Rozdział 5 ,Connor'
—Już jesteśmy.—powiedział Sergio. Zaparkowaliśmy przed domem moich rodziców. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem po swojego ojca. Ann, nie wiedząc co ze sobą zrobić, została przed domem. Byłem przybity i wściekły. Nie wiedziałem, co w obecnej sytuacji, mam zrobić. Jak się zachować, mój wewnętrzny wilk, nie akceptował tego szczeniaka, więc, ja tym bardziej nie mogę, go zaakceptować.
—Connor, tak wcześnie przyjechałeś?— moja mama widząc moją minę, już nic więcej nie powiedziała.
—Moja mate stoi przed domem.—powiedziałem. A moja mama, nie mówiąc nic więcej, pobiegła w stronę Ann. Wiedziałem, że moja mama zajmie się nią dobrze, muszę odbyć rozmowę z moim ojcem. Muszę się kogoś doradzić, wręcz potrzebuje jakiś słów, które podniosą mnie na duchu.
Szybkim krokiem ruszyłem w stronę gabinetu, wszedłem nawet nie pukając. Mój tata siedział na fotelu i sprawdzał jakieś dokumenty, nie był nawet zdziwiony, gdy mnie zobaczył. Alfa William i jego zdolności.
—Witaj, synu.—powiedział, a ja zająłem miejsce przed nim.—Znalazłeś mate.— stwierdził.
—Tak.—powiedziałem wzdychając. Ojciec odłożył dokumenty i spojrzał na mnie zdziwiony, żaden wilk, po znalezieniu mate, nie jest przybity, tylko szczęśliwy jak, nigdy dotąd. A ja? Ja nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Ciągnęło mnie do niej, niemal odczuwałem ból siedząc z nią razem w samochodzie i nie mogąc jej dotknąć, niestety chęć dotknięcia jej, równa się niechęci do ciąży.
—Nie rozumiem.—sam nie rozumiałem.
—Moja mate...jest w ciąży.—powiedziałem i przymknąłem oczy. Czułem cholerne zmęczenie, byłem na skraju załamania.
—Kurwa.—usłyszałem z ust mojego ojca. Nie ma co, te słowa napewno podniosły mnie na duchu.
—Dziękuje za radę.—powiedziałem i wstałem z zamiarem pójścia już do Ann. Jednak głos mojego ojca mnie zatrzymał.
—Synu, co mogę powiedzieć..—westchnął.—Masz bardzo trudną sytuacje, musisz walczyć sam ze sobą.—powiedział.—Kochasz swoją mate, jednocześnie czujesz niechęć do niej, ponieważ, mimo, że nie ma już oznaczenia tamtego samca, to jest dziecko.—podszedł do mnie i poklepał po ramieniu.—To jest twoja walka, twoja mate nie chce abyś się tak czuł, jednak wszystko zależy od ciebie.—powiedział. Bez słowa wyszedłem z jego gabinetu i ruszyłem w stronę swojej sypialni. Muszę spakować swoje rzeczy i wprowadzić się z Ann, do naszego nowego domu.
—Kochana, nie płacz.—usłyszałem jak moja mama rozmawia z moją mate. Byłem na końcu korytarza, ale bardzo dokładnie słyszałem co mówiły. Moja Ann płacze.
—Luno, ale kiedy to prawda. —mówiła przez łzy. —Mój mate, patrzy na mnie z obrzydzeniem, wiem, że to nie jego wina, jednak czuję się winna, że sprawiam mu ból. —martwi się o mnie.
—Nie obwiniaj się, to nie twoja wina, tylko tamtego mężczyzny, to on zniszczył ci życie. Odebrał ci całe szczęście, ale teraz wszystko się ułoży.—nie chciałem słyszeć nic więcej, ruszyłem w stronę sypialni i wszedłem do środka. Obie kobiety, spojrzały na mnie. Ann szybko starła łzy spływające po jej policzkach i opuściła wzrok.
—Mamo zostaw nas samych.—powiedziałem. Jednak wzrok wciąż miałem utkwiony w mojej mate. Walka sam ze sobą, słowa ojca odbiły się echem w mojej głowie. Moja rodzicielka obdarzyła Ann ciepłym uśmiechem i wyszła z naszej sypialni.
—Spakuje swoje rzeczy i zamieszkamy w naszym domu.—powiedziałem. Ruszyłem w stronę szafy, wyciągając puste walizki. Chaotycznie zacząłem wrzucać wszystkie swoje rzeczy, tym szybciej tym lepiej. Musiałem zająć czymś innym głowę.
—Connorze.—usłyszałem szept za swoimi plecami. Odwróciłem się i spojrzałem na Ann. Jej oczy były podpuchnięte od płaczu i policzki miała zaczerwienione, gdy zauważyła, że na nią patrze.
—Tak?—spytałem podchodząc do niej. Na moją bliskość odrazu się zawstydziła. Była słodka i taka bezbronna. —Chciałaś coś powiedzieć Ann?—spytałem, gdy dziewczyna po dłuższej chwili mi nie odpowiedziała.
—Ja...my..to znaczy.—język jej się plątał. Rozumiałem jej zachowanie, bała się. Miała faceta tyrana, a teraz znalazła mate, który może jej nie chcieć. —Czy porozmawiamy?—spytała szeptem.
—Ann, porozmawiamy, jak już będziemy w naszym domu, dobrze?—spytałem. Podszedłem do niej i złapałem za jej dłoń. Była malutka w porównaniu z moją dużą dłonią. Splotłem nasze palce, przez nasze złączone dłonie przechodziły delikatne iskierki. Więź mate. —Jak się czujesz?—spytałem.
—Jest okey.—powiedziała. Swój wzrok miała utkwiony w ziemię. Była taka nieśmiała. Księżyc zesłał mi cudowną mate.
—Napewno?—upewniłem się. Jedynie pokiwała głową. Puściłem jej rękę i dokończyłem pakowanie. Może i działałem na szybkich obrotach, ale myślami byłem daleko od rzeczywistości. Ann nic nie mówiła, tylko patrzyła na mnie. Widziałem w jej spojrzeniu smutek i strach. Nie umknęły mi też łzy zbierające się do jej oczu, było ciężko.
—Dzieci, zostańcie jeszcze trochę. Zjecie coś.—moja mama podeszła do Ann i przytuliła ją dodając otuchy. Zauważyłem, że moja mate uspokaja się, przy towarzystwie mojej mamy.
—Mamo, nie mamy czasu.—powiedziałem i wziąłem wszystkie walizki i zszedłem z nimi na dół. Postawiłem wszystko przed drzwiami i ruszyłem po kolejne rzeczy.
—Możemy iść.—powiedziałem i ruszyłem na dół. Między czasie zadzwoniłem do swojego Bety, aby wszystko było przygotowane na czas. Ann i mama szeptały do siebie, gdy schodziły schodami, zapewne mnie obgadywały. Kobiety.
—Do jutra, dzieci.—pożegnała się z nami mama i ruszyłem do samochodu. Dom czekał na mnie już od dawna, miałem przeprowadzić się, gdy znajdę partnerkę i właśnie tak się dzieje. Jestem Przywódcą i mam mate, swój dom i stado. Idealnie. Starałem nie myśleć o dziecku, jednak gdy Ann, nieświadomie kładła dłoń na dole swojego brzucha, przypominało mi się, że przecież moja kobieta jest w ciąży. Mimo wszystko, moim priorytetem było zapewnienie jej bezpieczeństwa.
—Może chcesz iść do lekarza?—spytałem i spojrzałem na nią delikatnie. Jej dłoń, jeszcze bardziej zacisnęła się na brzuchu. Powiedziałem coś nie tak?
—Nie trzeba.—powiedziała. Ignorowała moje spojrzenie, coś jest na rzeczy.
—Ann, co się dzieje?—spytałem.
—Nic, po prostu nie potrzebuje iść teraz do lekarza. —powiedziała. —Jestem zmęczona.
—Za chwilę będziemy na miejscu.—powiedziałem.—Będziesz mogła sobie odpocząć. —spojrzała na mnie krzywo. Boże, nie rozumiem kobiet. Najpierw boi się do mnie odezwać, a teraz mierzy mnie morderczym spojrzeniem. Zapewne wina hormonów, ale mam nadzieję, że rozmowa, którą mam zamiar z nią odbyć, będzie w miej nerwowym nastroju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro