Rozdział 27
P. Ana
W pierwszej chwili po wystrzale nie miałam pojęcia z której to było strony ani tym bardziej kto go oddał. Jednak dosłownie nie wiele udało mi się uniknąć pocisków kierowanych w moją stronę i udać do innej kryjówki niż byłam wcześniej.
-Ucieczka i ukrywanie się tylko to potrafisz?- było słychać gdy na chwile ucichły strzały- To ty ich naraziłaś. To ty to spowodowałaś.
Mocniej zacisnęłam dłoń na broni. Obwiniałam się o to i bez tych słów a podświadomie wiedziałam, że słowa te są kierowane tylko po to by to pogłębić. Bym na nowo oddała się w ich ręce.
-Wiesz jak możesz ich uratować wiec nie każ mi tego mówić. Szybka decyzja.
Spojrzałam w jedno z okien gdzie zobaczyłam przestraszonych ludzi. Nie miałam serca. Już miałam wielką ochotę rzucić pistolet i wyjść z rękoma w górze w geście....poddania....jak zwykły bandyta którym w tej chwili się czułam, zważając na to ile przeze mnie wycierpieli.
-Ana nie słuchaj go i nawet nie próbuj wierzyć w to co mówi- usłyszałam w słuchawce.
Nawet nie próbowałam wsłuchiwać się w ten głos czy myśleć kto to powiedział. Ledwo trzymając pistolet w ręce wyjrzałam zza auta, mojej aktualnej kryjówki. Starałam się policzyć ilu tam jest ludzi i sprawdzić czy mamy realne szanse w starciu z nimi. Było ich za wielu. Przynajmniej takie robili wrażenie. A ja nie chciałam by chociażby jeszcze jedna osoba straciła przeze mnie życie.
-Ana słyszysz mnie?!- teraz już byłam pewna, że to głos Michaela- Unik!
Na początku nie zrozumiałam o co chodzi, ale zrobiłam jak kazał i słusznie po po chwili na ścianie zobaczyłam lawinę pocisków i poczułam tylko uderzenia w pojazd za którym się znajdowałam. To mi pomogło wrócić do obecnej sytuacji i już nie mieć durnych myśli.
-Dzięki Mike- odparłam tylko by wiedział, że wszystko okej.
Wiedziałam, że szybko muszę się przenieść w inne miejsce. Tylko jak? Myśl... Gdy na chwile strzały ustały wychyliłam się i sama strzeliłam widząc, że i mój przyjaciel robi to samo. Przerwałam strzelanie i widząc, że mnie osłania odciągając ich uwagę szybko przebiegłam w inne miejsce.
Plac, który do tej pory kojarzył mi się tylko i wyłącznie ze spotkaniami towarzyskimi stał się nagle polem walki. Walki na śmierć i życie, której nieprzygotowani cywile nie mieli szansy wygrać. Nie wybaczę im tego jakie piekło zrobili z tego miejsca.
-Pomścijmy tych co zginęli- powiedziałam i zaczęłam strzelać.
-Nie musisz dwa razy powtarzać- usłyszałam odpowiedź po czym już usłyszałam huk.
I tak zaczęła się wielka strzelanina. Nie używałam mocy by nie narobić niepotrzebnych strat. Już i bez tego za dużo w tym miejscu się wydarzyło złego. Nie pozwolę bo to tylko się pogłębiało. Nie mogłam pozwolić na więcej cierpienia i strachu.
W pewnym momencie zauważyłam, że Michael przebiegając wywrócił się i nie może wstać. Nie zastanawiając się pobiegłam mu pomóc. Pomogłam mu wstać i szybkim krokiem szliśmy w bezpieczniejsze miejsce. Już byliśmy blisko budynku gdy poczułam przeszywający ból w boku. Niemal osunęłam się na ziemie, ale w ostatniej chwili Michael mnie przytrzymał. Po chwili poczułam za plecami ścianę budynku i lewo miałam siłę trzymać otwarte oczy. Przyłożyłam rękę do okropnie bolącego boku i po jej odsunięciu zobaczyłam krew. Nie uszło to też uwadze Michaela.
-Ana nie zamykaj oczu- usłyszałam, ale jakoś tak dziwnie.
Niby to było tuż przy mnie a jakby daleko.
-Nic tu już po nas. Wycofać się- usłyszałam gdzieś dalej.
Ucieszyłam się, że przynajmniej stąd pojadą.
-Co tam się dzieje do... ?!- usłyszałam w słuchawce jednak coś przerwało.
To był... Lloyd...mój kochany starszy brat...Chciałam coś powiedzieć jednak miałam za mało siły...
-Ana słyszysz już wszystko dobrze wycofali się. Już wszystko jest dobrze teraz tylko nie zamykaj oczu- słyszałam w głosie brązowowłosego troskę- Patrz na mnie Ana...
-M-musze t-tylko chwile odpocząć...- ledwo to jedno zdanie dałam rade powiedzieć.
-...Jak sy...-słyszałam urwaną wiadomość w słuchawce.
Nie dałam rady dłużej utrzymać otwartych oczu i po prostu jej zamknęłam.
-Ana. Ana otwórz ocz. Ana proszę popatrz na mnie... An...- słowa Michaela odbijały mi się echem w głowie.
Czułam jak chłopak mną lekko potrząsa i słyszałam jak mnie woła tylko zdawał się być coraz dalej...
P. Lloyd
-Ana, Michael odbiór. Jak sytuacja?- powtórzyłem któryś raz.
Jednak to było bez skutku. Zerwało połączenie. Co tam się dzieje do choroby? Po co ja ich puściłem?! To była zbyt pochopna decyzja. Nie wybaczę sobie jak coś się stało mojej siostrzyczce. Michaelowi zresztą też nie. Obiecywał ją chronić i co?! Dobra Lloyd nie nakręcaj się może nic się nie stało. Gdyby nic się nie stało odezwaliby się.
-Spróbujcie się z nimi skontaktować ja zaraz przyjdę.
Nie czekając na reakcje innych poszedłem dalej w las. Cały czas myślałem o tym co tam mogło się wydarzyć snując coraz czarniejsze scenariusze. Nagle w koronach drzew usłyszałem jakiś szelest i tylko nasłuchiwałem gotowy w razie co do obrony.
-Co ty taki czujny blondasku? - usłyszałem za sobą wiec szybko odwróciłem się w tamtą stronę.
Moim oczom ukazała się młoda dziewczyna i uśmiechnęła się do mnie, jednak mi nie było do śmiechu.
-Co ty przyjaciół nie poznajesz czy co?- nie odpowiedziałem na jej pytanie.
Widocznie ją to zmartwiło po podeszła do mnie i przyglądała mi się jakby próbując wyczytać co się dzieje.
-Lloyd to nie jest zabawne... Powiedz mi o co chodzi...
-Kimi to nie jest takie łatwe...Sam nie wiem co dokładnie się stało- usiadłem na sporym kamieniu i przetarłem twarz dłonią.
-Zatem opowiedz mi co wiesz...Chcę ci pomóc- mówiąc to usiadła obok mnie i złapała za rękę.
Kimiko znam już dość długo. Pierwszy raz spotkałem ją w czasie poszukiwań Any. Miała kłopoty więc jej pomogłem. Nawet nie domyślałem się jak dobra przyjaźń się z tego narodzi. Jak wtedy dowiedziała się, że szukam siostry pomagała mi ją znaleźć jak tylko mogła. Byłem i nadal jestem jej za to ogromnie wdzięczny.
Nie poganiała mnie. Dała mi spokojnie ułożyć w głowie myśli i powiedzieć o co chodzi dopiero, gdy będę gotowy.
-Ana, wiesz moja siostra.... Znowu wpakowała się w kłopoty...Tylko tym razem puściłem ją na bardzo ryzykowną akcje...A teraz ani jedno ani drugie nie daje znaku życia...
-Rozumiem...- przez chwile się zamyśliła- jesteś sam czy jest ktoś jeszcze? -spytała.
-Reszta drużyny próbuje się z nimi na nowo połączyć albo namierzyć dokładniejszą lokalizacje.
-Zatem chodźmy do nich - powiedziała wstając.
-Jesteś pewna?- spytałem, bo od kiedy się znamy nie była zbyt chętna by od razu poznawać innych.
W prawdzie zgrywała pewną siebie jednak potrafiła być nieśmiała co na swój sposób było bardzo urocze.
-Chodzi o ważną sprawę wiec mogę się przełamać. Z resztą sam sto razy mi mówiłeś, że przecież mnie nie zjedzą- zaśmiała się.
I jak powiedziała tak zrobiliśmy po przedstawieniu jej reszcie zaczęliśmy opracowywać plan. Z pół godziny później ruszyliśmy do miasta małymi zespołami z różnych stron.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro