Rozdział 22 ,,Connor"
—Czy ty mnie kochasz? —zadałem poraz kolejny to samo pytanie, gdy znów zapanowała cisza miałem chęć wstać i stąd wyjść. —Twoje milczenie też jest odpowiedzią.—stwierdziłem. Spojrzałem na nasze odbicie w lustrze i nie mogłem pojąć, jak w tak krótkim czasie, staliśmy się tak beznadziejni. Byliśmy młodzi, a na naszym życiu stanęło, więcej przeszkód, niż w życiu moich rodziców.
—Łączy nas więź, która sprawia, że nie możemy bez siebie przetrwać, oraz wilki, które się kochają. —usłyszałem jej cichy szept. —Ja nie miałam czasu cię pokochać. —kopniak prosto w serce. Poczułem, jak w moich wnętrzościach coś się przekręca.
—Ja cię kocham, Ann. —wyszeptałem. —Pomimo, że nie mieliśmy czasu poznać się, spędzać miło czas, ani choćby wyjść na prawdziwą randkę, to cię kocham, te wszystkie problemy i porażki, uświadomiły mi, że nie pozwolę, już nikomu cię zranić, czasami mogę być głupcem i popełnić jakiś błąd, ale to nie zmienia tego, że ja cię kocham. —nie wiedziałem kiedy, poczułem pierwszą słoną łzę spływającą po moim policzku. Miłość jednak boli.
—Przepraszam, ale boję się tego wszystkiego. —wyszeptała pociągając nosem.
—A ja się nie boję?—spytałem nie mogąc uwierzyć.—Myślisz, że mi przychodzi to wszystko tak łatwo? —dopytywałem.
—Oczywiście, że nie...—przerwałem jej nie mogąc uwierzyć w to wszystko.
—To dlaczego ze mnie nie zrezygnowałaś?—zadałem pytanie, które wydawało się najsensowniejsze z całej naszej rozmowy.
—Czułam się przy tobie bezpiecznie, łączy nas więź i wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem, ponieważ zaakceptowałeś dziecko, które nie jest twoje.
—Więc powiedz mi, dlaczego mam ci pomóc?—spytałem. Spojrzałem raz jeszcze na nasze odbicie, Ann siedziała po turecku na moim łóżku i cicho płakała, a ja patrzyłem na to wszystko bezsilny. Nie dawałem sobie rady, potrzebowałem czyjejś pomocy, potrzebowałem kogoś, kto mnie wesprze. A gdzie dostanę wsparcie? Skoro moja Luna, jest tak samo załamana jak ja.
—Connorze, nie wiem. —krzyknęła.—Nie wiem co robić, nie mieliśmy dla siebie czasu, były ciągle problemy i dalej są, niestety ich nie ubywa, narastają ze zdwojoną siłą, myślisz że, mam czas myśleć o moim życiu, owszem myślę o tobie, o tym, aby cię poraz kolejny nie zranić i nie wplatać w kolejne bagno. —wykrzyczała płacząc. —Nie chce tego, to samo przychodzi, naprawdę, jesteś najważniejszy w moim życiu, ale nie wiem, czy kocham cie, jako zwykła kobieta.
—Musimy znaleźć rozwiązanie Ann, chce to wszystko naprawić i w końcu sprawić, abyś mnie pokochała, zgadzasz się?—spytałem uśmiechając się do niej. Spojrzała na mnie zaskoczona, jednak i ona odwzajemniła mój uśmiech.
—Zagadzam się, chce po tym wszystkim iść z tobą na prawdziwą pierwszą randkę.—odpowiedziała uśmiechając się do mnie. —Chcę się ładnie ubrać, iść z tobą do restauracji, napić się wina, a późnej iść na długi spacer. —złapałem za jej dłoń. Chciałbym, aby to stało się jak najszybciej.
—A druga randka?—spytałem.
—Druga randka to kino!—krzyknęła ze śmiechem.
—Kino jest przereklamowane.—czułem się tak beztrosko.
—Każdy związek musi zaliczyć randkę w kinie, to podstawa.—odpowiedziała. Chwyciłem jej podbródek i pocałowałem delikatnie w usta. Poczułem te iskireki, które przeszywały nasze ciało. Więź.
—Kocham cię. —powiedziałem przerywając pocałunek.
—Chce cię kochać. —odpowiedziała. Dobre i to.
—Postaram się wszystko spełnić, gdy rozwiąże połowę problemów. —odpowiedziałem. —Chce, aby w naszym otoczeniu było bezpiecznie.
—Z dzieckiem zrobimy tak jak ustaliliśmy?—upewniała się.
—Tak, wychowamy je razem, będzie to nasze dziecko, wspólne, nie ważne, że nie jestem biologicznym ojcem, nie liczy się ten co zrobił, a kto wychowa. —odpowiedziałem pomagając jej wstać.
—Jesteś cudowny. —odpowiedziała. W jednej chwili usłyszałem walenie w drzwi naszego domu. Ann spojrzała na mnie spanikowana, kolejne kłopoty. —Co się dzieje?—spytała. Łomot nie ustępował, a krzyki nasiliły się.
—Zostań tu.—powiedziałem i ruszyłem do drzwi, sprawdzić co do chory się tu dzieje. Otworzyłem gwałtownie drzwi i bez zastanowienie przywaliłem mężczyźnie, który był powodem, przerwania mi tak ważnej rozmowy. Reszta tłumu w jednej chwili się zamknęła. Spojrzałem na wszystkich. —Co w sobie wyobrażacie? —krzyknąłem wściekły. —Jakim prawem, naskakujecie na dom Alfy i Luny?—ryk wściekłości wydobył się z mojego gardła. Czułem gniew mojego wilka, był gotów zabić ich wszystkich, za przerwanie mu, tak czułego kontaktu z jego ukochaną. —Jakim prawem zbieracie się wszyscy przed naszym domem?—kolejny ryk.
—Connorze!—usłyszałem krzyk Ann, podbiegła do mnie szybko i złapała za policzek.—Uspokój się, wszystko jest w porządku. —szeptała do mnie, a jej głos sprawiał, że się uspokajałem.
—Alfo, wybacz nam.—usłyszałem krzyk jakiegoś mężczyzny w tłumie. —Nasze stado stało się słabe.
—Słucham?—nie mogłem uwierzyć własnym uszom. —Coś ty powiedział?
—To prawda, staliśmy się słabi, Alfo, nasze rany goją się bardzo wolno, aż za wolno. —odpowiedział drugi.—Nasze stado osłabło przez waszą więź.
—Mój przyjaciel dzisiaj umarł, jego rany się nie zagoiły i odszedł z tego świata. —wtrącił. —Luna zamiast wzmocnić nasze stado, to ona je osłabia, każdy odczuwa wasz ból i gniew, dlatego nikt od miesięcy nie jest szczęśliwy, każdy się kłóci, a drobnostka doprowadza samców do walki.
—Tak być nie może.—odpowiedzieli wszyscy chórem.
—Od dwóch miesięcy, nic nie łączy mnie z moją mate, ciągle jest marudna, smutna i wściekła, to przez nią, ponieważ odczuwają jej emocje. —kolejny.
Spojrzałem na Ann, która patrzyła na tych ludzi, wydawała się bliska płaczu. Już chciałem, podejść do nich i ich po prostu zabić, ale zatrzymała mnie, nie pozwoliła stawić im czoła, zamiast mnie, zrobiła to ona.
—Dordzy Panowie, jak pewnie wiecie, jestem partnerką waszego Alfy, jest mi okropnie przykro, że u was w życiu, dzieją się takie przykrości.—zaczęła. Widziałem, z jaką pewnością wypowiadała każde słowo. —Wybaczcie mi, że wasze kobiety odczuwają, ból który w sobie mam, moje życie było bardzo ciężkie i bolesne, jednak wiem, że gdy urodzę, moje życie stanie się o wiele lepsze i szczęśliwsze. —patrzyłem jak wypowiada każde słowo i za każdym razem łzy płynęły jeszcze bardziej. —Chce, aby ta Wataha była najsilniejsza, abyście wy byli silni i szczęśliwi, obiecuję wam, że już niedługo, to szczęście zapanuje, potrzebuje jeszcze odrobinę czasu, mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali i cierpliwi. —uśmiechnęła się do nich. —Jeszcze jedno, jeżeli jeszcze raz przyjdziecie i będziecie dewastować nasz dom, z miłą chęcią, pozwolę, aby mój partner zajął się tą sprawą. —z uśmiechem podeszła do mnie i się przytuliła. Byłem z niej dumny. Każdy był w szoku, jednak ze zdzwiniem, zgodzili się na taką propozycję.
—Jesteś cudowna.—stwierdziłem.
—Bierzmy się do pracy, czas zmienić nasze życie. —powiedziała i pociągnęła mnie za sobą. Szczęście nadchodzimy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro