Rozdział 19
P. Michael
Idę do Any. Mam nadzieję, że chociaż że mną będzie chciała porozmawiać. Chociaż nie wiem od kilku dni nawet jeszcze przed wypadkiem Lloyda była jakaś inna. Może coś przeczówała a teraz się obwinia? Nawet w szpitalu mówiła: To moja wina. Matko ile ja był dał by choć przez sekundę zobaczyć uśmiech na jej ustach. Ile ja bym za to dał, albo chociaż ze mną porozmawiała.. Doszedłem pod jej pokuj i zapukałem. Jak mogłem się spodziewać, nie odpowiedziała...
-Ana to ja Michael
-Idź stond! - usłyszałem w odpowiedzi
-Chce tylko porozmawiać
-Ale ja nie chcę proszę dajcie mi spokój! - słychać, że ledwo powstrzymuje się od płaczu.
-Ana proszę cię. Kto wie może Ci pomogę.
-Nikt mi nie pomoże! Kolejny raz zawiodłam! Jestem baznadziejna! Nic tylko zawodzie tych na których mi zależy! Zresztą dajcie mi spokuj! - tu mnie zdziwiła. Jak to nas zawodzi?
-Ana...
-Michael proszę ić z tond! - krzyczała, ale dobrze słyszałem, że płaczę i głos strasznie jej się łamie. - Prosze.... - powiedziała znacznie ciszej i mogę na sto procent stwierdzić, że powstrzymuje się by bardziej nie zacząć płakać
-Dobrze pójdę, ale objecaj mi, że się nie poddasz zgoda?
Słyszałem, że wstaje (zawsze jak gada z nami przez drzwi, co najczęściej wygląda tak jak teraz, siedzi opierając się plecami o drzwi) i otwiera drzwi
-Jak mam ci objecać coś czego nie wiem czy dam radę dotrzymać? Wiesz, że kłamie tylko wtedy kiedy muszę...
Wygląda jak sto nieszczęść... Przynajmniej otworzyła drzwi...
-Proszę zrozumcie, że nie chce z nikim gadać... chcę być sama... - powiedziała i ponownie zamknęła drzwi.
-Ana proszę...
Poczułem, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. To była jedna z bliźniaczek, a która to nie stwierdze, bo zdarza mi się je mylić
-To nie ma sensu... Daj jej czas...On leczy wszelkie rany... - powiedziała na co prztaknołem głową i udaliśmy się w stronę salonu.
Dlaczego Ana nie chce naszego wsparcia? Może obwinia się o to... Nie wiem porostu mam dziurę w głowie odnośnie tego tematu... Mega się o nią martwię... Jak ona sobie coś zrobi to sobie nie wybacze... Nie wybacze, że jej nie pomogłem... Nie Michael nie gadaj głupot... Jest silna...nie podda się... przynajmniej taką mam nadzieję.. Nie nie jest typem dziewczyny która by sobie coś zrobiła...
-Michael powiesz mi jedną rzecz-spytała
-Ok
-Podoba ci się Ana?
Zszokowało mnie jej pytanie, aż tak to widać czy co? Mam nadzieję, że Ana o tym nie wie...
-Tak. Aż tak to widać?
-No trochę. Ale spoko ona tego nie widzi- powiedziała widząc moją mine
-Spoko. - powiedziałem trochę zmieszany.
Po rozmowie z Michaelem
P. Ana
Czemu oni nie mogą zrozumieć, że nie chce z nimi gadać? To moja wina i nic tego nie zmieni, więc tym bardziej nie chce z nimi rozmawiać. A już napewno z Michaelem. Boję się, że on jak i każdy inny, bo dowiedzeniu się, że to moja, uznałby mnie za potwora. I mieli by do tego prawo! Cały czas płaczę. Nigdy sobie tego nie wybacze.
-Ana córeczko. Proszę porozmawiaj że mną- zza drzwi słyszę spokojny głos mamy co mi ani trochę nie pomaga.
Co ona by pomyślała o swojej własnej córce? Co by pomyślała o młodszym dziecku przez które jej starszy syn jest w szpitalu? Nieodpowiadałam.
-Ana wiem, że ci ciężko po tym jak twój brat trawił do szpitala, ale nie możesz się izolować promyczku. - nadal nie odpowiadałam mamie. - Pamiętam jak z Lloydem byliście mali. - tu było słychać, że lekko się zaśmiała -Od kąd się urodziłaś Lloyda nie można było od ciebie odciągnąć, chciał cię chronić, bał się o ciebie. Później zaczełaś roznąć i w końcu zaczełaś się uczyć chodzić. Twój brat gdy tylko chciałaś zrobić krok trzymał cie za ręce, byś nie upadła. Od początku nie lubił jak płakałaś. Nie dla tego, że mu to przeszkadzało tylko bał się, że coś ci się stało.
Wspomnienia z bratem: tak miłe mojemu sercu, a tak bolesne gdy nie ma go przy mnie, gdy z mojej winy leży nieprzytomny w szpitalu. Moja mama nie wie, że zrobiło mi się miło, że mi opowiada coś o czym nawet nie miałam pojęcia, ale nadal miałam żal w sercu. On się od początku o mnie troszczył, a jak ja mu się za to odwdzięczam? Przezemnie trafił do szpitala.
-Ana, Lloyd by nie chciałby byś siedziała sama w pokoju izolując się od innych i płacząc. Proszę porozmawiaj z kimś. Nie ważne z kim. Proszę córeczko martwię się.
Mamie odmówie? Wstałam z twardej podłogi i odworzyłam mamie drzwi. Pewnie wyglądam jak obraz nędzy i rozpaczy, ale mam to gdzieś.
-Poopowiadasz mi co jeszcze robiliśmy z Lloydem gdy byłam mała? - spytałam przytulająć rodzicielke.
-Jasne promyczku. Choć usiądziemy na łóżku i ci poopowiadam.
Z robiłyśmy tak jak mówiła moja mama.
-Pamiętam twoje pierwsze słowo- mówiła z ciepłym uśmiechem, od którego zrobiło mi się trochę lepiej- wszystkie dzieci jako pierwsze słowo mówią: mama albo tata. Ty się wyróżniałaś. Twoim pierwszym słowem było: Lo
-Lo? - spytałam niedowierzając
-Tak. Wszyscy wiedzieliśmy, że chodzi Lloyda.
Pierwszy raz od dłuższego czasu się zaśmiałam. Nie no genialna byłam Lo... Przypomne to bratu... A nie on jest w szpitalu... Tak się zajęłam słuchaniem mamy i wspominaniem, że nawet na chwilę o tym zapomniałam.
-Serio mówiłam na niego Lo?
-Tak. Ale on nie był na ciebie zły. Wiedział, że nie umiesz inaczej. Nawet był szczęśliwy, że najpierw zaczełaś mówić coś na wzór jego imienia. I powiem ci coś promyczku. Puki nie nauczyłaś się mówić normalnie, to tym co najczęściej było słychać w domu było: Lo. Bo go wołałaś. A jak twojego ukochanego Lo - i tu obie się zaśmiałyśmy- nie było w domu, o ludzie co się wtedy potrafiło dziać, biegałaś po całym domu i go szukałaś. A jak go nie znajdowałaś to ze łzami w oczach przychodziłaś do mnie i mówiłaś: mama Lo.
-A o co mi chodziło z tym: mama Lo? - spytałam
-Chyba chodziło Ci o to, że chcesz do brata. Mama Lo to było takie: mamo gdzie Lloyd, albo: mamo chce do Lloyda.
🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟
Mama mnie przekonała bym wyszła z pokoju, w innym celu niż iście do szpitala, by odwiedzić brata. W sumie nawet dałam radę się uśmiechnąć jak już od trochę ponad trzech dni nawet o tym nie myślałam. To chyba dobrze tak? Czy to jest nie uszanowanie, że mój brat przezemnie jest w szpitalu? Ludzie czemu ja zawsze mam takie przemyślenia.
-Młoda co taka się zamyślona z chwili na chwilę? - spytał zaniepokojony Kai.
-Poprostu przypomniało mi się jak tak wszyscy razem rozmawialiśmy. Kiedy prowadziłam, można tak określić, podwójne życie. Wtedy wszystko było inaczej. Nie miałam wszystkich moich bliskich osób w jednym miejscu.
-To teraz tak jest- powiedział Kai i obją mnie ramieniem (tak jak brat siostrę)
Jeszcze parę godzin pogadaliśmy po czym stwierdziliśmy, że już najwyższy czas spać. No w końcu 23:00 to już by wypadało iść spać. Szybko się ogarnęłam i przebrałam w moją ulubioną błękitną piżame. Skierowała się w stronę łóżka po czym odpłynełam do pięknej krainy snów.
🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟
Jestem po środku ciemnej ulicy. Po wyglądzie otoczenia wnioskuję, że jest wieczór. Nagle przed sobą widzę sylwetkę postaci. Odległość która nas dzieli i fakt, że postać jest odwrócona do mnie tyłem nie ułatwia rozpoznania co to za osoba. Nagle ów postać odwraca się do mnie przodem i okazuje się, że to mój brat. Szybko do niego podbjegłam i go przytuliłam.
-Lloyd tak tęsknię - powiedziałam już płacząc.
Nagle poczułam, że on odsówa się ode mnie.
-Lloyd?
-To twoja wina!
Powiedział z taką zawiścią głosie jakiej jeszcze nigdy u niego nie słyszałam. Szczerze powiem przestraszyłam się.
-Przez ciebie leżę w szpitalu!
-Lloyd przepraszam... Nie wiedziałam, że to się tak skończy...
Płakałam czułam taką bezsilność.
-Nie wiedziałaś! Nigdy nic nie wiesz! Ty czasem używasz tej głowy! Wiesz co nie chce takiej siostry!
Każde jego pojedyńcze zdanie było 1000000 razy gorsze niż nawet najmocniejszy cios. A całość pozwaliło mnie na kolana i zaczęłam jeszcze gorzej płakać.
-Jesteś beznadziejna. Nawet swoich bliskich okłamujesz. Nie potrafisz ich ochronić. Jesteś żałosna.
Po tych słowach się obudziłam. Czułam, że łzy spływają po moich policzkach. Ma rację jestem beznadziejna. Nie mogę tu zostać. Jeffowi chodzi o mnie. Może jak uciekne odciągne go od reszty? Mam nadzieję. Szybko wstałam z łóżka i sprawdziłam godzinę 2:30. Ok wszyscy śpią. Ubarałam się i spakowałam do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. Postanowiłam napisać list by reszta się nie martwiła.
Po 20 minutach opuściłam dom i pokierowałam się do szpitala gdzie leży Lloyd. Po cichutku przedostałam się do jego sali
-Cześć bracie- zaczełam- jeszcze raz bardzo cię za to przepraszam. Nie wybacze sobie tego- zaczeły mi lecieć łzy- Czemu ci których kocham przezemnie cierpią?
Trochę się ogarnęłam, pamiętając słowa mamy: ,, Nigdy nie lubił jak płakałaś". Albo to co sam mi zawsze kiedy płakałam mówił: ,, Nie płacz siostrzyczko, wszystko się ułoży". Przypominając sobie te słowa słyszałam w głowie jego ciepły i spokojny głos.
-Wiesz co? - powiedziałam wycierając ostatnie łzy- Śniłeś mi się... Nie byłeś tym samym ciepłym i kochającym bratem którego znam... Byłeś oschły i mnie o to obwiniałeś... Spokojnie wiem, że tak nie myślisz... Ale taka jest prawda... Przepraszam za to i za to, że nie będzie mnie gdy się obudzisz... Muszę z tond uciekać... Robię to by was chronić... Przepraszam... Za wszystko... Jeśli dane nam będzie się jeszcze kiedyś spotkać to ci to wyjaśnię... Przysięgam...
Puściłam jego rękę którą trzymałam, po czym opuściłam pomieszczenie, szpital. A na końcu opuściłam Ninjago City
-Przepraszam... Za wszystko... Robię to by moi bliscy byli bezpieczni... Jeśli dane mi będzie tu wrócić wszystko wyjaśnię... Objecuje...
P.Jeffa
A to ciekawe Ana ucieka z miasta. Głupiutka myśli, że mnie z tąd wybawi. Głupsza niż myślałem.
-Już niedługo zapłacisz za przeszłość--powiedziałem widząc na dużym ekranie biegnącą dziewczynę z plecakiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro