Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21 ,,Ann"

Czekałam przed bramą wjazdową do naszej watahy, taki był zresztą plan. Miałam się spotkać z bratem mojego byłego partnera i wybadać czy to on jest mordercą. Wszyscy wiedzieliśmy o ryzyku, dlatego Connor i kilku strażników byli blisko, aby wrazie czego zaatakować. Gdy zaproponowałam mu spotkanie, nawet się nie zdziwił i powiedział, że sam chciał, ze mną porozmawiać. Widząc go tutaj, wszystko mi się przypomniało, cała moja przyszłość i wspomnienia do których naprawdę nie miałam chęci wracać.

Connor był zmęczony naszym życiem, nie dziwię się, też byłam zmęczona, na dodatek nie wiedząc co sobie myśleć, marzenia o spotkaniu mate, były zawsze magiczne, a rzeczywistość, okazał się bardzo brutalna, może gdybym nigdy wcześniej nie miała partnera, to nasze życie wyglądało by całkiem inaczej. Życie lubi zaskakiwać i po cichu kopać upadłego.

—Jesteś sama?—usłyszałam za moimi plecami. Odwróciłam się wystraszona, za bardzo się zamyśliłam. Stanęłam twarzą w twarz z bratem tego skurwiela. —Wiedziałem, że będziesz chciała porozmawiać bez swojego Alfy. —słysząc było w jego głosie jawną ironię.

—Dobrze wiesz, że było mi trudno.—zaczęłam. Chciałam wyglądać na wiarygodną i przestraszoną.—Życie które zapewnił mi Harry, było tragiczne i bolesne, nie chciałam, aby Connor o czymś widział.—odpowiedziałam. Nie wiem czemu, ale chciało mi się płakać.

—Nie dziwię się, jest naiwny. —stwierdził wyciągając paczkę fajek. —Nosisz dziecko mojego brata, które jak się urodzi wróci ze mną do naszej rodziny. —zamarłam. On nie był mordercą, on chciał odebrać mi dziecko.

—Nie pozwolę ci na to, to moje dziecko i zostanie ze mną. —powiedziałam wściekle. —Nie masz prawa decydować o niczym, twój brat zniszczył całe moje życie, nie pozwolę ci robić tego samego. —nie byłam wstanie powstrzymać łez. To wszystko było silniejsze ode mnie, znów wracałam do przeszłości.

—Connor, nie wychowa nie swojego szczeniaka, teraz go akceptuję, bo nie przyszedł na świat, jednak gdy już go się stanie, odtrąci go, będzie czuł zapach Harrego.—spojrzał na mnie I widziałam zirytowanie na jego twarzy. Był zirytowany faktem, że musi mi tłumaczyć takie rzeczy. Bałam się tego, jednak Connor zaakceptował nas. —Spójrz.—powiedział i położył swoją dłoń na moim brzuchu. Poczułam delikatne kopnięcie, dziecko reagowało na jego dotyk. —Czuję rodzinę swojego taty, przy Connorze nigdy to się nie stanie.—powiedział i zabrał swoją dłoń.

—Ann?—odwróciłam się w stronę Connora, patrzył na mnie zdziwiony. Nie taki był plan, wiem, ale rozumiem o co tu tak naprawdę chodzi. —Co się dzieję? —spytał podchodząc do mnie.

—Wyjaśniłem Ann, prawdę.—spojrzałam na tego skurwiela, dlaczego zaczęłam wierzyć w jego słowa, że Connor naprawdę nie będzie chciał tego dziecka? —Widzę po niej, że dotarła do niej cała prawda, mam nadzieję, że teraz nie będzie myślami nigdzie indziej, tu chodzi o dobro mojej rodziny.

—Twojej rodziny?—spytał zszokowany Connor, nie wiedział o co chodzi.

—Tak, Ann urodzi syna mojego brata, dziecko powinno być tam, gdzie będzie bezpieczne.—odpowiedział. Widziałam po nim, że był tak pewny swoich słów, nawet na chwilę się nie zawahał co do odpowiedzi, tak jakby nauczył się jej na pamięć. —Ty Alfo odrzucisz to dziecko. —gdy te słowa padły z jego ust, Connor doskoczył do niego szarpiąc w swoją stronę.

—Coś ty powiedział? Nie masz prawa wtrącać się tam gdzie nie powinieneś. —wykrzyczał. —Twój brat się już o tym przekonał. —uderzył w czuły punkt.

—Taka jest prawda, mogę to udowodnić. —Connor puścił go zdziwiony. Spojrzał na mnie, jednak ja unikałam jego spojrzenia, bałam się. —To że oznaczyłeś Ann, nic nie znaczy, jedynie pomoże dziecku przetrwać, jednak w żadnym stopniu, to dziecko nie będzie miało z tobą żadnej więzi, tak samo ty też nie. —zaczął tłumaczyć wszystko Connorowi. —Gdy ktoś z rodziny, ma jakąkolwiek więź z dzieckiem, dziecko to wyczuwa, gdy jednak jej brak, to gdy się urodzi, odtrącisz je.

—Dlaczego mam ci wierzyć?—Connor nie chciał wierzyć w jego słowa, jednak po jego minie zauważyłam, że tak samo jak ja, zaczyna to wszystko rozumieć.

—Rób to co ja. —obaj podeszli do mnie i położyli swoje dłonie na moim brzuchu, tak jak wcześniej, dziecko reagowało. W pewnej chwili Olivier zabrał swoją dłoń i została tylko Connora. Nic nie czułam, żadnego kopnięcia, nic. Poczułam pierwsze słone łzy, to wszystko było prawdą. Connor spojrzał na mnie ze współczuciem, nie chciałam wiedzieć tego wzroku, nie chciałam czuć litości.

—Ann, co teraz?—spytał mnie. Skąd miałam widzieć? Sama miałam mętlik w głowie, wyobrażałam sobie różne scenariusze. Chciałam tylko żyć spokojnie, dlaczego na mojej drodze, za każdym razem dzieje się coś, co wszystko niszczy. —Co zrobimy? Nic nie rozumiem.

—Dziecko musi wrócić ze mną Ann, on je zabije, nie zniesie myśli, że jego mate ma szczeniaka, z kimś innym. —Olivier nie odpuszczał, dolewał oliwy do ognia. —Nad Alfą nie zapanujesz.

—Musimy iść do Oliwii, ona wszystko nam wyjaśni, może zaradzimy temu. —desperacko chciałam znaleźć jakieś rozwiązanie. Widziałam po ich twarzach, że chyba takiego nie znajdę. Nie chciałam poddawać się odrazu, zawsze musiałam walczyć, więc teraz też nie miałam wyjścia.

—On jest mordercą?—usłyszeliśmy krzyk Sawy i Alfy Williama. —Co się dzieję?—dopytywali.

—On nie jest mordercą.—odpowiedział Connor. —Wyjaśnij im to co nam. —rozkazał Olivierowi. Zaczął im wszystko tłumaczyć jak nam, patrzyłam na Sawe, która nie mogła uwierzyć w to wszystko. Powiedział im wszystko, długo się nie odzywali, widziałam zaciśnięta szczękę Alfy Williama, czuli to co my. Nikt nie wiedział jak rozwiązać ten problem.

—Niestety moje drogie dzieci, taka jest prawda, synu, gdy to dziecko przyjdzie na świat, opanuje cię wilki gniew, który nie będzie wstanie można opanować. —przemówił wielki William. —Poczujesz zagrożenie i zazdrość, dlatego będziesz próbował wypędzić to dziecko ze stada. Przed wami trudna przeszłość. —dokończył. Dał nam taką radę, że nie wiem za co się zabrać.

—Jak zawsze jesteś pomocny.—stwierdziła jego żona.—Niestety dzieci musicie porozmawiać we dwoje, to wy musicie wiedzieć co zrobić dalej, nikt nie powinien brać w tym udziału, moja mała rada, idziecie jeszcze do Oliwii, może ona coś doradzi. —przytuliła mnie Sawa na koniec i odeszła.

—Mam nadzieję, że podejmiecie dobrą decyzję.—Olivier odszedł. Zostałam sam na sam z Connorem, który tak samo jak ja czuł się zagubiony.

—Ann, bardzo mi przykro, przykro mi, że jest nam tak ciężko, oraz, że musisz stanąć przed takim wyborem. —przytulił mnie z całych sił. Czułam się jak popękane szkoło, które zaraz miało się rozpaść. —Chce, abyś widziała, że chce przy tobie być mimo wszystko. —dokończył całując mnie w czubek głowy, a ja starałam się nie wyć z bólu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro