Rozdział 13
-Nie! - krzyknełam. Na szczęście nikogo nie obudziłam. Muszę to wszystko przemyśleć, więc poszłam na dach...
Patrzę w gwieździste niebo.
- Nie ten sen nie może być prawdą! Nie może!- wykrzykując to czułam zimne łzy na moich ciepłych policzkach. Nagle poczułam, że ktoś mnie przykrywa kocem i przytula.
-Co się stało?- spytał zmartwiony Michael.
-Nic....- powiedziałam. Nie chce im mówić wszystkiego. Muszę ich chronić.
-Ta zgłaszcza twoja mina i oczy to potwierdzają- powiedział ironicznie wycierając mi łzy.
-A żebyś wiedział- zaśmiałam się
-Ana- powiedział z dezaprobatą.
-Ok...- powiedziałam zrezygnowana.- Miałam sen gdzie wszyscy byli ranni.... Dragon mi groził, że jak z nim nie pójdę to was... No sam wiesz...
-Ana to tylko sen- powiedział i mnie przytulił.
-Ale wiesz dobrze, że moje sny potrafią być jak wizję- powiedziałam wtulając się w tors chłopaka
-Wiem
Jeszcze długo rozmawialiśmy na dachu. Już nawet słońce zdążyło wstać.
-Dzięki za rozmowę.- powiedziałam
-Nie ma za co. Przecież wiesz, że jesteś dla mnie ważna- po wypowiedzeniu tych słów pocałował mnie w głowę.
W końcu postanowiliśmy zejść na śniadanie. Już od frontu poczułam przepiękny zapach naleśników robionych przez Zane'a.
-A co ty tak wcześnie na nogach?- spytał mnie nindroid gdy tylko weszłam do kuchni.- Przecież ciebie czasem wyciągnąć z łóżka to cud
-Ale przeważnie wstaje pierwsza- zaznaczyłam śmiejąc się. Nikt nie może po mnie poznać, że coś jest nie tak.
Po śniadaniu mieliśmy trening. Normalka.
W końcu po 3 godzinach można usiąść na mięciutkiej sofie.
-Oscuridad atakują środkową część miasta!- krzyknęła Eva z pokoju zwadowczego.
~ To sobie nasiedziałam~ pomyślałam
-Ludzie lecimy!- zarządził Lloyd.
🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟
Po pięciu minutach byliśmy na miejscu i zaczęliśmy walczyć z Oscuridad. Niestety niedługo po tym spełnił się mój dzisiejszy koszmar. Tylko ja stałam na nogach. Reszta leżała na ziemi ranna
-Albo ze mną pójdziesz albo nie będzie już tak miło- powiedział zachrypnięty głos Krzyku (jednego z członków Oscuridad) i już miał uderzać kulą swojej mocy w rannego Lloyd'a
-Nie! Nie rób im krzywdy! Pójdę z tobą!- krzyczałam. Nagle poczułam przeraźliwy ból i czułam, że ten pacan kontroluje moje ciało bym szła za nim. Ostatni raz spojrzałam na moich bliskich.
-Przepraszam. Musiałam.- szepnełam po czym poczułam, że ktoś mnie związuje.
P. Michaela
Ana została porwana poprostu nie wierzę. Ona nawet się nie broniła.
-Czemu ta dziewczyna zawsze robi wszystko po swojemu?- spytał jej brat
-Chciała nas chronić- powiedziałem przygnębiony. I dołączam się do pytania zielonego ninji czemu ona zawsze musi siebie poświęcać by chronić wszystkich?
Wszyscy stoimy i patrzymy w stronę gdzie została pociągnięta szmaragdowooka. W sumie jak tak teraz o tym myślę zawsze ciekawił mnie jej kolor oczu.
-Zbierajmy się już. Trzeba wymyślić plan jak ich namierzyć.
Wszyscy zaczęliśmy się zbierać. Tylko Lloyd stał jak zaklęty. Zobaczyłem tylko jak podajże Cole do niego podchodzi, ale wcześniej powiedział byśmy już jechali do domu i, że spotkamy się na miejscu.
P. Cola
-Lloyd wiem jak po jest gdy twoja siostra zostaje porwana na twoich oczach...- powiedziałem kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
-Ty przynajmniej mogłeś coś zrobić..- powiedział przygnębiony- Ja nie mogłem nic na to poradzić
-Masz racje mogłem wtedy pomóc moim siostrom, ale nie dałem rady.
-To wtedy się stało nagle. Sam tak mówiłeś- próbował mnie usprawiedliwiać z sytuacji sprzed około roku.
-Teraz tak samo. Nikt nie mógł przewidzieć,że tak się to potoczy- próbowałem poprawić humor swojemu przyjacielowi.- Teraz najważniejsze jest znalezienie jej.
-Masz racje- powiedział po czym polecieliśmy do miejsca naszego chwilowego zamieszkania.
P. Any
Obudziłam się w bazie Oscuridad. Jacy debile nawet nie ściągnęli mi komunikatora z ręki więc szybko za nim ktokolwiek zdążył się zorientować co robię włączyłam GPS by moi bliscy mogli mnie namierzyć. Nie było to łatwe zadanie bo miałam ręce związane z tyłu i każdy niezdarny ruch sprawiał mi ból. Nagle Dark jeden z pachołków Dragona wypchną mnie z klatki i mocno mnie trzymając zaprowadził mnie do swojego szefa.
-Proszę proszę kogo my tu mamy?- spytał ironicznie i przejechał mi sztyletem, który trzymał w ręce, wzdłuż twarzy.- Tą wielką Nieznaną czy może miętową ninje. Córkę samego Lorda Grmadona- mówił kpiąco
-Jak śmiesz przyzywać imię mojego ojca!- krzyknęłam na co tylko dostałam z liścia w twarz.
- Słuchaj mam dla ciebie układ: powiesz mi gdzie ukryłaś zwój to nic nie zrobię ani tobie ani twoim bliskim
-A jak się nie zgodzę?- spytałam jak najbardziej bezczelnie się dało
-Oj jakie to to głupie- powiedział i podszedł do mnie z tym swoim sztuletem- Jak się nie zgodzisz znajdziemy sposób by to z ciebie wydusić
-Powodzenia życzę- powiedziałam po czym znowu oberwałam
-Wyprowadzić ją- powiedział i po minucie znowu byłam w ,,swojej" celi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro