Rozdział IV - Gra warta świeczki
Pośród bezmiaru ciemności Concordia miała tylko dwa źródła światła: księżyc, który wreszcie wyjrzał zza ciemnych chmur łaskawszym, jasnym okiem oraz migoczące cyklicznie pomarańczowe, rażące światło lamp ostrzegawczych na mknących przez miasto wozach pogotowia energetycznego.
Jujitori zdawała sobie sprawę, że awaria oświetlenia to jedynie skutek, a nie przyczyna nietypowego dla tej godziny mroku, nawet w środku grudnia. Wiedziała, że musi znaleźć sprawcę zamieszania. Miała nadzieję, że przy okazji wpadnie na trop tajemniczego zachowania Pustych w Karakurze oraz w okolicznych mieścinach.
Nieznośnie świdrujący w uszach krzyk Pustego wiódł ją nad rzekę.
Nie pomyliła się. Po nabrzeżu, niczym cień, snuł się może i niedużych rozmiarów, lecz dość człekokształtny Pusty. Concordia, zbliżając się do niego, dobyła miecza. Blask księżyca zalśnił z jego ostrzu, gdy skierowała je ku nieprzyjacielowi.
- Hej, ty tam! – zawołała w stronę Pustego – Jesteś jednym z tych, co tak nieładnie urządzili mojego koleżkę?
Potwór zatrzymał się i powoli obrócił się w stronę Shinigami. Jego maska – może to przez światło księżyca, może to przez bliskość rzeki – zdawała się nie być do końca biała. Jujitori zmarszczyła brwi, przyglądając się Pustemu, który zawył głośno i ruszył wprost na dziewczynę.
Concordia odskoczyła, unikając całkiem silnego ciosu.
Szybki jesteś, sukinsynu.
Adjuchas okazał się być kłopotliwym przeciwnikiem dla utykającej Bogini Śmierci. Choć Jujitori nie pierwszy raz walczyła z Pustym tej klasy, to miała wrażenie, że ten egzemplarz jechał na jakichś dziwacznych sterydach. Wydawało się jej wręcz, że skurczybyk używa sonido, tak szybki był. Trafił jednak na godną przeciwniczkę i choć walka dłużyła się, Concordia nie żałowała. Miała okazję, aby przeanalizować zdolności i zachowania nieprzyjaciela.
Największym problemem było to, że im bliżej Pustego się znajdowała, tym większy mrok ograniczał jej pole widzenia. Ani księżyc, ani Kidō nie były w stanie pokonać tej ciemności. Adjuchas był wielką, czarną masą z wyróżniającą się jedynie sinawą maską.
Więc te ciemności to twoja sprawka!
Główną przeszkodą w unicestwieniu tego niewątpliwie kłopotliwego okazu był fakt, że im bardziej Jujitori zbliżała się do celu, by zadać cios, tym bardziej miała wrażenie, jakby zanurzała się w nieprzebraną czerń, a ostrze zdawało się grzęznąć w mroku, nie wyrządzając potworowi żadnej krzywdy. Przez to Bogini Śmierci nie mogła dobrze namierzyć celu by go zranić i spowolnić.
Kiedy zaś próbowała natrzeć na wroga, chcąc przeciąć jego maskę, tuż przed machnięciem mieczem orientowała się, że ta sinawa biel, którą widziała, jest li powidokiem, zaś Adjuchas był tuż za nią, gotów do zadania śmiertelnego ciosu. Uskakiwała w ostatniej chwili, za każdym razem dysząc coraz ciężej.
Concordia spojrzała w stronę niezamarzniętej jeszcze rzeki. Tej samej, nad brzegiem której zginęła matka Kurosakiego, oddając życie za swe najstarsze dziecko.
Skoro na wolnym powietrzu ten skurczybyk pochłania nawet Kidō... Może pośród czegoś o innych właściwościach fizycznych będę w stanie okiełznać ten mrok?
Pomimo niezbyt zachęcającej temperatury zarówno wody, jak i powietrza, Jujitori schowała miecz, po czym wskoczyła do rzeki. Choć spowiła ją lodowata ciemność, starała się zanurkować jak najgłębiej. Czuła, jak jej stawy sztywnieją nieprzyjemnie, ciśnienie rozpiera uszy, zaś zimna woda zdaje się wysysać z niej całe ciepło.
Na efekt nie trzeba było długo czekać; Adjuchas ruszył za nią i również zanurkował. Kiedy Concordia zauważyła, że Pusty zaczyna się zanurzać, w myślach zaczęła recytować inkantację, zaczynając się wynurzać coraz szybciej i szybciej; choć niczego nie widziała, każda komórka jej ciała krzyczała, że zbliża się do powierzchni. I kiedy tylko wyskoczyła w kierunku brzegu, obróciła się szybko, wycelowała złączonymi dłońmi ku rzece, a spod jej palców wystrzeliła błyskawica, która po chwili trafiła w czarną taflę rzeki.
I cisza. Ciemność nie ustępowała.
Cholera, czyli albo się teleportował, albo i w wodzie wciąga wszystko jak dziura budżetowa...
Nagle wielki słup wody wzbił się w powietrze w akompaniamencie głośnego trzasku wymieszanego z przeraźliwym krzykiem Adjuchasa. Po chwili fale opadły, rzeka uspokoiła się, zaś mrok zaczął się pomału rozstępować. Księżyc zaczął blednąć pośród szarawych chmur, a poprzez śniegowe obłoki przebijały się pojedyncze promienie zimowego słońca, które nieśmiałymi smugami padały na rzeczną taflę, na śnieg i na zmęczoną twarz młodej Shinigami.
Niech cię diabli wezmą, czymkolwiek byłeś.
Ostatni przylepiec stabilizujący opatrunek przyległ gładko do bandaża. Rukia z zadowoleniem patrzyła na efekt swojej pracy. Który to już raz łatała tego imbecyla? Westchnęła ciężko, naciągając dotychczas podwiniętą, czarną koszulkę na tors rannego rudzielca. Wiedziała, że czeka ją jeszcze trochę roboty; spojrzała na jego rękę, której stadko przeciwników także nie oszczędziło. Większość była zwykłymi zadrapaniami, ale rana biegnąca od grzbietu dłoni do połowy przedramienia nie wyglądała jakoś szczególnie dobrze.
Od kiedy Concordia wybyła, by unicestwić krzyczącego w oddali Pustego, Kurosaki nie odzyskał przytomności, więc o współpracy polegającej chociażby na podniesieniu ręki, by Kuchiki łatwiej ją było opatrzyć, nie było mowy. Ujęła twardą od miecza, lecz pomimo tego miłą
w dotyku dłoń Ichigo, żeby założyć pierwsze obwoje opatrunku.
W pewnym momencie uświadomiła sobie, że w pokoju zrobiło się jaśniej.
Blade promienie słońca wpadły przez szybę, łagodnym snopem padając na twarz Kurosakiego. Rukia na chwilę przerwała opatrywanie jego ręki, zawiesiwszy wzrok na zaczerwienionych policzkach Ichigo, które – zalane światłem porannego słońca – wydawały się być rozognione jeszcze mocniej. Przydługie kosmyki rudych włosów opadały bezwładnie na jego czoło, zostawiając trochę przestrzeni jedynie nad prawym okiem.
Nagle jego brew drgnęła nieznacznie, jakby zniecierpliwiła się tym nietypowym dla swego właściciela, dość łagodnym wyrazem twarzy, zaś dłoń, opatrywana przez brunetkę, zacisnęła się na jej dłoni, znacznie drobniejszej i delikatniejszej.
Kuchiki omal nie podskoczyła, czując niemrawe ruchy ręki przyjaciela, choć bardziej przypominały one pojedyncze spięcia mięśni. Te asynchroniczne drgnięcia, które powodowały, że palce Kurosakiego przesuwały się po dłoni dziewczyny, zapewne były podświadomą próbą zrozumienia, co właściwie ma na tej ręce i dlaczego to coś ogranicza mu ruchy w stawach, ale jakkolwiek niezamierzone by to nie było, Rukia poczerwieniała i szybko dokończyła opatrywanie ręki Ichigo.
- Przepraszam... - wymamrotał. Chciał coś dodać, lecz jego schrypnięte exposé musiało chwilę poczekać; zaniósłszy się kaszlem, odwrócił głowę w stronę okna, gdzie z kolei uderzyło go światło dzienne.
Kurosaki, chcąc uciec wzrokiem od rażącego go światła, skierował twarz ku przyjaciółce, klnąc pod nosem na boleśnie zaatakowane jasnością spojówki. Rukia uśmiechnęła się mimowolnie, widząc, jak jego oczy otwierają się powoli. Promienie słońca, wspinającego się mozolnie, acz konsekwentnie po nieboskłonie, odbijały się od brązowych tęczówek rudzielca.
- Dałem się pochlastać jak ostatni dureń. – westchnął cicho, spojrzawszy w oczy brunetki.
- Ty i przeprosiny. Chyba ci gorączka podskoczyła, co?
- A ty chyba robisz ze mnie zimnego drania.
- W tej sytuacji to prędzej ciepłego.
- Jesteś niemożliwa – posłał jej niemrawy, lecz ciepły uśmiech. – Dziękuję, Rukia.
- Za to, że jestem niemożliwa? – teraz Kuchiki była pewna, że Ichigo ma gorączkę.
- To też.
- Niemożliwe to jest to, czym był ten Pusty! – nagle przez wciąż otwarte okno wpadła Concordia, zaś bezpiecznie wylądowawszy na podłodze, zamknęła je i zaczęła rozcierać zgrabiałe dłonie. Jej szaty, wciąż wilgotne po spontanicznym nurkowaniu w lodowatej rzece podczas walki, kleiły się do jej ciała.
- Jujitori-san! – szafirowooka, spojrzawszy na przemoczoną blondynkę, odczuła jednocześnie ulgę, że widzi nowopoznaną Shinigami względnie całą i zdrową, ale zastanawiała się, jakim monstrum był ten Pusty, z którym przyszło się jej zmierzyć – Czyli te ciemności były winą tego Adjuchasa?
- Dokładnie – Concordia, stanąwszy obok Rukii, spojrzała na rudzielca. – Widzę, że zniknięcie energii duchowej tego skurczybyka wyszło ci na dobre. Powiedz mi raz jeszcze: z iloma Adjuchasami musiałeś się zmierzyć?
- Z jedenastoma – Kurosaki dopiero teraz miał siłę i okazję, by ujawnić jeden istotny szczegół – Z czego jeden z nich, wyglądający jak wielka, czarna breja, uciekł mi.
- Nie na długo – Jujitori uśmiechnęła się, choć widząc, w jakim stanie znajduje się ranny podczas poprzedniego starcia, na jej twarzy błąkało się coś ponurego.
- Wyglądało to trochę tak, jakby... - rudzielec wbił wzrok w sufit - ... jakby tamten Pusty „szefował" tamtej dziesiątce. Espada od siedmiu boleści. Nie mogłem go zranić.
- No, to było kłopotliwe. Dopiero zwabienie go do rzeki i potraktowanie małą błyskawicą zadziałało.
- Dałem ciała. – Ichigo był sobą zawiedziony – Jeszcze musiałaś po mnie poprawiać.
- Daj spokój – dziewczyna machnęła ręką, nachylając się do Kurosakiego. – Podejrzewam, że byłoby w porządku, gdybyś nie miał dodatkowych biesiadników. I gdybyś dał sobie pomóc, ty napuchnięty rezystorze! – nagle przyłożyła dłoń do jego twarzy, obserwując uważnie jego źrenice – Inemuri!
Oczy młodzieńca zdawały się tracić blask, a po chwili zamknęły się. Jujitori spostrzegła, że w sumie zaraz może ponownie wylecieć przez okno, tym razem na kopach, nie ostrzegłszy Rukii o swoich zamiarach.
- Spokojnie! – widząc groźny błysk w szafirowych oczach Bogini Śmierci, blondynka podniosła ręce w geście poddania się – To zaklęcie wymuszające sen. Żadne lekarstwa tego i tamtego świata nie pomogą, jeśli nie będzie wypoczywał.
Wciąż czując na sobie wzrok Rukii podeszła do swojego ciała i wgramoliła się do niego. Pierwszą jego reakcją na powrót właścicielki było mocne wzdrygnięcie się; Concordia wciąż czuła nieprzyjemny chłód po tym, jak cała szata niemal przymarzła do jej kończyn.
- Powiedz mi, Jujitori-san – Kuchiki, okrywszy przyjaciela kocem, spojrzała na nowopoznaną koleżankę po fachu z mieszaniną zainteresowania i sceptycyzmu – Zostałaś tu wysłana z powodu nasilających się ataków silniejszych Pustych?
- Nie zostałam tu przysłana – odparła Concordia, przeciągając się i podwijając kolana pod brodę; jej błyszczące, zielone oczy zdawały się być jeszcze ciemniejsze, kiedy przysłaniała je grzywka. – Przybycie tutaj było moją własną inicjatywą.
- Czyli nie ma to związku z ostatnimi incydentami?
- Wręcz przeciwnie.
Rukia niewiele już z tego wszystkiego rozumiała. Jej radar szwankował, Społeczność Dusz nie wyrażała zainteresowania sprawą, zaś Bogini Śmierci, która niespodziewanie pojawiła się w Karakurze, nie była wysłanniczką, która miałaby pomóc zbadać przyczynę pojawiania się tu coraz silniejszych Pustych. Pomimo tego przybyła tu po coś i wyglądało na to, że mają w Jujitori sojuszniczkę.
- Możliwości są dwie – Concordia, wyciągając z plecaka laptopa i ładowarkę do niego oraz bliżej niezidentyfikowany przewód, kontynuowała – Albo ktoś w Społeczności Dusz nie ogarnia tematu, mają za stary sprzęt, nieaktualne bazy danych lub jakiegoś imbecyla w Instytucie Rozwoju, albo ktoś tu rżnie głupa.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
- ... że Instytut Rozwoju nigdy nie zrobiłby czegoś takiego? Też chcę w to wierzyć, Kuchiki-san. Póki co jednak wolę brać pod uwagę fakt, że zostaliśmy z tym sami i nie liczyć zbytnio na ich pomoc. Użyczysz mi na chwilę swego komunikatora?
Kuchiki wyciągnęła z kieszeni swoje dość zawodne ostatnimi czasy urządzenie, po czym podrzuciła je Concordii.
- Po co ci mój komunikator?
- Pamiętasz naszą rozmowę, kiedy Kurosaki-san poszedł oberwać? Spróbuję przywrócić temu ustrojstwu trochę funkcjonalności.
Podłączyła telefon do komputera wyciągniętym wcześniej przewodem, podpięła sprzęt do ładowania, po czym zaczęła coś wstukiwać na klawiaturze. Brunetka z ciekawości podeszła bliżej, by zobaczyć, co właściwie robi Jujitori. Widziała czarne okienko, wpisywane do niego komendy, które zwracały ciągi znaków, zaś po którymś naciśnięciu entera przez blondynkę pojawił się pasek postępu, który dopiero po paru ładnych sekundach załadował się na 0,1%.
- Jujitori-san. Jadłaś jakieś śniadanie?
- Średnio.
- Tak nie może być – Rukia spojrzała na dziewczynę, która podniosła na nią dość zaskoczony wzrok – Teraz zejdziesz ze mną na dół i grzecznie napijesz się herbaty.
- Cholera, chyba nie mam wyboru. – Concordia odłożyła osprzęt na podłogę, po czym chciała wstać, lecz czując ból w stawach, opadła na szafę.
Kiedy próbowała podnieść się drugi raz, zobaczyła tuż przed nosem dłoń. Podniosła głowę, wpatrując się w pochyloną nad nią Rukię i jej ciepły, choć trochę zmartwiony uśmiech. Nim wyszły z pokoju, ostatni raz rzuciły okiem na wreszcie śpiącego spokojnie Ichigo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro