Rozdział 1 - Tak to się zaczęło
Proszę się nie zniechęcać do tego ff przez pierwsze 2-4 rozdziału, gdyż były one pisane na początku 2017 roku. Są dość słabe, ale przetrwajcie je, ponieważ dalej jest dużo lepiej. Mimo to warto chociaż przejrzeć te rozdziały, bo jest sporo ważnych info w nich. Z góry dziękuję xx
__________________________________
Chłopiec odkręcił głowę i spojrzał na kobietę o blond włosach lekko falowanych przy piersiach. Miała na sobie niebieską sukienkę, a granatowa, letnia kurtka nakrywała jej ramiona. Dean nie widział jej twarzy, ale wiedział, że jest piękna. To było oczywiste, była najważniejszą kobietą w jego życiu, nic nie kochał tak bardzo, jak jej.
- Mamo? - odezwał się swoim dziecinnym, delikatnym głosem, nieco sennym. Spojrzał w dół, był ubrany w jego ulubioną piżamę, koszulkę z nadrukiem samochodów i spodnie w niebiesko-bordową kratę. Gdy kobieta spojrzała na niego, on również uniósł na nią wzrok.
- Tak kochanie? - zapytała swoim anielskim głosem, Dean uwielbiał tę barwę i to, jak patrzyła i uśmiechała się do niego z miłością, tak jak w tej chwili. Chłopiec odwzajemnił uśmiech uradowany, że może patrzeć na jej lśniącą twarz.
- Tęsknię, kiedy wrócicie z tych wakacji? - zapytał przyglądając się kobiecie, nic poza nią nie istniało.
- Mówiłam ci, skarbie, że w przyszłym tygodniu - wyciągnęła dłoń w jego kierunku i dotknęła jego policzka. Dean poczuł ciepło bijące od tego dotyku, jakby utulało go do snu. - Zostaliście z ciocią Ellen, ale nie rozrabiajcie i proszę, zajmuj się Sammy'm, dobrze?
Dean pokiwał głową. Już miał odpowiedzieć, gdy nagle wszystko wokół zaczęło robić się wyraźniejsze. Mary znów coś powiedziała, jednak chłopiec zobaczył tylko jak jej usta poruszyły się . Rozejrzał się szybko w panice i zrozumiał, że siedzi wewnątrz samolotu, przypięty do jednego z siedzeń. Zaczął się wiercić, ale nie mógł wstać, by uciec, by cokolwiek zrobić.
- MAMO! - krzyknął z całych sił, ile zdołał nabrać powietrza w płuca, ale usłyszał jedynie przeraźliwy wrzask. To właśnie on kazał mu przestać się szamotać i spojrzeć w bok, gdzie wiedział, że siedzi jego mama. Serce przyspieszyło, aż zrobiło mu się słabo, gdy dotarło do niego, co widzi. Jego matka zalana była krwią, połowa jej twarzy była zwęglona, a oczy, którymi na niego patrzyła były martwe. - Mamo! - powtórzył już płaczliwie. Nie mógł odwrócić wzroku zapamiętując każdy szczegół tego przeraźliwego widoku, gdy nagle coś złapało go za nogę i pociągnęło w dół. Zaczął krzyczeć z przerażenia, czuł, że spadał pochłonięty przez nieznaną mu ciemność, która złapała go za ramiona i potrząsnęła.
- Dean! - usłyszał chłopiec, jakby z oddali. Starając się wyszarpnąć, złapał za kościste dłonie trzymające go mocno. - Dean, obudź się! - to już usłyszał wyraźnie. Wystraszony otworzył szeroko oczy krztusząc się powietrzem i spojrzał na Ellen, ciotkę, która puściła go i dotknęła jego wilgotnego policzka. - Kochanie, znów miałeś koszmar? - zapytała łagodnie, niemal z matczyną troską.
Dean spuścił wzrok, pokiwał głową i postarał się uspokoić. Na co dzień łatwo było mu udawać, że wszystko jest w porządku, ale w nocy nie kontrolował swoich myśli, a ten sen śnił mu się już od 4 lat. Już nie przerażał go widok zmarłej matki, widywał to już tyle razy, że nawet we śnie czasem udawało mu się zrozumieć, że to co widzi, nie jest prawdziwe. Lekarze często zastanawiali się, skąd w tak młodym wieku chłopiec umiał sobie wyobrazić sobie zmarłą osobę i to w tak okropnym stanie. Ostatecznie doszli do wniosku, że to tylko i wyłącznie trauma. Dean do tej pory bardzo wyraźnie pamiętał krzyk matki w słuchawce telefonu.
Wziął kolejny głęboki wdech i usiadł opierając się o zagłówek łóżka. Spojrzał na Sama, który stał za ciotką wpatrzony w niego wielkimi jak spodki oczami. Dean uśmiechnął się do niego i wyciągnął w jego stronę ramiona. 7 letni już chłopiec od razu wszedł na łóżko brata i wtulił się w niego z całej siły.
- Znów krzyczałeś, nic ci nie jest? - zapytał odsuwając się i znów patrząc na brata. Chłopczyk miał zapłakane oczy, a małymi dłońmi ściskał jego dłoń. Dean uśmiechnął się do niego delikatnie, przegarnął jego kasztanowe włosy za ucho i westchnął.
- Nic mi nie jest, miałem tylko zły sen - powiedział spokojnie. Sammy pokiwał główką na znak, że rozumie i zamyślił się. Obejrzał się na Ellen. - Ciociu, mogę spać z Deanem? - zapytał patrząc na kobietę błagalnym wzrokiem.
- Jasne, ale o siódmej śniadanie, obaj jutro zaczynacie szkołę - powiedziała kobieta i wyszła z pokoju gasząc światło. Dean sięgnął, by zapalić lampkę i otulił brata kołdrą.
- Śniła ci się mama? - zapytał chłopiec przytulając się bardziej do ciepłego ciała tuż obok niego.
- Tak - szepnął. - Ale spokojnie, to nie było nic złego, nie wiem, czemu krzyczałem - starał się go uspokoić.
Sam nie pamiętał rodziców, miał tylko 3 lata, gdy zginęli w katastrofie lotniczej. Deanowi było przykro, że braciszek nie znał Mary i Johna, widział ich tylko na zdjęciach, które pokazywała im Ellen.
- Jacy oni byli? - zapytał nagle Sam spoglądając w górę.
Dean zamknął oczy i zamyślił się. Postarał się przywołać wszystkie wspomnienia, jakie miał z rodzicami, które przez te lata starał się zakopać jak najgłębiej. Przed oczami ujrzał mamę, uśmiechającą się szeroko do taty, który przyniósł jej kwiaty. Poczuł zapach szarlotki, którą Mary piekła co sobotę i usłyszał jej głos, gdy śpiewała mu „Hey Jude" przed snem.
- Mama była śliczna, co możesz zobaczyć na zdjęciach - wyszeptał uśmiechając się delikatnie pod nosem. - Robiła pyszne ciasta z jabłkiem, uwielbiałem je. Często tańczyła do Beatlesów gdy gotowała. Tata uwielbiał samochody...
- Naszą Impalę? - przerwał mu chłopiec. Nie pierwszy raz Dean opowiadał mu o rodzicach, ale lubił o nich słuchać, wyobrażając ich sobie takich, jakich widział na zdjęciach.
- Tak, właśnie Impalę. Tata ją lubił, a ja zawsze prosiłem, by się nią ze mną przejechał. Raz nawet wziął mnie na kolana i mogłem ruszać kierownicą, gdy jechaliśmy po polnej dróżce. Potrafił całymi dniami siedzieć w garażu, a ja lubiłem podawać mu klucze. Często zaglądałem pod maskę...
- Przejedziemy się kiedyś Impalą? - zapytał Sam podekscytowany nagle tą myślą. Widział już ten samochód, nawet siedział w środku, bo stał on w garażu u Singerów za domem. Bobby, ich wujek, mówił, że ta staruszka czeka na Deana, aż skończy 18 lat. Podobno John chciał, by starszy syn odziedziczył po nim ten samochód. Chłopak był wdzięczny wujostwu, że zachowali go, bo sam od dzieciństwa był zakochany w tym aucie.
- Jasne, nie mogę się doczekać, aż zrobię sobie prawo jazdy - zaśmiał się Dean i pocałował brata we włosy. Westchnął ciężko i przymknął oczy.
Na drugi dzień, tak jak powiedziała Ellen, obaj poszli do szkoły. Dean nie przepadał za nią, nie cierpiał się uczyć. Żałował, że wakacje już się skończyły, za którymi już z samego rana zatęsknił. Nie miał jednak pojęcia, że tego dnia nadejdzie pewna ważna zmiana. Już na pierwszych zajęciach do jego klasy przyszedł nowy chłopak. Castiel, tak miał na imię, przyjechał z Atlanty i wydawał się bardzo zamknięty w sobie. Przed całą klasą powiedział jedynie krótkie „cześć" i nieco schylony zasiadł w ławce z tyłu klasy.
Dean miał własnych kolegów, Troy'a i Carla, z którymi lubił rozrabiać i ciocia Ellen nie raz była wzywana do dyrektora. Raz przykleili nauczycielkę od matematyki do krzesła albo zapchali wszystkie muszle klozetowe gazetą.
Winchester razu wiedział, że raczej nie dogada się z nim. Już tego dnia dostrzegł, że jest bardzo spokojny, zamknięty w sobie i niechętnie rozmawiał z rówieśnikami. Młody Winchester był w tym wieku, że wolał biegać, wspinać się po drzewach, rozrabiać, a nie siedzieć w książkach czy po prostu w spokoju siedzieć na przerwie na trawie i jeść kanapkę. Po tygodniu zauważył, że ten czarnowłosy, cichy chłopak, nie jest jedynym Novakiem w tej szkole. Było ich jeszcze trzech, Gabriel, o ile dobrze słyszał jego imię, chociaż nie trudno było go zauważyć. Chłopak o blond włosach niemal cały czas zajadał się słodyczami i żartował sobie ze wszystkiego, był w ostatniej klasie. Byli też dwaj bliźniacy, dwa lata starsi, większe rozrabiaki od samego Deana Winchestera. Nie za bardzo przyglądał się im wszystkim, ale huczało o nich w szkole, w końcu nowi pojawili się w Kansas.
***
Ten dzień dla Castiela nie zapowiadał się dobrze. Nie był zachwycony, gdy mieli jechać do nowej szkoły. Już w autobusie siedział skulony starając się nie zwracać uwagi na cały hałas panujący w tym dusznym pojeździe. Nawet raz dostał piłką w tył głowy, ale mógł się tego spodziewać. Dobrze, że obok niego był Gabriel, który natychmiast wstał i warknął coś obraźliwego w stronę dzieciaków siedzących z tyłu autobusu. Dojechali pod szkołę. Sam widok wielkiego budynku przerażał młodego Novaka. Myśl, że będzie musiał wejść do klasy pełnej dzieciaków, które się już znały sprawiała, że miał chęć zwrócić poranne śniadanie na chodnik. Michael podbiegł do niego i z całej siły uderzył brata w plecy.
- Cassie, no chodź, bo się spóźnisz - powiedział Luke, równie irytujący, jak jego brat bliźniak. - Nie mazgaj się.
- Nie mazgaję - odparł brunet, poprawił swoją torbę i ruszył w stronę wejścia mimo bólu żołądka.
Tak jak podejrzewał w klasie musiał się przedstawić. Burknął ciche „cześć" i ruszył do pustego miejsca z tyłu klasy, które upatrzył sobie od razu, gdy tylko tu wszedł. Tego dnia nie miał zamiaru się integrować, wystarczyło mu, że był w ciągłym centrum uwagi, a jego rodzeństwo nie pomagało. Już w pierwszym tygodniu ich ojciec, Chuck Novak, był wezwany do dyrekcji na rozmowę. Luke i Michael nie dawali mu spokoju, dwa razy o mało nie wybił sobie zębów na schodach, bo go popchnęli. Mimo wszystko nikt poza nimi nie wyśmiewał się z niego, Gabriel na to nie pozwolił. Podchodził często do niego, obejmował go za kark i mówił:
- Co tam u ciebie Cassie? - i tak szedł z nim przez korytarz.
Gabe miał już 15 lat, przez co Cas czasem nazywał go swoim bodyguardem. Był miły, kochany, zabawny, ale jak się wkurzył, potrafił przywalić komuś w zęby. Nie patyczkował się, nie pytał, czyja wina, zwłaszcza, jeśli chodziło o Castiela. We wcześniejszej szkole w Atlancie młody Novak nie był lubiany, przez co zdarzyło mu się wracać do domu z płaczem. Nazywany był maminsynkiem, wyśmiewano się z jego wrażliwości.
Po miesiącu Castiel w końcu zaczął odnajdywać się w szkole i znalazł sobie koleżankę. Charlie była bardzo miłą, zabawną dziewczyną o rudych włosach. Uśmiech niemal nigdy nie schodził z jej bladej, kościstej twarzy. Gdy się z czegoś cieszyła, rzucała się Casowi na szyję i cicho piszczała. Poprawiała Novakowi humor. Bardzo ją lubił, umiał się z nią dogadać jak z nikim innym do tej pory. Dziewczyna była bardzo hałaśliwa, przez co zwracała bardzo na siebie uwagę innych. Cas nie znosił być w centrum uwago, jednak dla niej potrafił się poświęcić. Często kończył spaleniem buraka aż po końcówki uszu i spuszczał głowę.
Mijały miesiące, a Cas czuł się coraz lepiej w szkole. Rudowłosa miała w tym dużą zasługę, jednak gdy brakowało jej obok, tak samo jak Gabriela, chłopak tracił swoją i tak małą pewność siebie. Był niezdarny, tak jak pokazał to tego dnia. Szedł korytarzem w stronę wyjścia po zakończonych lekcjach, gdy nagle wywrócił się na mokrej podłodze. Wszystko, co miał w torbie wysypało się. Dzieciaki stojące przy szafkach zaśmiały się pod nosem. Cas usłyszawszy to zaczerwienił się, a oczy zaszły mu łzami.
- Hej, pomóc ci? - usłyszał nagle głos, którego nigdy wcześniej nie słyszał. Uniósł głowę i spojrzał na chłopca, który ukucnął obok niego. Cas przyjrzał mu się i lekko przechylił głowę na bok. Blondyn zebrał dwa zeszyty, które uciekły trochę dalej i podał je Novakowi. - Trzymaj - powiedział uśmiechając się i podając mu dłoń. - Jestem Dean - Castiel lekko pokiwał głową.
- Castiel, miło mi - odpowiedział grzecznie i wstał z pomocą Deana. Rozpoznał go, chodzili razem do klasy, ale nigdy przedtem ze sobą nie rozmawiali. Chłopak cały czas się uśmiechał, że nie dało się nie odpowiedzieć tym samym. To właśnie on sprawił, że Cas poczuł się w tamtej chwili lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro