Rozdział III - Wszystko nie tak
Mechanika podróży do Seireitei była dość prosta: przejście obsługiwane przez Korpus Kidō, jedna brama na cały Dwór Czystych Dusz.
No, chyba że było się niepokorną, kulawą blondynką...
Nad placem przed wejściem do siedziby IV Dywizji otworzył się Senkaimon, przy czym „nad placem" było pojęciem względnym; kilkadziesiąt metrów nad ośnieżonym gruntem może i było „nad", ale zdecydowanie nie tak, jak życzyłaby sobie tego osoba otwierająca bramę.
- Łojezu, jak źle wycelowałam! – niebo rozdarł najpierw spanikowany i zdenerwowany głos, a potem donośny krzyk - Hanatoru? HANATORU!
Concordia leciała nieuchronnie w stronę ziemi. Z rozkojarzenia źle otworzyła Senkaimon, kompletnie nie tam, gdzie zamierzała wyjść (na przykład na stabilnym gruncie) i teraz modliła się o bezpieczne lądowanie. W Seireitei leżały całe zaspy śniegu, więc lądowanie zapowiadało się dość miękko, ale przemieszczanie się po ziemi wyglądało już bardziej kłopotliwie. Cały Dwór Czystych Dusz był naznaczony wąskimi, wydeptanymi przez Bogów Śmierci ścieżynkami.
Jujitori nie pamiętała, kiedy ostatnio zima w tym świecie była tak bezlitosna. Od wielu dni nieustannie sypał śnieg, zaś ciężkie, ołowiane chmury najwidoczniej nie miały zamiaru rozstępować się przed słabymi, choćby jedynymi promieniami słońca. Ekolodzy alarmują, ONZ wyraża zaniepokojenie, a Unia Europejska właśnie wprowadza nowe dyrektywy dotyczące emisji Concorde'ów w Seireitei.
- Gdzie są hamulce?! Przerzutka?! COKOLWIEK! Zaraz walnę o ziemię, do kroćset fur sfajczonych procesorów!
Wstępnie zidentyfikowany obiekt szybkoklnący wreszcie gruchnął w zaspę. Dość miękkie, lecz zimne lądowanie. Concordia powoli podniosła się na swe dwie krótkie nogi, zaś otrzepując szaty ze śniegu, usłyszała znajomy i aktualnie dość pożądany głos:
- Kto śmie zakłócać spo... Ach! Czołem, Concordia! - Hanatoru, wychodząc z budynku, wpierw nie rozpoznał Jujitori, a potem zorientował się, któż był zdolny do tak gromkiego darcia japy na dzień dobry. - Co cię sprowadza tak wcześnie?
- Problem. – odparła enigmatycznie młoda Shinigami, rozmasowując sobie obolałe części ciała. Czuła, że dzisiejszą wizytę w Seireitei przypłaci kilkoma sporymi siniakami. – Dość nietypowy i stosunkowo naglący problem, brachu.
- W takim razie chodź do środka. Herbatki? – zapytał medyk, choć nie zamierzał przyjmować odmów, protestów, skarg i zażaleń.
- Hanatoru, nie mam czasu na pierdolone herbatki.
- No nie mów... Co takiego stało się w Karakurze?
- Sama chciałabym to ogarniać.
Podczas gdy szli do jednego z budynków, będącego w zasadzie małym barakiem socjalnym, Concordia zaczęła zarysowywać przyjacielowi dość krótką, lecz intrygującą historię. Kiedy Hanatoru usiadł naprzeciwko niej i nalał im herbaty, blondynka podsumowywała całe poranne zajście na Ziemi:
- Wiekiem i doświadczeniem do twojej pani Kapitan mi brakuje, ale pierwszy raz widziałam, by rany odniesione poza ciałem tak prędko i inwazyjnie przeniosły się na nie. No i to stadko Adjuchasów... - Jujitori upiła łyk herbaty, czując, jak przyjemny gorąc rozlewa się po jej gardle. – W zasadzie przybyłam celem uzupełnienia apteczki i wiedzy, ale muszę jak najprędzej wracać, chociaż herbatka pyszna.
- A jak się czuje Ichigo-san? – medyk, uważnie wysłuchawszy całej opowieści, usiłował znaleźć jakąś sensowną podpowiedź, którą mógłby podzielić się z Concordią.
- Podejrzewam, że nie za dobrze. – Jujitori wpatrywała się w czarkę z herbatą, marszcząc brwi. – Kiedy otwierałam Senkaimon, w zasadzie niezbyt kontaktował. Niepokoi mnie ten jego kaszel... Krwioplucie nigdy nie jest jakoś przyjemnie rokującym objawem.
Młoda Shinigami skierowała wzrok w stronę okna. Zielone, przymknięte oczy zdawały się szukać odpowiedzi pośród wirujących w powietrzu płatków śniegu.
- Może i nie pora na takie dywagacje, ale uważam, że Kurosaki-san ma najlepszą opiekę z możliwych.
- Masz na myśli...
- Taa. Odnoszę wrażenie, że ma już pewną wprawę w łataniu tego porywczego imbecyla, choć na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje. Hano, skołowałbyś mi jakąś uczciwą apteczkę na taką okazję?
- Coś wymyślę – westchnął Yamada – Chociaż i u nas kruchutko z materiałami opatrunkowymi. Przez te opady śniegu dostawy idą jak po grudzie. Ale zanim – uniósł ostrzegawczo palec wskazujący, mierząc Concordię wzrokiem – Rozgrzej się przed powrotem i wymieńmy się nowinkami!
- Z podanych słów ułóż zdanie, odmienianie i zamienianie kolejności dozwolone – mruknęła Jujitori – Czas, nie, mieć, bzdury, taki, na i cymbał.
- No nie daj się prosić! Wpadasz tu po przeszło tygodniu i chcesz od razu sobie iść!
- A niech ci będzie. Tylko nie za długo, bo ledwom dowlokła się do Karakury i już burdel na kółkach.
Podczas gdy Jujitori zawisła gdzieś pomiędzy dolewką herbaty a najnowszymi plotkami, Kuchiki próbowała doprowadzić przyjaciela do względnego porządku, uprzednio usiłując znaleźć cokolwiek, co byłoby zdatne na tak rozległe rany, choć rudzielec wcale nie zamierzał ułatwiać jej zadania. Pomimo dość nieciekawego stanu Kurosakiego, ten nie zamierzał odpuszczać okazji, by podroczyć się z drobną brunetką.
- Robisz raban o parę draśnięć, naprawdę... - Ichigo, opanowawszy nieco drapanie w gardle i oswoiwszy się z bólem, zebrał się w sobie, by usiąść na łóżku.
- Leżeć mi tu! – Rukia, kątem oka dostrzegłszy, że niepokorny pacjent miał w nosie jej zalecenia, spiorunowała rannego wzrokiem.
Kurosaki już przymierzał się do posłania przyjaciółce buńczucznego uśmieszku, lecz po chwili opadł z powrotem na łóżko, krzywiąc się z bólu.
- No i masz za swoje, idioto. – Kuchiki, wygrzebawszy wreszcie z apteczki to, czego szukała, usiadła obok Kurosakiego i przyglądając się jego zakrwawionej koszulce.
Uświadomiła sobie, że aby opatrzyć te rany, które z jakiegoś powodu przeżarły się z formy Boga Śmierci na cielesną powłokę, musi kazać mu się rozebrać.
To nie tak, że miała z tym jakiś problem; przecież niejednokrotnie widziała tego rudego imbecyla w samych bokserkach, kiedy w letnie, upalne wieczory wracał spod prysznica i nie kwapił się do założenia czegokolwiek innego na siebie pomimo jej protestów. Pozornych, bo choć nieraz zjebała go z góry na dół za obnażanie się przy niewinnej kobiecie, to i tak kątem oka lubiła sobie na niego zerknąć. Niejednokrotnie przyłapała się na tym, że zamiast zająć się raportami dla swoich przełożonych czy doczytać wreszcie zaczętą dawno temu książkę, błądziła wzrokiem po torsie Kurosakiego naznaczonym bliznami. Musiała przyznać, że od kiedy go poznała, naprawdę zmężniał.
- Nee-chan, co to w ogóle za wypłosz jest? – Kon, wróciwszy już do swojego pluszowego ciała, z każdej strony oglądał studwudziestolitrowy plecak, który miała ze sobą niepozorna blondyna, a który, wraz z ciałem opartym o szafę, pozostawiła przed udaniem się do Społeczności Dusz.
Rukia zastanawiała się chwilę, co odpowiedzieć; widząc, że z obolałego Ichigo nie wyciągnie ani grama współpracy, odpinała po kolei guziki jego białej koszuli, by zaraz po tym podwinąć jego czarną koszulkę, odsłaniając rozległe rany na jego torsie.
- Koleżanka po fachu. – Kurosaki otworzył oczy. Nie pamiętał już, kiedy po walce z Pustymi czuł się tak źle. Było mu głupio; nie takie rzeczy znosił, a teraz został unieszkodliwiony ze świadomością, że jeśli tacy Puści jak ten pojawią się ponownie, to Rukii przyjdzie się z nimi zmierzyć.
Kurwa jego mać. Chłopie, weź się w garść!
- Rukia, ja... przepra-
- Nic nie mów, Ichigo.
Kuchiki, przyłożywszy palec do jego spierzchłych ust, starała się unikać jego wzroku. Pochylała się nad nim, z całych sił starając się skoncentrować na opatrywaniu go.
Hanatoru sprawdził raz jeszcze, czy o niczym nie zapomniał, po czym wręczył Concordii niewielki pakunek owinięty w chustę. Uśmiechnął się przepraszająco, widząc nietęgą minę przyjaciółki.
- Wybacz... tylko tyle udało mi się wygrzebać, bo ostatnio z dostawami jest pro-
- Dziękuję, Hano. – Jujitori, biorąc do rąk zawiniątko, uśmiechnęła się do medyka. – Nawet nie wiesz, jak bardzo ratujesz mi skórę.
- Drobiazg! – Yamada zaśmiał się nerwowo, przeczesując włosy dłonią – Pozdrów ich ode mnie. Mam nadzieję, że Ichigo-san niebawem wróci do zdrowia.
- Mam nadzieję.
Bogini Śmierci, nim zniknęła za Senkaimonem, odwróciła się raz jeszcze do Hanatoru, machając mu na pożegnanie. Przekraczając bramę, wzięła głęboki oddech. Wolała nie spudłować.
Podczas gdy Kon zanurkował w plecaku Concordii, przegrzebując jej rzeczy, Kuchiki kontynuowała opatrywanie rannego Kurosakiego. Nerwowo przygryzła wargę. Ostatnie przyjęcia w klinice pochłonęły większość materiałów opatrunkowych i pomimo kombinowania jak koń pod górę wiedziała, że to, czym dysponowała, nie wystarczy.
Zawiesiwszy wzrok na blado-czerwonej twarzy śpiącego Ichigo, sięgnęła po kolejny, wcześniej przygotowany opatrunek. Biorąc go do ręki, zastanawiała się, czemu jest taki jakiś... ciężki. Po chwili zaś zorientowała się, że nie trzyma w ręce gazy ani bandaża, lecz jakąś dziwną paczkę. Spojrzała w stronę, gdzie przed chwilą sięgała, po czym zobaczyła dłoń wystającą spod łóżka.
Kurosaki poderwał się gwałtownie, słysząc krzyk Rukii. Kompletnie zdezorientowany zaczął się nerwowo rozglądać, po czym podrapał się nerwowo po karku, widząc, co zadziało się w momencie, gdy wybrał się na małą przechadzkę z Morfeuszem.
Rukia stała tuż nad nim, dysząc ciężko i wskazując palcem gdzieś koło łóżka, spod którego wygrzebywała się jasnowłosa Shinigami. Wyczołgawszy się i otrzepawszy się z kurzu, Concordia wstała, uśmiechając się przepraszająco do brunetki.
- Nie chciałam cię przestraszyć, Kuchiki-san! – z nerwów zaczęła wbijać sobie paznokcie w kark, patrząc w stronę powoli uspokajającej się Rukii. – Widzę, że zdążyłaś już... odebrać przesyłkę.
- Jujitori-san! – szafirowooka nie umiała powstrzymać cichego, nerwowego śmiechu; przestraszyła się takiej głupoty! – Jak... jakim cudem otworzyłaś Senkaimon akurat tam?
- Cóż... powiedzmy, że nie jest to moja najmocniejsza strona... - Jujitori, uspokoiwszy się po tym niespodziewanym i dość głośnym powitaniu, usłyszała cichy chrobot w jej plecaku, który po chwili ustał.
- Na przyszłość wybierz jakieś inne miejsce niż przestrzeń pod jego łóżkiem – Rukia, nie zauważywszy, że przypadkiem obudziła Ichigo, wciąż stała nad nim w lekkim rozkroku, kontynuując rozmowę z Concordią. – Nie pamiętam, kiedy on ostatnio tam odkurzał.
- Zauważyłam, no ale co zrobić – Jujitori, zauważywszy na grzywce całkiem spory kłębek kurzu, zdjęła go i zaczęła się mu badawczo przyglądać – Niektórzy mają takie hobby. Och, ta cywilizacja to już chyba pracuje nad ustawą zasadniczą...
Ichigo, rozbudziwszy się nieco, patrzył to na Concordię, to na stojącą nad nim Kuchiki.
Chwila, chwila...
Zmrużył oczy, a jego wzrok piął się w górę, żeby zatrzymać się na wysokości spódnicy dziewczyny. Pod wpływem fali gorąca, która uderzyła go z jakąś dziwną siłą, natychmiast poczerwieniał i...
- RUKIA!
... i spontanicznie podciął brunetkę ręką.
Jego jakże przemyślany manewr przyniósł skutek odwrotny do zamierzonego. Kuchiki, przewracając się, wylądowała wprost na nim, sprowadzając go ponownie do pozycji leżącej i zderzając się z nim nosem.
- POPIEPRZYŁO CIĘ DO RESZTY, IDIOTKO?!
- TY KRETYNIE, CHCESZ ZABIĆ NAS OBOJE?!
- Chwila, tu są dzieci! – Jujitori teatralnie zasłoniła dłonią oczy, odwracając się bokiem do całej tej niecodziennej scenki.
- Jakie dzieci?! – prychnął Ichigo, rozmasowując sobie obolałe czoło.
- Ja! – jęknęła Concordia, patrząc z udawanym wyrzutem na rudzielca – Jestem dzieckiem Bożym, cholera jasna!
Kurosaki chciał coś odpowiedzieć, lecz przeszywający ból ponownie obezwładnił jego ciało. Zacisnął powieki, krzywiąc się. Nienawidził, kiedy jego bliscy widzieli go w takim stanie.
- No i było się tak rzucać? Masz za swoje – Kuchiki zgramoliła się z Kurosakiego, po czym usiadła obok niego i sięgnęła po tajemniczą paczuszkę – Co to właściwie jest?
Nim Concordia zdążyła przetworzyć pytanie Rukii, usłyszała dość znajomy, głośny ryk nieznośnie świdrujący uszy i przyprawiający o ból głowy.
- W środku jest instrukcja – odparła Jujitori, podchodząc do okna i patrząc w ciemne, pochmurne niebiosa – Pozwólcie, że tym razem ja się tym zajmę.
Po chwili Concordia zniknęła gdzieś w oddali, zmierzając w stronę Pustego, zaś przez otwarte okno do pokoju Kurosakiego wpadł zimny podmuch wiatru, rozwiewając zasłony. Kuchiki jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, gdzie zniknęła jasnowłosa Shinigami.
Chłodne powietrze podziałało trzeźwiąco na rudzielca. Otworzywszy oczy, zawiesił wzrok na Rukii. W mdłym świetle lampki nocnej widział, jak blask księżyca, który wreszcie przedarł się przez śniegowe chmury, skrzy się w jej dużych, szafirowych oczach. Niesforny kosmyk włosów na czole falował pod wpływem lekkich podmuchów wiatru.
- Jeszcze gorączki tu brakowało. – Kurosaki musiał się nieźle zapomnieć, skoro na ziemię sprowadziła go dopiero drobna dłoń brunetki na jego czole. Kuchiki patrzyła na niego badawczo – W coś ty się wkopał, Ichigo?...
Tymczasem Kon, przeszukawszy już plecak Concordii, ruszył w kierunku nieodpakowanej jeszcze przesyłki ze Społeczności Dusz. Rozwiązał supeł uczyniony pospiesznie z rogów chusty, w którą opakowane były medykamenty, po czym wyciągnął leżącą na wierzchu zgrabnego stosiku kartkę i zaczął czytać:
- „Przepraszam, że tak niewiele, Rukia-san, jednak od tygodnia nie mieliśmy żadnej dostawy. Maść, którą tu znajdziesz, ma działanie przeciwbólowe i przeciwzapalne, wykazuje też pewne działanie koagulacyjne. Jej działanie utrzymuje się od dwóch do sześciu godzin na jedną aplikację. Przed jej użyciem zapoznaj się z ulotką dołączoną do niej bądź skonsultuj się z lekarzem i to jest ten moment, kiedy wszyscy przestają czytać, więc życzę Ichigo szybkiego powrotu do zdrowia i mam nadzieję, że nic poważnego mu nie będzie. Dołączam trochę bandaży, gazy i przylepca. Wpadnijcie do nas w odwiedziny! Hanatoru". Siostrzyczko, o co tu w ogóle chodzi? Tamta dziewucha zjawia się znikąd i przynosi jakieś dziwne rzeczy. Nie wydaje ci się to podejrzane?
- Wiesz, co wydaje mi się bardziej podejrzane, Kon? – Rukia, zauważywszy, że Kurosaki znów odpłynął, ściszyła głos – To, że jest po ósmej, a na zewnątrz wciąż jest ciemno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro