Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV - Po bitwie, cz. 3: Ostatnia prosta do nieba [RETROSPEKCJA]

[↑ MEDIA: https://www.deviantart.com/touya101/art/TAWAKE-287805929 ↑ ]


Mijały kolejne trudne dni i kolejne niespokojne, przespane połowicznie lub w ogóle nieprzespane noce.

Zapytajcie kiedyś Rukię, co znaczy godzina. Jak wielką wiecznością jest i jak wielką torturą. Jak wiele może się zdarzyć przez przeklęte sześćdziesiąt minut, jak bardzo raz uśpiona czujność nie chce zasnąć i jak bardzo można nasłuchiwać czyjegoś oddechu. Dni i noce pełne były napięcia, oczekiwania i niepokoju. Te wszystkie wzloty nadziei, kiedy przebywała z Isshinem, siostrami Ichigo czy z przyjaciółmi oraz chwile załamania, kiedy zostawała z nim sam na sam, bezradnie patrząc na jego przedłużające się cierpienie.

Pragnęła tylko jednego – wyrwać go z chłodnych objęć śmierci.

Była skoncentrowana na tym cholernym rudzielcu do tego stopnia, że łapała się na niezaglądaniu w swój komunikator. Co prawda od wielu dni uparcie milczał, lecz ganiła siebie w myślach; w końcu to jej rejon odpowiedzialności i nawet krytyczny stan Kurosakiego nie był jej zdaniem usprawiedliwieniem dla swego niedbalstwa.

- Od kiedy wróciliśmy do Karakury, nie spotkaliśmy ani jednego Pustego, Kuchiki-san – któregoś dnia, kiedy Orihime wpadła zobaczyć, jak miewa się jej wybawca, Rukia postanowiła podpytać ją, czy to oni po cichu przejęli zadanie likwidowania zgorzkniałych dusz.

- Ani jednego Pustego? – brunetka na chwilę oderwała się od zdejmowania opatrunku z ręki poharatanego idioty, ze zdziwieniem patrząc na przyjaciółkę.

- Naprawdę! A nawet jeśli jakiegoś udawało nam się wyczuć, to po chwili jego energia duchowa po prostu znikała! – rudowłosa, kiedy tak trzymała chłodną dłoń Kurosakiego, zdała sobie najwidoczniej sprawę, że to wszystko jest dość dziwne. – Zupełnie tak, jakby ktoś nas uprzedzał.

- Ne ma fa co – mruknęła Concordia z ryłem wypchanym ryżem, siedząc na swym nowym ulubionym miejscu, czyli na parapecie przy otwartym oknie w pokoju Ichigo. Maskując swoją obecność i swoje reiatsu, zajadała się onigiri, korzystając z chwili przerwy od patrolowania Karakury.

- Nic nie wiadomo mi na temat ewentualnego wsparcia czy zastępstwa... Przez ten czas co prawda widziałam jedną Boginię Śmierci, ale tylko przez chwilę i jeden jedyny raz – Rukia wciąż pamiętała o nieznajomej, która naraziła się, by ochronić Ichigo przed Byakuyą.

- Kiedy o tym wspomniałaś, Kuchiki-san... - Inoue z nadzieją wymalowaną w oczach zerkała na odwijaną z bandaży rękę Kurosakiego; jej moc wciąż była zbyt osłabiona, by uleczyć kogokolwiek, a zwłaszcza tak ciężko rannego jak mężczyzna, który wyzwolił ją z rąk siepaczy Aizena. – Też widywaliśmy kilkukrotnie jakąś Boginię Śmierci, tylko za każdym razem umykała nam, nim zdążyliśmy ją zawołać.

- Pamiętasz może, jak wyglądała? – szafirowooka miała cichą nadzieję, że mówią o tej samej osobie. Oznaczałoby to, że być może wreszcie uda się ją uchwycić i podziękować jej za powstrzymanie Kapitana VI Dywizji.

- Była zbyt szybka. Jedyne, co pamiętam, to że była dość niska.

- Może więc to ta sama osoba. W każdym razie, gdyby była w zastępstwie za Ichigo, powinnam dostać jakąś informację – westchnęła zrezygnowana Kuchiki.

- Prędzej Solorza z Polsatu wyleją. Kobieto! Żebyśta widziały, jaki cyrk się zrobił! – mruknęła Jujitori, wyciągając kolejne onigiri i ze smutkiem patrząc na nieprzytomnego rudzielca.

Doskonale wiedziała, że Generał nie wyznaczył żadnego zastępstwa i Karakura wciąż była rejonem odpowiedzialności Ichigo i Rukii. Jedno z nich mocowało się ze śmiercią, drugie czuwało przy nim. Concordia zdołała w porę rozszyfrować plan Yamamoto oraz zdobyła czasowe zlecenie pilnowania Karakury od swego Kapitana. Koncept był dość prosty: Rukia idzie walczyć z Pustymi, w tym czasie Byakuya dobija Ichigo.

To, że Kuchiki wciąż czuwała przy Kurosakim, było głównym z zamierzonych efektów strategii Jujitori; poza tym to ona patrolowała miasto i zajmowała się wszelkimi zagrożeniami ze strony Pustych, a dla pewności czasowo unieszkodliwiła komunikator Rukii. Obecność Concordii była cennym elementem zaskoczenia, co pomogło pokrzyżować zamiary Byakuyi oraz finalnie przekonać go, aby rozkazu nie wykonywał.

- Spójrz, Kuchiki-san! – na twarzy Orihime momentalnie pojawił się radosny, promienny uśmiech. – Zagoiło się! Kolejna rana się zagoiła!

Gdy Rukia zdjęła opatrunek z ręki przyjaciela, ich oczom ukazała się kolejna wygojona rana, po której pozostał niewielki ślad. Każdą taką chwilę wszyscy traktowali jak mały cud i cieszyli się, że Kurosaki, chociaż jego stan był fatalny, wciąż walczy.

Dopiero kiedy Inoue przypomniała sobie, że zostawiła w domu włączony piekarnik i urządziła szybką ewakuację, coby chałupy nie sfajczyć, Kuchiki mogła wyłączyć swój aktorski tryb, który doprowadzał rudzielca do szewskiej pasji.

- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie za ten numer, Ichigo – ujęła jego dłoń, po czym wtuliła w nią twarz. – Oboje dobrze wiemy, jak teraz czuje się Inoue...

To nie był pierwszy raz; za każdym razem, kiedy Rukia znalazła względnie wygojoną ranę, zakładała na nią nowy opatrunek i zdejmowała go przy Orihime. Chciała utrzymać przyjaciółkę w przekonaniu, że stan jej wybawcy stopniowo się poprawia. Wiedziała, że rudowłosa ma ogromne wyrzuty sumienia i starała się choć trochę podnieść ją na duchu.

Oszustwo? Możliwe. Rukia wolała to na własny użytek nazywać białym kłamstwem. Białym niczym te wszystkie bandaże i opatrunki na ciele ukochanego mężczyzny.

- Jestem taka głupia!... – westchnęła, oparłszy czoło o brzeg łóżka Kurosakiego.

- Nie głupia, tylko zakochana – Jujitori uśmiechnęła się półgębkiem, wyciągając jeszcze jedno onigiri i mrużąc oczy, wygrzewając się w letnim słońcu.


Bywały momenty, w których opiekowanie się tym rudym kretynem sprawiało Rukii przedziwny ból. Wiedziała, że przecież to dla jego dobra, że to wszystko ma mu pomóc, jednakże sposoby, w jakie musiała ingerować w jego organizm, nie należały do mało inwazyjnych i każdorazowo odnosiła wrażenie, że gdyby Ichigo był przytomny, bombardowałby ją tymi swoimi litaniami biadolenia.

A potem uświadamiała sobie, jak bardzo pragnie jego narzekania. Chciała, by wrócił do zdrowia oraz swych codziennych złośliwości i przytyków. Tęskniła za ich sprzeczkami, za wszystkimi wspólnymi chwilami. Tęskniła za tym jego zerkaniem spode łba i zmarszczonych brwi, za jego głosem, za jego marudzeniem.

O ile zmiana opatrunków czy pościeli nie sprawiała jej problemów natury moralnej, tak na przykład – gdy Isshin nie miał czasu się tym zająć – usuwanie i zakładanie nowego dostępu żylnego budziło w niej nieznane wcześniej obawy. Nikt nie lubił wkłuwania igieł czy wpychania albo wyjmowania obcych ciał, zaś fakt, że Kurosaki był nieprzytomny, niewiele zmieniał; Kuchiki traktowała sprawę tak, jakby był w pełni świadom bólu, którego tak bardzo nie chciała mu przysparzać.

- Wiem, że gdybyś to widział, kazałbyś mi sobie wepchnąć to gdzie indziej – gdy tylko wyobrażała sobie jego psioczenie, gdyby musiała mu to robić na żywca, choć na tę krótką chwilę jej myśli wędrowały ku wspomnieniom, które odpędzały negatywne myśli.

Po każdej takiej inwazyjnej interwencji jeszcze długo mierzwiła jego rudą, bujną czuprynę, chcąc choć trochę wynagrodzić mu te niemiłe wrażenia.


Od finału walki z wojskami Aizena minął tydzień. Podczas rutynowego badania Isshin sprawdzał reakcję syna na ból, wciąż mając nadzieję na poprawę jego stanu. I tak oto, kiedy ukłuł młodszego Kurosakiego w dłoń, omal nie wyrżnął z przestrachu na panele, kiedy zauważył, że ręka rannego drgnęła w odruchu obronnym, zaś na jego twarzy pojawił się niemrawy, zbolały grymas.

- Słyszysz mnie, Ichigo? – doktor chwilowo zarzucił resztę badania, skupiając się na ocenie stanu świadomości. – Pamiętasz, jak się nazywasz?

Isshin i Rukia, nachyliwszy się ku niemu, wyczekiwali odpowiedzi. Milczeli, nieomal zapominając o oddychaniu. Widzieli kilka chaotycznych, chrapliwych wdechów, próbę głębszego zaczerpnięcia powietrza, aż w końcu zobaczyli, jak spierzchnięte wargi Ichigo zadrżały i usłyszeli gardłowe, ciche, bardzo ciche „Ku... ro... sa... ki...".

Lekarz i jego trzecia przybrana córka spojrzeli na siebie, znów na rannego i ponownie na siebie, uśmiechając się nieśmiało. Na ich twarzach wymalowała się ulga.

- Wygląda na to, że pamięci nie stracił – Isshin kontynuował badanie, wciąż uśmiechając się pod nosem. – Dobry Boże, po tygodniu! Po tygodniu wreszcie jakiś sensowniejszy znak, że żyjesz, synku!

- Wybudza się? – Kuchiki wciąż uważnie przyglądała się Ichigo.

- Trudno powiedzieć – westchnął doktor. – Wygląda mi to na sopor, czyli przedśpiączkę. To patologiczny, bardzo głęboki sen. Łatwiej z zapadnięciem w śpiączkę, gorzej z wybudzeniem się, jednak fakt, że po ponad tygodniu ten mały szczęściarz odezwał się choć słowem i pamięta swoje nazwisko, daje nadzieję.

I na tym zakończyły się dobre wieści, bo w momencie gdy Isshin mówił o sukcesie, na przekór omal go nie stracili. Dzięki szybkiej i sprawnej reanimacji udało się zawrócić go z drogi ku światłości, jednak tym razem zapadła decyzja o podpięciu go pod kardiomonitor. Bezpieczniej było mieć na oku wszystkie ważne parametry.


Tamtego dnia stan Kurosakiego zaczął się gwałtownie pogarszać. Rany goiły się oporniej i podkrwawiały, zaś oddech stawał się wolniejszy i momentami bezładny.

Nawet udawanie przed Orihime, że wszystko jest pod kontrolą, kompletnie Rukii już nie wychodziło. Poza zajmowaniem się Ichigo, rozmowami z jego siostrami i ojcem, niewiele jej już wychodziło. Była kompletnie rozbita. Chciała wierzyć, że będzie dobrze, jednakże gdy widziała, jak męczy się z dnia na dzień coraz mocniej, modliła się tylko o jedno – aby już nie cierpiał. Niekoniecznie miała na myśli wiekuistą ulgę po drugiej stronie, choć z bólem serca brała tę możliwość pod uwagę.

Kolejne godziny czuwania były wypełnione dźwiękami kardiomonitora. Dniami i nocami Kuchiki nasłuchiwała i obserwowała jego odczyty oraz próbowała sobie to powiązać z tym, jak w danym momencie przedstawiał się stan Kurosakiego.

Każde pozorne przebudzenie, gdy reagował na ból, było czasem ogromnego lęku o to, by jego serce nie odmówiło posłuszeństwa po raz kolejny i ostatni, bowiem Ichigo przeszedł już kilka reanimacji. W takich momentach, kiedy mocował się z bólem, Rukia brała go w ramiona, czując wszechogarniającą bezradność. Nie potrafiła ulżyć mu w cierpieniu. Jedyne, co mogła zrobić, to być przy nim i mieć nadzieję, że jeśli ten rudy idiota jest choć odrobinę świadom tego, co dzieje się wokół, będzie czuł jej bliskość i że choć trochę doda mu to otuchy.


Nawet siostry Ichigo zdawały sobie sprawę, co się święci. Dom Kurosakich stał się cichym, ponurym miejscem.

- Rukia-chan, możemy szczerze porozmawiać? – któregoś wieczora Yuzu i Karin cichutko weszły do pokoju brata. Młodsza z bliźniaczek zauważyła Kuchiki gorączkowo ocierającą łzy. – Wszystko w porządku?

- To żeś teraz walnęła, Yuzu... - westchnęła Karin, choć sama zapewne nie znalazłaby lepszych czy bardziej taktownych słów, by sformułować stosowne pytanie..

- Uno momento, bo żem chusteczków zapomniała – Jujitori, wciąż ukrywając swoją obecność, siedziała na parapecie i zerkała to na kardiomonitor, to na rannego. Najchętniej usiadłaby z Rukią i siostrami Ichigo, by z nimi porozmawiać, jakoś je pocieszyć i wesprzeć, lecz póki co musiała pozostać w ukryciu i obserwować przebieg wydarzeń.

- No przecież widzimy, co się dzieje – starsza bliźniaczka podeszła do przybranej siostry, starając się grać tą twardszą. Usiadła naprzeciwko niej, usiłując wychwycić jej wzrok. – Nie jesteśmy już takimi dzieciakami.

- Czy Ichi-nii się wybudzi?... – Yuzu przycupnęła obok siostry (a w zasadzie sióstr), nieśmiało patrząc na nieprzytomnego brata.

Rukia była zbita z tropu. Nie umiała udzielić odpowiedzi, która byłaby jednocześnie zgodna z prawdą i jakoś pocieszyła siostry Ichigo. Wciąż pamiętała słowa Isshina wypowiedziane na osobności, kiedy dziewczynek nie było w domu. I pamiętała, że tamtą rozmowę przerwał alarm kardiomonitora.

„Z każdą reanimacją jest coraz słabszy. Obrażenia, które otrzymał, są naprawdę rozległe i tak naprawdę nie rozumiem, co trzyma go przy życiu. Jako lekarz już dawno mógłbym przyklepać kartę zgonu, Rukia-chan. Te wszystkie epizody, gdy reaguje na ból, bliższe są odchodzeniu aniżeli przebudzeniu."

Spuściła głowę, a po jej twarzy znów spłynęły łzy. Widząc to, także siostry Kurosakiego przestały się hamować; przytuliły się do Kuchiki ile sił, zaś ona przygarnęła je drżącymi ramionami. Nie chciała im mówić prawdy. Nie potrafiła.

Wiedziała, że się obudzi. Nie wiedziała, po której stronie.


Trzynasty dzień po walce z Aizenem i jego wojskami; trzynasty, pechowy. Tamtego popołudnia Ichigo na dobre zapadł w śpiączkę. Nic nie zapowiadało tak dramatycznego obrotu spraw.

Rukia kończyła zmieniać mu kroplówkę, gdy zobaczyła znajomy grymas bólu na jego pobladłej twarzy. Szybko uporała się z płynem infuzyjnym, po czym usiadła obok rudzielca, biorąc go za rękę.

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć czy jakkolwiek zareagować, poczuła, jak Ichigo ściska jej dłoń, mocniej niż zazwyczaj. Jego pierś falowała niespokojnie, gdy walczył o każdy głębszy oddech. Nachyliła się, dojrzawszy drgnięcie jego warg i usłyszała jego chrypiący, ledwie słyszalny głos:

- Ru... kia...

Z jego ust wyciekła strużka bordowej krwi, a kardiomonitor zawył przeraźliwie.


Czekała pod drzwiami jego pokoju. Przez jakiś czas nerwowo chodziła po korytarzu, lecz nogi zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa. W końcu osunęła się po ścianie, czując nieznośny ucisk w piersi. Po jej twarzy spływały gorące łzy, gdy tak przyciskała do czoła złożone dłonie i błagała go w myślach, by walczył. Zdawała sobie sprawę, jak wiele wycierpiał przez te trzynaście dni, lecz nie potrafiła pogodzić się z widzącym nad nimi wyrokiem rozstania.

Najtrudniejszy był moment, gdy usłyszała długi, ciągły, jednostajny sygnał. Wstrzymała oddech i zamarła tak, jak zamarło serce młodego Kurosakiego.

A potem cisza. Długa, nieznośna chwila ciszy. Gdy Rukia traciła nadzieję, usłyszała, że kardiomonitor odzywa się dawnym, miarowym pikaniem sygnalizującym bradykardię. Wtedy drzwi do pokoju skrzypnęły cicho, otworzone przez lekarza, który przyklęknął obok niej i położył jej rękę na ramieniu.

Podniosła na niego wzrok i wzdrygnęła się, widząc jego wyraz twarzy. Czuła się tak, jakby coś w niej umarło. Jeszcze nigdy nie widziała Isshina tak przybitego.

Żadne z nich nie było w stanie niczego powiedzieć. Padli sobie w ramiona, wspólnie wylewając łzy nad gasnącym życiem ich drogiego rudzielca.


To była najgorsza noc w jej życiu. Nie mogła zasnąć. Nie chciała zasnąć. Leżała wtulona w ramię Kurosakiego, nasłuchując i kardiomonitora, i oddechu. Jak to określił Isshin? Oddech Biota? Jakoś tak. Rukia kompletnie nie wiedziała, kim był rzeczony Biot i mało ją obchodziło, jak oddychał ten pieprzony Biot; wsłuchiwała się w bezładny momentami oddech Ichigo, przerywany krótkimi bezdechami.

Wiedziała, że musi rano wstać, by wciąż czuwać i zarwana nocka to najgorsza opcja z możliwych, ale tak bardzo bała się, że gdy tylko zaśnie, Ichigo odejdzie bez pożegnania.

Zdawała sobie sprawę, że ten uparty cymbał byłby zdolny do tego, by wyczuć moment, gdy ona straci czujność i zaśnie, by właśnie w tym momencie umrzeć.

I to była ostatnia rzecz, o jakiej zdążyła pomyśleć, gdy zobaczyła nad sobą jakąś postać.

Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie, gdy w świetle lampki nocnej błysnęły ciemnozielone oczy. Bogini Śmierci uśmiechnęła się półgębkiem, kładąc dłoń na jej czole.

- Nie jesteś w tym sama. Inemuri.

W tym momencie zmorzył ją sen, zaś Concordia usiadła obok łóżka Kurosakiego, wyciągnęła termos z kawą i skierowała wzrok na kardiomonitor, modląc się, by na jej dyżurze nie wydarzyła się tragedia.


Dwa tygodnie po walce z Aizenem.

Rukia gwałtownie poderwała się po czym straciła równowagę i runęła prosto na swoje posłanie rozłożone obok łóżka Kurosakiego. Z przerażeniem odkryła, że zasnęła. Była na siebie wściekła. Przecież miała nie spać! Miała czuwać nad Ichigo!

Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy do jej uszu dobiegł znajomy dźwięk kardiomonitora. Jego odczyty były podobnie niewesołe co poprzedniego dnia, oddech Kurosakiego był tak samo bezładny jak wieczorem, lecz w ogóle był.

Był... no właśnie. Ile jeszcze będzie? Po wczorajszej rozmowie z Isshinem Rukia była kompletnie przybita. Nie umiała przyjąć do wiadomości jednej rzeczy. Nie umiała się poddać. Nie chciała pozwolić temu rudemu idiocie, żeby się poddał!

Choć dwa tygodnie temu Urahara i reszta odprawili Kurosakiego do grobu za żywota, nie miała im tego za złe. Nawet Inoue nie potrafiła mu pomóc, więc – chcąc nie chcąc – wszyscy próbowali pogodzić się z faktem, że to już koniec. Mimo tego Ichigo walczył; przez dwa tygodnie walczył ze wszelkimi przeciwnościami i wbrew złym rokowaniom. Raz jego stan się polepszał, raz pogarszał, by finalnie stanąć na ostatniej granicy, na ostatniej prostej na kardiomonitorze i na granicy rozpaczy Rukii.


Późne popołudnie nadeszło niespodziewanie szybko. Przez cały dzień dom był nienaturalnie opustoszały. Umilkły ptaki za oknem. Nawet Jujitori, gdy zauważyła, że w domu są raptem dwie żywe dusze – odpukawszy fakt, że lada moment pozostać mogła tylko jedna – odpuściła sobie siedzenie na parapecie i weszła do pokoju. Stanęła przy wezgłowiu nieprzytomnego rudzielca, bacznie obserwując go.

Słońce zachodziło krwawą łuną, a jego czerwono-pomarańczowe promienie tańczyły na przejrzystym, lazurowym nieboskłonie. Czerwonawe światło wpadało do pokoju Kurosakiego, padając na niego i na Rukię trzymającą go w ramionach tak, jak tamtego pamiętnego dnia w ruinach Las Noches. Wtuliła policzek w jego zroszone potem czoło i zamknęła oczy. Łagodny wiatr mierzwił jego rude włosy i łagodnie muskał jej skórę.

- Nie wiem nawet, czy mnie słyszysz – spod zamkniętych powiek Kuchiki spływały łzy, kapiąc na twarz Kurosakiego. – Dziękuję za to, że wciąż walczysz, choć twoje siły są na wyczerpaniu. Powiedz mi... co mogę zrobić, żebyś już nie cierpiał?... To już dwa tygodnie, gdy próbujemy wszystkiego, a ty próbowałeś nam uciec... Tak bardzo pragnę, żebyś wreszcie zaznał ulgi, lecz tak bardzo nie chcę, aby to była ta ulga, Ichi!...

Concordia podejrzliwie spojrzała na kardiomonitor, gdy usłyszała, że jego sygnał wpierw przyspiesza, by po chwili ponownie zwolnić i zaniknąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro