Rozdział II - Żółtodziób
Tego dnia najwidoczniej wszystko miało być nie tak, jak zwykle; także w liceum w Karakurze było dość pusto. Ichigo i Rukia zdążyli pokłócić się już o to, które jest bardziej ślepe i źle spojrzało w plan lekcji. Owszem, spotykali uczniów z innych klas, lecz od siebie kompletnie nikogo. Stanęło na tym, że postanowili po prostu poczekać pod swoją klasą, przy okazji próbując rozwikłać, co kryje się za dziwacznym zachowaniem komunikatora Rukii.
- Hej, on wcześniej tu siedział? – Kurosaki, w pewnym momencie odrywając wzrok od komunikatora, kątem oka dostrzegł, że na drugim końcu ławki siedzi ktoś jeszcze.
- Tak, był tu przed nami – brunetka również zerknęła w stronę nieznajomej postaci – Nie zauważyłeś?
Rudzielec przyjrzał się nieznajomemu. Kaptur ciemnoniebieskiej bluzy nasunięty głęboko na spuszczoną głowę, ręce upchnięte w kieszenie, bojówki ze wzorem kamuflażu zimowego i ciężkie buciory, którymi kopnięcie z pewnością nie skończyłoby się zbyt dobrze. Pomimo obszernych ubrań można było dostrzec, że postać jest dość drobnej budowy.
- Wiesz, Rukia – odparł, strategicznie unikając wzroku przyjaciółki – Kogoś twojego wzrostu dość łatwo przeoczyć.
Kuchiki już miała zaprotestować i dać Kurosakiemu do zrozumienia, co sądzi o jego wypowiedziach na temat jej wzrostu, jednakże uprzedziła ją nieznajoma postać, która niespodziewanie podniosła głowę, zrzucając kaptur i patrząc prosto w oczy tego, kto postanowił sobie z niej pofolgować.
- Małe do pieszczoty, duże do roboty, Marchewo.
Tajemnicza postać okazała się być dziewczyną. W mdłym świetle lamp wyglądała nieco jak zjawa, a to za sprawą dość bladej skóry, na tle której wyróżniał się delikatny rumieniec na nosie i policzkach. Zielone, przymknięte oczy uważnie obserwowały rozmówców zza popielatoblond grzywki. Reszta włosów, dość długich i grubych, była niedbale związana w kitkę.
Ichigo miał zamiar dosadnie odpowiedzieć zuchwałemu kurduplowi, lecz uprzedziła go Rukia; spojrzała na niego z szelmowskim uśmieszkiem, najwyraźniej zadowolona z riposty skierowanej w stronę przyjaciela.
- No właśnie! Swoją drogą – brunetka przeniosła wzrok na nieznajomą – Co tutaj właściwie robisz?
- Siedzę – odparła dziewczyna, zaś widząc niebezpiecznie drżącą brew rudzielca, dodała niespiesznie – I czekam, podobnie jak wy, na zajęcia. Przeniosłam się tu na dniach. Wygląda na to, że będziemy razem w jednej klasie.
Blondynka powoli podniosła się z ławki, przeciągając się, po czym podeszła bliżej. Patrząc na nią, Ichigo zauważył, że dziewczyna jest dokładnie wzrostu Rukii, zaś Rukia zauważyła, że nieznajoma lekko utyka.
- Nazywam się Concordia Jujitori. – po jakże długim marszu w stronę nowych znajomych zielonooka opadła na ławkę obok brunetki, patrząc już na nich nieco przyjaźniej.
Jej wyciągnięta na powitanie dłoń spowodowała, że Kurosaki jeszcze bardziej podejrzliwie patrzył na żółtodzioba; był to jedynie pretekst do tego, by pokazać im odznakę bardzo podobną do tej, której posiadaczem był Zastępczy Shinigami.
- Spokojnie, nie mam złych zamiarów. – nagle Concordia zabrała rękę, chowając odznakę do kieszeni bluzy, po czym zmierzyła rudzielca wzrokiem – Nie przybyłam tu ani po to, aby którekolwiek z was zabrać czy zgładzić, Kurosaki-san.
- Skąd... skąd wiesz, jak się nazywam? – gdyby brew Ichigo mogła zjechać jeszcze niżej, niechybnie doszłoby do zagięcia czasoprzestrzeni; siedemnastolatek patrzył na dziewczynę dość podejrzliwie, nie wiedząc, czego się spodziewać.
- Trudno byłoby o tobie nie usłyszeć – Jujitori uśmiechnęła się nieznacznie, po czym ściszyła głos – Kurosaki Ichigo. Zastępczy Shinigami. Ten, który niejednokrotnie postawił na szali swoje życie, ratując bliskie mu osoby, nie wahając się nawet wtargnąć do Seireitei czy stanąć twarzą w twarz z Aizenem.
- Możesz sobie nie mieć złych zamiarów – wyraz twarzy Kurosakiego względnie znormalniał – Jednakże stawiając sprawę w ten sposób na dzień dobry nie brzmisz dość wiarygodnie, wścibski kurd-
Nie zdążył dokończyć zdania, dźgnięty łokciem prosto w brzuch przez Rukię, która uśmiechnęła się przepraszająco do nowopoznanej Shinigami.
- Wybacz, ten kretyn ma totalnie niewyparzony język. – Kuchiki zgrabnie zignorowała jojczenie Ichigo, który zgiął się w pół i mamrotał coś o solidarności karzełków.
- Z bardziej beznadziejnymi przypadkami miałam do czynienia, Kuchiki-san. – najwyraźniej ten przytyk ze strony Kurosakiego nie zrobił na siwiejącej blondynce żadnego wrażenia.
- Chwila, chwila! Rozumiem kojarzyć Ichigo, ale w swojej karierze chyba nie porwałam się na nic, co mogłoby sprawić, że...
- ... że nie słyszałabym o tobie? Twój kazus był tragiczny, bo – za przeproszeniem – za taką bzdurę chciano cię zgładzić.
Kurosaki, który zdążył już namówić swoją przeponę do względnej współpracy, już miał coś dosadnie odpowiedzieć irytującej, nowopoznanej koleżance po fachu, lecz naraz znajomy, a zarazem dziwny ryk wypełnił jego uszy. Kiedy spojrzał na Rukię i Concordię, na ich twarzach dostrzegł podobne zaskoczenie.
Cała trójka, niczym na komendę, poderwała się z ławki.
- Naprawdę trzeba się z tym przejść do Urahary – rudzielec rzucił okiem na komunikator brunetki, który najwyraźniej zgrabnie zignorował fakt, że w okolicy pojawił się Pusty.
- Wstrzymaj się, Kurosaki-san! – kiedy Ichigo sięgał po swoją odznakę, Concordia złapała go za nadgarstek, wyciągając z kieszeni swój komunikator, przypominający poczciwą motorolę z wysuwaną klawiaturą. Przyjrzała się ekranowi, po czym zmarszczyła brwi, a jej dłoń zacisnęła się na ręce rudzielca – To definitywnie był ryk Pustego, ale wszystko wskazuje na to, że-
Nie zdążyła dokończyć; ciało Kurosakiego opadło bezwładnie prosto na nią i Rukię, zaś jego właściciel był już w trakcie pościgu za przeciwnikiem.
- Możesz mi powiedzieć, Kuchiki-san – Jujitori, pomagając brunetce usadzić pustą skorupę Zastępczego Shinigami na ławce we względnie stabilnej pozycji – Czy Kurosaki-san zawsze jest taki... wyrywny?
- Zdarza mu się – odparła Rukia, opadając na ławkę, po czym spojrzała na urządzenie trzymane przez Concordię – Jak to jest, że twój komunikator jest w stanie rozróżniać siłę Pustych, a mój nawet nie daje powiadomień?...
Kuchiki poczuła się lekko bezużyteczna. Na dobrą sprawę Pusty mógłby zakraść się bez ryków i hałasowania do kogokolwiek, a jej sprzęt – jak widać na załączonym obrazku – nawet nie raczyłby o tym poinformować.
- Modyfikuję oprogramowanie podług własnych preferencji. – blondynka schowała komunikator.
- To chyba trochę nielegalne...
- Może trochę. U ciebie, Kuchiki-san, wystarczy aktualizacja i powinno działać – nowopoznana Shinigami gładko zmieniła temat wątpliwie legalnego modyfikowania oprogramowania stworzonego przez XII Dywizję – Chociaż i parę niegroźnych, dopuszczalnych licencją usprawnień dałoby się wprowadzić.
Obie umilkły, czując, że coś jest bardzo, bardzo nie w porządku. Energia duchowa Pustego, którego słyszały, stała się niewyczuwalna, by po chwili wzrosnąć kilkukrotnie.
- Jujitori-san... Przed czym właściwie chciałaś ostrzec Ichigo?
- Reiatsu tego Pustego – Concordia spojrzała w stronę okna, słysząc, jak porywisty wiatr dmie w szyby – Wcale nie przypominało Pustego.
Kurosaki czuł się – delikatnie mówiąc – wyrolowany. Spodziewał się jednego zabłąkanego Pustego, a nie jedenastu! Żeby były to jeszcze zwyczajne pachołki... Uprzątnięcie jedenastu sztuk takiego śmiecia było dlań niczym poranne przeciągnięcie się, jednakże nie przewidział, że po trudnej nocy może być jeszcze gorzej.
Jedenastu Adjuchasów kontra jeden Shinigami. Walka przedłużała się. Ichigo zacisnął dłonie na rękojeści Zangetsu, mrużąc oczy i obmyślając strategię. Zaczął dyszeć; wciąż był zmęczony po kolejnej zarwanej nocce z rzędu spędzonej na wybijaniu Pustych mnożących się tu ostatnimi czasy ponad wszelką miarę.
Kolejne natarcie Pustego. Uskoczył. Prosto w szpony kolejnego. Odbił się od jego paskudnego pyska i rozciął jego maskę. W ostatniej chwili zablokował cios dwóch innych. Trzeciego nie zdołał uniknąć.
Szpon Adjuchasa rozdarł jego szatę i rozorał ramię. Kurosaki, kiedy tylko zorientował się, że zraniona ręka drętwieje, natychmiast przywiązał ją bandażem do rękojeści, ujął ją w drugą dłoń i ruszył wprost na przeciwnika. Maska Pustego w mdłym, księżycowym świetle zdawała się jaśnieć niezdrową, sinawą zielenią.
Zastępczy Shinigami, nim na dobre skończył z kolejnym napastnikiem, padł głucho w zaspę, w ostatniej chwili unikając ciosu piekielnie szybkiego Adjuchasa. Blokując jego nacierające nań macki, zaparł się nogami o grunt. I kiedy zdawało mu się, że sytuacja jest względnie opanowana, nagle zrobiło się ciemno.
Licha poświata sączą się z ekranu komunikatora Rukii w jednej chwili stała się jedynym źródłem światła. Zgasło wszystko, co korzystało z prądu, w tym lampy na ulicach i w budynkach. Porywisty wiatr zadął jeszcze głośniej.
- No i pozrywało linie energetyczne – westchnęła Concordia, nieco rozeźlona na fakt, że awaria raczyła przerwać jej objaśniane zawiłości systemu namierzenia Pustych, skonstruowanego przez XII Dywizję – Cholerne wietrzysko.
- To nie przez wiatr... – Kuchiki, choć w tych ciemnościach niewiele widziała, posłała Concordii zaniepokojone spojrzenie, lecz po chwili jej duże, błyszczące oczy w kolorze indygo zwróciły się w stronę nieruchomego ciała rudzielca – Ten kretyn wpakował się w kłopoty.
I na dobrą sprawę, nim Jujitori zdążyła spojrzeć na komunikator, ten zaczął dziwnie mrygać, aż nagle wyłączył się i pozostawił dziewczęta w kompletnej ciemności.
- Dobra wiadomość jest taka, że nie czuję już energii duchowej czegokolwiek, z czym Kurosaki-san walczył – zrezygnowana zielonooka szybko zerknęła na swoje również niedziałające urządzenie, podnosząc się – A zła jest taka, że nie czuję jego reiatsu.
Podczas gdy Jujitori oddaliła się kawałek, próbując uruchomić swój komunikator, brunetka postanowiła wyjrzeć przez okno, by spróbować zobaczyć, co właściwie dzieje się na zewnątrz. I kiedy po omacku podchodziła do okna, nagle została odrzucona do tyłu i upadła na plecy, przygnieciona przez coś dużego, ciężkiego, ale i ciepłego.
Concordia nie zdążyła zareagować w porę. W momencie, gdy jej towarzyszka niedoli grzmotnęła o podłogę, natychmiast odwróciła się w kierunku głuchego łupnięcia; zielone oczy młodej Shinigami, przywyknąwszy już do ciemności, były w stanie dostrzec zarysy obiektów, a wówczas Jujitori powoli, starając się nie wpaść na Rukię, podeszła do niej, starając się zidentyfikować, co właściwie ją przewróciło.
- Nic ci nie jest, Kuchiki-san? – pochyliła się, pomagając brunetce przerzucić niezidentyfikowany obiekt na posadzkę.
Obiekt, upadłszy obok, jęknął cicho.
- Cholera... Kurosaki-san!
- Ichigo!
Kurosaki powoli podniósł się z podłogi. Księżyc, który właśnie wychynął zza śniegowych chmur, oświetlił zakrwawioną twarz rudzielca.
- Dobrze... dobrze, że tam nie poszłaś... - wydyszał, czołgając się do swojego ciała z nadzieją, że najgorsze już za nim i za chwilę, choć obolały, będzie mógł opowiedzieć dziewczynom o nietypowej walce – To było cholernie niebezpieczne.
Concordia i Rukia podeszły do ławki, z niepokojem patrząc, jak Ichigo wczołguje się do swojego ciała; martwa skorupa po chwili ożyła, odzyskawszy swą duszę, jednak trwała w bezruchu. Jujitori wreszcie odpaliła swój komunikator – głównie po to, by użyć go jako latarki – po czym skierowała mdły strumień światła w stronę rudzielca.
Przez materiał koszuli przylegający do torsu przebijała się plama krwi.
Nieprzytomny Kurosaki dla dwóch z metra ciętych dziewczyn był dość sporym logistycznym wyzwaniem. Z niespodziewaną pomocą nadszedł Kon, który wychynął z torby, zniecierpliwiony brakiem cycatych dziewcząt w okolicy.
- Nie wierzę, że dałem się w to wmanewrować! – jęknął Kon, będąc w ciele Kurosakiego i do kompletu taszcząc na plecach rudego właściciela ciała – Co w ogóle ten cholerny Ichigo zrobił ze sobą?! Tu jest krew, do cholery!
- Tak nie powinno się stać – Concordia, starając się oświetlić drogę komunikatorem, z niepokojem patrzyła na rannego Boga Śmierci – Pierwszy raz w życiu widzę coś takiego.
- A ty kto w ogóle jesteś, konusie?! – Kon i jego doskonałe wyczucie sytuacji dekoncentrowały i tak zdenerwowaną Jujitori.
- Twoim koszmarem, jeśli nie przymkniesz jadaczki.
- Ten kretyn... - Rukia zacisnęła pięści w geście bezradności – Dlaczego zawsze w takich chwilach nie pozwala sobie pomóc?...
- Może lubi kolekcjonować blizny? – westchnęła zielonooka – Daleko jeszcze?
- Nie, już niedaleko.
- Dobrze. Kiedy będziecie już w mieszkaniu, pozwólcie Kurosakiemu wrócić do swojego ciała. Jeżeli sprawy przybrały taki obrót, zbyt długa izolacja rannej duszy od ciała, które zdążyło się... jakby to... zarazić urazem, to fatalny pomysł. Jeśli to nie będzie przeszkodą, wpadnę na chwilę do Seireitei zaczerpnąć informacji i medykamentów. Niebawem wrócę.
Z pozoru zwyczajna potyczka z Pustymi sprawiła, że Kurosaki leżał półprzytomny w swoim pokoju, zanosząc się kaszlem. Kuchiki, odnalazłszy w miarę kompletną apteczkę, pospiesznie, choć z niemałymi rumieńcami na twarzy, rozpięła zakrwawioną koszulę przyjaciela i zabrała się za opatrywanie jego ran. Nie wyglądało to dobrze.
Obok łóżka klęczała Concordia, pracując nad otwarciem Senkaimonu. Jej ciało siedziało oparte o szafę; sama Jujitori, przybrawszy postać Bogini Śmierci, kątem oka zerkała na nowopoznanych znajomych po fachu.
Odwróciła głowę i zacisnęła zęby, widząc, jak strużka krwi wypływa z ust rudzielca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro