Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Historia trzecia: "Ten nadzwyczaj pechowy mecz Quidditha"

Lukas z niemrawą miną patrzył, jak kilka kropel chłodnej wody spoczywa na liściach bluszczu. Pokój wspólny w Hufflepuff był pełen kwiatów i roślin. Zaraz przy wejściu rosły obrastające mocno żółte ściany bluszcz. Tak naprawdę była to jedyne miejsce pokryte farbą, ponieważ reszta ścian składała się z cegłówek w czerwonych, pomarańczowych oraz jasnobrązowych kolorach. Na samym środku pomieszczenia znajdował się zbiór miękkich foteli oraz kanap, gdzie chętnie odpoczywali inni Puchoni. Siedzisk nie było wystarczająco dużo, aby wszelacy Puchoni się na nich zmieścili, ale to nie było problemem, ponieważ podłogę zdobił puszysty dywan w czarne i żółte paski, który potrafił być wygodniejszy niż niejeden fotel. Wszystkie siedzenia ułożone były w półkole, które otaczało kominek. Uczniowie dbali o to, aby zawsze był zadbany oraz żeby obok zawsze leżało trochę drewna. Dom Hufflepuff miał to do siebie, że szybko robiło się tam chłodno, co było darem w upalne dni, zaś przekleństwem w zimę. Na kominku również ułożone były kwiaty - tym razem drobne, aby liście nie wpadły do okna i nie wznieciły pożaru. W pomarańczowych doniczkach z fantazyjnymi wzorami rosły tam biało-kremowe goździki. Zaraz pod niskim sufitem domu Hufflepuff znajdowany się okrągłe okna. Były one drobne, jednak liczne (uroki mieszkania w piwnicy). Na ich klamkach zawieszone były pęki różnych ziół, które dzięki promieniom słońca w przyszłości mogły posłużyć do parzenia herbaty lub do magicznych mikstur. Nie można było zapomnieć o licznych półkach na ścianach, na których dumne stały paprocie z długimi jak włosy Roszpunki liśćmi, które prawie dotykały podłogi, kaktusy ułożone w równych rządkach oraz drobny krzak róży, o którego posadzenie poprosiła jedna z młodych Puchonek. Jej przyjaciele z chęcią spełnili jej prośbę, ponieważ kwiatów nigdy za wiele, a czerwień wprowadziła miłą odmianę od wszechobecnej czerni, brązu i żółci. 

Odłożył już na bok konewkę, co jedynie uświadomiło go, że nie miał już co robić. 

Nauka w Hogwarcie szła mu znakomicie dobrze - większość wiedzy zapamiętywał na lekcji, wiec w czasie nauki zwykle tylko robił sobie powtórkę. Czasami sięgał też po zakres wiedzy ponad systemem edukacji. Dzięki swej szybkiej nauce miał też ogrom wolnego czasu, lecz nie miał pojęcia jak go zagospodarować. Nie przepadał za Quiddithem, więc nawet nie myślał, aby zapisać się do drużyny, choć nieźle radził sobie na miotle. Miał jeszcze przecież swoich przyjaciół i brata, tylko że Emil oraz Matthias, o ironio, potrzebowali większego zakresu czasu, aby przyswoić swoją wiedzę, Berwald czerpał przyjemność z powtarzania już i tak zapamiętanej wiedzy, a Tino zajmował się drużyną Quidditha Hufflepuff. Lukas zupełnie nie był zainteresowany poznawaniem nowych osób (choć nawet nieźle dogadywał z dwoma chłopakami z zajęć o eliksirach), więc musiał samodzielnie pokonać nudę. Inni Puchoni często proponowali mi wspólne wyjście do miasta, jednak ten zawsze odmawiał, ponieważ nie czuł radości z takiego spędzania czasu. O wiele bardziej podobała mu się wizja zaszycia się gdzieś z książką i herbatą, kawą, ewentualnie kakao. 

Tak też miał zamiar zrobić dzisiaj. 

Wszedł do części sypialnej dla chłopaków i ruszył w stronę swojego łóżka. 

Musiał być cicho, ponieważ na jednym z materaców smacznie spała sobie Hanatamago. 

Jego łóżko było idealnie pościelone, a poduszka leżała równolegle do kołdry. Inni zawsze zastanawiali się czy Lukas używa do tego linijki. Zaraz obok materaca stała szafka nocna gdzie Bondevik trzymał swoje najważniejsze rzeczy - różdżkę, tabliczkę czekolady, no i oczywiście książkę, ponieważ granatowooki po prostu kochał czytać późnym wieczorem. Często obrywał za to, ponieważ niecała męska część Hufflepuff jest nocnym markiem. Lukas poszedł z nimi na ultimatum i światła muszą być obowiązkowo zgaszone przed północą w dni szkole, a gdy jest wolne od lekcji - do drugiej w nocy.

Ostatnio Norweg na poważnie wciągnął się w swoją lekturę. Książka była o tematyce horrorowej. Lukas średnio bał się zjaw. Już za dzieciaka, gdy usłyszał, że pod łóżkiem kryją się potwory, odparł, że lepiej, aby tam się chowały niż pałętały mu po pokoju. Przerażenie wymieszane ze strachem na pobladłej twarzyczce Matthiasa i Berwalda było godne uwiecznienia. Bondevik był też jednym z nielicznych pierwszaków, którzy nie przestraszyli się mieszkających w Hogwarcie duchów. Nawet Tino, który wtedy kipiał od odwagi, schował się momentalnie za ramieniem Norwega. 

Zakładką w lekturze blondyna stanowiło zdjęcie całej piątki - Berwalda, Tino, Matthiasa, Emila i oczywiście Lukasa. Fin uważał to za urocze, bo w końcu książki były rzeczą najczęściej chwytaną przez granatowookiego, jednak Bondevik sprawnie ignorował te pomówienia. 

Lukas spokojnym krokiem wrócił do części wspólnej. Oprócz niego w pokoju nie było zbyt wiele osób - jedynie Lili oraz Laura cicho rozmawiały, siedząc na kanapie i śmiejąc się. Reszta prawdopodobnie wciąż przesiadywała w bibliotece, wybrali się do miasta lub byli na treningu Quidditha. 

Lukas zajął swoje miejsce w jednym z foteli po lewej, strasznie blisko kominka. Miejsce to uznane było chyba za prawowite stanowisko Bondevika, ponieważ nikt inni nie odważył się tam usiąść. 

Było wspomniane już to, że Puchoni uznawali Lukasa za pewnego rodzaju demona?

Ale Norweg nie narzekał i postanowił wejść w świat książki. Dzisiaj musiał obyć się bez herbaty, ponieważ nie chciało mu się wstawiać wody w starym czajniczku. 

Chłopak spokojnie zaczął czytać kolejne słowa. Moment w lekturze był naprawdę nieoczekiwany, ponieważ Lukas zacisnął ręce na okładce i oczy mu się rozszerzyły. Delikatnie przewrócił kolejną kartkę. Poczuł lekki zastrzyk dumy, gdy okazało się, że jego jedna z teorii o świecie przedstawionym spełniła się. Uśmiech wręcz naturalnie wpłynął mu na twarz, gdy morderczynią okazała się jedna ze "zmarłych" bliźniaczek. 

- To było wręcz oczywiste - wyszeptał.

Zbliżał się do momentu kulminacyjnego. Jego granatowe oczy wpatrzone były w kolejne słowa i z gracją ignorował wszystkie bodźce, które przeszkodziłyby mu w czytaniu. Nie zauważył również z hukiem otwartych drzwi, przez które weszła puchońska drużyna Quidditha. Nie oszukujmy się - książka była ważniejsza niż jakaś tam gra na miotłach, tak? 

Nie usłyszał również kroków, które niebezpiecznie się do niego zbliżały. Ucichły dopiero za oparciem fotela. Zagrożenie było za plecami Lukasa, a sama ofiara była zbyt zaczytana, aby zareagować czy się obronić. 

- Buu - powiedział ktoś, gwałtownie łapiąc go za ramiona i lekko trzęsąc. 

- Jestem trochę zajęty Tino - odparł Bondevik, unosząc głowę do tyłu i odkładając książkę. 

Finlandczyk głowę położoną miał na oparciu fotela i przyjaźnie uśmiechał się. Jak zawsze. 

- Tak, tak, tak - przytaknął prędko Fin, przechodząc kilka kroków. - Wszyscy wiedzą, że to Veronica stoi za tymi poćwiartowanymi ciałami w piwnicy i na dnie studni. - Usiadł na ramienniku siedziska i lekko odwrócił głowę, aby móc patrzeć w oczy Norwega. 

Słysząc taką wypowiedź z ust Fina puchońska drużyna Quidditha, która również wróciła z treningu, napięła wszystkie mięśnie, co oznaczało tylko jedno - Tino-trener był okropnie surowy. 

Po tych słowach Bondevik uśmiechnął się przebiegło.

- Nie mam pojęcia jak ci to powiedzieć - zaczął - jednak twoje spekulacje są błędne - mówił. - To była Daisy. 

Tino zaniemówił przez chwilę, po czym, niby obrażony, założył ręce na piersi. 

- Veronica miała lepsze motywy - westchnął.

- Veronica miała alibi. 

Po tym, jak Matthias, Berwald i Lukas trafili do różnych domów, Bondevik w dość naturalny sposób zaprzyjaźnił się z Tino. Stworzyli dość zgraną czteroosobową, później pięcioosobową, gromadę, pomimo że dość równomiernie rozłożyli się po wszystkich dormitoriach. 

Finlandczyk był jedynym Puchonem, która przyjaźnił się z granatowookim. Norweg był samotnikiem, jednak Tino z całych sił starał się sprawić, aby Lukas miał towarzystwo, kiedy tego potrzebował. 

Bondevik spostrzegł, że Fin dogłębnie się mu przygląda.

- Coś się stało? - spytał, odkładając książkę na bok.

- Niedługo jest mecz Quidditha i... - zaczął nieśmiało.

- Nawet nie kończ - przerwał mu Norweg. - Nie idę.

- Lukas... - mówił. - Proszę...! To będzie mecz Griffindoru i Ravenclaw. - Odchylił się lekko, opierając swoje plecy o ramię Bondevika. - Nie daj się prosić! Wszyscy idą!

- Nie - właśnie takiej odpowiedzi wciąż trzymał się granatowooki. - Nie lubię Quidditha - westchnął. 

- Ty nawet nigdy na meczu nie byłeś! - krzyknął zirytowany Tino, lecz wciąż nie porzucił swojego uśmiechu. 

Lukas chciał coś powiedzieć, nawet już otworzył usta, jednak od razu je zamknął, wiedząc, że Tino ma racje. 

- Ha! - uradował się fioletowooki. 

Lukas popatrzył na Finlandczyka z wyraźną irytacją.

- Jak raz pójdziemy razem to nic się nie stanie - westchnął Fin. - Ten jeden raz...

Lukas westchnął.

- Dobra.

- Nie chcę słuchać twoich wymówek, nie możesz nie lubić czegoś, czego jeszcze nie widziałeś, więc... - kontynuował swoją argumentację i nagle szerzej otworzył swoje oczy ze zdziwienia. - Czekaj, co?

- Pójdę z tobą - powtórzył Lukas. - Mecz za dwa dni, prawda? - delikatnie podniósł kąciki swoich ust. 

- Dzięki! Dzięki! Dzięki! - zaczął krzyczeć z radości Tino, zwracając uwagę innych Puchonów, którzy patrzyli na ten duet. 

- Zaraz się rozmyślę - powiedział szybko, gdy fioletowooki wręcz rzucał mu się na szyję, a reszta osób z wielkim zainteresowaniem się w ich wpatrywała. Lukas wręcz nie znosił bycia w centrum uwagi, więc jego płatki uszu oraz policzki naturalnie się zaróżowiły ze wstydu. 

- Dobra - westchnął Tino, odsuwając się od Bondevika. 

Lukas już dawno temu odkrył, że coś było w tych fioletowych oczach Fina, w jego radosnym uśmiechu i gdy wtedy delikatnie unosiły się jasne policzki, w jego blond włosach, które czasami zadziornie opadały na czoło, przez co zawsze ulegał prośbą Tino. Bondevik po prostu uwielbiał wpatrywać się w radość na fińskiej twarzy - dawało mu to pewnego rodzaju spokój, kiedy widział, że tak cudowna duszeczka jak Finlandczyk była szczęśliwa. 

Poza tym Tino był jedną z nielicznych osób, które tolerowały Bondevika i się go nie bały.

ıllıllı ıllıllı ıllıllı

- Nie podoba mi się tu - westchnął Lukas, siedząc na trybunach. - Słońce i mocny wiat to nie jest dobre połączenie.

- Nawet się nie zaczęło - zauważył fioletowooki, głęboko wzdychając. 

Nie był świadomy tego, jaką Lukas jest marudą. 

Mecz nawet się nie rozpoczął, a już zdołał usłyszeć, że słońce zbyt mocno razi w oczy, na trybunach za bardzo wieje, a ci wszyscy krzyczący Puchoni, Gryfoni, Ślizgoni i Krukoni są irytujący. 

Fin przymykał oko na te wszystkie komentarze, bo w końcu mógł się spodziewać tego po Bondeviku. Co go podkusiło, aby namawiać na to granatowookiego?

Jeszcze dziwniejsze było to, że Lukas się zgodził, czego Tino do dzisiaj nie potrafił zrozumieć.

Chłopak zawsze był dla niego pewnego rodzaju zagadką. Taką, którą korci, aby rozwiązać, ale jednak wszyscy dobrze wiedzieli, że, gdy rozpracuje się wszystkie tajemnice, straci swoją powinność. 

A Lukas był uroczą chodzącą zagadką. 

Chłopak miał swoje nawyki, których Tino za żadne skarby nie mógł zrozumieć (no kto, do cholery, dwadzieścia cztery na siedem nosi różdżkę przy sobie?). Mimo wszystko coś ciągnęło fioletowookiego w stronę "wcale-nie-Puchona". 

Może i Bondevik nie okazywał za dużo emocji, Tino przebywał obok niego wiele czasu, aby zobaczyć co tak naprawdę go rani. 

Od ich pierwszego spotkania, chłopak nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo Bondevik jest pewien, że dostanie się do Slytherinu. Było to aż niezdrowe. Gdy jednak jego marzenia się posypały i trafił do radosnego Hufflepuff, od razu musiał słyszeć ogrom tekstów o tym, że nie tu nie pasuje - nie tylko od innych uczniów spod godła z borsukiem, ale też od całego społeczeństwa szkolnego. Prawda była taka, że Lukas zupełnie nie przypominał typowego Puchona - nie uśmiechał się za często, unikał tłumów ludzi, sprawiał wrażenie, że nie obchodzą go relacje międzyludzkie, nie było widać, że ma pozytywne nastawienie do świata. 

Ale Tino widział, jak mocno Lukasowi zależy na swoich bliskich.

Jak bardzo przejmuję się opinią innych, co z całej siły pragnął ukryć.

Jak bardzo troszczył się o Emila i wcale nie był względem niego zawistny, gdy młodszy trafił do Slytherinu. 

Jak bardzo starał się przydać swojemu domowi, chociażby dbając o rośliny, ponieważ zbyt bardzo bał się odpowiadać na lekcji, aby zdobyć trochę punktów na konto Hufflepuff. 

Lukas był naprawdę miłą i uczynną istotką, a Finlandczyka bolało, kiedy inni, pod pozorem niewinnych komentarzy, krzywdzili tą i tak niepewną już osobę. 

Swoją frustrację Tino zwykle wyładowywał na treningach Quidditha, więc jako trener nie był zbyt miły. Może było to trochę makabryczne, ale Fin chciał chronić Bondevika przed złem tego świata, nawet jeśli...

- Chyba się zaczyna - zauważył Lukas, kiedy to sędzia wypuścił znicz, a szukający czym prędzej za nim polecieli. 

Większość rozgrywki toczyła się na głównym boisku, gdzie obie drużyny walczyły o punkty. I to tak bardzo zaciekle bili się o latające piłki, że aż się kurzyło i było słychać świst mioteł i ewentualne krzyki między grającymi. 

Ścigacze najwidoczniej miło bawili się w chmurach, bo ani myśleli wracać na niższą wysokość.

Tino zdążył dojrzeć na sąsiednich trybunach Matthiasa, Emila i Berwalda. Trójka ta również była zaskoczona obecnością Lukasa, który pałał niechęcią do Quidditha chyba od zawsze. Może nie mogli okazać swojego zdziwienia słowami, jednak ich wyrazy twarzy wyrażały więcej niż trylion zdań wielokrotnie złożonych.

- I już nie ma tego słońca, na które tak narzekałeś - zauważył Tino, gdy gwiazda schowała się za gęstymi chmurami.

Lukas lekko się uśmiechnął.

- Chyba zapowiada się na deszcz - wyszeptał pod nosem Bondevik, patrząc na swoje nogi. 

- Mówiłeś coś? - spytał. 

- Nie, nic - zaprzeczył szybko, odgarniając jedno jasne pasmo. 

Akcja na boisku musiała się naprawdę rozkręcić, ponieważ krzyki dopingu dobiegały nie tylko od Gryfonów i Krukonów, ale włączył się w to cały stadion. 

Nawet Finlandczyk zaczął krzyczeć, motywując obie drużyny. Granatowooki znał go już na tyle długo, aby wiedzieć, że jeśli o rywalizację czy zawody - Tino nie miał litości. Dość mocno kontrastowało to z łagodną naturą fioletowookiego. 

- Gdyby polecieli trochę w lewo, to zdobyliby punkty - orzeknął fioletowooki i w iście wymownym stylu założył ręce na piersi. - Amatorzy. - Zupełnie nie przejmował się, że obraża właśnie drużyny swoich przyjaciół. 

Norweg lekko uśmiechnął się przez takie dosadne komentarze Tino. Było to nawet urocze. 

- Coś się stało? - spytał fioletowooki, widząc niemrawą twarzyczkę Lukasa. 

- Długo nie wracają, prawda? - powiedział cicho, a przez krzyki ekscytacji ludzi na stadionie. Gdyby nie to, że Tino był trzy kroki od granatowookiego, to by w ogóle nie usłyszał. 

- Takie życie ścigających - odparł Fin, wzruszając ramionami. - Ostatnio, gdy Hufflepuff grało z Slytherinem, znicz wleciał prawie w Zakazany Las. Gracze musieli się świetnie bawić. Właśnie przez takie momenty cieszę się, że nie gram na pozycji ścigającego. O wiele bardziej lubię krzyczeć na Puchońską drużynę Quidditha - zaśmiał się lekko.

Niby takie to zabawne, ale grającym w tę grę uczniom spod godła z borsukiem nie było do śmiechu. 

- Naszej drużynie nie jest pewnie z tego powodu do śmiechu - dodał. 

Za karę Tino uderzył Lukasa lekko w ramię. 

- Nie przesadzaj! - uśmiechnął się roześmiany od ucha do ucha. - Aż taki okropny dla nich nie jestem.

- Taka prawda - odpowiedział ze spokojem. - Ale jako że nie należę do drużyny Quidditha to nie mój problem. - Wzruszył ramionami. 

- Uroczo - odparł Fin, wracając do oglądania meczu.

Ale Lukas nie potrafił być aż tak spokojny. Czuł jak coś wisi w powietrzu. Nie potrafił tego do końca określić. Po prostu miał wrażenie, że zaraz coś złego się wydarzy. Podobnie czuł się przed tym, jak nauczyciel od historii magii dał im niezapowiedzianą kartkówkę lub gdy Emil przeziębił się po pierwszej zabawie w śniegu. Napiął swoje wszystkie mięśnie, spodziewając się niespodziewanego. Jedyne co poczuł to delikatne pacnięcie w ramię. Od razu odwrócił się w stronę Tino.

- Coś się stało? - spytał szybko.

- Sprawdzam połączenie - zaśmiał się Finlandczyk. 

Lukas przytaknął.

Nagle zarwał się silniejszy wiatr. Miał on w sobie tyle mocy, aby zsunąć spinkę Bondevika, która teraz trzymała się ja dosłownie kilku pasmach. Niewiele myśląc, granatowooki zdjął ją. 

Dla Tino był to nietypowy widok - Lukas nawet zasypiał z tą ozdobą. Nigdy nie widział granatowookiego w całkowicie rozpuszczonych włosach. Blond włosy granatowookiego opadały mu lekko na oczy. Parę pasem udało mu się schować za ucho.

- Wyglądam dziwnie? - spytał w końcu Lukas, czując cały czas wzrok Fina na sobie.

- Co? Nie! - Szybko odwrócił wzrok. 

"Wręcz przeciwnie" - dodał w myślach. 

A wiatr nie stracił na sile. 

Lukas odwrócił się od Tino i patrzył na grające drużyny. 

Quiddith był wciąż dla niego prawdziwą zagadką. 

Nie rozumiał, jaka jest zabawa w gonieniu i łapaniu piłki. Lukas z chęcią nazwałby to rozrywką dla ameb, gdyby nie to, że Tino lubi Quiddith. Poza tym tak ładnie świeciły mu się oczy, gdy był na boisku. 

Granatowooki uniósł wzrok, a Finlandczyk podążył za nim. 

- Już wracają? - spytał z ciekawością Tino, patrząc na lecących ścigających. 

Bondevik wytężył wzrok. Czy oni nie powinni być na miotłach? Lecieli też z nadzwyczajną szybkością. 

- Nie - powiedział szybko Lukas, przymykając lekko oczy, aby lepiej widzieć. - Oni spadają. 

Tino popatrzył niezrozumiale na Bondevika. 

- Oni spadają na trybuny Hufflepuff - dodał szybko. Instynktownie Finlandczyka za ramiona i przesunął go na bok. 

Wszystko działo się bardzo szybko. 

Spadający Krukon i Gryfon nie próbowali nawet zasłonić twarzy przed upadkiem, co oznaczało, że byli już pozbawieni przytomności. 

- Lukas, co ty... - zaczął Tino, jednak Norweg zagrodził mu ręką drogę, trzymając go za swoimi plecami. 

Wszyscy byli zainteresowani główną grą, więc nikt nawet nie zwracał uwagi na ścigających. 

Niewiele myśląc, granatowooki wyjął swoją różdżkę i w myślach wypowiedział zaklęcie. Natychmiastowo wszyscy zebrani Puchoni gwałtownie przesunęli się na boki trybun, obijając się o barierki. Kilku z nich wydało bolesne jękniecie, jednak Lukas nie mógł pozwolić, aby było jeszcze więcej rannych. To właśnie przez to zaklęcie, inni zwrócili uwagę na trybuny Hufflepuff. Zza chmur wyłaniały się już osamotnione miotły, a kilkanaście metrów pod nimi ścigający. Na całym stadionie usłyszeć można było wszechobecny krzyk. Koledzy z ich drużyn również zwrócili na to uwagę i czym prędzej polecieli, aby pomóc swoim kolegom. Przez stres przestali kontrolować swoje miotły i zamiast szybować nad żółtymi trybunami, trafili w jego obudowę. Po pierwszym uderzeniu w drewnianą budowlę czekali, aż ich ciała znajdą się na twardej ziemi, co jednak nie nastąpiło.

- Może ktoś im pomóc!? - warknął niby gniewnie Norweg. - Mam tylko jedną różdżkę!

Rozumiejąc tę aluzję, kilku wciąż oszołomionych Puchonów wyciągnęło dłonie za barierki, aby złapać graczy Quidditha i pomóc im wejść na trybuny. 

Norweg patrzył jak jego pobratańcy radzą sobie z pomocą dla graczy Quidditha, ignorując nagły ból głowy, który i tak był przyćmiony przez adrenalinę.

Ścigający byli coraz bliżej ziemi. Norweg już wyobrażał sobie ich roztrzaskane czaszki na podłodze, a dookoła ich ciał litry krwi - nie mógł na to pozwolić. Przestał używać zaklęcie na innych Gryfonach i Krukonach i zajął się spadającymi z niebios. Byli oni już niedaleko od twardego podłoża. Lukas wysilił mięśnie i skupił się niewyobrażalnie. Cichutko powiedział zaklęcia i zamknął oczy, bojąc się, że nie zdążył. Czuł jak mocno biło mu serce, a w żyłach miał czystą adrenalinę. 

Powoli podniósł powieki. Ciała obu chłopaków znajdywały się kilka centymetrów nad ziemią! Jeden z nich może i uderzył mocniej o drewnianą posadzkę, ale na pierwszy rzut oka nie rozwalił sobie czaszki i nie trysnęła z niego krew. 

Granatowooki rzucił swoją różdżkę na bok i czym prędzej podbiegł do rannych. Przyglądał się im klatkom piersiowym, która równomiernie się poruszały. Oddychali słabo, ale tyle wystarczyło. Lukas miał już ruszyć, aby sprawdzić, czy na pewno wszystko z nimi dobrze, jednak przeszkodziło mu prawe ramię profesora Gautheria. Lukas musiał być głupi, aby nie domyślić się, że przez tę akcję zwabi nauczycieli. 

- Zrobiłeś wystarczająco - rzekł mężczyzna. - Pozwól, aby profesjonaliści się nimi zajęli. 

Norweg przytaknął.

- Gdy spadali byli już nieprzytomni - mówił granatowooki - jeden z nich uderzył głową o drewnianą podłogę, ale z małej wysokości - zwrócił się do profesora, widząc, jak nauczyciele zbierają się dookoła rannych. 

- Świetna postawa - dodał jedynie Gauther. 

Mecz Quidditha przerwano. 

ıllıllı ıllıllı ıllıllı

- To było niesamowite! - krzyknął na cały korytarz Matthias. 

Po fatalnej grze dyrekcja odesłała wszystkich uczniów do swoich dormitoriów. Wszelakie roczniki plotkowały teraz na ten temat, a myśl o tym przyprawiała Lukasa o gęsią skórkę. 

- Nic wielkiego - odparł Lukas.

Z nakazu dyrektora wszyscy uczniowie Hogwartu mieli być teraz w swoich domach - zasada ta nie dosięgała jednak Matthiasa, Berwalda, Tino, Lukasa i Emila, którzy powolnym krokiem przemierzali szkolny hol.

- Nic wielkiego?! - oburzył się Duńczyk. - Gdyby nie ty to z tych chłopaków zostałaby czerwona plama!

- Ciszej - mruknął Emil, bo nie chciał, aby nauczyciele zauważyli ich ucieczkę. 

- Upadek z takiej wysokości to natychmiastowa śmierć - zgodził się z Matthiasem Berwald. 

- Czy wy możecie... - zaczął starszy Bondevik, jednak nie zdołał dokończyć. 

- Podobno za postawę Lukasa, Hufflepuff ma dostać punkty - powiedział z lekką radością Tino. - Dużo punktów. Może wreszcie wygramy Puchar Domów? - zaśmiał się cicho. 

- Chyba śnisz! - "obraził się" Matthias, uderzając Fina w bok. - Wszyscy dobrze wiemy, że Gryffindor jest najlepszy i zdobędziemy ten puchar jak rok temu. 

- Ale to Ravelclaw ma najwięcej wygranych Pucharów Domów w dziejach historii szkoły - zauważył Berwald, poprawiając swoje okulary. - Czy przypadkiem nie miałeś przestać krzyczeć? - dodał. 

- Ma dokładnie tyle samo zwycięstw co Slytherin. - Emil poklepał wyższego chłopaka po ramieniu. 

- A może wymkniemy się do miasta? - zaproponował Matthias. - Znam kilka tajnych przejść, o których nie wiedzą nawet nauczyciele. 

- Pewnie - odparł z ekscytacją Fin. 

- I tak nie mam nic do roboty - westchnął najmłodszy z towarzystwa. 

Berwald jedynie przytaknął głową.

- A ty Lukas? - spytał Tino, odwracając się, ponieważ granatowooki szedł trochę wolniej od nich. 

Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy nie zobaczył Norwega zaraz za swoimi plecami. Zamiast tego Bondevik szedł kilkanaście metrów od swoich przyjaciół i zmierzał w przeciwnym kierunku co reszta. 

- A tego co ugryzło? - zdziwił się Matthias, wpatrując się w oddalającego się Norwega. 

W pierwszej chwili Emil zapragnął biec do brata, jednak drogę zagrodził mu Tino. 

- Ja z nim porozmawiam - oświadczył. 

Grymas zmartwienia wciąż pozostał na emilowskiej twarzy. 

- Idźcie do miasta, ale nie czekajcie na nas - dodał, biegnąc w stronę Lukasa. - Chyba wiem o co mu chodzi - wyszeptał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro