Rozdzał 9 ,,Connor''
—Wyślij te raporty do innych watah.—powiedziałem do swojego Bety. Wstałem ze swojego fotela i ruszyłem do wyjścia. Od rana pracuje, nadrabiam zaległości w pracy, już od dwóch dni powinnienem być w innej sforze, jednak sytuacja, w której się znajduje uniemożliwia mi to.
Planowałem kolejną podróż do sfory, która prawdopodobnie składa się głównie z wojowników, wszyscy w sforze umieli walczyć, co ciekawe nawet kobiety i dzieci. Zaintrygowało mnie to, dlatego gdy sytuacja z Ann się poprawi pojedziemy tam. Nie mogę jej zostawić samej, szczerze mówiąc nawet nie dałbym rady.
Dzisiaj miała wizytę u najlepszej lekarki na świecie, naprawdę nie widziałem nigdy w życiu takiego daru, jaki posiada Olivia, jest cudowna, potrafi uleczyć wszystkich, wiele osób przyjeżdża do naszej sfory, gdy jakiś wilk jest już w stanie krytycznym. Mówią, że Bogini obdarowała jej ręce, darem leczenia i w stu procentach się z tym zgadzam.
—Alfo.—usłyszałem krzyk Ros. Biegła w moją stronę z uśmiechem na ustach. Rozłożyła ręce i wpadła w mój uścisk. —Co tam Alfo?—spytała rozbawiona.
—Jest okej.—powiedziałem zmieszany. Spojrzała na mnie zaskoczona.
—Co się stało?—spytała. Jej spojrzenie skanowało całą moją twarz szukając odpowiedzi. —Wiem, że znalazłeś mate, jednak nie czuć na tobie jej zapachu.
—Jeszcze jej nie oznaczyłem.—powiedziałem i ruszyłem przed siebie. Miałem nadzieję, że Ros da mi spokój i przestanie wypytywać, nie chciałem nikomu się tłumaczyć z mojej sytuacji, sam ze sobą nie mogę sobie poradzić, przez co z całych sił staram się nie wybuchnąć w obecności Ann.
—Dlaczego?—spytała zaskoczona. —Ona jest twoją mate, bez względu na wszystko, wszyscy wiemy, że będzie miała dziecko. —powiedziała. Gdy mówiła o więzi mate, jej oczy błyszczały, stworzyła związek ze swoim mate i nic nie stoi im na przeszkodzie. A ja walczę sam ze swoim wilkiem, który nie chce przyjąć Ann.
—Ros, dosyć. —warknąłem zirytowany.
—Jak chcesz, jednak wiem, że toczysz walkę sam ze sobą, powinieneś dać sobie czas na oznaczenie jej, nie możesz zrobić tego z przymusu, musisz tego zapragnąć Connor.—powiedziała. —Powinna zrozumieć i postawić się w twojej sytuacji.— Ostatni raz mnie przytuliła i poszła w swoją stronę. Szybkim krokiem ruszyłem do gabinetu Olivii, wiem, że badanie już się zaczęło, dlatego tym szybciej tam będę tym lepiej.
—Gdzie Ann?—spytałem mamę, gdy wszedłem do gabinetu.
—Bada ją Olivia, mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.—powiedziała szeptem. Wiem, że moja mama uwielbia Ann i bardzo jej współczuje.
—Rozumiem.—powiedziałem i czekałem na Ann. Mój wilk nie wyczuwał wilczycy Ann, myślę, że przez to, że nasze wilki się nie wyczuły, mój nie chce przyjąć Ann. Gdyby była możliwość, żeby Ann się przemieniła byłoby cudownie, wilki by się połączyły i ułatwiłoby nam to życie, jednak wiem, że jej stan nam to uniemożliwia.
—Dziękuje, że jesteś Alfo.—głos Olivii przedarł się przez moje myśli, zauważyłem jak Ann na mnie patrzy, zawstydzona szybko zajęła miejsce obok mojej matki. —Jest nadzieja dla Ann, jej ciało jest bardzo kruche, zauważyłam, że Ann, starała się bronić okolice brzucha, dlatego w innych miejscach ma więcej obrażeń, dziecko jest słabe, dlatego, że ciało i organizm Ann jest słaby.—cholera.—Dlatego rozwiązaniem jest oznaczenie, dziecko straciło ojca, więc dziecko jeszcze bardziej osłabło, Alfo, jeżeli oznaczysz Ann, jej ciało nabierze sił i prawdopodobnie, dziecka ranga w hierarchii ulegnie zmianie.—powiedziała. Wszyscy patrzeliśmy na nią i nie dowierzaliśmy. Mam oznaczyć Ann, teraz?
—Oznaczenie?—mój przygaszony głos wypełnił całe pomieszczenie. —Nie wiem, czy to dobry pomysł.—popatrzyłem w stronę Ann i widziałem jej zbolały wyraz twarzy, nie dam rady teraz tego zrobić, mój wilk tego nie chce, gdyby to zależało ode mnie nie byłoby problemu, jednak to wilki się oznaczają i czynią swoimi partnerami na całe życie.
—Synu, co ty mówisz.—moja matka patrzyła na mnie z wściekłością na twarzy. —Zwariowałeś?—spytała wściekle.
—Rozmawiałem z Ros i...—nie dane było mi dokończyć, bo moja matka znów bezczelnie weszła mi w słowo.
—Nie interesuje mnie Ros, masz teraz swoją partnerkę i to nią się zajmuj.—powiedziała, wręcz warknęła. Ann patrzyła na nas w szoku i z przerażeniem na twarzy, przerosiła nas i uciekła. Świetnie, znów to ja będę ten zły, przecież nic złego nie miałem na myśli.
—O co ci chodzi?—spytałem wściekły. Miałem dość, że każdy próbuje układać mi życie, tylko ojciec i Ros mnie rozumieją, sam siebie wyniszczam w tym momencie, jest mi ją szkoda i bardzo chciałbym stworzyć z nią związek, jednak mój wilk jej nie czuje, winą jest to, że Ann, długo się nie zmieniała, dlatego nie mogę się przełamać i żyć z nią jak chce.
—Przestań spotykać się z tą gówniarą.—powiedziała wściekle. Moja matka zawsze miała niewyparzony język, waliła prosto z mostu.—Szczerze, bardzo mnie wkurwia, ma swojego partnera, to niech się od ciebie odwali i zajmie się robieniem szczeniaków.
—Jesteś niesprawiedliwa.—powiedziałem idąc za nią. Przykre jest jednak to, że Ann wybiegła z przerażeniem na twarzy, a Olivia musiała wysłuchiwać naszych kłótni.
—Słuchaj, synu nie zdajesz sobie sprawy, jak wali od ciebie jej tanimi perfumami.—mierzyła mnie swoim ostrym spojrzeniem.—Co mogła sobie pomyśleć Ann? Jej nawet dotknąć nie chcesz, a za to przychodzisz i walisz babskimi perfumami, zapewne kupiła je za dychę, bo wali na kilometr.
—Daj spokój, Ann wie, że bym tego nie zrobił.—powiedziałem przekonany.
—Skąd ma wiedzieć?—spytała z ironią.—Ona cię nawet nie zna, nie wie do czego zdolny jesteś się posunąć, jednak jedno muszę jej przyznać, Bogini obdarowała ją dużą cierpliwością, ja już dawno tarzałabym tę Ros po ziemi. —bez słowa wyminę mnie i poszła w swoją stronę.
Moja mama ma racje, Ann mnie nie zna, nic o sobie nie wiemy, jednak wiem, że jest mądra i rozsądna, nie zrobi mi awantury, tylko porozmawia ze mną, przynajmniej mam taką nadzieję, musze jej wszystko wyjaśnić. Mogę uratować jej dziecko, pomogę jej i mam nadzieję, że w końcu będziemy, żyć normalnie, bez zastanowienie ruszyłem do naszego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro