Rozdział 26
P. Ana
Od razu spojrzałam na Michaela i położyłam mu rękę na ramieniu w geście wsparcia. Widziałam, że jest spięty i jeszcze raz analizuje wszystko co zostało nam przed chwilą przekazane. Szczerze? Kompletnie mnie to nie dziwiło. Sama nie mogłam w to uwierzyć. Wiem, że to nie jest dla niego łatwe. Domyślam się co musi czuć, bo w końcu kto by chciał by jego dom i jego bliscy byli w dużym niebezpieczeństwie?
-Muszę tam lecieć- powiedział po paru minutach ciszy - i to jak najszybciej.
-Lecę z tobą - powiedziałam od razu.
-Nie Ana, musze to załatwić sam- powiedział i wyminął mnie nie czekając aż zdążę jakkolwiek zareagować.
Spojrzałam na brata pewnie. Nie odpuszczę tak łatwo. Oni obaj to wiedzą. W końcu tu nie chodziło o czyjeś widzi mi się, ale o bezpieczeństwo a może nawet i życie wielu osób.
-Nie mogę tego tak zostawić. Musze jechać z nim. - stwierdziłam patrząc na niego pewna swego.
-Nie wiem czy to dobry pomysł młoda w końcu wiesz jak ostatnio skończył się twój wyjazd.
-Nie możemy tak zostawić tych ludzi.
-Nie zostawimy ich, ale najpierw trzeba mieć jakiś plan.
-Najlepszym planem jest brak planu.
-Nie bądź nierozważna. Tak tylko możemy pogorszyć sytuację.
-Ale na pewno nie aż tak jak wtedy gdy nic nie zrobimy. Nie pozwolę by niewinni ludzie ucierpieli przez naszą bezczynność.
I tu go miałam. Z tym argumentem nie dało się dyskutować. Jednak nie zmienia to faktu że dla wszystkich byłoby lepiej jakby takiej rozmowy w ogóle nie musiałoby być...
-Zgoda, ale pod pewnymi warunkami.
-Jakimi? - spytałam od razu wiedząc że nie ma czasu do stracenia.
-Po pierwsze oboje musicie bardzo uważać.
-Tylko tyle?
-Niby tylko, ale sama wiesz, że na takich akcjach to nie do końca tylko tyle ale aż tyle. Z resztą my dołączymy jak tylko będziemy mieli plan więc musicie być w stałej łączności co jest drugim warunkiem.
-Ma się rozumieć - wypowiedziałam te słowa idąc już do magazynu naszykować sobie potrzebne rzeczy.
Będąc już w odpowiednim miejscu spakowałam w dość spory plecak zarówno broń palną jak i mniejszą białą. Jednak niestety przypuszczam, że bardziej przyda nam się ten pierwszy rodzaj wiec ze względu na to schowałam i dodatkowe naboje.
Mimo, że nie pierwszy raz mi się zdarza brać w czymś takim udział, jednak spokoju nie dawała mi pewna rzecz. Trudno to określić i ubrać w słowa. Nazwać to wątpliwością było za dużo a zwykłymi przemyśleniami zbyt mało. To była obawa. Tego właśnie słowa mi brakowało. Nie obawiałam się o siebie tylko o innych. Nie raz myślałam, że moje dni są policzone jednak udawało mi się z tego wyjść obronną ręką. Przy jednej z takich sytuacji dużo myślałam, głównie o rodzinie i przyjaciołach, czy dadzą sobie rade pogodzić się z tym, że mnie nie ma. Nie chce pozostawić po sobie tylko bólu.
Dobra Ana starczy tych negatywnych myśli. Czas wziąć się do roboty. Udałam się do pokoju Michaela a widząc, że drzwi są otwarte oparłam się o ich framugę. Widziałam po nim, że jest przejęty i to nic dziwnego. Nikt na jego miejscu nie byłby spokojny.
-Idziemy? - powiedziałam i dopiero w tym momencie odwrócił się w moją stronę.
-An powiedziałem...- nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Nie dałeś mi dokończyć tego co mówiłam- zaczęłam podchodząc do niego- nie puszcze cię tam samego rozumiesz? -tym razem nie dałam mu dojść do słowa- W tak silnych emocjach sam nie dasz rady. Domyślam jak się czujesz jednak proszę nie podejmuj zbyt pochopnych decyzji - powiedziałam.
-Jak cię znam nie odpuścisz...- na chwile przerwał- Niech ci będzie.
-Zatem chodźmy.
Wyszłam z nim przed klasztor gdzie wytworzyliśmy smoki. Po otrzymaniu dodatkowych a za razem na ten moment ostatnich wskazówek, wzbiliśmy smoki w powietrze i ruszyliśmy w drogę. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak szybko leciałam. Jednak nie było czasu do stracenia. Czułam narastający we mnie stres, a im byliśmy bliżej tym było gorzej. Bałam się co możemy tam zastać. W końcu nie wiemy jak długo dokładnie to trwa.
-Lądujemy- powiedziałam gdy byliśmy jakieś 2 kilometry od miejsca docelowego.
-Jeszcze kawałek jest do miasta- zaprotestował.
-Jednak bezpieczniej będzie jak już teraz wylądujemy
-Dla nas a dla ludzi na miejscu?
-Dla nich też. Jak damy się z daleka zobaczyć zdążą się przygotować na nasze przybycie, a wtedy będzie trudniej. Z resztą musimy połączyć się z resztą.
-Masz racje - przyznał i zniżył lot.
Zrobiłam to samo i wylądowaliśmy. Wyjęłam z plecaka dwie słuchawki bezprzewodowe. Jedną z nich podałam brązowowłosemu a drugą włożyłam sobie do ucha. Zaczynając marsz połączyłam nas z resztą. Michael szedł kilka kroków przede mną niosąc plecak. Chciałam sama go nieść jednak chłopak się uparł, że to on go poniesie. Po dość długim spacerze byliśmy już na miejscu. Zakryłam usta i nos maską, pokazując przyjacielowi by zrobił to samo. Przyszykowaliśmy sobie broń i jak najdyskretniej wkroczyliśmy do miasta.
Cisza tam panująca zdawała się niemal piszczeć w uszach. Rozglądałam się, cały czas starając się zachować czujność. Niestety zdarzyło nam się zobaczyć kilkoro martwych cywili. .Kojarzyłam ich... Nie znałam ich tak dobrze jak Mike, ale jednak w tym nie dużym mieście każdy się znał i poznawał nawet z nowoprzybyłymi. Byli to ludzie którzy zawsze przywitali się, albo jak nie było czasu przynajmniej uśmiechnęli. Czułam narastający gniew, że ktoś był w stanie tak bestialsko potraktować tych niewinnych ludzi. Tych samych którym sama przyjeżdżając tu obiecywaliśmy z przyjaciółmi zapewnić bezpieczeństwo. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, że nie dotrzymaliśmy danego słowa. Czując rękę na ramieniu odwróciłam się. Na szczęście zobaczyłam Michaela.
-Pomścimy ich- powiedział szeptem wyraźnie domyślając się co czuje.
-To chyba ja powinnam cię pocieszać takimi słowami- stwierdziłam równie cicho.
Bez zbędnego przedłużania ruszyliśmy dalej. Mimo bardzo długiego lotu i marszu nie czułam żadnego zmęczenia, pewnie ta cała adrenalina tak na mnie podziałała. Wyjrzałam za róg budynku za którym się ukrywaliśmy by spojrzeć na rynek z fontanną. Jeszcze nie tak dawno temu było to miejsce tętniące życiem. Teraz wokół miejsca, w którym siedziała jedna osoba, winowajca tego zamieszania, kręcili się ''ochroniarze''. Gestem dłoni pokazałam Michaelowi by został i w razie konieczności mnie osłaniał. Chłopak skinął głową na znak zgody. Wówczas wyszłam z przygotowaną do wystrzału bronią.
-No proszę kogo tu mamy? Słuchajcie ludzie- jestem niemal pewna, że było to słychać w każdym z budynków- To ta dziewczyna jest winna waszych krzywd. To, że ją ukrywaliście spowodowało to co się teraz tu dzieje.
Zacisnęłam dłoń na pistolecie jeszcze nie widząc potrzeby oddania strzału. Wtem z boku rozległ się huk oddawanego strzału.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro