Historia druga: "Okno jest zawsze lepszym wyjściem od drzwi"
Minęły dwa dni.
Feliks wciąż leżał w skrzydle szpitalnym, aby wypocząć. On sam nie rozumiał tego, ponieważ przecież spał calutki tydzień. Co jakiś czas nawet próbował wykraść się z sali, jednak zawsze w porę był powstrzymywany przez Francuza.
Tak, Francis, choć Gryfon wciąż był na niego śmiertelnie zły, nadal przychodził odwiedzać swojego fochniętego ukochanego.
Nawet gdy Feliks nie odezwał się podczas wizyty choćby słowem.
Nawet gdy Łukasiewicz nie ukrywał, że jest oburzony obecnością Bonnefoya.
Nawet jeśli zielonooki wciąż sugerował Francisowi, aby ten dał mu spokój.
Francuz zdawał się ignorować wszystkie te sygnały i codziennie, rano i wieczorem, witał zielonookiego w skrzydle szpitalnym. Podczas tych paru dni już trzy razy zdążył przyłapać Feliksa na próbie ucieczki.
Blondyn nie był zbyt kreatywny, ponieważ za każdym razem miał w planach wejście na parapet, wyjście przez okno, spacerek po rusztowaniu szkoły i wejście przez inne otwarte okno na korytarz Hogwartu.
Cóż, teraz był najwidoczniej czwarty raz, gdy Polak miał w planach ucieczkę z tego więzienia.
- Nie masz za grosz kreatywności - stwierdził Francis, widząc, jak Feliks kładzie swoją jedną stopę na parapecie.
Na słowa te Łukasiewicz od razu się odwrócił i z wyrzutem spojrzał na Francuza.
- Zniszczyłeś mi teraz popołudnie - stwierdził, zeskakując z powrotem na ziemię. Ukucnął, gdy jego bose nogi dotknęły zimnej podłogi. Francis od razu do niego podbiegł i wyciągnął do niego pomocną dłoń, którą zielonooki szybko odtrącił. - Dam sobie radę.
Mimo wszystko Bonnefoy uważnie przyglądał się Feliksowi, który ponownie usiadł na łóżku.
Znajdował się na nim w pół siadzie z nogami wyciągniętymi do przodu. Oczywiście jego na jego twarzy był pewien grymas złości, a on sam założył ręce, aby jeszcze lepiej uświadomić Francisa, że nie jest tu mile widziany.
Bonnefoy westchnął i usiadł na krześle.
- Słuchaj - zaczął Francuz, patrząc na Łukasiewicza - jeśli potrzebujesz czegoś pilnie z swojego dormitorium to możesz powiedzieć mi lub komuś z Gryffindoru i ci to przyniesiemy - powiedział blondyn.
- To sprawa prywatrna - odparł przez praktycznie zamknięte zęby.
Niebieskooki mógł spodziewać się tej odpowiedzi. W końcu słyszał ją za każdym razem, gdy Feliks planował ucieczkę ze skrzydła szpitalnego.
- Mam nadzieję, że nie chcesz pobić Ivana - westchnął Krukon.
- Mój świat nie kręci się dookoła Ivana - podparł. - A co, zazdrosny jesteś?
Bonnefoy zmarszczył lekko brwi i z niedowierzaniem popatrzył na swojego chłopaka.
Dokładnie, to Francis jest tym zazdrosnym cały czas.
- A o co chodzi? - niebieskooki próbował zdobyć jakieś informacje.
- Nic ważnego. - W akcie złości Feliks odwrócił głowę na bok, aby nie patrzeć na Francuza.
- Kolejnym razem spróbuj chociaż wyjść przez drzwi, dobrze? - poprosił z politowaniem Francis.
Kąciki ust Feliksa lekko się podniosły.
- I to niby ja nie mam za grosz kreatywności - odparł. Gryfońskie policzki lekko się uniosły, a w zielone tęczówki się jakby rozpromieniły.
Francis uśmiechnął się lekko, ponieważ dawno nie widział choć drobnej radości na twarzy Feliksa.
- Tylko nawet nie myśl, że ci wybaczyłem - sprostował szybko, widząc rozchmurzoną twarz Francuza. - Oj, musisz bardziej się napracować, abym odpuścił ci winy.
- Ach tak? - westchnął Bonnefoy. - Co muszę zrobić, aby tak szlachetny Gryfon, najlepszy ścigający oraz dostojny książę mi łaskawie wybaczył? - W słowach tych nie było złośliwości. Niebieskooki postanowił odpowiedzieć na niepoważne słowa Polaka również w formię żartu.
Feliks najwyraźniej zrozumiał wszystkie zasady i zdziwiony spojrzał na niebieskookiego. Znał Francisa dość długo, aby dobrze wiedzieć, że Krukon nie należy do tych osób, które lubią grać w takie gierki na niskim poziomie. Przepychanki słowne, istniejące, lecz nikogo nieraniące nie były często używane przez niebieskookiego. Jeśli Francis chciał komuś dopiec, musiało boleć. W świecie rzadko, kiedy ktoś okazywał drugiemu łaskę, i, choć Francuz zdawał się cały czas ignorować ten fakt, Feliks był pewien, że Bonnefoy też zna okrutności tego świata.
Polak był jedną z osób, które mogły wypowiedzieć się o Francuzie. Oprócz ładnej buźki, Krukon miał też inne sposoby, aby ukryć swoją ciemną stronę. Łukasiewicz dobrze zdawał sobie sprawę, że każda istota ma swoje cienie, które podążają z nami aż do grobu, ale zupełnie nie rozumiał, dlaczego Bonnefoy tak bardzo próbuje to ukryć. Pokazywał się zawsze z najlepszej strony, uważany był za romantyka, bezproblemowego chłopaka, który lubił trochę poplotkować. Nie był żadnym zagrożeniem, nie licząc zdradzenia i tak nieważnych nastoletnich sekretów.
A Feliks uważany był za lekkoducha, nikogo kim trzeba było się przejmować. Dla uczniów był Gryfonem, który potrafi zrobić nawet ze stypy imprezę, był Łukasiewiczem, który czasami działał pod wpływem emocji.
Ale nie był ani dobry, ani zły.
W sumie byli siebie warci.
- Cóż... - zaczął Feliks, dotykając wskazującym palcem swojej brody. - Wystarczy jak ludzkość przestanie uważać mnie teraz za jakąś porcelanową lalkę i będę mógł wreszcie stąd wyjść, bo te białe ściany już mnie dobijają - westchnął.
Francis cicho się zaśmiał.
- Daj sobie czas, aby odpocząć - odparł Francuz. - Nie sądzę, aby coś ci się stało.
- Spałem tydzień. Odpoczynku chyba już mi definitywnie wystarczy. - Przewrócił oczami. - Ale pamiętaj, że wciąż jestem na ciebie zły - dodał.
- Jasne - westchnął Bonnefoy.
Może i Feliks wciąż był zły na Francisa, ale i tak już mniej.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Teoretycznie Feliks powinien się już szykować do snu. Było już po dwudziestej, gdy dosłownie wyrzucił niebieskookiego z pomieszczenia, mówiąc, że jest już zmęczony.
To było tylko niskolotne kłamstwo, które miało uśpić czujność Francisa.
Na dworze było już ciemno, a większość uczniów pochowało się w dormitoriach. Jedynie co jakiś czas słyszał to kroki na korytarzu.
"Dobra Feliks, to jest prosty plan".
Bo przez całe swoje życie Łukasiewicz wychodził przez okno. Absolutnie to jest prawda.
W pierwszej fazie swojego nikczemnego planu musiał tylko przejść z punktu A do punktu B.
"Nic trudnego" - powtarzał sobie ciągle, aby dodać sobie odwagi.
Łukasiewicz dobrze zdawał sobie sprawę, że nie wyjdzie ze skrzydła szpitalnego głównym wejściem - tam zawsze ktoś siedział i pilnował, aby nie przeszkadzano chorym.
Feliks położył jedną stopę na zewnętrznym rusztowaniu szkoły. Cegły i metal były zimne, co nie pomagało, zwłaszcza że blondyn miał bose stopy. Miał już spore doświadczenie pracy na wysokościach dzięki Quiddithowi, więc nie było tak źle jak się spodziewał. Jasne, dość silny wiatr trochę mu przeszkadzał, jednak nie z takimi już problemami się zmagał. Zielonooki wyprostował jedną rękę na bok, aby jeszcze bardziej łapać równowagę, zaś drugą kurczowo trzymał się wystających cegieł dla bezpieczeństwa. Feliks poprawiał sobie humor, że musi przejść tylko kilka metrów w takich warunkach i wmawiał sobie, że wiatr wcale nie jest taki silny jak mu się wydaje. Łukasiewicz upewnił się jeszcze, że ma w kieszeni piżamy swoją drugą ukochaną różdżkę i jeszcze z większą determinacją na twarzy ruszył przed siebie.
- Lumos - wymruczał, gdy tylko spostrzegł, że zaraz obok niego jest okno. Zamek przestał pełnić swoją pierwotną funkcję, a Felek swobodnie przez nie przeszedł.
Usiadł na parapecie i powoli położył swoje stopy na ziemię.
Przez długi czas prawie się nie ruszał, więc taka "ucieczka" nadwyrężyła trochę jego mięśnie. Delikatnie kręciło mu się już w głowie, jednak nie zamierzał przyznać się nawet przed sobą do swojej słabości, aby Francis nie czuł satysfakcji z tego, że miał rację.
Łukasiewicz rozejrzał się na boki. Stał przy ścianie korytarza. Znów popatrzył na wszystkie strony świata. Hogwart zawsze był pewnego rodzaju labiryntem.
- Kurwa - mruknął.
Kto by pomyślał, że Feliks da radę zapomnieć budowy szkoły przez swoją tygodniową drzemkę.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Francis nigdy nie spodziewałby się zobaczyć Lili i Ludwiga przed wejściem do wieży Ravenclaw. Była to wizja tak nierealistyczna, że prędzej uwierzyłby w to, że świnie potrafią latać niż w zobaczenie tego duetu.
- Co wy tu robicie? - spytał, widząc ich na wyższych schodach.
- Szukaliśmy cię - powiedział szybko brat Gilberta.
Mało powiedziane, że Francis był zdziwiony tą odpowiedzią. Ludwig nie był osobą, która szukała plotek czy czegoś podobnego. Raczej nie przyszedł do Francuza po jakieś porady związkowe, ponieważ z opowieści albinosa, życie miłosne młodszego Beiltchmidta albo leżało i kwiczało, albo w ogóle go nie było. Lili z kolei była siostrą Vasha, więc nielogiczne było, aby przyszła do Bonnefoya po jakąś pomoc. Gryfon z pewnością karmił ją tuzinem zmyślonych historii o Francisie. Niebieskooki nie miał mu tego za złe - mógł w końcu wyjawić mu manipulacyjne zdolności Rodericha, a nie trzymać je w sekrecie. Jedynym w miarę realnym wytłumaczeniem było to, że przyszli się za coś zemścić lub pogrozić Bonnefoyowi. Może i niebieskooki nie wyobrażał sobie młodszej Zwingli jako przestępcę, to jednak wciąż była to jedyna logiczna opcja.
- Ach tak? Słucham więc, po co mnie szukaliście? - powiedział siadając na jedym ze schodków. Miał idealny widok na korytarz i jedynie sylwetka Lili i Ludwiga zasłoniała mu obraz.
Obaj popatrzyli na Francisa, jakby szukali odpowiednich słów.
- Powiem prosto z mostu - rzekł Ludwig. - Wiesz co dzieje się z Gilbertem?
Bonnefoy mógł się tego spodziewać. Niebieskooki Ślizgon należał do tego opiekuńczego rodzeństwa, które stara się naprawiać wszystkie błędy brata.
Francis zastanowił się chwilę. Ostatnio Gilbert chodził lekko przybity, jednak nigdy nic nie mówił na ten temat. Francuz początkowo myślał, że wynika to z troski o Antoniego, który leżał w skrzydle szpitalnym. Cała ta teoria runęła, gdy szukający Ravenclaw wrócił do zdrowia, a zły humor Gilberta został.
- Możliwe - odparł Francuz. - A ty? - zwrócił się do Lili. - Dlaczego mnie szukałaś?
- Chodzi o Vasha - mruknęła. Najwyraźniej zwierzanie się Francisowi nie należało do czynności łatwych. - Dziwnie się zachowuje. Coś przede mną ukrywa. Wygląda jakby czymś okropnie się martwił - tłumaczyła, a Bonnefoy dokładnie jej słuchał. - Wiem, że nie zbyt dogadujesz się z Vashem - "to mało powiedziane" - pomyślał Francis - ale myślę, że dasz radę mi pomóc... - westchnęła.
Nagle w umyśle Francisa zaświeciły się trzy lampki.
Pierwszą było to, że Gilbert znów złapał fazę na bycie filozofem bądź na myśli na temat egzystencji.
Możliwym powodem było też to, że albinos znów złapał kompleks starszego brata i chcę stać się lepszym od Ludwiga, ale mu się nie udaje.
Biorąc pod uwagę jednak to, że zachowanie Vasha również odbiegała od normy, Francis już wyczuwał aferę miłosną. A Bonnefoy był największym fanem romansów, choć jego własny nie wyglądał teraz najlepiej.
Ale musiał być ostrożny. Tu przecież chodziło o przerażającego Vasha, który w pięć minut wymyśli tysiąc sposobów na pozbycie się ciała i Gilberta, najlepszego przyjaciela Bonnefoya, który znał wszystkie francuskie sekrety.
Trzeba to rozegrać mądrze. Nie dawać im jasnych odpowiedzi, ale jednocześnie prowadzić za rączkę jak pięciolatka na plac zabaw.
- Chyba mogę wam pomóc - odpowiedział w końcu. - Zgaduję, że doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, jak relacja łączy wasze rodzeństwo, prawda? - spytał o oczywistość.
Lili i Ludwig potwierdzili.
Teraz praca Francuza wydawała się o połowę łatwiejsza.
- A jakie macie teorie? Czy macie jakieś propozycje co im się stało? - spytał, sugerując im wspólny czynnik złego humoru Vasha i Gilberta. W końcu musiał sprawić, że to Puchonka i Ślizgon wpadli na to wszystko. - Chyba domyślacie się o co mi chodzi - dodał dla pewności.
- Nie rozmawiają ze sobą i widać, że nawet boją się spojrzeć w swoim kierunku - odezwała się Lili, prześcigając Ludwiga.
- Prawdopodobnie się pokłócili - powiedział Ślizgon.
- Pewnie chodzi o coś poważniejszego. - Pokręcił głową romantyk. - Gilbert należy do osób, które nawet po kłótni, gdy to on zawinił, będzie arogancki i zarozumiały do granic możliwości. Trzeba naprawdę dużo, aby schował swoją dumę do kieszeni, a jego duszę wypełnił żal - chłopak nie szczędził alizji oraz poetyckiego brzmienia. - Vash nie wygląda, jakby był zraniony przez Gilberta. - Francis miał doświadczenie w tej kwestii, ponieważ wciąż pamięta wszystkie godziny spędzone z okładami z lodem, gdy wyszło na jaw, że jest powiązany z nagannym zachowaniem Rodericha. - Twój brat należy do, nie oszukujmy się, dość mściwych osób, a nie widać, aby Gilbert chodził posiniaczony.
Prościej mówiąc - stało się coś ze strony Vasha, jednak Francuz nie chciał już tego zdradzać.
- Mają kryzys? - Jako pierwszy aluzję złapał Ludwig.
- Możliwe - odparła Lili.
Ile Francis by dał, aby w spokoju snuć romanse.
Ale oczywiście, świat nie mógł wysłuchać tej cichej prośby Francuza, ponieważ w jednej chwili cała ta harmonia runęła.
Wystarczyło, aby niebieskie oczęta ujrzały pewną, dobrze znaną sylwetkę, która najzwyczajniej w świecie szła przez korytarz.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież Bonnefoy znał prawie każdego w tej szkole, jednak osoba ta powinna być definitywnie w skrzydle szpitalnym.
Feliks szedł cichutko, tak że nie słychać był nawet jego kroków i nawet Lili czy Ludwig nie zwrócili na niego uwagi. Blond włosy miał lekko roztrzepane, a kilka pasem zachodziło mu na twarz. Był boso, więc, jeśli okaże się, że niebieskooki nie ma omamów, to jest prawie pewne, że Łukasiewicz złapie katar. Francis był prawie absolutnie pewny, że zielonooki go zauważył, ponieważ dyskretnie popatrzył na Krukona. Po czym zwyczajnie poszedł dalej. Pewnie sądził, że Bonnefoy nie ma tak doskonałego wzroku, aby poznać Feliksa.
Z francuskich ust wymsknęło się przekleństwo. No to teraz musiał szybko opuścić towarzystwo, aby zająć się swoją historią miłosną.
- Mamy dwa wyjścia. - Francis wrócił do świata żywych. - Albo możemy zostawić ich w spokoju i poczekać, żeby się pogodzili lub ewentualnie zakończyli swoją relację, albo - uśmiech rósł na twarzy Krukona, aby nie dać poznać, że coś jest nie tak - postarać się o ich konfrontacje, aby mogli sobie raz wszystko wyjaśnić. Kiedy mówię "postarać się", chodzi mi o to, aby zmusić ich do spotkania. - Skończywszy swą wypowiedź, poprawił swoje blond włosy. - Najlepiej, aby pogadali w cztery oczy.
- Mamy knuć przeciw własnemu rodzeństwu?! - Ludwig nie wyglądał na zadowolonego.
Najchętniej Francis z przyjemnością i uśmiechem zaśmiałby się mu w twarz i zrobił cały monolog o tym, jak beznadziejnym jest bratem, skoro po pomoc dla Gilberta przychodzi do niego. Niestety, Francuz nie miał czasu, aby wszczynać kłótnię.
- Knujcie już od dawna i nie przeciw nim, tylko dla ich dobra - takim zdaniem musiał zadowolić się Krukon. - Wydaję mi się, że nie masz już wyjścia - dodał, gdy zobaczył drapieżną poświatę w zielonych oczach Zwingli - ponieważ Lili najwyraźniej spodobał się ten pomysł.
- Dobra. - Blondynka potwierdziła słowa Francisa. - Wymyślę jakiś plan - obiecała i powoli zaczęła odchodzić od wierzy Ravenclaw, a zaraz za nią dzielnie kroczył Niemiec, który nie do końca rozumiał, jak się w to wszystko wplątał. - Później ci go powiem. - Popatrzyła na Beiltchmidta tak bardzo niewinnie, że było to niepokojące.
Bonnefoy poczekał cierpliwie, aż Puchonka i Ślizgon znikną z jego pola widzenia. Gdy tak się już stało, Francis czym prędzej pobiegł w stronę, gdzie zmierzał jego Feliks. Już w głowie układał sobie reprymendę, którą wygłosi prosto w twarz zielonookiego. Oczywiście, wyśmienicie by było, gdyby Łukasiewicz przyznał się do winy, jednak to musiał być jakiś cud.
Francis skręcił w jedyną możliwą drogę i stanął jak słup soli.
Korytarz, na który patrzył, był dość długi i bez większych kryjówek, a mimo to Feliksa nigdzie nie było.
A przecież Francis szybko uporał się z klientami! Gryfon nie mógł po prostu zniknąć lub rozpłynąć się w powietrzu.
Osoby, które zdecydowałby się na nocną przechadzkę po szkole, z pewnością zobaczyłyby francuskiego jegomościa, który gniewnie stukał nogą o podłogę, patrząc na całkowicie pusty korytarz. Po kolejnych minutach, Francis zdecydował się nie stać jak kołek i ruszył w stronę skrzydła szpitalnego.
Przez całą drogę, którą przebył do miejsca, gdzie teoretycznie powinien odpoczywać Gryfon, rozmyślając nad tym czy przypadkiem nie popada w paranoję. Przecież Feliks nie mógł się rozpłynąć! Francuz jednocześnie z całego serca wierzył w swoje zdrowie psychiczne oraz mentalne i nie chciał myśleć, że ma zwidy swojego chłopaka. Jak na prawie dorosłego człowieka przystało, Bonnefoy postanowił odroczyć swoje rozmyślenia nad paranoją, którą zdobywa na rzecz ekscytującego liczenia kroków. Gdy stanął przed drzwiami do sali szpitalnej, w jego głowie pojawiła się liczba osiemset dwadzieścia trzy.
Zaraz przy wejściu stała pielęgniarka, która zabroniła mu odwiedzić Feliks. Wystarczyło jednak trochę bajery Francisa i jego charyzmy, a kobieta pozwoliła mu wejść, ale tylko na przepisowe pięć minut.
- Co tutaj generalnie robisz? - spytał Feliks, widząc blondyna.
Wyglądał tak samo, jak przez cały czas swojego pobytu tutaj. No może włosy miał lekko rozczochrane.
- Nie udawaj - odparł lekko zirytowany. - Prosiłem, abyś nie uciekał stąd i abyś dał się poskładać - westchnął, zakładając ręce.
- Ale ja naprawdę nie wiem o czym ty mówisz - odparł Łukasiewicz. - Cały czas tutaj siedziałem. Jestem przecież umierający - dramatyzował niczym prawdziwa księżniczka.
- Widziałem cię na korytarzu zaraz przy wierzy Ravenclaw. - Z tego się już nie da wymigać.
- Naprawdę? - Wyglądał na zdziwionego. - Jaki czas temu?
- Parę minut temu - powiedział Francis, nie do końca rozumiejąc pytanie. - Może z pięć.
- Skoro mnie "widziałeś" - sugestywnie poruszył dwoma palcami lewej i prawej ręki, tworząc cudzysłów - to dlaczego nie spotkałeś mnie, gdy tu szedłeś, co? - Najwyraźniej Feliks odpalił swój tryb detektywa. - Do skrzydła szpitalnego prowadzą dwie drogi, prawda? - Francuz przytaknął z niemrawą twarzą. - Skoro dojście tu zabrało ci około pięć minut, to wybrałeś krótsza drogę, czyli ja musiałby iść dłuższą - przeczesał palcami swoje blond włosy - a przypomnij mi, ile czasu się idzie drugą drogą? - Podniósł jedną brew.
- Z dziesięć minut - westchnął Bonnefoy, naprawdę zaczynając się zastanawiać, czy nie popada w paranoję. - Mogłeś biec - wytrzasnął kontrargument.
- Gdybym biegł to bym się spocił - zauważył Feliks.
Pozbawiony kolejnych argumentów Francis załamał ręce.
- Nie martw się. - Feliks lekko się uśmiechnął, pocieszając przy tym Bonnefoya. - W tej szkole roi się od duchów. Nie sądzę, abyś miał zwidy - dodał, jakby dokładnie wiedział jakie myśli krążą po francuskiej głowie. - Nawet jakbyś ześwirował, to i tak miałbyś specjalne miejsce w moim sercu - westchnął.
- To było nawet urocze - powiedział Francuz. Chyba są na bardzo dobrej drodze do zgody.
- Po prostu uważam, że bez wariatów życie jest nudne - sprostował zielonooki. - Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, wciąż jestem na ciebie zły. - Naciągnął na swoją twarz kołdrę, przeciągając ostatnie słowo, aby brzmiało jeszcze bardziej złowrogo. - Bardzo zły.
- Jasne - odparł niebieskooki z lekkim politowaniem. - Nie chcę ci przeszkadzać, będę już wracać do wieży - dodał.
Materiał, pod którym znajdowała się głowa blondyna lekko zafalował, co oznaczało, iż Feliks wsłuchał się w każde słowo wypowiedziane z krukońskich ust.
Bonnefoy ostatni raz uśmiechnął się w stronę Łukasiewicza, mając nadzieję, że jego promienna radość przeniknie nawet przez kołdrę i poszewkę.
- Wracaj bezpiecznie - usłyszał, gdy złapał za klamkę - i nie popadaj w paranoję.
Feliks musiał mówić dość głośno skoro znajdował sie na końcu sali, a Francis na początku. Może Gryfon miał cichą nadzieję, że Bonnefoy go nie usłyszy.
I w takim wyśmienitym nastroju Francuz wrócił do wieży Ravenclaw, podśpiewując pod nosem, gdy szedł hogwardzkim korytarzem.
Feliks cierpliwie policzył do dziesięciu, gdy usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Nie czuł się najlepiej, okłamując Francisa, jednak nie chciał go mieszać w swoje sprawy osobiste.
Dopiero gdy był absolutnie pewny, że nikogo już nie ma, ostrożnie wysunął rękę spod materiału i włożył ją pod łóżko. Kołdra automatycznie spadła też z jego głowy, odsłaniając naelektryzowane blond włosy oraz zarumienione uszy, co było sprawką zawstydzenia Łukasiewicza samymi odwiedzinami Francis, nie mówiąc już o tym, jakie rozczulające rzeczy powiedział mu zielonooki.
Swoją ręką rozsunął zamek w torbie pod łóżkiem i delikatnie zaczął badać teksturę ukrytego głęboko przedmiotu. Powierzchnia była lekko chropowata, jednak nie miała na sobie mocno widocznych wgnieceń bądź wzgórz. Jedyne skazy na przedmiocie znajdowany się trochę niżej, gdzie przejeżdżały brązowe rysy. Kształt swój podobny miały do błyskawicy z jednym długim ogonem, od którego odchodzą mniejsze promienie. Z wnętrza przedmiotu czuć było ciepło, podobne do siedzenia blisko ogniska.
Feliks uśmiechnął się lekko, wciąż jeżdżąc dłonią po powierzchni.
Pierwsza część planu została wykonana, a drugi akt miał być o wiele łatwiejszy.
Feliks był szczęśliwy z myślą, że popełnia ten sam błąd drugi raz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro