Rozdział 31 - Potrzeba znieczulenia
Deal był prosty, Jeremy będzie dostarczać blondynowi narkotyk, by ten mógł zapomnieć o swoich dotychczasowych problemach, a Dean będzie spełniać jego zachcianki. Winchester słysząc te brednie parsknął mu w twarz i wyśmiał. To musiał być jakiś żart, nie będzie niczyją kurewką tylko po to, by przyćpać. Nie był uzależniony, zrobił to raz i nie miał zamiaru znów popełnić tego błędu, a zwłaszcza nie za taką cenę.
Jednak gdzieś z tyłu głowy pamiętał te uczucie błogości i siły, jakby nagle mógł przenosić góry i cieszyć się w końcu życiem. Teraz było dużo gorzej niż wcześniej, teraz miał na głowie zdradę, która była niewybaczalna. Z tym co zażył nie było tych problemów, zacierały się gdzieś w otchłaniach umysłu, że nawet próbując nie mógł ich odnaleźć, ale... Po co miałby ich szukać? Po zażyciu było inaczej, było lepiej, świat stawał się kolorowy i podporządkowany jemu, a on był panem tego świata, swojego życia.
Odrzucił te myśli i pokręcił głową.
- Nie zmusisz mnie do tego - oznajmił zirytowany.
- W porządku. Zróbmy tak. Dam ci próbkę, trochę, na jeden raz, a ty mi jutro powiesz, co z tym zrobiłeś. Czy wziąłeś czy wyrzuciłeś, okej? - wcisnął mu ukradkiem małą torebeczkę strunową. Po tym odsunął od siebie Deana i ruszył korytarzem na zajęcia.
Była jedna rzecz, o której Winchester nie wiedział o brunecie. Jeremy był dealerem, który gustował w takich chłopcach jak on. Dean nie był pierwszy, a trzecioklasista miał swoje sposoby, by ci wciągnęli ten pierwszy raz i popełnili największy błąd swojego życia. Robił to, bo lubił, takie było jego hobby. Jedni tańczyli, drudzy rysowali, inni śpiewali, a on uwielbiał mieć przy sobie takiego niewinnego naiwnego chłoptasia.
Dean wpadł mu w oko niemalże od razu. Pochłonięty myślami siedział przy tym barze i sączył drinka. Jeremy od razu wyczuł, że chłopak był smutny, po kilku latach miało się już do tego nosa. Nie był głupi, znał swoją wartość i wiedział, że brzydki nie był, wystarczyło się wysilić, a każdy poszedłby z nim do łóżka i jadł mu z ręki. Z Winchesterem było podobnie, chłopak od razu się zainteresował mimo, że był w związku. Zauważył, że kochał tego chłopaka, więc to uznał za priorytet. Zniszczyć to, co między nimi było. Czy zdrada nie była najlepszym rozwiązaniem? Po krótkiej rozmowie i obserwacji zauważył rany na nadgarstkach, które musiały być już stare, bo chłopak ich nie krył. Gdy tamten zgodził się na postawienie mu drinka, Jeremy wiedział, że młody jest już jego.
Miał kasę, miał towar, za który dostawał te kasę, potrzebował tylko małej kurewki. Taką znalazł, a wiedział, że wróci.
Zawsze wracali.
Dean był wściekły na siebie, że dał się namówić na kolejną dawkę narkotyku. Gdy wpadł do domu, nikogo nie było. Zamknął się w łazience i przemył nadgarstek i dłonie. Bardzo bolały, niemalże nie mógł poruszać dłońmi. Zacisnął szczękę i starał się nastawić kości. Musiał, inaczej źle by się zrosły, a do szpitala nie miał zamiaru iść, bo o wszystkim dowiedziałaby się ciocia. Nie było się czym chwalić, więc najlepiej będzie, jeśli wszystko zachowa w tajemnicy. Krzyknął z bólu i odetchnął chwilę. Ukradkiem zerknął na małą foliową torebeczkę, jednak skarcił samego siebie w głowie i pokręcił głową. Nie, nie mógł tego zrobić. Znów chciało mu się płakać. Znalazł kolejny bandaż i usztywniając sobie palce ołówkami zawinął dłonie. Musiał uważać, żeby nikt nie zauważył.
Wrócił do pokoju i zażył tabletki przeciwbólowe. Torebeczkę schował w kieszeń starych dresów. Położył się i postarał zasnąć, co szybko mu się udało. Nie chciał dłużej tego wszystkiego czuć, chciał zniknąć, zasnąć i już się nie obudzić. Westchnął z pretensją gdy obudził go dźwięk dzwonka telefonu. Gdy otworzył oczy za oknem było już ciemno, a na dole słyszał głosy wujków i dzieciaków. Wszyscy byli już w domu, a na wyświetlaczu jego komórki ukazywał się numer jego ukochanego.
Ukochanego. Castiela, jego Castiela. Chłopaka, którego kochał ponad wszystko i zdradził przez własną głupotę i naiwność. Był nikim, jedynie czymś obrzydliwym, kimś, kto powinien jak najszybciej zniknąć.
Po chwili odebrał.
- Halo? - chciał brzmieć na zaspanego.
- Hej Dean - odezwał się Cas po drugiej stronie słuchawki. To, jaki ból poczuł blondyn było nie do opisania. On był tam, te sześć godzin od niego i nieświadomy tego wszystkiego, co się stało. Może powinien mu powiedzieć? Może to była ta chwila, w której powinien przyznać się do zdrady i do tego, jakim był potworem?
Nie zrobił tego.
- Hej, jak tam? - zapytał go starając się brzmieć normalnie, mimo, że łzy cisnęły mu się do oczu. Nie mógł mu powiedzieć, jeszcze nie teraz. Za bardzo bolało.
- U nas super, a jak tam w szkole? Działo się coś fajnego? - zapytał, na co Deanowi cisnęło się kilka niemiłych słów na usta. Chciał mu wykrzyczeć, że nienawidził tego, co się tam działo, a po wczorajszym nie mógł patrzeć na takiego jednego chłopaka, który zaproponował mu, że będzie jego dziwką. Chciał rozpłakać mu się do słuchawki i wypomnieć, że powinien z nim tu być i gdyby nie to, że jest tak daleko, do niczego by nie doszło.
- Spoko, na razie jeszcze nikogo nie poznałem, ale szkoła jest okej - powiedział starając się brzmieć dobrze mając nadzieję, że Cas nic nie zauważy. Przeliczył się, zapomniał, że chłopak jest spostrzegawczy.
- Dean? Czy wszystko w porządku? - chłopak skrzywił się na troskliwy ton głosu Castiela. Jedyne co mu pozostało, to skłamać.
- Tak, kochanie, tylko... Jestem zmęczony - zacisnął mocno powieki. Błagał, żeby chłopak nie dopytywał, o co chodzi. Ból rozrywał mu serce, musiał odetchnąć, żeby się nie rozpłakać.
Cas nie drążył tematu. Zrozumiał i jedynie opowiadał Deanowi o tym, co robili tego dnia. Chłopak naprawdę starał się słuchać, jednak myśli go rozpraszały. Nie umiał dłużej wytrzymać tego cudownie radosnego głosu Novaka, który rozgadał się jak nigdy o tym, jak szczęśliwy był jego ojciec, jak Anna cały czas skakała i tańczyła, a Gabriel w końcu odetchnął mogąc odpocząć od roli ojca.
- Cas, przepraszam. Jestem... Bardzo zmęczony, pogadamy jutro, okej?
- Jasne, nie ma sprawy - usłyszał zmartwionego Castiela. - Kocham cię.
I tyle wystarczyło, by Dean się rozpadł. Łzy spłynęły mu po policzkach, a ciało przeszyły dreszcze. Odetchnął tylko po to, by móc powiedzieć "Wiem. Ja też" i rozłączył się. Przeszły go spazmy, a z jego ust wydobył się szloch, którego nie umiał powstrzymać. Jak mógł być tak okrutny, by po tym co zrobił powiedzieć mu, że go kocha, że jest wszystko okej. Nic nie było okej, wszystko spieprzył, już nic nie miało odwrotu.
Wstał i pobiegł do łazienki. Nikogo nie było na górze, więc jedynie włączył wodę, jakby brał prysznic i złapał za żyletkę. W głowie miał tylko jedno zdanie: zrób to. Chciał to zrobić, chciał się zabić. W dłoni ściskał mocno ostrze, aż pokaleczyło mu palce. Patrzył na poraniony nadgarstek i przyłożył metal do niego. Wystarczyło pociągnąć w stronę łokcia, jedno głębokie cięcie lub dwa nieco płytsze. Nie zdążyliby go uratować, wykrwawiłby się zanim by go ktokolwiek znalazł. Przymknął oczy i wbił lekko żyletkę w skórę. Oddychał ciężko, a serce przyspieszyło mocno. Już niedługo będzie po wszystkim, pomyślał, naprawdę chcąc w to uwierzyć, ale nie mógł, nie potrafił. Łzy spływały ciurkiem po jego policzkach.
Nie miał nikogo, nie miał z kim porozmawiać o tym, co się wydarzyło. Gdyby komukolwiek powiedział, wyśmiałby go i doniósł na policję, że brał narkotyki. Nie było Charlie, która zawsze trzymała go w ryzach, nie było Castiela, który był jego kotwicą. Zabrakło ich i zgubił się. Był teraz sam, kompletnie sam ze swoimi myślami i tym, co zrobił zeszłej nocy. To jak skaził swoje ciało nie tylko kokainą, ale też niemalże gwałtem.
Nagle jego myślami zawładnął widok Sama, który mógłby znaleźć go martwego, leżącego we własnej krwi, bladego i zimnego. Jego wystraszony wzrok, panika i niezrozumienie, a potem rozpacz, że stracił najbliższą mu osobę, kogoś, kogo kochał najmocniej. Nie mógł go zostawić, był jego jedyną rodziną, jedynym bratem. Nie mógł mu siebie odebrać. Dean zacisnął mocno usta. Cas. Co by powiedział na to Castiel, gdyby dowiedział się od cioci Ellen, że się zabił? Że zamknął się w łazience i tuż po rozmowie z nim podciął sobie żyły? On by tego nie zniósł, byłby jeszcze większym potworem niż dotychczas.
Rzucił żyletkę o ścianę i usiadł na podłodze łkając z całej piersi. Chciał już o tym zapomnieć, chciał, by to był jakiś okropny sen, ale nie był, to była rzeczywistość, z której tak bardzo chciał się wyrwać. Nie chciał, żeby to tak bolało, że ledwo mógł oddychać, że miał chęć tą żyletką wyciąć sobie serce tylko po to, by nie czuć tego bólu. Coś mu podpowiadało w głowie co może zrobić, ale bronił się. Starał się wyprzeć chęć wzięcia narkotyku, jednak im dłużej tam siedział, im bardziej cierpiał, tym bardziej ulegał pokusie.
W końcu się poddał. Potrzeba znieczulenia się była na tyle silna, że wstał i biegiem poszedł do pokoju. Znalazł małą torebeczkę i wysypał proszek na biurko. Patrzył na niego jak na zbawienie i grzech w jednym. I tak już wszystko spieprzył, gorzej być nie mogło, nie mógł bardziej się pogrążyć i upaść.
Już był na dnie.
Zatkał drugą dziurkę i wciągnął za jednym zamachem całą kreskę. Zamknął powieki i przytrzymał się biurka. Zakręciło mu się w głowie, gdy jego tętno na moment zwolniło, a po chwili ruszyło jak szalone. Poczuł jak coś wypływa mu z nosa, a gdy go przetarł, na wierzchu dłoni ujrzał krew. Skrzywił się, jednak pieczenie powoli ustąpiło, tak samo jak ból wewnętrzny. Położył się na łóżku i uśmiechnął do siebie. To było to, czego pragnął.
Ukojenie.
***
Deal wszedł w życie już na drugi dzień. Dean znalazł w szkole Jeremy'ego i zgodził się na to, co ten mu zaproponował. Potrzebował kokainy, była jego lekarstwem. Po całej nieprzespanej nocy rozmyślania nad tym wszystkim doszedł do wniosku, że to jedyne wyjście. Nie miał nikogo, nikt go nie wspierał. Wmawiał sobie, że to dla dobra Casa, dla dobra Sammy'ego, by go nie stracili, by mimo wszystko jakoś dla nich funkcjonował, jednak nie wyobrażał sobie spojrzeć Castielowi w oczy. Nie po tym, co zrobił, nie po tym, jak go skrzywdził. Musiał go zostawić, musiał to zrobić w taki sposób, by tamten go znienawidził. Brzydził się sobą więc i on, jego ukochany, powinien się nim brzydzić.
Dawał się, pozwalał Jeremy'emu na bardzo dużo, chociaż tamten zbyt wiele nie wymagał. Przez tydzień tylko raz go przeleciał i tyle, tak to dostawał zapas koki na kilka dni.
Dean rozmawiał wieczorami z Castielem przez telefon, jednak z dnia na dzień było coraz ciężej. Wciągał po rozmowie, by móc wtedy odpłynąć i pozwolić sobie zapomnieć o tym całym bólu, jaki go rozrywał od środka. Nie miał pojęcia, że w ogóle człowiek jest w stanie odczuwać taki ból. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek w życiu będzie aż takim nikim.
Dopiero ostatniego dnia, gdy nazajutrz Cas miał wrócić do Kansas City, Winchester nie odbierał. Nie miał siły, a strach przed tym, że będzie musiał stanąc z nim twarzą w twarz nim zawładnął. Tego dnia wziął podwojoną dawkę narkotyku i zamknął się w pokoju, by móc rozładować się na sobie. Robił wiele rzeczy, od łamania kredek czy darcia książek, po cięcie się i masturbowanie. Ten dzień był kompletną porażką, dlatego gdy na drugi dzień Jeremy go zobaczył trochę się wystraszył i dał mu jedynie zioło. Chciał mu pomóc, bo za szybko chłopak się wciągnął. To miał być taki odpoczynek.
Marihuana sprawiła, że Dean odprężył się i stał się nieco niepoczytalny. Stał objęty przez Jeremy'ego na środku korytarza jak codziennie od niecałego tygodnia i tulił się do niego. To właśnie wtedy podszedł do nich Novak i zaczął na niego krzyczeć. Winchester nie wiele z tego zrozumiał, mimo to rozpoznał go. Serce zabiło nieco mocniej, a coś zmusiło go do wypowiedzenia pewnych słów, których potem żałował najbardziej.
"To mój były chłopak".
"Jest nikim".
Gdy wrócił tego dnia do domu był już świadomy tego, co powiedział. Zobaczył go po dwóch tygodniach takiego rozczochranego, nie wyspanego z paniką w oczach. Może coś odczuwał, ale zatruty przez narkotyki organizm i umysł wyparł w tamtym momencie jakiekolwiek uczucia do chłopaka. Odepchnął od siebie Casa i sprawił, że złamał mu serce, ale przecież właśnie tego chciał. Nie mógł pojąć jednak dlaczego aż tak to bolało. Pamiętał dokładnie co zobaczył w tych niewinnych błękitnych oczach i by tylko nie czuć znów bólu, wziął pierwszą tego dnia kreskę.
***
Do Castiela wciąż nie docierało to co się wydarzyło. Minął jeden dzień, gdzie oczywiście znów nie poszedł do szkoły. Nie był w stanie, nie był gotowy stawić temu wszystkiemu czoła. Widok Deana tak klejącego się do tego chłopaka był czymś, czego nie mógł przetrawić. Jak jego ukochany mógł mu to zrobić? Z odważnego i czułego chłopaka znów stała się pełna bólu i cierpienia kulka, przygarbiona, chodząca ze spuszczoną głową.
Odkąd zeszłego popołudnia wrócił z Gabrielem do domu nie wychodził z łóżka, może jedynie do łazienki. Nic nie zjadł, robiło mu się już słabo z głodu, jednak złamane serce odbierało mu apetyt. Zdrada była najgorszą rzeczą, jaką mogła popełnić ukochana nam osoba, a Dean się tego dopuścił. Czemu wierzył, że ten go jednak kocha? Na co on, takie truchło, nic nie znaczący słaby pedałek mógł liczyć u takiego kogoś jak Dean. Przecież to było pewne od początku, że Winchester go zostawi, a on dał się nabrać, dał się wykorzystać i rozkochać.
A on go kochał.
Tak cholernie go kochał.
A teraz wszystko przepadło. Nawet nie chciał pamiętać tych wspólnie spędzonych chwil, ich pierwszego i kolejnego i kolejnego razu, gdzie za każdym razem Dean był taki czuły i...
Nie!
Stop!
Jak blondyn mógł taki być nie kochając go? Jakim bezlitosnym człowiekiem bez uczuć musiał być by robić takie rzeczy. Do Castiela nie docierało to wszystko. Leżał i patrzył w sufit nie mając już czym płakać. Gabriel starał się przynosić mu coś do jedzenia, coś słodkiego czy po prostu przychodził by jakoś go wesprzeć, ale Cas nie chciał, pogrążony w ciszy nie odezwał się ani słowem.
W pewnym momencie zadzwonił telefon, który leżał na półce nocnej obok jego łóżka. Podskoczył. Nie miał pojęcia dlaczego poczuł dziwny zawód, gdy na ekranie wyświetlało się imię jego najlepszej przyjaciółki. Czemu miał nadzieję, że to Dean?
- Hej Cas, co tam? - odezwała się Charlie swoim jakże radosnym głosem. - Co tam u was?
Gdy usłyszał ostatnie pytanie rudowłosej rozpłakał się z całych sił.
- Cholera, Cas, co się stało? - zapytała. Nie miała jeszcze pojęcia, że w ciągu trzech godzin będzie z powrotem w Kansas.
___________________________
Wow, ale szybko. Nie spodziewałam się, że w takim tempie dodam kolejny rozdział. W nim oczywiście cierpienia ciąg dalszy, powiem wam, że w sumie sama się prawie na nim popłakałam.
Jak zawsze proszę o gwiazdki i komentarze, które motywują do pisania :D
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro