Historia druga: "Odwrócona kłótnia"
Francis słuchał wykładu nauczyciela, jednocześnie zapisując wszystkie notatki dotyczące eliksirów. Bonnefoy musiał przyznać, że szczerze lubił te lekcje, w przeciwieństwie do Feliksa, który uwielbiał mówić: "Mnie naprawdę nie obchodzą te eliksiry. W świecie ludzi mam lekarstwa na praktycznie wszystko, a gdy będę chciał kogoś otruć, to totalnie użyje arszeniku lub opium. Eliksiry generalnie to nie jest naturalna rzecz w moim świecie, więc po co zadręczać sobie tym głowę". Choć niebieskooki z uśmiechem na twarzy wspomina te trochę przesadzone słowa Łukasiewicza, to jednak w głębi duszy miał nadzieję, że Gryfon żartuje, gdy mówił o swoich przyszłych otruciach. Mimo wszystko, eliksiry nie były najmniej lubianym przez Feliksa przedmiotem, a to za sprawą ich nauczyciel od tej lekcji.
Yao dopiero co skończył naukę w Hogwarcie, a już do niej wrócił. Początkowo dziwnie było go nazywać "per pan", w końcu dzieliło ich tylko cztery lata różnicy, jednak uczniowie szybko przywykli do tego. Wang, dawny mieszkaniec Gryffindoru, z dumą opowiadał o działaniach zażycia przeróżnych wywarów, czy o skutkach ubocznych eliksirów. Mówił o tym wszystkim z takim zapałem, że wielu uczniów, nawet obiboki, interesowało się lekcją.
Chodziły czasami jedynie pytania, dlaczego Wang wrócił do tej szkoły.
Odpowiedź była stosunkowo prosta. Była możliwość, że odkrył w sobie powołanie nauczycielskie i spostrzegł, że jego pasją jest przekazywanie nauki innym, jednak dziwnym trafem, osoby, które jeszcze za szkolnych lat się z niego wyśmiewały, o wiele częściej dostawały słabe stopnie. To nie tak, że Wang specjalnie zaniżał im oceny, on po prostu częściej przyglądał się ich pracy na lekcji. Nic więcej.
Feliks często opowiadał, jak to za czasów, gdy ciemnowłosy chodził jeszcze do Hogwartu, Yao obiecywał, że jeszcze pokaże reszcie szkoły, na co go stać. A zemsta uderzyła w najmniej spodziewanej sytuacji. Francis z całego serca wierzył, że Wang nie robi tego jedynie z egoistycznych pobudek, a aby kolejne pokolenia nie były tak bardzo narażone na drwiny.
Bonnefoy przewrócił kartkę zeszytu, gdy skończyło mu się już miejsce na papierze.
Francuz nigdy nie był złośliwy wobec Yao, więc, nieważne jak brutalnie by to nie zabrzmiało, miał gdzieś inne osoby, na które gniew kierował nauczyciel.
- To tyle na dziś, aru - powiedział Yao, opierając się o nauczycielskie biurko. - Zanim zaczniecie zbierać swoje rzeczy, aru, chciałbym wam jedynie przypomnieć, że w tym roku macie egzaminy końcowe, aru. Z doświadczenia wiem, że są one piekielnie trudne, ale tylko dla osób, których nie obchodzi nauka, aru. Proszę was jedynie, abyście przerwę świąteczną wykorzystali również na powtórzenie materiału, aru. Gdy raz zajrzycie do podręcznika to nic wam się nie stanie, aru.
Uczniowie pośpiesznie zaczęli pakować swoje rzeczy. W końcu eliksiry były dziś ich ostatnią lekcją. Kilka osób-speed runerów już wybiegło z klasy, myśląc jedynie o błogosławionym spokoju.
- Nie przynieście mi wstydu, aru - westchął, gdy uczniowie powychodzili z klasy.
"Teraz tylko zostawię podręczniki w wieży i mogę się zobaczyć z Feliksem" - rozmyślał Francis, idąc korytarzem.
W ostatnich dniach rutyna Bonnefoya ograniczała się jedynie do lekcji, nauki, odwiedzin w skrzydle szpitanym, snu i tak w kółko. Na twarzy Francisa mimowolnie ukazywał się lekki uśmiech, gdy tylko przypominał sobie, że od najbliższego poniedziałku będzie mógł odpuścić sobie spacery do hogwarckiego szpitala, ponieważ Feliks miał wracać już na lekcje. Jego ostatnie wyniki były znakomite, a sam Łukasiewicz odzyskał zdrowych kolorów na twarzy i nie wyglądał jak chodzący trup. Gryfon też był z tego powodu zadowolony, ponieważ wszechobecna biel zaczęła go irytować.
Francuz rytmicznie wspinał się po schodach do wieży Ravenclaw. Gdy kłódka zadała mu pytanie, niemal od razu mechanicznie na nie odpowiedział. We wręcz ekspresowym tempem rzucił swoje rzeczy na łóżko i jak struś pędziwiatr wybiegł z dormitorium.
- Ktoś tu śpieszy się na spotkanie ze swoją dziewoją - usłyszał Francis. Miał ochotę zaśmiać się tej osobie w twarz.
Korytarze Hogwartu były stosunkowo spokojne, podczas czasu wolnego. Większość uczniów pędziła w stronę miasta, aby wyrwać się z tych czterech ścian, a kujoni zaszywali się w bibliotece na długie godziny.
Francis nie należał do żadnej z tych grup i, gdy tylko udało mu się uciec od Antonio i Gilberta, zaszywał się z Feliksem w jakimś odludnym i opuszczonym kącie szkoły i robiły to co pary zwykle robią. Definitywnie nie chodzi tutaj o jakieś brudne czynności, ponieważ Francis dokładnie wiedział co to takt i romantyzm, a poza tym uwielbiał, gdy Łukasiewicz się uśmiechał, więc głównie trzymali się za ręce, oglądając jakieś filmy. Oczywiście, w ich towarzystwie musiały być paluszki i croissanty - bez ukochanych przekąsek ani rusz.
Ach... Francis miał nadzieję, że niedługo te czasy powrócą, a mecz Quidditha odejdzie w niepamięć.
- Hej - powiedział, podchodząc do łóżka Feliks.
Blondynek akurat oczy przyklejone miał do podręcznika od historii magii i ledwo co zauważył obecność Bonnefoya.
- Cześć - westchnął Łukasiewicz. - Wciąż jestem zły - zaznaczył.
Gdyby nie to, że Francis słyszał to za każdym razem, gdy próbował zacząć rozmowę z Łukasiewiczem lub przytrafiały się im jakieś romantyczne momenty. Najdziwniejsze było to, że Feliks odrzucił od siebie już wspomnienie o dawnej kłótni z ukochanym, a jednak wciąż twierdził, że jest piekielnie obrażony na Bonefoya. Nieważne było to, że zachowywali się już podobnie jak sprzed rozmowy Ivana z Francisem. Wciąż jednak zielonooki używał "generalnie" oraz "totalnie" w mniejszych ilościach, więc coś było na rzeczy.
- Czego się uczysz? - spytał, siadając na krześle.
Zdruzgotany Gryfon rzucił kilkutonowy podręcznik na swoje nogi. Jeszcze kilka dni temu Francis wołałby pielęgniarkę, bojąc się, że Łukasiewicz złamał sobie kości.
- Okazało się, że generalnie muszę nadrobić materiał z historii magii - westchnął. - Sądząc po twojej minie już zastanawiasz się jaką chcę trumnę - dodał, gdy zobaczył współczującą twarz Bonnefoya. - Preferuje świerk.
- Zawsze mogę ci pomóc - zaproponował Bonnefoy, odkładając książkę na bok.
- Nie musisz - odparł. - Elka ma do mnie wpaść i przerobić ze mną materiał.
- Oh.
Może troszeczkę Francuza zabolało serce, może odrobinę poczuł się zdradzony i może trochę zrozumiał zazdrosną stronę Feliksa.
- Mogę do was dołączyć? - poprosił, chwytając się ostatniej brzytwy, aby nie spać do oceanu zazdrości.
- Definitywnie nie - odparł Feliks, ponownie otwierając podręcznik od historii magii. - Wiesz, chcemy jeszcze trochę obrobić innym tyłek, tobie też, poplotkować, pobrażać trochę Gilberta, więc nie przychodź tutaj wieczorem. - Wymieniał na palcach. - Nie jesteś chyba zazdrosny, co?
- Nie jestem - odprł, wewnętrznie topiąc się w zazdrości. - Po prostu wolisz towarzystwo Elizabeth niż moje. - Założył ręce i uniósł lekko brodę, pokazując, że wcale go to nie obchodzi.
- Wdech i wydech Francis - odparł, machając dłonią. - Dobrze wiesz, że to moja tylko przyjaciółka - podkreślił ostatnie słowo. - Nie strzelaj focha za taką drobnostkę - wyśmiał go.
- Podobna sytuacja była, gdy porozmawiałem przez pięć minut z Ivanem - mruknął Francuz z dozą zniecierpliwienia.
Początkowo chciał się tylko trochę poprzepychać słownie z Feliksem, nic niebezpiecznego, ale słysząc, że ma się nie przejmować, coś z nim pękło. Sądząc po bladej twarzy Łukasiewicza, z której uciekł uśmiech, a jego miejsce zajął grymas gniewu i kpiny, można było z łatwością stwierdzić, że słowa Francuza też mu się nie spodobały. Feliks zacisnął palce na okładce podręcznika, tak jakby powstrzymywał się od uderzenia we francuską twarz.
- To nie to samo - wysyczał przez zęby.
- Czyli ty możesz być zazdrosny o każdą losową osobę, która tylko na mnie spojrzy, a ja nie mogę czuć niesprawiedliwości, że spędzasz ogrom czasu z dziewczyną, z którą masz wyśmienity kontakt?! - mówił gniewnie, wstając z krzesła. - Cóż za sprawiedliwość.
Nie dało się nie przyznać, że Eliz była dość urokliwą uczennicą. Jej długie brązowe włosy zawsze pozostawały rozpuszczone, nawet podczas lekcji latania na miotle, gdy wiatr majestatycznie porywał jej pasma. Zielone oczka dziewczyny prawie zawsze były roześmiane, no chyba że spotkała Gilberta lub Sorina. Wtedy nie ma przebacz i najbardziej złośliwe zaklęcia idą w ruch. Brązowowłosa miała urok i charyzmę, czym zagwarantowała sobie szacunek i respekt wśród uczniów. Już w pierwszych dniach w Hogwarcie złapała dobry kontakt z Feliksem. Obaj uwielbiali wręcz dręczyć biednego albinosa. Towarzystwo takiej przepięknej damy przeszkadzało trochę Bonnefoyowi. Nawet ktoś taki jak Francuz mógł poczuć ukucie zazdrości. Może i Feliks ciągle powtarzał mu, że Eliz traktuje prawie jak siostrę, to i tak sprawa nie była całkowicie zamknięta.
- Ktoś tu jest zazdrosny - mruknął Łukasiewicz.
Francis nie do końca wiedział co zabolało go bardziej: czy lekceważąca postawa Feliksa, czy to, że zielonooki uznaje podwójne standardy.
Dla uspokojenia pomasował mostek swojego nosa.
- Daj mi jeden racjonalny powód, dlaczego tak bardzo mnie ostatnio unikasz?
W zdaniu tym Francis schował wiele swych emocji. Nie chodziło tu tylko o odwiedziny Eliz, czy słowa Feliksa, że niebieskooki nie powinien być zazdrosny. W głębi duszy Francisa wciąż bolało to, że Łukasiewicz był na niego "zły". Poza tym dostrzegł parę zmian w zachowaniu Polaka, a jednak nie mógł poznać powodów tak nagłej zmiany. Feliks zaczął odskakiwać od Francisa, gdy ten łapał go za dłoń i ogólnie trzymał swojego chłopaka na dystans. Tak jakby powstał między nimi mur, który dodatkowo zielonooki wzmacniał.
- Sprawy prywatne - odparł ze względnym spokojem Feliks. Jego dłoń jakoś naturalnie ruszyła w stronę brzegu materaca, jakby chciała sięgnąć pod łóżko, jednak w porę blondyn zatrzymał ją na metalowym szkielecie.
- Zachowujesz się jak dupek - stwierdził tylko, a niebieskie oczy wyglądały na zawiedzione.
Francis wydał z siebie podirytowane westchnięcie i odwrócił się na pięcie, z niczego się nie tłumacząc. To miało być tak miłe popołudnie, ale musieli to zepsuć, wracając do stanu sprzed meczu Quidditha.
Feliks z zaciśniętymi w kreskę ustami patrzył, jak Francuz wychodzi ze skrzydła szpitalnego i zamknął na chwilę oczy, słysząc przeraźliwy trzask drzwi.
Bonnefoya już tu nie było.
Łukasiewicz uśmiechnął się lekko, choć jego wielkie zielone oczy wrażały smutek.
Teraz miał już jak w banku, że Francis do niego nie przyjdzie i w spokoju może wykonać drugą część planu.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Gniew gotujący się we Francisie już powoli znikał, a sam poszkodowany spokojnym krokiem szedł do swojego dormitorium. Może mógłby jeszcze spędzić trochę czasu szlajając się po korytarzu z racji swojego wieku, jednak nie widział sensu w samotnym chodzeniu po Hogwarcie. Normalnie siedziałby teraz zaraz obok łóżka Feliksa. Łukasiewicz twierdziłby, że wciąż jest zły na Bonnefoya, jednak i tak w swoich zielonych oczkach było widać radość i zadowolenie z odwiedzić. Teraz role się odwróciły. To Francis był wściekły z tą różnicą, że on nie udawał. Może i Feliks wciąż nie czuł się najlepiej po wypadku (czemu ciągle zaprzeczał), ale to nie pozwalało mu na tak zachowywanie się jak dupek. Gdzieś w tyle głowy, Bonnefoy miał myśl, że ta cała kłótnia jest bez najmniejszego sensu, ale on też miał prawo unieść się dumą od czasu do czasu. W największej części Francisa irytowało to, że zielonooki zawsze coś przed nim ukrywa, przez co wychodził na hipokrytę, bo też miał trochę swoich sekretów.
Teraz jego jedynymi planami było zamknięcie się w dormitorium i udawanie, że ktoś taki jak Feliks Łukasiewicz nie istnieje. Może powinien wykorzystać ten czas na naukę? Egzaminy końcowe się przecież już się zbliżają.
Francis już zbliżał się do swojej wieży, już widział kątem oka te strome schody. Dziwnym trafem ktoś przy tych stopniach stał.
"Jeśli to znów jakiś klient, to nie wiem co zrobię" - pomyślał Francis, robiąc kolejne kroki. Pierwsza przeszła mu przez myśl Lili, która mogła na niego czekać, aby pochwalić się swoim spiskiem. Wszystkie jego teorie padły, jednak gdy zbliżył się do swojej wieży, a niebieskie oczy zrobiły się duże jak spodki.
- Elizabeth? - zdziwił się Francis. - Co ty tutaj robisz?
- Oh - odparła, gdy w oczy rzucił jej się Francis. - Cześć Francis.
Widok dziewczyny bardzo go zdziwił. Czy przypadkiem Węgierka nie miała uczyć się z Łukasiewicz w skrzydle szpitalnym?
- Co tutaj robisz? - spytał prosto z mostu. - Myślałem, że zakuwasz z Feliksem - starał się, aby jego głos brzmiał naturalnie, jakby powiedział to od niechcenia, chociaż w głębi duszy węszył spisek.
- Miałam uczyć się z Feliksem, ale coś mu wypadło i rano mi odmówił - mówiła, jednak dokładnie dobierała każde słowo. Przecież Bonnefoy był plotkarzem. - Nie pytałam o szczegóły, nie chcę być wścibska.
Z każdym jej słowem czuł, że coś jest na rzeczy. Musiało chodzić o coś naprawdę wielkiego, skoro Feliks okłamał nawet swoją przyjaciółkę.
- Aktualnie czekam na Natalyę - odparła. - Skoro Feliks mnie wystawił, to wraz z kilkoma innymi dziewczynami robimy sobie babski wieczór.
W chwili, gdy zakończyła swój wywód, Eliz i Francis usłyszeli kroki na schodach.
- Cześć Natalya! - krzyknęła wręcz brązowowłosa, gdy zobaczyła Krukonkę.
Platynowłosa spokojnie pokonywała kolejne stopnie. Wydawała się nie pałać taką ekscytacją jak jej gryfońska koleżanka.
- Pośpisz się, bo Laura zje nas zamiast swojej czekolady - zażartowała, ciągnąc jasnowłosą.
- Jasne - mruknęła pod nosem Natalya, wiedząc, że opór jest daremny. - Francis, przekaż reszcie, że będę późno - dodała, zanim Elizabeth pociągnęła ją w nieznanym dla Bonnefoya kierunku.
Francuz z marnym spokojem na twarzy czekał, aż dziewczęta znikną z jego pola widzenia.
Przeklął pod nosem i pobiegł w stronę skrzydła szpitalnego.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Drugi akt przygody Feliksa był łatwiejszy. Znów szedł po zewnętrznej części rusztowania szkoły, jednak tym razem czuł się już pewniej.
"Mogłem przewidzieć, że w tej formie będzie łatwiej" - przeszło mu przez myśl.
Teraz o wiele łatwiej łapał równowagę, a przez to wszystkie czarne scenariusze, mówiące o tym, że Feliks spadnie z rusztowania szkoły i zginie śmiercią tragiczną poszły w niepamięć.
Jego kierunkiem była biblioteka.
Kiedy miał głowę bliżej podłoża, czuł jakby nie pracował na wysokościach.
Całe szczęście, że zadbał, aby okno w bibliotece było otwarte zaraz obok działu z księgami zakazanymi. Miał zrobić tę samą rzecz drugi raz, jednak chciał mieć absolutną pewność, że wszystko pójdzie jak po maśle (jakoś wystarczyło mu prawie dwa tygodnie w szkolnym szpitalu).
Popatrzył z ekscytacja w oczach na otwarte okienko. Już widział te wszystkie regały książek. Poszukiwania tej jednej zajęłoby mu tryliony lat, gdyby nie to, że prawie żaden uczeń nie używał tej lektury i wciąż leżała tam, gdzie Feliks ostatnio ją zostawił. W sumie to widok Łukasiewicza w bibliotece można porównać do Wielkiej Stopy - niby ktoś widział, ale nikt nie ma dowodów.
Feliks przeskoczył z parapetu na biblioteczne panele. W ciszy chodził między regałami. Nie mógł ukryć, że w jego obecnej formie trudno było sięgać do wyższych półek. Niepokojem napawało go też to, że ktoś był tu oprócz niego.
- Czemu tu jesteś? Też usłyszałeś plotkę, że nauczyciele zostawili notatki, na podstawie których przygotowują owutemamy? - usłyszał i od razu przewrócił oczami. Od razu powinien rozpoznać ten odór zawyżonego ego i lenistwa. Mimo wszystko Feliks musiał przyznać, że najlepsze popijawy były właśnie z Gilbertem.
- Nie... - Jeszcze tego tu brakowało. - Lili zostawiła tu swoje rzeczy i poprosiła mnie, abym je jej przyniósł.
Feliks zaklną w myślach.
Spodziewał się, że rozmowa tej dwójki będzie interesująca i da wyciągnąć sporo haków na Gilberta, jednak miał trochę szacunku do Vasha. Był spoko kolegą z dormitorium i nie raz pomagał zakuwać Łukasiewiczowi przed sprawdzianami. Blondyn dobrze wiedział, że nie powstrzyma się przed podsłuchiwaniem rozmowy, której zdecydowanie nie powinien usłyszeć, zwłaszcza że teraz ma wyczulony słuch.
"Muszę się pośpieszyć" - przeszło mu przez myśl, nim jego detektywistyczne zdolności wzięły górę.
Czmychnął niczym królik (trochę ironiczne porównanie) pomiędzy regałami. W końcu znalazł swoją ukochaną książkę. Okładka była ciemna, a na grzbiecie widniał zarys płomieni. Gryfonowi aż oczy się zaświeciły, gdy zobaczył ten zniszczony napis tytułu. Problem tkwił w tym, że lektura leżała za wysoko. Chłopak westchnął i nieudolnie próbował wspiąć się po niższych półkach. Nie pomagało mu też to, że kilkanaście metrów za nim wesoło rozmawiał sobie duet Vash-Gilbert. Wspinaczka nie szła Feliksowi idealnie. Miał już stracić równowagę i uderzyć grzbietem o zimną podłogę, będąc zaledwie kilka centymetrów od upragnionej książki. W ostatniej chwili jednak zaparł się kończynami o półki, a w pysk złapał lekturę. Skrzywił się na smak kurzu. Po swoim wyczynie od razu zeskoczył, jednak porwał ze sobą inne dzieło literackie, które z impetem upadło na ziemię.
- Słyszałeś to? - odezwał się Gilbert, a Feliks przeklął w myślach. Ta dwójka zaraz tu będzie. Pora na ucieczkę.
Na całe szczęście musiał tylko pokonać dość krótką odległość do okna.
Jednym zwinnym skokiem wylądował na parapecie i czym prędzej schował za zewnętrznym, ozdobnym filarem.
- Musiał zawiać mocniejszy wiatr - stwierdził Gilbert podnosząc książkę i zamykając okno.
Dopiero, gdy Feliks był pewny, że nikt go nie usłyszy oraz nie widzi, znów stał się sobą i wypluł lekturę z ust.
- Dzięki bogu - powiedział zdyszany, majtając nogami zza cegnalej półeczki, na której siedział.
Odchylił głowę do tyłu, opierając ją o ścianę i zaczął głęboko dyszeć. Książkę trzymał kurczowo, przyciskając ją do swojej klatki piersiowej. No to teraz tylko została podróż do Zakazanego Lasu, gdzie wszystko czekało już na Łukasiewicza.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Patrząc po tym, jaki odcinek przemierzył Francis w tak strasznie krótkim czasie, można by powiedzieć, że z łatwością wygrałby maraton. Nie zawracał zbytniej uwagi na swój ciężki oddech, przez buzującą w żyłach adrenalinę. Bonnefoy nie miał pojęcia, na jaki nienormalny i szalony pomysł mógł wpaść Feliks, jednak miał wątpliwości, czy było to coś mądrego. Gryfon od początku swojego pobytu tutaj mówił, że musi załatwić coś ważnego. Jednym z najczarniejszych scenariuszy było to, że zielonooki postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość Ivanowi, który tak bardzo go znieważył. Biorąc pod uwagę porywczą odwagę Feliksa, nie mogło to wróżyć nic dobrego, a Francisowi nie uśmiechało się spędzić wieczoru nad szukaniem sposobu jak zmyć krew ze ścian, sufitu i podłogi.
Wpadł jak tornado do skrzydła szpitalnego. Pielęgniarki były już po wieczornym obchodzie, jednak wciąż dało się odwiedzać chorych, a z racji tego nikt nie stał przy drzwiach pilnując ich jak Cerber bram piekła.
Francuz złapał się za czoło, gdy dotarło do niego, że łóżko Feliksa jest puste. Początkowo miał jeszcze nadzieję, że Łukasiewicz stroi sobie z niego żarty przez ich wcześniejszą kłótnię. Po starannym sprawdzeniu sali mógł stwierdzi kilka rzeczy: pod łóżkiem Feliksa zebrało się ogrom kurzu, za szafkę nocną pospadało wiele papierków po słodyczach, a sam Gryfon był aktualnie jedynym mieszkańcem hogwardzkiego szpitala. Przez otwarte okno wpadało trochę chłodnego wieczornego powietrza.
- Jak nic uciekł - powiedział, nie wierząc w abstrakcję swych słów. - Naoglądał się chyba zbyt wielu filmów akcji - westchnął. Każdy miał swój odruch obronny, w przypadku Francisa Bonnefoya było to wyśmiewanie problemów. Feliks preferował zwykłą ignorancję.
Plan Francisa był teraz prosty: sprawdzić wszystkie ulubione miejsca Gryfona w tej szkole. Zielonooki lubił przesiadywać w okolicach wieży Ravenclaw, co tłumaczył ciszą i spokojem w tym miejscu. Zwykle rozciągał się na całej szerokości schodów j cicho liczył, że ktoś potknie się o jego nogi. Sezonowo feliksową kryjówką było wnętrze trybun. Nie liczyło się jakiego domu. Łukasiewicz zabierał często Francisa do baru w mieście, gdzie chętnie pił kremowe piwo lub zajadał słodycze. Jednym z ulubionych lekcji była nauka o magicznych stworzeniach, więc nie dziwota, że często bywał a pobliżu zagród dla hipogryfów. Feliks też opowiadał o ogromnych włochatych pająkach, więc Francis starał się jak najczęściej uciekać z tej lekcji. Widząc przerażenie Bonnefoya, Łukasiewicz wybuchał śmiechem i dodawał coś w stylu: "Generalnie jak się je bliżej pozna i nie są totalnie głodne, to nawet miło się z nimi gada". Inni najwyraźniej też tak sądzili, ponieważ nie mówili ze strachem w oczach o tych stworzeniach.
Zupełnie o nich nie wspominali.
- Nie wierzę - westchnął Francis, łącząc fakty.
Dobrze, że miał przy sobie różdżkę - o wiele bardziej uśmiechała mu się teleportacja do Zakazanego Lasu niż iście tam z buta.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Francis cały blady na twarzy głośno przełknął ślinę. Stał właśnie przed lasem, który przymiotnik "zakazany" nie miał raczej z powodów estetycznych. Wszyscy profesorowie jednogłośnie mówili, że: "Wstęp do Zakazanego Lasu jest absolutnie niedozwolony".
Dlaczego akurat tylko w tym miejscu żyły olbrzymie pająki? Teraz Bonnefoy z chęcią cofnąłby czas, aby nie połączyć tych faktów. Teleportował się na skraj tego chaszczu, ponieważ nie ufał na tyle swoim zdolnością magicznym, aby znaleźć się w samym środku lasu. Poza tym Feliks musiał być niedaleko.
- Feliks - szeptał, nasłuchując wszelkich kroków. Niemiło jest zakłócać sen stworzeniom, które potrafią rozerwać cię na strzępy w minutę.
Czuł zimny powiem na swoich ramionach. Niebieskie oczy gorliwie wpatrywały się przed siebie, a źrenice dopatrywały się niebezpieczeństwa w każdej gałęzi, w każdym źdźble trawy. Adrenalina w żyłach mu pulsowała, a w uszach słyszał jedynie kołatanie swojego serca, co pozbawiało go już jednego ze zmysłów.
Zobaczył przed sobą jakiś blask i od razu postanowił zawrócić - skąd ma wiedzieć ile istot tu zbawia swój obiad światłkiem i błyskotkami. Nim jednak zdołał zrobić krok w tym, wpadł w przepaść. No dobrze, nie była to taka przepaść na tysiące kilometrów z wrzącą i zdradliwą wodą na dole lub lawą, a bardziej nagłe i strome zakończenie niewielkiej górki wielkości sześcioletniego dziecka, a sam Francis mógł się przygotować na lądowanie na zielonej trawie. Coś jednak wbiło mu się między żebra. Francuz też był stu procentowo pewny, że rośliny nie mówią pod nosem, chociaż to miejsce może mu robić budyń z mózgu.
- Kurwa mać - jęknął ktoś.
No to teraz Francis był absolutnie pewny, że to nie trawa, bo tylko jedna osoba używa tego magicznego słowa na "k".
- Feliks? - mówił po omacku, ponieważ w lesie było ciemno i nikogo nie mógł znaleźć.
- Zejdź ze mne - warknął Łukasiewicz, zrzucając z siebie Francisa. - Nie jestem materacem.
Teraz to na sto procent Krukon wylądował w zielsku. Feliks spokojnie podniósł się z pozycji leżącej to siadu tureckiego. Popatrzył na Francisa z gniewnym grymasem i spytał:
- Co ty tutaj robisz?
"To pytanie też mogę zadać tobie" - pomyślał wciąż wkurzony Francis, jednak cieszył się, że już nie musi przemierzać Zakazanego Lasu samotnie.
Bonnefoy podniósł się z ziemi, licząc na to, że nie ubrudził swojej szaty. Do francuskich uszu doszedł dźwięk palonego drewna. Szybko tam popatrzył, jakby uciekał od gryfońskiego gniewu, i spostrzegł palące się ognisko. Sam uciekinier siedział z dwa metry od światła. Obok siebie miał jakąś torbę, a przed nim leżała książka. Coś leżało zaraz przy prowizorycznym ognisku. Francis sądził, że to kamień. To z pewnością był tylko kamień, tylko taki co ładnie odbijał światło.
- Szukałem ciebie - odparł Bonnefoy, chwilowo zapominając o złości na Gryfona.
Niższy chłopak mruknął coś pod nosem.
- Nie powinieneś - westchnął. - Pójdziesz sobie, gdy przypomnę ci o gigantycznych pająkach?
- Bądź co bądź pająki nawet mile mi się kojarzą - powiedział, patrząc prosto na twarz Łukasiewicza. Nagle francuska buzia przestała wyglądać na taką potulną. - Co tutaj robisz?
Feliks przez chwilę zatrzymał całe powietrze w swoich płucach tylko po to, aby powiedzieć:
- Sprawy osobiste.
Francis aż zaniemówił.
- Ale ty jesteś świadomy, że jesteśmy właśnie w Zakazanym Lesie? Prawdopodobnie złamaliśmy trylion zakazów szkolnych - odparł. - Miło by było, gdybyś w końcu powiedział mi, o co chodzi, bo przecież też nastawiałem kark, żeby cię znaleźć.
- Nikt cię nie prosił - westchnął.
Teraz tak bardzo Francis chciał uderzyć czymś twardym w Feliksa. A najlepiej w głowę, aby trochę mu się w mózgu poprzestawiało. Francuz sięgnął już nawet po nieopodal leżącą książkę. Gdy trzymał ją już w swoich dłoniach, dostrzegł dobrze skrywany niepokój na polskiej twarzy. Przelotnie na niego zerknął i, zanim Feliks zdołał jakkolwiek zareagować, Bonnefoy przybliżył lekturę do światła ogniska. "Hodowanie smoków dla przyjemności i dla zysku" - właśnie taki napis widniał na okładce.
- Feliks...? - zaczął niepewnie.
- Zadowolony z siebie jesteś? - mruknął ze złością Polak, uciekając od wzroku Francisa. - Teraz możesz już sobie iść - wysyczał przez zęby.
Nim jednak Francuz zdołał coś jeszcze powiedzieć, obaj uczniowie usłyszeli jakieś chrupanie. Oczy Łukasiewicza od razu zwróciły się w stronę ogniska i prędko do niego podbiegł. Nie mając lepszych perspetktyw, Bonnefoy odłożył książkę i ruszył za blondynem.
Po tym, jaki tytuł zobaczył na okładce książki, mógł się spodziewać, że był właśnie świadkiem narodzin malutkiego gada ze skrzydłami. Ta wersja brzmiała tak surrealistycznie, że aż była możliwa, zwłaszcza że rozmawiamy o Feliksie.
Francis widział pęknięcia na skorupie, podgrzewanym nad ogniskiem (gdzieś czytał, że smoczyce muszą utrzymywać ciepłą temperaturę jajka). Łukasiewicz patrzył na to wszystko jak zahipnotyzowany, przestał interesować się obecnością Bonnefoya. Gdy tylko małe nozdrza ze szczęką przełamały barierę zwaną również skorupą, Francis nie lada się wystraszył. Miał się już cofać o kilka kroków, jednak coś przeszło mu po butach. Blady jak ściana zniżył swój wzrok, tylko aby zobaczyć błysk łusek odbywających światło ogniska. Para skrzydełek również nie uszła jego uwadze.
- Chyba musisz mi wiele rzeczy wytłumaczyć, nie sądzisz? - zauważył Krukon.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
- Młodym trzeba podawać krew kurczaków z rumem co pół godziny. Zapach tej mieszanki jest dość... charakterystyczny, więc inni uczniowie domyśliliby się co robię. To właśnie dlatego muszę się gdzieś skryć, gdy uzyskuję nowego podopiecznego - westchnął Feliks i uśmiechnął się ponuro.
Dopiero co narodzony smok ułożył się na jego nogach i cierpliwie czekał na kolejną porcję pożywienia. Gryfon położył jedną dłoń na grzbiecie smoczątka i skupiał się na ruchu swojej kończyny wywołanej oddechem zwierzęcia.
Bonnefoy dość długo musiał nakłaniać Łukasiewicza, aby wszystko mu zdradził - aby pozbył się wszystkich sekretów, które tak bardzo chciał ukryć przed światłem dziennym.
Francis trzymał się z dystansem obok Feliksa i to jedynie przez smoczątko na jego kolanach - jakoś średnio wierzył w zapewnienia, że dopiero co wyklute smoki są w większości przypadków spokojne. Mimo wszystko, jeden ze stworków, jakby chciał pilnować swojego nowo narodzonego brata, położył się obok nogi Francisa i co jakiś czas sennym wzrokiem spoglądał na zielonookiego.
- Myślałem, że smoki są większe - próbował zneutralizować ciężką atmosferę.
- Zaklęcie zmniejszające - odparł szybko Feliks.
Rozmowa niezbyt się im kleiła, głównie z tego powodu, że Łukasiewicz nie chciał jej prowadzić czy kontynuować.
- Czyli nie ześwirowałem i zobaczyłem ciebie przy wieży Ravenclaw?
Gryfon przytaknął z miną zbitego psa.
Francis westchnął.
- Jakim cudem tak szybko przeszedłeś taki długi odcinek? - zdziwił się.
- Jeśli ma się ciało lepiej przystosowane niż ludzkie to jakoś lepiej się biega - odparł. - Poza tym nie patrzyłeś pod nogi. - Francis popatrzył na niego niezrozumiale. - Nie gap się tak na mnie! Mam być dzisiaj wyjątkowo szczery, to jestem.
- Po prostu... Mógłbyś wytłumaczyć? - zaśmiał się nerwowo.
- Po prostu ci pokażę - stwierdził Feliks. - Potrzymaj Strachota. - Wystawił przed niego ciągle sennego smoka.
Francis skrzywił się na jego widok, jednak mimo swojego strachu, ułożył maluszka zaraz obok jego starszego brata.
- Strachot? - powiedział. - Naprawdę?
Imię to było o tyle dziwne, że nowy podopieczny Łukasiewicza zupełnie nie wzbudzał strachu (Bonnefoy to wyjątek potwierdzający regułę). Miał perłowe łuski, które o wiele lepiej odbijały światło niż te u starszego smoka. Smoczątko wyglądało tak bezbronnie, że Francis z trudem myślał o tym, że w alternatywnej rzeczywistości byłby jego śniadaniem.
- Mam do ciebie jeszcze jedną, maciupeńką prośbę... - zaczął nieśmiała Feliks, chowając się za jednym z drzew.
- Zamieniam się w słuch - powiedział Francuz.
- Nikomu o tym nie mów - rozkazał twardo, chowając się już całkowicie. - Jedna osoba już o tym wie i nie jest mi przez to miło.
- Wiesz, jeszcze cała szkoła nie wie, że masz nielegalną hodowlę smoków. Sądzę, że jestem nawet dobry w dotrzymywaniu tajemnic, mój dro... - niedane było mu dokończyć przez nagłe przyćmienie świadomości.
Dlaczego zza drzewa wyszło czteronogie zwierzątko z lisią kitą, stojącymi uszami i czarnymj łapkami zamiast Feliksa? Widząc niedowierzanie na francuskiej twarzy, zmienił się z powrotem w swoją ludzką formę.
- Ta-da? - zaśmiał się nerwowo, gdy z Francisem wciąż nie było kontaktu. - Wiesz co? Może ja wezmę Strachota i Wawelka, a ty wróć do szkoły, aby nie mieć problemów? - Podszedł do swoich podopiecznych i wyciągnął dłonie w celu zabrania ich. - Tak! To wyśmienity pomysł - sam sobie odpowiedział.
Nim jednak zdołał się oddalić, Francis złapał go za ręce.
- Dlaczego nic nie mówiłeś? - spytał łagodnie. - Tego, że jesteś animagiem.
Polak zaniemówił. Spodziewał się, że Francuz będzie na niego zły, że tyle rzeczy przed nim ukrywa, a tu niespodzianka!
Łukasiewicz westchnął i usiadł zaraz obok Bonnefoya.
- Nie będę się powtarzać, dobrze? - mruknął. - Nie chciałem cię narażać w żaden sposób - mówił.
Feliks siedział skulony. Nogi miał podciągnięte pod samą brodę, ręce też miał przy sobie. Bał się spojrzeć na Francisa, jakby ten miał go zaraz okrzyczeć, zwyzywać od najgorszych.
Bonnefoy cierpliwie czekał na każde słowo zielonookiego. Chciał mu powiedzieć, że nieważne co mu teraz wyzna, on dalej będzie go kochać, jednak bał się, że naruszenie monologu Feliksa zakończy się nieskończeniem historii.
- Tak naprawdę to nigdy nie miałem w planach zostać na siedem lat. Już, gdy zobaczyłem list z Hogwartu, miałem w planach już na pierwszym roku zrobić coś, aby mnie najzwyklej wyrzucili na zbity pysk. Nie zrozum mnie źle, magia jest naprawdę super, ale... - czuł się, jakby powinien tłumaczyć się z każdej swojej myśli, czynu. - To po prostu nie jest mój świat. W ludzkim świecie mam przyjaciół, rodzinę. Od siedmiu lat okłamuję mojego najlepszego przyjaciela od piaskownicy, że wyjechałem do szkoły z internatem - zaśmiał się ponuro. - To jest tak bardzo irytujące. - Francis poczuł nagły impuls i objął jedną ręką Łukasiewicza. Polak najwyraźniej nie przejął się zbyt tym czułym czynem, bo dalej kontynuował swoją historię. - Ja naprawdę miałem nadzieję, że mnie wyrzucą. Ale - zarobił przerwę - uznałem, że skoro już tu jestem, to chcę coś z tego mieć. I chciałem mieć smoka. Bycie animagiem wyszło w sumie przez przypadek - po prostu chciałem mieć jakieś ciekawe wspomnienia. Niestety, ktoś nie za bardzo chciał, abym był szczęśliwy - mówił. - Wiesz, że nie jesteśmy jedynymi osobami w szkole, które lubią zbierać informację i wykorzystywać je na swoją korzyść? - spytał retorycznie Francisa. - Ty serio myślisz, że dawałbym się tak popychać Ivanowi z własnej woli? Mam tyle na niego haków, że by się chłop nie pozbierał. Przecież on chce podeywać Yao tylko po to, aby dostawać lepsze oceny. On zawsze zabierał mi wszystko na czym mi zależy. Drugi rok - postanowołem wziąć się za naukę o zaklęciach - Ivan zniszczył mi różdżkę. Trzeci rok - Ivan przyłapał mnie w formię lisa i pierwszy szantaż poszedł. Piąty rok - prawie zabił mi Wawelka - dodał smutno, wpatrując się na zielony łepek. - Gdy zobaczyłem, że z tobą rozmawia, myślałem, że przyszedł też czas na ciebie. - Schował twarz do dłoniach, a jego ostatnie słowa przypominały trochę łkanie. Drobne uszy zrobiły się lekko zaczerwienione - prawdopodobnie Feliks dopiero teraz zdał sobię sprawę ile miłosnych wyznań ukrył w tym jednym zdaniu.
- Oh, Feliks... - zaczął nieśmiało Francis. Najchętniej to przytuliłby go tak mocno, żeby wszystkie troski i zmartwienia uciekły na koniec świata lub jeszcze dalej.
- Przepraszam, że zachowywałem się jak dupek - dodał monotonnym głosem, odwracając głowę w stronę Francuza, wciąż mając ją opartą o swoje kolana. Kilka pasem za sprawą grawitacji zasłaniało mu część twarzy, lecz mimo to Bonnefoy z łatwością mógł dojrzeć jego zmartwione oczy i usta w kształcie podkówki. - Wiesz, jak coś to chciałem się przygotować na najgorsze - wydał z siebie żałosny chichot.
- Też mogę ci coś powiedzieć? - zaczął Francis.
Łukasiewicz zastanowił się chwilę - nie rozumiał zbyt aktualnych intencji niebieskookiego i czy mocny dostanie ochrzan. Mimo wszystko lekko przytaknął głową.
- Ivan już wiele razy mówił mi, że mam na ciebie uważać - powiedział. - Było to nawet dawniej niż my się poznaliśmy, wiesz? Kiedy w końcu los złączył nasze drogi - Francis nie mógł sobie odpuścić tych romantycznych zwrotów - pomyślałem sobie: "Wow, to naprawdę ten chłopak, przed którym ostrzegał mnie Ivan? Jakoś nie widzę kieł, szpiczastych zębów i rogów diabła".
Feliks uśmiechnął się lekko.
- To brzmi jak Wania.
- I wiesz co? Nadal czasami Ivan obgaduje ciebie do mnie, tylko ja nigdy nie uwierzyłem w żadne jego cholerne słowo z czego jestem dumny - mówił, a z każdą chwilą na polskiej twarzy miotało się coraz więcej różnorakich emocji. - Najwyraźniej mój Feliks i jego to dwie zupełnie inne osoby - stwierdził. - Jeśli masz złego brata bliźniaka to powiedz to teraz - zażartował.
Łukasiewicz przez chwilę wpatrywał się w milczeniu na francuską twarz, a w głowie Bonnefoya zachodziły procesy, które miały udowodnić mówcy, że w żaden sposób nie uraził swojego wybranka.
Nagle blondyn poderwał się z ziemi i wskoczył prosto w ramiona Francisa, oplatając swoje ręce na ramionach i szyi niebieskookiego.
- Dziękuję - powiedział cicho, prawie niesłyszalnie.
Feliks nawet nie zauważył, że przez swój nagły ruch wystraszył Wawelka, a ten mały skurczybyk potraktował jego nogawkę drobnym ogniem.
Bonnefoy przycisnął do siebie Łukasiewicza, jakby już nigdy nie chciał go puszczać do tego okropnego świata.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham - wyszeptał Francis do ucha swojego wybranka.
- Jak mnie zaraz udusił, to nie będziesz mieć kogo kochać - odpowiedział zielonooki zbyt głośno zaraz obok twarzy Bonnefoya.
Feliks nigdy nie umiał wczuwać się w romantyczne chwile, ale się uśmiechał.
Francis też się uśmiechnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro