Rozdział 2 - Ten nieskazitelny błękit
4 lata wcześniej
Ellen usiadła obok małego Sammy'ego, który właśnie rysował coś na kartce. Dean siedział tuż obok młodszego brata i również tworzył. Starał się narysować Impalę, ulubiony samochód swojego taty. Na swój sposób był z siebie dumny, bardzo mu się podobało to, co widniało na jego kawałku papieru.
- Ciociu, ładne? - zapytał łapiąc za kartkę i wyciągając rękę w stronę cioci Ellen.
- Tak, kochanie - powiedziała kobieta biorąc rysunek i przyglądając mu się. Nie musiała pytać co to, bo na pierwszy rzut oka było widać, że to samochód. Dean je uwielbiał.
- To Impala, tata ją lubi, ucieszy się z rysunku, jak wróci - powiedział ucieszony i uśmiechnięty od ucha do ucha. Siedząc po turecku podskoczył na pupie kilka razy z radości. Ciocia oddała mu rysunek i od razu zaczął go dokańczać wyjmując języczek na usta i przygryzając go w skupieniu.
Mary i John postanowili wylecieć do Włoch na wakacje bez dzieci. Sam był za mały, a Dean widząc samoloty w telewizji panicznie się ich bał. Chował się albo tulił do mamy i płakał, że on nigdy do tego nie wsiądzie. Postanowili zostawić dzieci u siostry Mary, Ellen, i jej męża Bobby'ego. Sami nie mieli dzieci, ale zawsze byli chętni zająć się małymi Winchesterami. Chłopcy zawsze byli grzeczny. Ellen i Mary miały dobry kontakt, od zawsze się dogadywały, więc zawsze z przyjemnością sobie pomagały.
Rozbrzmiał nagle głośny dźwięk dzwonka od telefonu stacjonarnego i Ell wstawała, by odebrać. Obaj chłopcy zerknęli w jej stronę.
- Halo? Hej Mary, jak lot? Dobrze? To super. Tak, grzeczni, właśnie siedzą i rysują coś -powiedziała kobieta. Dean słysząc, z kim ciocia rozmawia wstał i w podskokach podbiegł do niej.
- Ja też chcę, ja też chcę - zaczął marudzić, nie mógł się doczekać, kiedy usłyszy głos matki.
- Mary, ktoś pilnie chce z tobą porozmawiać - zaśmiała się Ellen do słuchawki i podała ją Deanowi. Chłopiec złapał ją mocno i przyłożył do ucha.
- Mamo? - zapytał uradowany.
- Tak, kochanie? - odezwała się kobieta po drugiej stronie. Dean od razu uśmiechnął się szeroko na ten dźwięk.
- Tęsknię, kiedy wrócicie z tych wakacji? - tym razem zabrzmiał trochę smutniej, ściszył nieco głos. Nie podobało mu się, że rodzice chcieli ich zostawić na jakiś czas samych. Już chciał ich z powrotem, mimo, że wylecieli dopiero tego ranka.
- Kochanie, dopiero wylecieliśmy - zaśmiała się. - Mówiłam ci skarbie, że w przyszłym tygodniu. Zostaliście z ciocią Ellen, ale nie rozrabiajcie i proszę, zajmij się Sammy'm, dobrze? - w tle słychać było głos Johna zamawiającego whisky z colą. Na to Dean również zareagował uśmiechem.
- Dobrze, mamusiu, kochamy cię - powiedział Dean spoglądając na moment na Sama.
- Ja ciebie te... - nagle w słuchawce chłopiec usłyszał dziwny szum. 7-latek otworzył szeroko oczy nie wiedząc, co się dzieje.
- Mamusiu? - zapytał zdenerwowany i zdezorientowany podnosząc wzrok na ścianę przed sobą. Połączenie zaczęło się przerywać, ale wtedy Dean usłyszał słowa matki, jeszcze nie miał pojęcia, że to jej ostatnie słowa: „Kochamy was... zajmi... się Sammy'm". Dean stał jak wryty na środku salonu cioci Ellen i słuchał z przerażeniem tego, co działo się po drugiej stronie słuchawki. Wrzaski ludzi, szum i pewien dźwięk, którego miał nie zapomnieć do końca swojego życia. Przeraźliwy krzyk Mary. Nie trwało to długo, bo połączenie po chwili się urwało. Jednak to wystarczyło, żeby Dean nie mógł się ruszyć przerażony tym, co właśnie usłyszał. Nie do końca rozumiał co właśnie się wydarzyło, mimo to łzy spłynęły mu po policzkach. Coś w jego dziecięcej psychice złamało się.
Ellen zauważyła, że chłopiec stoi ze słuchawką przy uchu wpatrzony przed siebie z miną, jakby zobaczył ducha. Zmartwiona wstała i podeszła do niego.
- Dean, wszystko okej? - zapytała, jednak on nie usłyszał jej pytania. W głowie wciąż słyszał ten krzyk. Patrzył szeroko otwartymi oczami przed siebie, a w słuchawce już od minuty panowała głucha cisza. Ellen złapała telefon i przyłożyła do ucha. Kilka razy wypowiedziała imię siostry, ale nikt się nie odezwał. Ukucnęła przed siostrzeńcem, chwyciła go za ramię i spojrzała mu w oczy. - Dean? Dean, słyszysz mnie? - potrząsnęła nim, ale chłopiec nawet nie mrugnął, wydawał się nieobecny. Zauważyła, że płakał. Starała się ocucić Deana, ale chłopiec nie odpowiadał, jakby zahipnotyzowany patrzył przed siebie.
Po chwili znów zabrzmiał telefon i Ellen trzęsącymi się dłońmi odebrała.
- Mary? - zapytała z nadzieją.
- Nie, kochana - usłyszała głos męża, co sprawiło, że jej serce prawie się zatrzymało. - Włącz program drugi... Ale... Spokojnie Ell - powiedział głosem pełnym napięcia.
Kobieta włączyła telewizję. Upuściła pilota widząc informację przewijającą się u dołu ekranu.
„Katastrofa lotnicza lotu F250 z Kansas do Florencji. Samolot wpadł do Oceanu Atlantyckiego, nikt nie przeżył"
4 lata później
Dean wrócił z terapii, ciocia jak zawsze zawiozła go i przywiozła z powrotem do domu. Nie czuł się jakoś specjalnie dobrze po tych spotkaniach z psychologiem, ale dzięki temu funkcjonował. Ciągłe pytania „jak się czujesz?", „jak często w snach widujesz mamę w takim stanie?" nie pomagały. Co jak co, ale rozmowa przez telefon sprzed czterech lat nie pozwoliła mu się nacieszyć dzieciństwem. Nie był już szczęśliwym małolatem bawiącym się z matką i ojcem na podwórku. Krzyk matki wypalił w nim piętno, ten dźwięk wszczepił się głęboko w jego mózg i nie chciał się zamazać,
Nie potrafił go zapomnieć.
Nie opłakiwał już rodziców, pogodził się z tym już dawno. Ellen była dla niego jak matka i on sam dotrzymując obietnicy złożonej mamie zajmował się młodszym bratem. Sammy stał się oczkiem w jego głowie i mógłby oddać mu wszystko. Cieszył się widząc, jaki był szczęśliwy, bawił się, biegał. 7-latek był pełen energii, ale często brał książeczki i uczył się czytać, co szło mu naprawdę dobrze. Chłopczyk właśnie poszedł do zerowej klasy, niedługo zaczynał szkołę.
Dean raz podsłuchał rozmowę cioci z terapeutą. Uważał, że Dean musiał szybciej dorosnąć, ale gdyby nie brał leków i nie uczęszczał na terapię, mógłby się nie pozbierać przez traumę. Dla 7-letniego jeszcze wtedy dziecka usłyszenie krzyku umierającej matki było najgorszym, co mogło się wydarzyć. Dlatego wiedział, że Ellen chyba nigdy nie pozwoli mu przestać brać antydepresantów.
Mimo depresji, w szkole uchodził za jednego z najweselszych, najniegrzeczniejszych dzieciaków. Jednak gdy wracał do domu, wszystko się zmieniało. Kładł się na łóżku i patrzył się tępo w sufit. Lubił przebywać sam, włączać stare kasety taty i słuchać ich, Wyobrażając sobie, jakby to było siedzieć za kółkiem Impali. Marzył, by już zrobić prawo jazdy, by prowadzić ją i słuchać tych piosenek głośno, mając u boku Sammy'ego i razem śpiewając w głos.
Teraz w jego myślach zawitał jeszcze Novak. Dean coraz częściej przyłapywał się na tym, że przyglądał się chłopcu. Może nie był zabawowy, nie był chętny do rozrabiania czy skakania po drzewach, to młody Winchester miał chęć go poznać. Na początku wydawało mu się, że nie ma szans by się zakolegowali, jednak po jakimś czasie zmienił zdanie. Mówił sobie, że zerka na niego z ciekawości, bo w sumie chłopiec wyróżniał się, był inny niż reszta tych hałaśliwych idiotów. Troy palnął go w tył głowy, gdy akurat czarnowłosy przechodził obok niego.
- A ty co, zakochałeś się w nim? - parsknął, za co dostał kuksańca od Deana, dosyć mocnego, bo jęknął z bólu i roztarł miejsce.
Dean zauważył też, że Castiel często trzymał się Gabriela, swojego starszego brata, za to bliźniacy lubili mu dokuczać. Raz popchnęli go na stołówce, że rozlał na siebie karton z mlekiem waniliowym. Największym zaskoczeniem było to, że Charlie Bradbury z ich klasy przesiadła się do ławki nowego i zaczęła go zagadywać. Znał ją bardzo dobrze, ciocia Ellen była koleżanką pani Bradbury z podstawówki. Dziwne było, że ta rudowłosa, nieznośna dziewczyna chciała zakolegować się z Novakiem. Zaczął zauważać lekkie zmiany w jego zachowaniu, częściej chodził po korytarzach, jego chód stał się nieco pewniejszy i nie chował się już tak bardzo za Gabrielem, co czasem wyglądało komicznie. Dziewczyna po prostu miała na niego dobry wpływ.
Pewnego razu, jakiś miesiąc po tym, jak pierwszy raz ujrzał Novaków w tej szkole, zauważył, jak najmłodszy z całej czwórki przewrócił się na mokrej podłodze na korytarzu. Nie widział znaku „uwaga, mokra podłoga"? pomyślał Dean. Jednak zamiast iść w ślady innych stojących przy szafkach, podszedł do niego, przedstawił się i pomógł mu pozbierać to, co wypadło mu z torby. Pierwsze, co zauważył, gdy czarnowłosy chłopiec podniósł głowę, to błękit. Tak nieskazitelny błękit, jak kolor oceanu, jak bezchmurne niebo w piękny wiosenny dzień. Dean przełknął i uśmiechnął się jeszcze szerzej, widząc, że chłopiec odpowiada mu tym samym.
- Skończyliśmy już lekcje, co tu robisz? - zapytał Dean. Winchester zawsze lubił kolor niebieski, ale ten... Ten był w takim odcieniu, że człowiek mógłby się zastanawiać, czy aby na pewno ludzkie oczy mogą mieć taką barwę.
- Czekam na moich braci - odpowiedział cicho Castiel. Ściskał w dłoniach swoją granatową torbę i przestąpił z nogi na nogę nie wiedząc, co powiedzieć. Był trochę skrępowany towarzystwem tego chłopaka. - A ty? - dodał trochę ośmielony. Uniósł wzrok, ale od razu spuścił głowę, gdy napotkał jego spojrzenie.
- Czekam na mojego wujka, ma przyjechać po mnie, ale musiał najpierw pojechać do swojego warsztatu samochodowego, jest mechanikiem - oświadczył Dean dumny z Bobby'ego. Według niego wielką sztuką było znanie się na samochodach i na tym, co mają w środku. - Idziesz na parking, czy czekasz tu w szkole?
- Mogę iść na parking, chyba nie odjadą beze mnie - powiedział niepewnie. Tak naprawdę nie mógł wiedzieć tego na sto procent, nie było Gabriela, więc Mike i Luke równie dobrze mogli go zostawić tu i kazać iść pieszo do domu.
Obaj wyszli na zewnątrz szkoły. Dean usiadł na murku, wyjął pudełko z ostatnią kanapką, jaka mu została i poklepał miejsce obok siebie.
- Siadaj - zaproponował.
Niebieskooki chłopiec niepewnie zrobił to, co Dean mu polecił i patrzył przed siebie w ciszy. Zastanawiał się, czemu ten chłopak, z tyloma piegami na nosie i tak zielonymi oczami jak trawa na łące, rozmawia z nim. Przecież to był największy łobuziak w szkole, no... Oprócz jego braci, którzy mieli już zaklepane stałe miejsce na dywaniku u dyrektora.
- Chcesz kawałek kanapki? - zapytał. - Dobra jest. Z szynką, sałatą i ogórkiem - Winchester spojrzał na Castiela. Chłopiec siedział ze spuszczoną głową, którą potrząsnął na znak, że nie chce. Dean przygryzł lekko policzek, wzruszył ramionami i zaczął jeść.
Tak właśnie się poznali. Od tego dnia Dean codziennie witał Castiela przyjaznym „cześć" na korytarzu, gdy tylko przechodzili obok siebie lub widzieli się w klasie. Młody Winchester wciąż rozrabiał, ale też zaczął częściej przyglądać się niebieskookiemu.
***
Castiel nie rozumiał zachowania młodego Winchestera od tamtego feralnego wypadku na korytarzu szkolnym. Był miło zaskoczony, ale też nie wiedział czym kieruje się ten chłopak. Przecież Cas to chuchro i wstydliwa, płaczliwa baba, jak to nazywał go Luke. W poprzedniej szkole tacy jak on wyśmiewali go i przezywali.
Mieli po 11 lat, ale Dean nie zachowywał się na tyle. Brunet szybko zauważył, że chłopak zachowuje się inaczej przy swoich kolegach, a inaczej przy nim i Charlie. Zdarzało mu się zastanawiać, jaka jest przyczyna aż tak wielkiej zmiany zachowania, ale doszedł do wniosku, że to nie jest jego sprawa. Nie chciał pytać i narzucać się, mimo, że ciekawiło go to.
Do końca roku szkolnego było wiele momentów, gdzie Dean pomagał mu, bronił przed bliźniakami i nawet Gabriel go polubił. Castiel nie zostawał dłużny, młody Winchester nie był najlepszym uczniem, dlatego niebieskooki chłopiec często pomagał mu w pracach domowych, wypracowaniach i sprawdzianach.
Novak strasznie chciał być taki jak Dean, ale wiedział, że nie ma na to szans. Chciał przynajmniej być jego przyjacielem, ale na to chyba też nie mógł liczyć. Winchester miał innych przyjaciół, Troy'a i Carla, których Novak nie lubił. Kumplowali się też z bliźniakami, przez co często wyśmiewali się z najmłodszego z niego. Nie robili tego jednak przy Deanie, za co był im wdzięczny, bo spaliłby się przed nim ze wstydu.
- Ale cię Dean wykorzystuje - powiedziała do niego Charlie pewnego dnia po szkole, gdy razem wracali. Okazało się, że dziewczyna mieszkała przecznicę dalej od niego. Bardzo ją lubił, byli kompletnymi przeciwieństwami, ale umieli się dogadać.
- Co? - zapytał wyrwany z zamyślenia. Charlie zaśmiała się i pokręciła głową, bo często odpływał w myślach. - Nie wykorzystuje, po prostu pomagam mu w lekcjach - wzruszył miękko ramionami i lekko się zaczerwienił.
- Jak uważasz - zatrzymała się i spojrzała na Novaka. - Właśnie, Cas. Zaraz koniec roku, może zaplanujemy coś razem? Moi rodzice chcą jechać nad jezioro, chciałbyś jechać z nami na parę dni? - zapytała dziewczyna z nieco przesadnym entuzjazmem.
Zaskoczyło go to pytanie, nie spodziewał się, że Charlie chciałaby spotkać się z nim nawet w wakacje.
- Emm... Musiałbym zapytać taty, nie wiem czy mi pozwoli.
- To jak powie, że musi się zastanowić, to ja przyjdę i go namówię - wyszczerzyła się. - Zobaczysz, puści cię, umiem namawiać ludzi - klasnęła w dłonie, podskoczyła zadowolona i ruszyła przed siebie. Dziewczyna prawie biegła, więc Cas ledwo nadążył za jej krokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro