Rozdział 7 ,, Connor''
—Przynieście jedzenie do mojego domu.—powiedziałem do jednego ze strażników i ruszyłem do salonu. Czekałem na Ann. Widziałem wiele w życiu, nie byłem święty, ale potraktowanie tak kobiety jest nie do pomyślenia. Skrzywdzenie swojej obecnej partnerki w taki sposób, pieprzony skurwiel. Byłem wściekły, przeszła zbyt wiele, a ja nie byłem w stanie pomóc jej. Jest moją mate, dla której mógłbym zrobić wszystko, ale szczeniak wszystko psuje. Moje pragnienie i chęć posiadania jej, zamieniła się w niechęć.
—Już jestem.—jej głos wyrwał mnie z tych niechcianych myśli. Spojrzałem na nią, miała na sobie bluzkę na ramiączkach i krótkie spodenki. W obcisłej bluzce, widać było delikatny zaokrąglony brzuch. Jej oczy były smutne i czerwone, płakała.
—Pewnie jesteś głodna, zaraz przyniosą nam jedzenie.—powiedziałem. Zauważyłem jak zestresowana przygryza swoją dolną wargę i mogę przysiąc na wszystko i wszystkich, że miałem chęć wyć z bólu, zamiast pieścić i wielbić swoją mate, to, nie mogę się przełamać, aby ją mieć. —Przestań.—warknąłem na nią. Spojrzała na mnie zaskoczona.
—Nie rozumiem.—szepnęła. Stała tak, taka idealna, piękna i krucha niczym porcelana, była stworzona dla mnie. Jednak nie rozumiem, Bogini, dlaczego utrudniła mi tak życie.
—Puść wargę.—powiedziałem podchodząc do niej. Byłem tak bardzo zadowolony z tego, jak reagowała na mój głos czy moją bliskość. Instynktownie cofnęła się do tyłu, nie uciekniesz kochanie.
—Connorze, przestań.—szepnęła. Patrzyła na mnie z miłością, ale i strachem. Bała się wszystkiego, co ją otacza, jednak wiedziałem, jak bardzo chciała normalnego związku.
—Przecież, nic nie robię Ann.—szepnąłem do jej ucha. Uniosła głowę i spojrzała w moje oczy. Skanowałem dokładnie jej usta, były duże i zapewne delikatnie miękkie. Jej oddech przyśpieszył, chciałem posmakować jej ust, poczuć tę więź, jej dotyk. —Chcesz tego?—spytałem delikatnie pochylając się w jej stronę. Jej oczy zaszły mgłą, prawdziwa mate, właśnie tak reaguje. Pragnęła mnie tak samo mocno, jak ja ją. Uniosłem dłoń i dotknąłem jej ust, przejechałem po dużych wargach, były takie jak myślałem, uchyliła delikatnie wargi, wręcz dysząc na zadawaną jej przyjemność. —Odpowiedz.—powiedziałem i przycisnąłem ją do swojego ciała.
—Tak.—powiedziała. Była jak w amoku, oczy zamglone, przyśpieszony oddech i gotowa na mnie, była gotowa przyjąć mnie w każdy możliwy sposób. Była taka uległa.
—Jesteś piękna.—powiedziałem. Złapałem mocno za jej kark, odchylając delikatnie głowę w tył. Pochyliłem się nad nią, musnąłem wargami jej usta, delikatne muśnięcie, a wywołało tyle emocji, że byłem w szoku. Więź mate. Iskry przeszły przez całe moje ciało, a chęć uczynienia jej swoją, aż mnie bolała. —Idealne.—szepnąłem i znów musnąłem jej usta. Z jej gardła wydobył się cichutki jęk, chciała więcej.
—Alfo...—głos Omegi wyrwał mnie z amoku. Spojrzałem na Ann, która patrzyła na mnie z zawstydzeniem, czerwień wkradła się jej na policzki. Cholera. Straciłem kontrole.
—Tak?—spytałem odsuwając się od Ann i ruszyłem w stronę Omegi. Byłem gotowy się na nią rzucić, jej bliskość mąciła mi w głowie.
—Przyniosłem jedzenie.—powiedział niepewnie. Nie mówiąc nic więcej, położył nasz posiłek na stole.
—Możesz odejść.—powiedziałem i zamknąłem drzwi na klucz. Nie chce, aby ktoś nam przeszkadzał.—Ann, zapraszam do stołu.—odwróciłem się do swojej mate i wskazałem gestem dłoni na stół. Bez słowa zajęła miejsce obok mnie i zaczęliśmy jeść.
—Opowiedz mi, co działo się w tamtej sforze.—przez dłuższą chwile nic nie mówiła, tak jakby zastanawiała się od czego ma zacząć, a podejrzewam, że sporo się tam działo.
—W pewnym czasie Alfa tamtej watahy, postanowił połączyć wolne wilczyce z samcami, było sporo problemów, brakowało dzieci i kobiet.—zaczęła wpatrując się w swoje dłonie.—Wybrano też mnie, rodzice wręcz zmusili mnie, abym połączyła się z niesparowanym samcem, nie wierzyli, że mogę odnaleźć mate.—im dłużej mówiła, tym bardziej złość zaczęła we mnie narastać. —Harry, był głównym Betą, był silny, najbardziej nienawidził we mnie mojej pozycji, zaczął mnie bić, każdego dnia, za byle co.—szepnęła i łzy zaczęły płynąć po jej policzkach.—Bił mnie za wszystko, nienawidził gdy na niego patrzyłam, był potworem, każdy w sforze wiedział, co mi robi.—słysząc to, czułem niewyobrażającą wściekłość.—Każdy słyszał moje krzyki, błagania o pomoc, ale nikt się nie odważył mi pomoc, najgorzej było w nocy...—wyszlochała.—Kiedy...przychodził do mnie i robił mi te okropne rzeczy..—i w tym momencie jej głos się załamał. A ja patrzyłem na nią w szoku, to nie może być prawda, moja mate nie mogła tego przeżyć. Nie, kurwa!
—Ann...czy on cie zgwałcił?—spytałem kucając przy niej.
—Robił to...codziennie.—wyszeptała.
Zabije ich, zabije ich wszystkich. Każdy zapłaci, za krzywdę mojej mate, ktokolwiek słyszał jej krzyk, albo błaganie o pomoc, poniesie zasłużoną kare, rezerwę całą tą sforę na strzępy. Czułem jak mój wilk wyrywa się, chce się zemścić i zniszczyć, tych kundli.
—Twoi rodzice?—spytałem. Nie mogę uwierzyć, że nawet jej bliscy jej nie pomogli. Jak rodzic, może być tak nie czuły, na krzywdę swojego dziecka. No jak?
—Oni o wszystkim wiedzieli.—powiedziała i spojrzała na mnie. Kurwa!
—Dziecko?—szepnąłem i spojrzałem na jej brzuch. Jej dłoń znów znalazła się na brzuchu, widziałem jak bardzo była teraz zamyślona, myślała o dziecku.
—Stracę je.
—Co?—spytałem myśląc, że się przesłyszałem.
—Harry bił mnie strasznie, nie interesowało go, czy jestem w ciąży czy nie.—pogładziła dłonią swój brzuch.—Ciąża jest mocno zagrożona, stres, nerwy w tym czasie wszystko może się zdarzyć, w każdej chwili mogę stracić swoje małe dziecko, rozumiesz.—wyszlochała. Trzymała swój brzuch, jakby chciała obronić, to dziecko, przed każdym złem tego świata.—Harry, pozbawił mnie wszystkiego i przez niego stracę swoje dziecko.
—Nie, nie, nie..—zacząłem mówić w kółko. Wilczyca, która traci swojego szczeniaka, traci sens życia. Umiera wraz z nim. —Pomogę ci.—powiedziałem spanikowany. —Pójdziemy do lekarza, cokolwiek. —byłem jak w amoku. Nie było, to moje dziecko, ale za nic, nie chciałem, aby moja mate, przechodziła, przez tak ogromny ból, nie chciałem, aby je straciła.
—Connorze, już nic nie mogę zrobić.—była załamana. A ja razem z nią.
—Kurwa, nie.—wstałem i spojrzałem na nią z góry. Wyciągnąłem do niej swoją dłoń, którą z wahaniem przyjęła. Nie pozwolę jej cierpieć.—Uratuje sens twojego życia.—powiedziałem i pocałowałem ją mocno w usta. Ona jest moja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro