Rozdział 6 ,,Ann''
—Nasza sypialnia.—weszliśmy do wielkiego pomieszczenia, w którym znajdowało się tylko duże łóżko, dwie szafki nocne. Skromnie. Connor oprowadził mnie, po całym naszym domu, dom był wykończony, brakowało jedynie kilku mebli.
—Nasza sypialnia?—spytałam zmieszana. Nie byłam przekonana czy chce z nim spać. Był moim partnerem, moją duszą, ale czułam niechęć, którą mnie darzył, nie chciałam zmuszać, go do całkowitego partnerstwa. Alfa spojrzał na mnie zamyślony i jeszcze raz jego spojrzenie padło na łóżko. Myślał. Zauważyłam, że bardziej mi się przygląda, niż ze mną rozmawia.
—Jeżeli chcesz dam ci inny pokój.—powiedział. Widziałam, że był zmęczony i zraniony. Czułam to, chciał zachować pozory, że nasza sytuacja nie jest, aż taka zła, ale prawda była inna. Każdy będzie mu współczuł, takiej partnerki jak ja. Mate musi wspierać, dawać siłę, partnerowi, a ja ? Ja go tylko obciążam. Kiwnęłam głową na znak zgody i ruszyłam za nim. Moja sypialnia znajdywała się na przeciwko jego.
—Twój pokój.—powiedział. Pomieszczenia nie różniło się od poprzedniego. —Twoja łazienka i garderoba.—pokazał na drzwi. Idealnie.—Możesz się odświeżyć i porozmawiamy. —powiedział i wyszedł.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, z moich oczu odrazu poleciało kilka kropli łez. Pragnęłam mate, a teraz? Teraz, nienawidzę sama siebie, moje życie, zawsze było ciężkie, zawsze miałam pod górkę. Więc, znalezienie, partnera, nie było moim rajem. Pragnęłam, być dla niego wszystkim, jego światem, osobą bez której, nie może żyć. Niestety, mój stan, uniemożliwił mi ten dar. Będę mamą, dziecko nie jest niczemu winne, stało się, pragnę urodzić, jednak okoliczności w jakich byłam, mogą mi to uniemożliwić, mogę je stracić w każdej chwili, ciąża jest zagrożona. Zawsze musi być coś nie tak.
Bez namysłu ruszyłam do łazienki i umyłam dokładnie swoje ciało, wręcz je szorowałam, chcąc pozbyć się resztki dotyku tego skurwiela. Zmyć z siebie przeszłości i te tragiczne chwile w moim życiu. Owinięta ręcznikiem podeszłam do swojej torby chcąc wybrać jakieś ubranie.
—Ann, jesteś już go...—Connor wszedł do mojej sypialni. Widząc mnie w samym ręczniku, zamarł. Stałam nieruchomo wpatrując się w niego, cholera. Odwróciłam się szybko, chcąc zamknąć się w łazience. Jego spojrzenie, aż parzy. Nagle usłyszałam głośne warknięcie, odwróciłam się w jego stronę i już wiedziałam, co było powodem, jego złości.
—Ann, podejdź.—powiedział. Stał w miejscu i wpatrywał się we mnie. Jego oczy były puste. Nie chciałam, aby mnie taką widział, przynajmniej nie teraz. Rozpłakana podeszłam do niego, wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. Zakryłam dłonią usta, żeby stłumić jęk rozpaczy. Mój mate, mnie znienawidzi.
—Odwróć się.—powiedział. Patrzyłam na niego błagalnie, nie chciałam tego robić. Nie chciałam pokazywać, mu tego, co mnie szpeciło. Ciąża i tak go zniechęca, a co dopiero to. Kto chce taką mate?
—Błagam, Connor.—wyszlochałam. Widząc jego spojrzenie, zrobiłam to. Pokazałam mu, jak bardzo byłam szpetna, jak bardzo cierpiałam, przez te kilka miesięcy. Zobaczył blizny na moich plecach, które zadał mi, mój poprzedni partner. Bił mnie kablem moczonym w srebrze. Długie głębokie pasy, zdobiły moje plecy. Poczułam delikatny dotyk Connora, na jednej z ran, szybko cofnęłam się i odwróciłam w jego stronę.
—Jak?—spytał.
—Zostaw mnie.—powiedziałam i patrzyłam w swoje stopy. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Nie chciałam, zobaczyć w nich litości, było minęło. Muszę żyć teraźniejszością, nikt nie musi widzieć mojego cierpienia.
—Ann, powiedz mi.—powiedział podchodząc do mnie. Instynktownie cofnęłam się.
—Nie teraz.—powiedziałam. —Błagam cię, nie teraz.—szepnęłam, gdy jego ciało przycisnęło mnie do ściany, zastawił mi drogę swoimi dłońmi. Patrzył na mnie, tak inaczej. Miałam obawy, że będzie jeszcze bardziej się mnie brzydzić.
—Ann, mieliśmy porozmawiać.—powiedział stanowczo.—Chce wiedzieć wszystko, jesteś moją mate.
—Connorze, co mam ci powiedzieć?.—szepnęłam sarkastycznie. Szczerze mówiąc, co miałam powiedzieć. Byłam bita, poniżana, gwałcona? Miałam, to wszystko powiedzieć na raz, dla mnie był to koszmar, z którego tak bardzo pragnęłam się obudzić i w jednej chwili tak się stało, ale niestety, z jednego koszmaru, weszłam w drugi.
—Wszystko.—jego wzrok skanował moją twarz i ciało. —Masz mi powiedzieć, chce w tej chwili wszystko usłyszeć.—zawarczał.
—Connor, zrozum mnie, cokolwiek przeszłam, było to dla mnie koszmarem, chciałam wybudzić się z tego, chciałam zniknąć.—powiedziałam szeptem. —Nienawidziłam swojego życia i siebie, przeklinałam wszystkich i wszystko.—pierwsza fala łez poleciała.—Jednak, wiedziałam, że musze walczyć, miałam dla kogo.—tu moja dłoń spoczęła na brzuchu.—Dziecko, dawało mi nadzieję i siłę na przetrwanie kolejnych dni, to był koszmar, dlatego nie chce choć przez chwilę wracać do niego myślami, po prostu nie mam siły.—szepnęłam.
Connor nic nie powiedział, patrzył na mnie w milczeniu, wydawało mi się, że analizuje wszystkie moje słowa. Odsunął się ode mnie i spojrzał na mój brzuch, przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, aż w końcu odwrócił wzrok.
—Mogę się ubrać?—spytałam zawstydzona. Chciałam, go wyminąć i podejść do torby z ubraniem, jednak gdy przechodziłam obok niego, złapał mnie mocno za nadgarstek.
—Żałuję jednego.—powiedział i pogładził kciukiem moją dłoń.
—Czego?—spytałam. Błagam, tylko nie mów mi, że żałujesz, że mnie znalazłeś. Błagam.
—Żałuje, że pozwoliłem mu tak szybko umrzeć.—powiedział i wyszedł. Cholera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro