego poinformował o tym ciocię. Powiedział jej, co zauważył i co według niego się stało.

Rozstali się.

Tylko pytanie brzmiało: dlaczego?

Ellen obiecała, że porozmawia z blondynem, ponieważ sama od jakiegoś czasu rzadko się z nim widywała. Dopiero Sam zwrócił jej uwagę.

Tego popołudnia Sam był w domu, gdy Dean wszedł do domu z ponurą miną. Jak zawsze nieobecny, chcąc niezauważony pójść na górę. Jednak nie tym razem.

- Dean, złotko, chodź na chwilę - odezwała się ciocia. Było już po dziewiętnastej. - Gdzie byłeś?

Chłopak nawet na nich nie spojrzał, a w pomieszczeniu była cała rodzina, nawet Jo. 

- Na zajęciach dodatkowych - zwinnie skłamał, jednak kobieta uniosła brew do góry.

- Doprawdy? A na jakie zajęcia chodzisz o tej porze? - zapytała przyglądając się siostrzeńcowi. Miał podkrążone oczy, był blady na twarzy i chyba schudł. Wyglądał jak siódme nieszczęście.

- Zapisałem się na jakąś muzykę, jestem zmęczony - chciał już iść, jednak zatrzymał go głos ciotki.

- Usiądź z nami.

Sam przyglądał się bratu, jak przez jego twarz przeszło kilka emocji. Od zmieszania i zmartwienia, po złość i w końcu obojętność. Chłopak wzruszył ramionami i usiadł na krześle. Spojrzał na ciocię i wujka.

- Słucham? - zapytał oschle.

- Dean, co się z tobą dzieje? Od trzech tygodni jesteś nieobecny, jakby cię tu nie było. Coś się stało? Co z Casem?

Na ostatnim pytaniu twarz Deana drgnęła, Sam był pewien, że to zauważył. To było to, chodziło o tego chłopaka, to on był przyczyną dziwnego zachowania brata.

- Nic, wszystko okej, po prostu... To liceum, więcej zajęć, mam mniej czasu - powiedział i przełknął. - A Cas... Nie jesteśmy już razem - oznajmił starając się brzmieć normalnie.

Zapadła cisza w kuchni na dłuższy czas. Bobby wymienił spojrzenie z ciocią Ellen, która pokręciła w końcu głową.

- Chcę byś wiedział, że zawsze możesz na nas liczyć i możesz z nami porozmawiać - powiedziała kobieta patrząc z troską na blondyna, który spuścił wzrok na swoje dłonie. Wciąż miał złamane dwa palce, jednak wmówił rodzinie, że to stało się na wuefie i że wszystko jest okej. Nie musieli nic wiedzieć, nie było takiej potrzeby.

- Wiem ciociu - powiedział i uniósł wzrok. Chciał już stąd wyjść, chciał uciec, schować się przed ich przeszywającym wzrokiem. Starał się ukryć ból, jaki miał w sobie, bał się, że długo nie wytrzyma.

Ciocia odczekała jeszcze chwilę, jednak nie doczekała się już niczego ze strony siostrzeńca. Westchnęła ciężko i pozwoliła mu iść. Dean powoli opuścił kuchnię i skierował się na górę. Miał to za sobą, coś, czego bał się najbardziej, konfrontacji z rodziną. Na szczęście nie był po kresce, bo mogliby coś zauważyć, a to byłoby najgorsze.

Zamknął się w pokoju i położył się w łóżku zakrywając sobie usta dłonią, od razu łkając z całych sił. Bał się, że ktoś teraz mógłby go podsłuchiwać. Było coraz ciężej, a po tym co stało się zeszłego dnia w szkole nie potrafił spojrzeć na siebie w lustro.

Sam, tak jak podejrzewał Dean, stał dość długo pod drzwiami brata wsłuchując się w ciszy w to, co mógłby usłyszeć po drugiej stronie. Przeliczył się, bo nie usłyszał nic. Zrezygnowany poszedł do siebie i czytał dalej swoją ulubioną książkę. 

***

- Wszystko okej, Gabe? - zapytała Kate, koleżanka z pracy. Właśnie siedział na zapleczu uspokajając się po tym, jak prawie wylał gorącą kawę na klienta. Klient nie ucierpiał, ale filiżanka już tak. Potłukła się, a on trzęsącymi się dłońmi sprzątnął ją i wyszedł z głównej sali. Co się z nim działo? Zły stan emocjonalny młodszego brata źle na niego wpływał i czasem po prostu zapominał się, myślał o nim i o tym całym bagnie, które go spotkało. Czym sobie ten biedny chłopak zasłużył? Był tylko ślepo zakochany w jakimś gamoniu, który nie umiał tego uszanować i wykorzystał jego uczucia.

Brzydził się nim.

Aż świerzbiły go ręce, żeby znaleźć tego blondaska i rozwalić jego piękną twarzyczkę na kwaśne jabłko. Chciał to zrobić, bardzo, jednak Cas mu nie pozwalał. Za każdym razem, gdy Gabe zaczynał ten temat, chłopak bronił się, że to nie jego sprawa, że sobie radzi i że wszystko jest okej. Nie było. Gabriel to widział, nie był głupi. Miał ochotę załatwić to po swojemu, bo ten gnojek zasługiwał tylko na to. 

Teraz ręce aż mu się trzęsły z nerwów na samą myśl o tej całej sytuacji. Może trochę za bardzo się przejmował, ale to był jego młodszy braciszek, mała fajtłapa, którą zawsze bronił i wychował, był aniołkiem, którego kiedyś obiecał sonie nie pozwolić komukolwiek tknąć i zranić. Zawiódł, dlatego teraz powinien zrobić wszystko, by ten parszywy gnój zapłacił za całe zło i cierpienie, przez jakie przechodził brunet.

- Tak, wszystko w porządku - odpowiedział dziewczynie i uśmiechnął się do niej słabo. - Trochę się zdenerwowałem, ale jest okej.

- Może chcesz wody? - zapytała Kate chcąc jakoś pomóc.

- Dzięki, naprawdę, ale nie trzeba - uśmiechnął się do niej. Dziewczyna kiwnęła i wyszła z zaplecza zostawiając go samego.

Nagle usłyszał dźwięk wiadomości. Wyjął telefon z kieszeni i odczytał ją.

"Gabe, jesteś w pracy?"

To była Charlie, mały uparty rudzielec. Gabriel lubił ją, wściubiała nos w nie swoje sprawy i umiała wyjąć z kogoś informację jak mało kto. Byłaby idealnym gliną, pomyślał.

"Tak, a co?" odpisał.

"To wyjdź na moment, jestem przed twoją cukiernią"

Gabriel od razu się zebrał i wyszedł przed budynek, wcześniej oczywiście informując o wszystkim Kate. Charlie na jego widok wyszczerzyła się i rzuciła mu się na szyję. Nie widzieli się ponad trzy tygodnie.

- Hej, rudzielcu, co tam? - zapytał patrząc na nią z rozbawieniem.

Dziewczyna zagryzła wargę i posmutniała.

- Wiesz po co przyszłam - powiedziała. - Była u niego i... Nie udało mi się nic wyciągnąć, rozumiesz? Mi, nic a nic mi nie powiedział - powiedziała nie dowierzając, że w ogóle coś takiego miało miejsce. - Był... Dziwny, to nie był ten Dean, którego znałam.

- To frajer, nie zmienię zdania, Charls - oznajmił Gabriel.

Ruda zmieszała się i westchnęła.

- Ja mam dziwne wrażenie, że tu chodzi o coś więcej niż o to, że znalazł sobie kogoś nowego. Dowiem się, o co chodzi, tylko potrzebuję na to czasu i... Twojej pomocy - oznajmiła i zagryzła wargę. - Czy mogę na ciebie liczyć?

Blondyn westchnął i w końcu pokiwał głową.

- Jeśli to będzie miało pomóc jakoś Castielowi, to zrobię wszystko - przyznał.

To była prawda, był w stanie zrobić bardzo dużo, byle tylko nie widywać codziennie swojego brata w takim stanie.

____________________________________________

Jest rozdział, w końcu ^^

Jak wam się podoba? Mi się o dziwo pisze to przyjemnie i naprawdę szybko, jak na mnie oczywiście ;)

Gwiazdki i te sprawy mile widziane, motywują do pisania ^^

Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro