Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 ,,Ann''

—Luno.—przywitałam się z matką mojego mate. Dzisiaj miałam wizytę u lekarza tego stada, podobno nie miał w sobie równych, w sumie nie ma co się dziwić, lekarz takiego przywódcy jaki był Alfa William, musiał być najlepszy.

—Witaj, jak się czujesz?—spojrzała na mnie z troską. Jego mama była cudowna, słyszałam też, że musiała dużo przejść, aby znaleźć się tu, gdzie jest teraz, podobno jej partner nie był dobrym mężczyzną na początku.

—Dobrze, dzisiaj mam wizytę, dowiem się, czy mam jeszcze jakieś szanse. —obydwie usiadłyśmy na kanapie i zaczęłyśmy rozmawiać. Czułam od niej bijącą troskę, tak jakby chciała uchronić wszystkie wilkołaki od zła tego świata. Była naprawdę dobrą i sprawiedliwą luną.

—Nie przejmuj się, czuję, że będzie lepiej niż ci się wydaje.

Nie czułam się dobrze w tym stadzie, stado było ogromne, każdy przechodzący obok mnie wilk, wiedział, że noszę pod sercem szczeniaka innego samca, widziałam ich zdziwione spojrzenia i jak szeptali między sobą, starałam się nie zwracać uwagi, ale sam fakt, że ktoś cię nie akceptuje, nie pomaga. Do tego, dochodzą moje stosunki z Connorem, które są zimne i niezręczne, wyczuwam jego niechęć i wilkołaki, też ją wyczuwają, dlatego nikt nie patrzy na mnie przychylnie. Tylko matka Connora.

—Witaj, Ann.—usłyszałam za swoimi plecami męski głos. Odwróciłam się i moim oczom, ukazał się Alfa William.

—Alfo.—szepnęłam i schyliłam delikatnie głowę.

—Kochana, nie musisz.—powiedział śmiejąc się. Czyli plotki okazały się prawdą, on naprawdę był ogromny.—Jak się masz? Gdzie mój syn?—spytał siadając obok nas.

—Dobrze, dziękuje.—odpowiedziałam.—Nie wiem, wyszedł rano.—Connora nie widziałam od rana, powiedział, że ma coś do załatwienie i wyszedł.

—Rozumiem.—powiedział. Jednak zauważyłam zdziwioną minę. Bez słowa wstał i ruszył do swojego gabinetu.

—Ann, już czas.

Wyszłyśmy z ich domu rodzinnego i ruszyłyśmy do domu głównego, tam już czekał na mnie wilczy lekarz, stres zjadał mnie od środka.

—Wiesz, Olivia, ma dar.—powiedziała Luna idąc razem ze mną do lekarza, aby mnie wesprzeć. Ona sama nie mogła mieć więcej dzieci.—Potrafi wyleczyć każdego wilkołaka z każdej choroby, mówią, że jej dłonie, Bogini obdarowała silnym darem, do uzdrawiania.—spojrzałam na nią zdziwiona.—Dwadzieścia lat temu, sama zgłosiła się do naszej watahy, uciekała przed swoim wujem, który chciał ją sprzedać, udowodniła Williamowi, że będziemy jej potrzebować i tak się właśnie stało, nawet wilkołaki z innych ras, proszą ją o pomoc.

—To niezwykłe.—szepnęłam. Możliwe, że będzie dla mnie jakaś nadzieja.

—Tak, dlatego czuje, że będzie dobrze.—powiedziała i weszłyśmy do gabinetu Olivii.

—Luno, zapraszam.—powiedziała starsza wilczyca i zaprowadziła nas w głąb pomieszczenia. Zajęłyśmy miejsce naprzeciwko niej.

—Witaj, jestem Olivia.—powiedziała do mnie i przywitałyśmy się. Olivia miała około czterdzieści lat, była wysoką kobietą o delikatnym i ciepłym wyrazie twarzy, biła od niej aura dobroci.—Poprowadzę przebieg twojej ciąży, wiem jednak, jak bardzo jest zagrożona, czuję aż stąd, jakie masz problemy.

—Olivio, mamy nadzieję, że nam pomożesz.—powiedziała do niej Luna. Olivia zaśmiała się wesoło, widać, że te kobiety, mają ze sobą dobry kontakt.

—Nie ma się czym martwić, to początek ciąży, dlatego szybko możemy interweniować, gdybyś była już w połowie ciąży, było by po szczeniaku.—ulga ogarnęła moje ciało. Nie wiedziałam nawet kiedy, ale łzy szczęścia napłynęły mi do oczu, jest nadzieja, że nie stracę dziecka. —Pozwoliłam sobie, zaprosić Alfę Connora, ale w tym momencie zrobie ci badanie ogólne badanie lekarskie  i obejrzę brzuch, dobrze?—pokiwałam głową i ruszyłam za nią, do innego pomieszczenia.

Dlaczego, Connor musi tu być, wiem, że zapewne, dla niego, to nic przyjemnego, w końcu, tu nie o jego dziecku mowa. Po naszym pocałunku, byłam taka szczęśliwa i już myślałam, że będzie wszystko okej, że, teraz wszystko się ułoży, niestety wilk Connora, wziął nad nim górę i szybko się opamiętał i wrócił dawny Alfa Oziębły Connor.

Olivia wykonała mi badania, sprawdziła mój brzuch i zrobiła ogólne badania lekarskie. Ubrałam się i ruszyłam do pomieszczenia w którym siedziała Luna i Connor. Na jego widok moje serce przyśpieszyło, zauważyłam jak patrzy na mnie, dlatego zmieszana szybko odwróciłam wzrok w drugą stronę, nie chce robić sobie nadzieji, bo potem boli jeszcze bardziej.

—Dziękuje, że jesteś Alfo.—zajęłam miejsce obok Luny, a Connor stanął za moimi plecami. —Jest nadzieja dla Ann, jej ciało jest bardzo kruche, zauważyłam, że Ann, starała się bronić okolice brzucha, dlatego w innych miejscach ma więcej obrażeń, dziecko jest słabe, dlatego, że ciało i organizm Ann jest słaby.—cholera.—Dlatego rozwiązaniem jest oznaczenie, dziecko straciło ojca, więc dziecko jeszcze bardziej osłabło, Alfo, jeżeli oznaczysz Ann, jej ciało nabierze sił i prawdopodobnie, dziecka ranga w hierarchii ulegnie zmianie.—powiedziała. Wszyscy patrzeliśmy na nią i nie dowierzaliśmy. Moje dziecko, będzie żyło.

—Oznaczenie?—głos Connora wypełniło całe pomieszczenie. —Nie wiem, czy to dobry pomysł.—Odwróciłam się w jego stronę i zauważyłam jego zmieszaną minę, odrazu cała radość wyparowała ze mnie, wpatrywałam się w niego i nie wiedziałam jak się zachować. Nie chce mnie oznaczyć? Niechęć oznaczenia mate, to tak jakby, jej nie chciał. Connor, mnie nie chce.

—Synu, co ty mówisz.—jego matka patrzyła na niego z niedowierzeniem. —Zwariowałeś?—spytała wściekle.

—Rozmawiałem z Ros i...—nie dane było mu dokończyć, bo Luna mu przerwała. Kim jest Ros?

—Nie interesuje mnie Ros, masz teraz swoją partnerkę i to nią się zajmuj.—powiedziała wściekle. I wtedy poczułam zapach damskich perfum zmieszany z zapachem Connora. Poczułam się jakbym dostała w twarz, zdałam sobie sprawę, że mój partner nigdy nie będzie ze mną szczęśliwy i jestem dla niego tylko ciężarem, skoro szuka pocieszenia u kogoś innego.

—Przepraszam, ale muszę wyjść.—powiedziałam pośpiesznie i ruszyłam biegiem na zewnątrz. Wszyscy patrzyli na mnie z wyższością, każdy już wiedział, że mój mate, tak mnie poniżył. Ruszyłam ze łzami w oczach do naszego domu, pragnęłam znaleźć się jak najdalej od tej watahy i wszystkich wilkołaków. Miałam dość, moje życie nigdy nie będzie osypane różami. A William nawet nie raczył, zatrzymać mnie i porozmawiać. Takie są Alfy, mają wszystkich w dupie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro