Rozdział 25
P. Ana
Czemu wszystko musi być tak skomplikowane? Czemu ten debil nie może odpuścić... Niech da sobie spokój... Oszczedziło by to i jemu zachodzu oraz problemów a nam pracy i zmartwień. Niestety, życie nie jest takie łatwe i nie ma tak dobrze jakby się chciało. Ale trzeba walczyć. Nie wolno się poddawać. W końcu po burzy zawsze wychodzi słońce czyż nie? No przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie w tym przypadku. Na szczęście na razie jest spokojnie. Tylko jak długo potrfa ta sielanka? Znając Jeffa musimy cały czas mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
Z zamyślenia wyrwał mnie dotyk cieplutkiego kocyka delikatnie otulającego moje, już dość zmarznięte, ramiona. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam twarz mojego najlepszego przyjaciela (no przynajmniej on mnie ma za przyjaciółke).
-Czemu nie śpisz? - powiedział siadając obok mnie, a w jego głosie słychać było troskę.
-Mogłabym tobie zadać dokładnie to samo pytanie - odparłam spokojnym tonem.
-Szedłem do kuchni napić się wody, a zobaczyłem, że u ciebie w pokoju świeci się światło. Zajrzałem tam i zobaczyłem, że cię nie ma. W pierwszej chwili przestraszyłem się, że znowu zwialaś, ale poskładałem sobie informacje więc łatwo się było domyśleć gdzie się podziałaś.
Uśmiechnełam się delikatnie i oparłam głowę o jego bark, a on lekko objął mnie ramieniem.
-A co jakby mnie tutaj nie było? - spojrzałam na niego zainteresowana co odpowie.
-Zaczołbym cię szukać po całej okolicy a jak i w okolicy by cię nie było zwiększyłbym pole poszukiwań.
-Aż tak?
-Dowiem się, w końcu, czemu panienka Ana Garmadon nie śpi o pierwszej w nocy? - spytał, by zmienić temat patrząc mi w oczy.
Spuściłam wzrok nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie chcę go zamartwiać wiadomością, że po raz kolejny wszystko roztrząsam i analizuje w głowie. Jednak też wiem, że nie powinnam go okłamywać, więc wolałam milczeć. Jak to mówią mowa srebrem, milczenie złotem.
-Niech zgadnę, dalej to samo?
Michael jednak mnie za dobrze zna. Nie mam go więc jak oszukać co w tym przypadku działa na moją niekorzyść. Przytaknęłam tylko na jego słowa, a on lekko złapał mnie za rękę.
-Spokojnie, nie martw się wszystko się ułoży - zapewnił, chcąc dodać mi otuchy co szczerze mówiąc udało mu się doskonale - co powiesz by się ogarnąć i iść na spacer dla upokojenia myśli oraz ogólnego rozluźnienia?
-No nie wiem sama. Dobrze wiesz, że wolałabym kontrolować sytuację.
-An nie daj się prosić. Każdy potrzebuje przerwy, by się zrestartować, nawet ty więc wstawaj i idziemy. To jest rozkaz z samej góry więc mam nie słyszeć żadnego marudzenia ani tym bardziej sprzeciwu - powiedział ledwo powstrzymując się od śmiechu.
Sama się cicho zaśmiałam i przewróciłam oczami wstając z jego pomocą.
-To za 10 minut przy wejściu?
Gdy uzyskał odpowiedź na zadane pytanie, w postaci mojego przytakniecia głową, wrócił do środka. Ja tylko bardziej okryłam się przyniesionym przez chłopaka kocem po czym sama zeszłam z dachu i wróciłam do środka. W swoim pokoju ogarnęłam się tak by wyglądać jak człowiek a nie niewiadomo co. O wyznaczonym czasie udałam się w umówione miejsce chowając telefon do kieszeni.
Zauważając Michaela podeszłam do niego i uśmiechnęłam się.
-Akurat już miałem iść po ciebie, bo coś za długo nie przychodziłaś - oznajmił odwzajemniając mój uśmiech.
Ruszyliśmy w stronę parku. No nie powiem mieliśmy ciekawą porę na spacer, bo jakby nie było był jeszcze środek nocy jednak naszej dwójce wogóle to nie przeszkadzało. Michael zdawał się rozumieć, że chciałam pomyśleć nad wszystkim chociaż przez chwilę. Więc poprostu szliśmy przed siebie obserwując otoczenie. Cisza panującą wokoło tylko pomagała się uspokoić, wyciszyć, zapomnieć. Tego właśnie mi trzeba było wśród całego zgiełku, strachu, różnych planów, treningów. Poprostu na razie ponurej i szarej codzienności. Jednak dobrze, że zgodziłam się na pomysł ciemnookiewgo.
Po paru minutach byliśmy na miejscu i spacerowaliśmy po wysypanych ścieżkach parku. W pewnym momencie brązowowłosy poprosił bym chwilę zaczekała, a ja kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, jednak po chwili dane mi było się tego dowiedzieć. Michael dał mi naprawdę śliczny kwiat.
-Dziękuję--uśmiechnęłam się i lekko pocałowałam go w policzek w podzięce.
Chłopak odwzajemnił mój uśmiech i kontynuowaliśmy spacer. Niebawem staliśmy na mostku pod którym płynęła rzeczka. Oparłam się o barierkę i patrzyłam na wodę w której odbijało się gwieździste niebo a przed sobą na barierce miałam kwiat, który dostałam. Uśmiechałam się nawet nie do końca świadomie. Cieszyłam się ta chwila i tylko ona miała dla mnie znaczenie. Dopiero po dłuższym czasie zorientowałam się, że towarzysz zrobił mi zdjęcie jednak ja nie miałam nic przeciwko temu i tylko się do niego uśmiechnęłam delikatnie.
-Ślicznie wyszłaś - powiedział z uśmiechem, jakby chcąc odpowiedzieć na nie zadane pytanie.
Lekko zarumieniona podziękowałam za komplement. Niepewnie przytuliłam się do towarzyszącego mi chłopaka z powodu zimnego wiatru. Michael domyślił się, że mi zimno i okrył mnie swoją bluzą.
-Nie będzie Ci zimno?
-Nie, spokojnie a wolę byś się nie rozchorowała.
Uśmiechnął się do mnie co odwzajemniłam i dalej tak staliśmy przytuleni. Nie wiem jak w jego odczuciu, ale jak dla mnie ta chwila mogła się nigdy nie kończyć.
Narracja trzecioosobowa:
Dwójka nastolatków spokojnie i beztrosko spędzała czas. Chłopakowi udało się odciągnąć szmaragwooką od złych myśli oraz czarnych scenariuszy budzących w niej obawe. Po paru minutach wznowili spacer i spokojna rozmowę.
Jednak nie wiedzieli co dzieje się daleko stąd. A dokładniej w miejscu, które jest szczególnie ważne i cenne dla chłopaka. W miejscu gdzie ciemnooki się wychował. Tam gdzie się poznali i zaczęła się ich wspólna przygoda.
W małym i do tej pory raczej spokojnym miasteczku nic nie zanosiło tego co zaraz ma się stać. Zaczęły się roznosić strzały słyszane chyba pierwszy raz w historii tego miejsca. Ludzie będący na ulicach w oka mgnieniu biegli się ukryć jednak niestety nie każdy miał takie szczęście i mu się to udawało. Było sporo ofiar a najeźdźcy nie mieli najmniejszego zamiaru się wycofać. Ludzie zasłaniali zasłony w oknach żeby barbażyńcy nie wiedzieli, że ktokolwiek jest w domu. Zaczął panować powszechny strach już nawet nie o daleką przyszłość, ale nawet o jutro. Dzieci pytały dorosłych co się dzieje, ale nikt nie wiedział jak im odpowiedzieć. Nawet nie było do końca wiadomo czego chcą ci ludzie, o ile jeszcze można ich było nimi nazwać zważywszy na czyny jakich się dopuszczają dosłownie z dnia na dzień.
P. Michael:
W końcu udało mi się odciągnąć jej myśli od niepotrzebnych teraz spraw. Śmialiśmy się przypominając sobie głupie historie. Cieszyłem się mogąc widzieć na jej twarzy dawno nie goszczony przez nią uśmiech. Szliśmy w stronę klasztoru. Nie powiem długo spacerowaliśmy, bo już jakiś czas temu wzeszło słońce. Jednak ani ja ani An nie byliśmy zmęczeni a szczęśliwi, że udało nam się tak fajnie spędzić czas. Chwilę później dotarliśmy do klasztoru od razu wpadając na brata dziewczyny.
-Gdzie wyście byli? - powiedział widocznie przejęty.
Jednak wątpie by to przejęcie było spowodowane nasza nieobecnością. Nie wiem czemu, ale tym razem to ja mam złe przeczucie.
-Co się dzieje? - spytała Ana, widocznie też domyślając się, że to jest grubsza sprawa.
Lloyd nam o wszystkim powiedział. Jednak przez dłużą chwilę nie mówił konkretnego miejsca co mnie dziwiło. Ale jak już padła konkretna lokalizacja czułem jakby świat pod nogami mi się zawalił....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro