54
Zpw. Polski
Dzisiaj ma być impreza u Ruska. Dawno nie imprezowałem dlatego ciesze sie. Tak samo długo nie widziałem Rosji, że aż stęskniłem sie za moim kuzynem. Wstałem z mojego łóżka na którym sobie mimowolnie leżałem i roztworzyłem okno. Dawno nie odwiedzałem mojego domku na drzewie, ciekawe czy sie nie rozpadł. Z tego co widze to jest nienaruszony, więc chętnie weszłem na gałąź która prowadziła na platforme. Dzięki szybkiemu ruchowi znalazłem sie na podłodze od domku. No nie ma tu kocyka ale coś wymyśle. Zdjąłem z siebie sweter i podłożyłem pod siebie. Moge zmarznąć, ale wole mieć wygodnie. Wygodnie sie ułożyłem i wgapiałem w niebo. Ciemne chmury zapowiadały deszcz, albo i burze. No ale ulotnie sie jak zacznie kropić, póki co to sobie tu pobęde. Zrobiłem kilka wdechów i zacząłem rozglądać sie po drzewach. Oczywiście nie były za wysokie. Szybko znudziło mi sie podziwianie przyrody więc zapatrzyłem sie w mój dom.
Po kilku minutach, woda zaczęła kapać na moją twarz. Odruchowo popatrzyłem w góre, no czyli zaczyna padać. Nie chce być chory więc weszłem do środka mojego pokoju. Chyba w samą pore bo Niemiec właśnie zawitał w moim azylu. Uśmiechnąłem sie sam do siebie i nałożyłem sweter który oczywiście zabrałem z tego domku na drzewie.
P- Co tam?
N- Teraz już nic.
Usiadłem na łóżko i poklepałem miejsce obok siebie. Niemiec ochoczo usiadł blisko mnie, ale niestety panowała tu cisza. Nie, ja znowu nie będe siedzieć w takim spokoju, tutaj zawsze musi sie coś dziać.
P- Idziesz dziś do Ruska?
N- A co? Robi impreze?
P- No tak, nie napisał ci o tym?
N- Sam nie wiem, telefonu ostatnio nie sprawdzam.
P- Dobra to sobie tam sprawdzisz później.
N- Okej... Moge o coś zapytać?
P- Wal.
N- Dobra więc... W sumie są to dwa pytania... Jak to jest że możesz z nim porozmawiać, i co czujesz do Rzeszy...
Spodziewałem sie tego pierwszego, ale to drugie troche mnie zmusiło do myślenia. Bo tak naprawde to on wcale nie żyje, nie moge sie z nim spotkać na "żywo" ani nic... Mam go jedynie w mojej wyobraźni. Chwile popatrzyłem sie w ziemie, a później z powrotem na niego.
P- Sam nie wiem jak, po prostu gdy trace przytomność albo czasami jak śpie to pojawia mi sie on albo Rzeczpospolita Obojga Narodów. A co do drugiego... Jest to mój przyjaciel. Lubie z nim porozmawiać.
N- Wybacz że cie tak dopytuje, ale czego on od ciebie chciał wtedy jak zemdlałeś?
P- Po prostu musiałem mu w czymś pomóc.
P- Nie wiem czy moge o tym mówić więc na razie wiedz tylko tyle.
N- Okej.
Uśmiechnął sie do mnie ciepło. Odpowiedziałem mu tym samym. Po paru sekundach wgapiania sie w siebie, stwierdziłem że moglibyśmy gdzieś wyjść. Lubie przebywać na świeżym powietrzu więc musi sie do tego przystosować.
P- Może gdzieś wyjdziemy?
N- Robi sie coraz zimniej, ale skoro chcesz.
P- Dobra to może... Park?
N- Nie zapomniałeś o czymś?
W tym momencie wskazał na okno. Na zewnątrz już strasznie padało. No czyli musimy siedzieć w domu. Założyłem noge na noge i wgapiałem sie w swoje dłonie. Właśnie! Książke miałem skończyć. Jeśli nie mamy nic innego do roboty to ją przeczytam.
P- To możemy coś porobić ciekawego?
N- Chyba nie, ale możemy film razem obejrzeć.
P- Dobra to chodź.
Energicznie wstałem i złapałem go za ręke. Czym prędzej wybiegłem z pokoju i w podskokach zmierzałem do salonu. Gdy po kilkunastu minutach już byłem na miejscy, to rzuciłem sie na sofe. Nigdzie nie widziałem Czech ani Słowacji, może są u siebie w pokojach. Ale może ja jednak nie chce wiedzieć. Chciałem chwycić za pilot, ale Niemiec był szybszy. Spiorunowałem go wzrokiem i usiadłem obok miejsca które zajął ten kiełbasożerca.
Włączył telewizor i wybrał nam jakiś film. Był nawet ciekawy, tylko szkoda że to nie horror. Wtuliłem sie w ramie Niemca i oglądałem.
//time skip\\
Po paru godzinach znudziło mi sie. Obejrzeliśmy jeden film i teraz kończymy drugi. Nie byłi jeszcze tak ciemno, a deszcz przestał padać. Może to ten moment jak powinniśmy wyjść? Nie chce dalej gnić w tym domu, no przynajmniej teraz. Wstałem i sie przeciągnąłem.
P- Ide do parku!
N- Dobra, może później do ciebie dołącze.
P- Okej.
Podeszłem do drzwi wejściowych. Ubrałem kurtke jak i buty oraz wyszłem za drzwi. Wiał przyjemny chłodny wietrzyk. Z uśmiechem na twarzy udałem sie do parku. Na ulicy nie było nic słychać. Po prostu cisza i spokój. Moje powolne kroki co sekunde wydawały z siebie nie głośny dźwięk gdy tylko uderzałem butami o podłoże. Z liści, których na drzewach nie zostało już wcale tak dużo, bo w końcu jest to pora gdzie wszystko obumiera, kapała woda. Gdy przechodziłem pod alejkami pięknych drzew, na moim czole pojawiały sie kropelki wody. Wcale nie przeszkadzał mi fakt że moja głowa jak i niewielki kawałek kurtki są mokre. Było w tym momencie bardzo przyjemnie.
W niedużych krzakach usłyszałem szelest. Nie przejąłem sie tym tak bardzo, bo w końcu wieje wiatr. Szedłem dalej, do parku zostało mi niewiele. Moje zmartwienia zeczęły sie wtedy gdy poczułem sie obserwowany. Szybko sie odwróciłem ale nikogo nie było. Przez około minute i tak patrzyłem sie na miejsce, w którym chwile wcześniej słyszałem szelest krzaków. Uspokojony na wieść że nikogo nie ma, obróciłem sie by iść w dalszą droge do parku. Niestety stała tutaj przeszkoda, a minowicie jakiś męszczyzna.
Nie mam żadnych wrogów, a raczej wszyscy mnie lubią. Nikt z tych "złych" też nie mógł by być, bo oni nie żyją. Z odrobiną strachu podeszłem bliżej. Nadal widziałem tylko jego zarys, ale gdy już gdy byłem na tyle blisko aby usłyszeć jego cichy śmiech, od razu wiedziałem kto to.
???- No, ostatnio nie miałem przyjemności z tobą dłużej pogadać. Ale teraz czasu dla siebie będziemy mieli dużo.
Ale... Jak? On przecież nie żyje! Cofnąłem sie o kilka kroków do tyłu. Moje nogi nie były mi posłuszne, więc nie mogłem nawet uciec. Nic mu nie odpowiedziałem i patrzyłem ze strachem w oczach jak do mnie podchodzi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Polsat!
Prosze bardzo, teraz możecie mnie porywać bo następny rozdział nie będzie niczym związany z tym... Chociaż może... Ale i tak pojawi sie za kilka dni ┐( ̄ヮ ̄)┌
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro