Rozdział 17 ,,Connor"
—Czego się spodziewałeś?—spytała.—Skrzywdziłeś mnie, Connorze, robiłeś to już wcześniej, ale wtedy starałam się cię zrozumieć, ale teraz, to lekka przesada, jesteśmy mate, połączeni, a ty, prawie dopuszczasz się zdrady? —mimo, że płakała, jej głos był stanowczy i pewny swoich słów. —Ja głupia ci zaufałam, zdaję sobie sprawę, że nie jestem supermodelką, jednak szacunek mi się należy, dlaczego nie wyszedłeś, gdy zaczęła się rozbierać? —spytała.
—Nie wiem. —taka była prawda. Nie wiedziałem, dlaczego nie zareagowałem wcześniej. Byłem głupcem. —Ann, jestem głupi, zasłużyłem na najgorsze, bardzo cię przepraszam. —ona ignorując moje słowa, ruszyła przed siebie.—Ann, gdzie idziesz?—spytałem spanikowany. Bałem się, że mnie zostawi samego.
—Idę do naszego domu. —odpowiedziała przyśpieszając. —Jesteście siebie warci, wiesz.
—Ann, proszę...—przerwała mi patrząc na mnie wściekle.—Porozmawiajmy.—próbowałem podjąć próbę, rozmowy, żałowałem i chciałem jej to wszystko wynagrodzić.
—Rozmawiamy, Connorze, cały czas, gdybyś trafił na kogoś innego, pewnie dostałbyś w twarz, jednak ja, jestem dla ciebie za dobra i to jest moją zgubą. —taka była prawda, Ann jest dla mnie za dobra, nie zasłużyłem na taką mate.—Chce porozmawiać z Ross.
—Chodźmy.—nie próbowałem jej powstrzymać, jeżeli tego chciała, tak będzie. Może chce jej przywalić, albo dowiedzieć się czegoś, śmiało, niech zrobi co zechce, nie będę jej zatrzymywał. Bez słowa ruszyliśmy w stronę naszego domu, czuć było zapach Ross, dlatego nie wiem jakim cudem, ona miała czelność w nim zostać. Spojrzałem ukradkiem na Ann, widziałem jak starała się ukryć łzy, chciała być silna, jednak ja tą siłę jej odebrałem, pozbawiłem swojej kobiety, zaufania do mężczyzn jeszcze bardziej, byłem jej partnerem, który powinien kochać ją bezwarunkowo i chronić, a ja? Ja sprawiałem jej smutek, od początku naszej znajomości, Ann, bała się odrzucenia, jednak, gdy zapewniłem ją, że będę przy niej, mimo wszystko, ja zniszczyłem naszą relację.
—Ann, czy kiedykolwiek mi wybaczysz?—nie wiem czemu o to spytałem, akurat teraz, po prostu, to pytanie samo wyrwało mi się z ust. Zatrzymała się przed schodami do wejścia na górę i spojrzała na mnie, czy byłem wstanie odczytać z jej wyrazu twarzy co czuję, tak i były to same negatywne emocje.
—Nie. —odpowiedziała i weszła na górę. Nie byłem wstanie się ruszyć, dała mi jasno do zrozumienia, że na ten czas, nie mam na co liczyć, być może to dobrze, zasłużyłem, czeka mnie kara od mojej kobiety i jestem wstanie przyjąć wszystko, aby mieć nadzieję, że po pewnym czasie mi wybaczy. Zasłużyłem.
—Connor!—usłyszałem krzyk Ann. Wbiegłem schodami na górę i ruszyłem w stronę łazienki, zauważyłem Ann, klęczącą przed ciałem mojej przyjaciółki, wokół jej głowy, było pełno krwi. Czy moje popchnięcie, było, aż takie silne? —Ona nie oddycha!—krzyknęła spanikowana. Zabiłem swoją przyjaciółkę! Nieświadomie ją zabiłem.—Co tu się stało? Trzeba kogoś powiadomić.
—Ann, stój i się uspokój.—mój głos lekko zadrżał. —Ja jestem Alfą i to mnie musiałabyś powiadomić, jak widzisz jestem na miejscu.—pochyliłem się nad martwym ciałem Ross i przyjrzałem jej się, musiała dostać mocny cios z tyłu głowy śmierć była nieunikniona, nie było innych obrażeń, aby ktoś mógł ją zamordować. Musiałem ją naprawdę, mocno popchnąć, że uderzyła głową o ścianę, cios był na tyle silny, że zmarła. —Gdy ją odepchnąłem uderzyła w ścianę, jednak nie wiedziałem, że z taką siłą, być może byłem w amoku, ale ruszała się, a ja po prostu wybiegłem, nie wiedziałem, że mój cios jest, aż tak silny i pozbawi ją życia.
—Connorze, czuć na niej tylko twój i jej partnera zapach, nikt inny nie mógł tego zrobić.—szepnąła. —Zabiłeś ją.—stwierdziła płaczliwym głosem.—Co teraz? —spytała. Patrzyła na mnie, raz na ciało, czułem się okropnie. Byłem przybity, wręcz załamany, dwie tragedię jednego dnia.
—Muszę powiadomić rodziców, betę i jej partnera. —odpowiedziałem. Wyszedłem z łazienki i ruszyłem w stronę korytarza, muszę powiadomić mojego Betę, Oliwia musi zająć się ciałem Ross, może ona zauważy coś dziwnego. Byłem pewny, że Ross żyła, gdy wychodziłem, mój cios nie mógł być, aż tak silny.
—Halo?—odebrał po dwóch sygnałach.
—Przyjdź z Oliwią, mam trupa w domu.—zakończyłem naszą rozmowę i wszedłem znów do łazienki.
—Ann, proszę cię chodź do mnie.—podszedłem do niej szybko i mocno przytuliłem. Płakała jeszcze bardziej, nic nie było jej winą, a przejmowała się jakby, to ona zawiniła. Winowajca jest tylko jeden i jestem nim ja, ja popełniłem dwa największe błędy w swoim życiu. Jednak, instynkt mojego wilka, mówi mi, że ktoś jest zamieszany w śmierć Ross, jeżeli tak jest, winny poniesie zasłużoną karę. —Ann, musimy porozmawiać. —chwyciłem dłońmi jej twarz, wytarłem kciukiem jej łzy. —Ann, każe przygotować ci mieszkanie, będziesz miała w nim wszystko czego potrzebujesz, wszyscy będą do twojej dyspozycji, będziesz miała zaufanych strażników, daje ci czas Ann, daje ci to co potrzebujesz w tym momencie.
—Nie rozumiem?—szępnęła zdziwiona. Nie chciałem tego, jednak boje się, że ktoś będzie chciał zrobić jej krzywdę, jest w ciąży, potrzebuje spokóju i odpoczynku, wydaję mi się, że będzie to najlepsze rozwiązanie, przemyśli sobie wszystko i z czasem może mi wybaczy, ja w tym czasie zajmę się stadem.
—Ann, daje ci czas. —odpowiedziałem. Wyjąłem telefon i wykonałem telefon do mojego Bety, aby kazał przygotować Delcie nowe lokum dla Luny. Będzie dobra Luną, teraz chce, aby trzymała się z dala od spraw watahy, nosi pod sercem szczeniaka, gdy urodzi i dojdzie so siebie, zajmie się stadem. —Daje ci to czego pragniesz.
—Co się dzieje, Connorze?—spytała wyrywając się z mojego uścisku.—Dlaczego mnie zamykasz w jakimś domu?
—Ann, tak będzie najlepiej, potrzebujesz czasu, spokóju i odpoczynku, jesteś w ciąży, nie chce, aby coś ci się stało. —odpowiedziałem. —Zajmę się wszystkim, ubrania dostaniesz jutro, teraz chce abyś była bezpieczna.
—Zostawiasz mnie?—spytała. Wyszliśmy przed dom, czekał tam na nas mój tata, on ją zawiezie, będę pewny, że nic jej nie będzie.
—Nigdy.—odpowiedziałem. Pochyliłem się w jej stronę i pocałowałem ją delikatnie, jej bezpieczeństwo jest teraz najważniejsze.—Gdy pewnego dnia, przyjdę do ciebie z bukietem kwiatów, mam nadzieję, że mi wybaczysz. —nie odpowiedziała nic. Pomogłem jej wsiąść do samochodu i zamknąłem drzwi, patrzyłem jak moja mate odjeżdża i w tym momencie serce boleśnie mnie ukuło. To nie tak, że nie będę przy niej dzień w dzień, będę przy niej, kiedy ona nie będzie patrzeć.
—Alfo.—odwróciłem się w stronę Oliwii. —To Ross, prawda?—spytała. Kiwnąłem głową i ruszyłem do miejsca zbrodni.
—Odepchnąłem od siebie Ross, uderzyła w ścianę, jednak jestem pewny, że gdy wychodziłem ona żyła i mój cios nie był, śmiertelny, chce, abyś sprawdziła czy nie był ktoś inny w to zamieszany. —wyjaśniełem Oliwii wszystko i podeszliśmy do ciała dziewczyny. Oliwia założyła rękawiczki i zaczęła sprawdzać ciało zmarłej Ross.
—Alfo, nie wyczuwam obcego zapachu na ciele Ross, jednak musiała uderzyć w tył głowy, a co gorsza, są to dwa uderzenia. —wskazała na głowę dziewczyny, odgarnęła jej włosy, abym mógł się lepiej przyjrzeć.—Tu jest delikatne rozcięcie i zapewne, to jest spowodowane pańskim uderzeniem, jednak tu jest jeszcze jedno, mocniejsze, które, odrazu zabiło Ross, jednak muszę zabrać ciało do swojego gabinetu, aby wszystko dokładnie sprawdzić.
—Czyli, ktoś ją zabił?—upewniłem się.
—Tak i napewno nie był to Pan. —odpowiedziała przestraszona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro