Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII - Obiecałam ci, Ichigo

Spomiędzy szarych chmur wychynął nieśmiało snop światła, wpadając przez okno do byłego pro morte i świecąc prosto w twarz śpiącej Rukii.

Kuchiki zacisnęła powieki, czując, jak promienie słoneczne bombardują wręcz i tak zamknięte, zaspane oczy. Obróciła się na drugi bok, plecami do okna i wcisnęła policzek w poduszkę.

Chwila... Poduszka? Co tu się?...

Otworzyła oczy i uzmysłowiła sobie, że leży na futonie, który był przeznaczony dla Kurosakiego.

ICHIGO!

Poderwała się do siadu, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Poza nią nie było tu nikogo. Na blacie nie było nowych płynów infuzyjnych do podłączenia. Pusta butelka po ostatnim wciąż wisiała obok łoża, zaś na końcu podpiętego do niej drenu znajdowało się trochę krwi. Brakowało czarnej, wierzchniej szaty Boga Śmierci – kosode, która wisiała nad łożem.

Rukia próbowała sobie przypomnieć, w którym momencie odpłynęła. Pamiętała, jak trzymała Kurosakiego w ramionach, gdy ten oddychał coraz słabiej i niemalże na nic nie reagował. Pamiętała, jak z bólem serca powiedziała mu, że może już odejść tam, gdzie nie będzie już cierpiał, jak jego sine dłonie zacisnęły się na jej szatach i po chwili puściły je, opadając bezwładnie.

Wyglądało na to, że płakała wtulona w niego, dopóki nie zmorzył jej sen. Tak oto przegapiła moment, gdy zabrano jego ciało. Ktoś, kto to zrobił, postanowił okryć ją kosode rudowłosego.

Kuchiki wzięła do rąk jego szatę, która opadła z jej ramion. Wtuliła w nią twarz, czując jeszcze zapach tego nieposłusznego, upartego imbecyla. Zacisnęła powieki, spod których popłynęły łzy i skuliła się, drżąc od ledwie wstrzymywanego łkania.

Wyglądało na to, że choć ten jeden raz jej posłuchał.


Wszystko było takie ponure i ciche, a skrawki błękitnego nieba, wyszarpywane lodowatym wiatrem złowrogim chmurom muskanym przez promienie słońca, zdawały się drwić z Rukii, kiedy – trzymając w rękach z namaszczeniem złożone kosode rudzielca – szła w kierunku drzwi znajdujących się na oddziałowym rozdrożu. W tej sytuacji była jedna osoba, z którą mogła porozmawiać. Albo wspólnie pomilczeć.

Zapukała do niepozornie wyglądających drzwi i czekała. Cisza. Zapukała jeszcze raz, nieco głośniej. Wciąż nic. Westchnęła ciężko i położyła dłoń na klamce, wahając się jeszcze przez moment. Co powiedzieć? Jak się zachować? Może ona już wie?

Świat bez tego rudego kretyna zdawał się być po stokroć bardziej skomplikowany i wrogi.

Nacisnęła wreszcie na klamkę i powoli otworzyła drzwi. Wślizgnęła się do środka niewielkiego pomieszczenia i rozejrzała się uważnie.

Było to coś pomiędzy dyżurką a pokojem socjalnym. Na biurku piętrzyły się teczki, woluminy i notatki. Pośród tego nieładu stał monitor, pomiędzy papierzyska upchnięte były klawiatura i myszka, zaś pod ścianą stało kilka metalowych skrzynek. Nalepki na nich informowały, że pochodzą z laboratorium XII Dywizji i przeznaczone są do naprawy.

Pod oknem znajdowała się kanapa, zaś na niej leżała dziwacznie zwinięta, drobna dziewczyna. Na parapecie stała szklanka z niedopitą kawą, zaś obok tego prowizorycznego miejsca pracy i odpoczynku leżały książki i – jakże by inaczej! – jeszcze więcej dokumentów.

Czarne, wierzchnie elementy stroju Bogini Śmierci wisiały na krześle przysuniętym do biurka, zaś sama Porucznik XIII Dywizji, okryta bezładnie pozwijanym kocem, leżała ni to na boku, ni to na plecach w spodniej, białej koszuli i... kraciastych bokserkach.

Kuchiki postanowiła skwitować to osobliwe połączenie milczeniem. Bardziej skupiła się na sposobie, w jaki ułożone były kończyny Jujitori. Nogi podkulone, ręce przywiedzione do klatki piersiowej, dłonie powykręcane. Concordia była wygięta w bok, na który utykała. Pod tym wymiętolonym kocem wyglądała słabo i bezradnie; inaczej niż gdy kroczyła przez Dwór Czystych Dusz z laską w ręku, choć niezgrabnie, to z pewną dumą i powagą.

Wzrok Rukii powędrował po pomieszczeniu w poszukiwaniu laski zielonookiej. Pamiętała, że była ona de facto orężem jej przełożonej. Pochwa z Zabójcą Dusz leżała na parapecie; miecz był dość szeroki jak na broń jednoręczną i lekko zakrzywiony, zaś jego garda zdobiona była szafirami i kamieniami księżycowymi.

Z duszą na ramieniu brunetka usiadła na wolnym od powyginanego niczym paragraf ciała Concordii, po czym położyła rękę na jej barku i potrząsnęła nim delikatnie. To wystarczyło, by blondynka skrzywiła się nieznacznie i zaczęła się specyficznie przeciągać; jej ciało napięło się i wyprostowało nieznacznie, by po chwili skulić się jeszcze mocniej. Dziewczyna, przecierając oczy dość niezgrabnymi ruchami, usiadła powoli, po czym spod przymkniętych powiek spojrzała na podwładną.

- Kuchiki-san?... – wymamrotała, marszcząc brwi i przyglądając się uważnie Rukii. Wzrok jej zaczerwienionych oczu sprawił, że coś przewróciło jej się w trzewiach. Spojrzała na trzymaną przez brunetkę złożoną, czarną koszulę, rzuciła okiem na krzesło, gdzie wisiały jej ubrania i znów spojrzała na koszulę w ręku szafirowookiej.

Zrozumiawszy, czyja to kosode, przygryzła wargę.

- Kiedy się obudziłam, nie było go – Kuchiki spuściła głowę i dodała niemal szeptem – Zostało tylko to.

Jujitori westchnęła cicho. Przygarnęła do siebie podkomendną i przytuliła ją nieśmiało.

- Przepraszam, że nie mogłam zrobić nic więcej, Kuchiki-san – szepnęła.

Poczuła, jak brunetka potrząsa głową, po czym zaciska ręce na połach jej koszuli. Drżała. Concordia zamknęła oczy, pozwalając dwóm łzom spłynąć po twarzy. Obecnie tylko na taki skromny, niewidoczny dla Rukii wyraz smutku mogła sobie pozwolić.

- Pozwolisz, że się ogarnę? Trzeba zrobić małe rozeznanko, kaj twojego rudzielca wzięli.

Porucznik XIII Dywizji jednym haustem dopiła resztkę kawy, ogarnęła pozwijany dziwacznie koc, po czym zaczęła się ubierać. Kiedy wiązała pasy podtrzymujące szaty, do jej uszu dobiegł głos Kuchiki, która po długiej chwili ciszy zdobyła się na rozmowę.

- Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam – przyznała, zawstydzona słabością swojego ciała. – Jednak nim to się stało... jeszcze tam był. Oddychał. Próbował mówić...

- Uparty – mruknęła Concordia, zakładając na ramię opaskę porucznikowską, po czym spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami. – Jest przed dziesiątą. Jeśli to stało się niedawno, to nie będziemy miały daleko.

Jujitori wzięła z parapetu miecz, który w jej ręku zamienił się w laskę, wsparła się na niej i wskazała brunetce na drzwi, sygnalizując, że jest gotowa i mogą rozpocząć bodaj najbardziej ponure poszukiwania w ich życiach.


Pierwszym punktem, w którym postanowiły sprawdzić, było niegdysiejsze pro morte. Concordia chciała się upewnić, że czegoś nie przeoczyły, choć tego rudego łba trudno byłoby nie zauważyć. Porucznik XIII Dywizji z zaskoczeniem i pewnym zawstydzeniem zorientowała się, że nie było tam także pozostawionych przez nią poprzedniego dnia dokumentów Kurosakiego. Skarciła się w myślach, przegrzebując szafki, lecz na próżno.

Kolejnym miejscem był punkt pielęgniarski, gdzie aktualnie urzędowało kilku praktykantów. Ledwo blondynka oparła się o próg, zaalarmowani charakterystycznym postukiwaniem laski przerwali wykonywane czynności, wyglądając zza szafek, biurek czy dokumentacji, zaś zielonooką powitało chóralne „dzień dobry, Jujitori-san!".

- Dobry, dobry – westchnęła, patrząc po studenciakach. Dostrzegła aż za dobrze znanego jej okularnika i zawahała się. Chciała go o coś zapytać, lecz mając obok siebie Rukię, nie chciała w tej sytuacji wymawiać jego imienia. – Ej, Tempura. Macie tu dokumentacje pacjentów?

- Takegawa – odparł speszony Ichigo, nerwowo drapiąc się po karku.

- Wielka mi różnica* – mruknęła Jujitori, przerzucając teczki podane jej przez Takegawę. – Interesuje mnie coś... bardziej opasłego.

- To wszystko, co mamy, Jujitori-san.

- No dobra. Czy na waszej zmianie przenosiliście kogoś do pro morte?

- Nie, ale zmianowi z nocki coś wspominali – odezwała się dziewczyna, która dzień wcześniej za plecami Porucznik XIII Dywizji wspominała o jej mrocznej aurze. – Tyle że po tym czasie pewnie poprzenosili do prosektorium...

- Więc może tam być i papierologia – Concordia zdała sobie sprawę, że czeka ich jeszcze dłuższa wycieczka, po czym zwróciła się do studentki – Kopsniesz się na wszelki do archiwum i zapytasz o dokumentację Kurosakiego? Jakby pytali, z czyjego polecenia, to powiedz, że jesteś od Kapitana Kuchiki. A ty – wskazała na Takegawę – Przekaż oddziałowej, gdzie jestem.


Droga do prosektorium zapowiadała się na dość długą. Jednym ze sposobów, żeby ją choć trochę skrócić, było przejście przez park, który był widoczny z okna byłego pro morte. To rozwiązanie miało także dodatkową, aktualnie dość istotną zaletę – była to droga mało uczęszczana. W takiej chwili naprawdę nie trzeba im było do szczęścia ciekawskich pytań czy spojrzeń postronnych.

Pogoda póki co dopisywała, choć słońce, które coraz śmielej wychylało się zza szarych, śniegowych chmur, w połączeniu z leżącym wszędzie białym puchem, momentami dokuczliwie raziło w oczy. Sytuacja ta miała także dobrą stronę – zmrużone powieki obu kobiet wskazywały na to, że te łzy i zaczerwienienie to od słońca, nie od płaczu.

Milczały, brnąc przez nieośnieżoną ścieżkę. Obie podobnie z metra cięte, pośród wszechogarniającej bieli zdawały się być czarnymi, powoli sunącymi punkcikami. Concordia stąpała ostrożnie; laska służyła jej teraz do badania gruntu pod śniegiem i wyczuwania lodu. Pół kroku za nią szła Rukia, trzymając wciąż w rękach wierzchnią szatę Kurosakiego i dzieląc swą uwagę pomiędzy zaśnieżoną drogę i słowa przełożonej, która odezwała się znienacka:

- Co teraz zamierzasz, Kuchiki-san?

- To znaczy? – zbita z tropu brunetka podniosła wzrok na blondynkę, która patrzyła na nią z mieszaniną troski i zasmucenia.

Zatrzymały się na wysokości kapliczki skrytej pośród ogołoconych z liści drzew i nielicznych iglaków. Patrzyły na siebie w milczeniu; ich włosy rozdmuchiwał łagodny, choć mroźny wiatr, szczypiąc po zaczerwienionych policzkach.

- Wrócę z tobą do Karakury – odparła Concordia, wspierając się mocniej na lasce i obserwując podkomendną uważnie. – Sytuacja jest zbyt niebezpieczna. Nie wiem, czy jakiś Nikuya jeszcze się pojawi w mieście, ale nie spodziewałabym się, żeby cos miało się uspokoić.

Wizja powrotu na Ziemię sprawiła, że Rukia spuściła głowę, starając się zachować zimną krew. Wiedziała, co czeka ją, gdy przestąpi próg kliniki Kurosakich czy liceum w Karakurze. Na ponad rok zapomniała, czym są tak czarne wizje, a teraz cały ten koszmar się ziścił, zaś ona musiała stawić mu czoła.

Przyrzekła chronić wszystko, co mu bliskie. Jego miasto, przyjaciół, siostry.

- Nawet będąc Porucznikiem? – spytała, podnosząc wzrok na przełożoną. Na twarzy Rukii wymalowało się zdziwienie, gdy zobaczyła nieznaczny uśmieszek na jej twarzy.

- Chyba się nie rozumiemy. Swoje siedemnastoletnie życie od zawsze dzielę pomiędzy świat żywych a Społeczność Dusz. Poza tym – podeszła bliżej szafirowookiej i ściszyła głos – Jestem, że tak powiem, opcją awaryjną. Ktoś inny miał otrzymać tę nominację, ale... zgłosił się po nową przepustkę na Ziemię, Kuchiki-fukutaichō.

Bogini Śmierci osłupiała. Wyglądało na to, że jej Kapitan też nasłuchał się jakichś idiotycznych plotek na temat rzekomego związku z Kurosakim.

- Generał wykonał kolejny krok. I wątpię, że ręka mu zadrży, gdy zaszedł tak daleko – ciągnęła Jujitori. – A że jest skończonym chujem, to rozbicie emocjonalne przeciwnika wykorzysta bez wahania. Dlatego wrócę z tobą i będę bronić i Karakury, i waszych przyjaciół, i rodziny. Trudniej będzie sieknąć dwie wiedźmy niż jedną, nie? A poza tym temu pieprzonemu staruchowi nie odpuszczę. Pytanie, czy staniemy do tej walki razem. Rozumiem, że to fatalny moment na takie pytania i deklaracje – dodała, wyciągając ku niej dłoń o drżących, lekko pokrzywionych palcach – I zrozumiem, jeśli odmówisz.

Rukia patrzyła to na rękę Concordii, to na jej twarz. Zielone, na wpół otwarte oczy były zadziwiająco spokojne. Spoglądały na nią z – jak odczytała to brunetka – pokorą. Przełożona najwyraźniej była gotowa na każdą odpowiedź. Także odmowną.

- Pytasz mnie, czy w tej sytuacji jestem w stanie stawić czoła najpotężniejszemu Bogu Śmierci, który był w stanie wywrócić ówczesny ład do góry nogami i utrzymać go w tej formie do tej pory, po drodze poświęcając niezliczone ludzkie istnienia dla osiągnięcia swych celów?

Kuchiki także zrobiła krok ku Jujitori, lecz nie spuszczała już wzroku z jej oczu, które otworzyły się szerzej. Concordia przełknęła głośno ślinę, kiedy widziała, jak ciemnoniebieskie oczy Rukii zaczynają jej tak jakoś przypominać burzowe niebo.

Wyciągnęła rękę ku blondynce.

Głuchy huk.

Jujitori, trafiona pięścią brunetki w splot słoneczny, zgięła się, wolną ręką trzymając się za brzuch i próbując złapać oddech. Chwiejąc się, podniosła głowę i z tak przymusowo uniżonej pozycji patrzyła zaszklonymi z bólu oczami na rozsierdzoną Rukię.

- I ty się jeszcze pytasz, czy zamierzam walczyć z osobą, która tyle razy podniosła rękę na tych, których kochałam?! – huknęła na Concordię, za podniesionym głosem i groźną miną próbując ukryć rozpacz.

Porucznik XIII Dywizji wyprostowała się powoli; gdy zobaczyła łzy szklące się w szafirowych oczach podkomendnej, przygryzła wargę. Atak Pustych z gatunku Nikuya był w istocie zamachem na tak ważną dla niej osobę, jeśli nie najważniejszą, a teraz to, kim dla niej był, przyznała sama Rukia. I to sprawiło, że coś w Concordii umarło.

- Wstydź się, że miałaś co do tego jakiekolwiek wątpliwości, Jujitori-san.

Prostując się i odzyskując w miarę równy oddech, zielonooka w milczeniu patrzyła na tę siłaczkę. Wolałaby, aby do tak dramatycznych decyzji w tak ponurych okolicznościach nigdy nie musiało dochodzić. Przeklinała dni, gdy generalskie zakusy sięgnęły także po jej najbliższych i przyjęła do wiadomości, że kieruje nimi to samo, co niebawem przyjdzie wyryć w kamieniu tam, gdzie Grand Fisher ośmielił się zaatakować rodzinę Kurosakiego**.

Obie postanowiły żałobę przekuć w sprawiedliwość.

- Zatem proszę o wybaczenie – odparła Concordia, wzdychając ciężko. – Nie wynika to w żaden sposób z moich wątpliwości co do twej odwagi, Kuchiki-san. Zdaję sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia to dla ciebie ogromny ciężar i...

- ... i między innymi dlatego. Dla niego.

Znów milczały; wzruszenie i dławiący ból usiłujący wyrwać się z piersi związał im krtanie.

- Niezbyt dyskretne miejsce na takie rozmowy, nieprawdaż?

Z osłupienia wyrwał je bardzo znajomy, męski głos, dobiegający zza ich pleców.

Kiedy się odwróciły, poraziło je zimowe, jasne słońce. Mrużąc oczy, przyglądały się wysokiej postaci stojącej naprzeciw nich; rosła sylwetka, skąpana w promienistych smugach przezierających się przez gałęzie drzew, rzuciła na nie cień, który pozwolił im dostrzec szczegóły jej fizjonomii, choć sama postać zdawała się być... nieco transparentna.

Pierwszym, co rzuciło im się w oczy, była bujna, ruda czupryna. Co prawda nieco ciemniejsza, trochę dłuższa i bardziej uładzona od tej, którą zapamiętały, lecz przywodziła na myśl konkretne, dobitne skojarzenie z jedną osobą. Podobne skojarzenie wywołały oczy. Kasztanowe, błyszczące, choć nieco jaśniejsze, spoglądające na kobiety znad nieznacznie zmarszczonych brwi. Na twarzy o rysach odrobinę łagodniejszych, niż majaczyły im w pamięci, błąkał się ten charakterystyczny, łobuzerski uśmieszek.

Zaalarmował je także strój mężczyzny. Miał na sobie szaty noszone przez Boga Śmierci z tą różnicą, że na białej koszuli nie nosił tej wierzchniej, czarnej. Nie miał przy sobie Zabójcy Dusz. Stał z założonymi rękoma i uśmiechał się do Concordii i Rukii.

Jujitori cofnęła się pół kroku, widząc Kurosakiego. Kuchiki zaś zamarła z ręką, która trzymała złożoną kosode rudzielca, tuż przy sercu, które zabiło mocniej. Jej wargi zadrżały.


*w istocie; pierwszy znak w nazwisku „Takegawa" wchodzi także w skład słowa „samuraj" i oznaczać może „wojownik" lub „rycerskość", zaś drugi to „rzeka". Concordia najzwyczajniej w świecie jest złośliwa, zrównując waleczną truskawkę numer dwa do tempury.

**imię „Ichigo" zapisać można na kilka sposobów. W przypadku tego konkretnego Ichigo zapisuje się je jako 一護; „一" (ichi; jeden) i „護"(go; chronić). I to właśnie o znak oznaczający „chronić" się rozchodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro