Rozdział 7
31.05.2019r.
Przed ósmą.
Nie całkiem wyspana, schludnie ubrana Lisia, trąc co chwilę oczy i ziewając, z pewnym trudem dotarła do Wielkiej Sali.
Dobrze, że ten ponury duch z piersią zachlapaną srebrzystą krwią akurat tam leciał. W końcu śledzenie go, tak naprawdę, mogło skończyć się dużo inaczej niż lądowaniem na przeciwko ogromnego przejścia. Na przykład - zgubieniem się w lochach. Utknięciem gdzieś tam, w ciszy i ciemności. A potem śmiercią z głodu i pragnienia, gdy nikt nie będzie mógł znaleźć tego tajemniczego, obcego miejsca.
Przed ósmą.
Dotarła. Dała radę.
Charles stał już, wyglądając jakby był wypoczęty i gotów do działania, niedaleko schodów, rozmawiając z profesorem Potterem. Profesor Malfoy też tam był. Ale nie uczestniczył. Ich dyspucie. Patrzył tylko z przygarną chłodnymi, stalowymi oczami.
- J-jestem - odezwała się, zwracając na siebie ich uwagę. Poprawiła niespokojnie skórzaną torbę na ramieniu, z jakiegoś powodu czując się lepiej z myślą, że dziennik Slytherina jest w środku. Tak jakby dodawał jej odwagi wewnątrz magicznej szkoły, której on był założycielem.
Jednym z czterech, ale jednak.
- Pospieszmy się - oznajmił krótko blondyn. Tym razem nie używał zaklęcia, które poprzednio ukształtowały litery w powietrzu, gdy przemawiał w pokoju życzeń. Odezwał się jedynie wystarczająco spokojnie, aby mogła wyczytać to z jego ust.
Ruszył na schody.
Profesor Potter roześmiał się. Ciekawe jaki to był dokładnie dźwięk? Miły? Ostry? Charles złapał ją pod ramię, prowadząc u swojego boku.
- Niektóre stopnie schodów są niebezpieczne - powiedział, gdy patrzyła w jego twarz.
Kiwnęła głową.
Początkowo myślała, że chodzi o starość schodów. Ale dopiero gdy idący przed nimi nauczyciel potknął się, ponieważ stopień pod jego stopami tak po prostu zniknął, zrozumiała jak wielkim ta szkoła może być zagrożeniem dla niej. Nie było to pocieszające. Weszli wysoko. Cztery albo pięć razy schody pod ich nogami po prostu się przesunęły, kierując ich w zupełnie inne miejsce niż chcieli iść (tak wnioskowała, ponieważ po zejściu na stałe podłoże spory kawałek czasów czekali aż one wrócą - aby mogli wejść z powrotem i ruszyć w inną stronę)
Weszli w pusty korytarz. Bardzo wysoko. Prawie godzinę drogi od Wielkiej Sali.
Nie było tam nic poza jednym, dużym, szpetnym obrazem z lewej strony.
- Dobra. Graciarnia 0 - powiedział Potter, spoglądając na Charlesa. - Przejdź przy pustej ścianie trzy razy, myśląc o tym najmocniej jak umiesz.
Puścił siostrę i skonsternowana Lisia, która nie miała pojęcia co zostało powiedziane, obserwowała jak zaczyna przemieszczać się wzdłuż ściany.
Podeszła bliżej, przechylając głowę.
Raz. Dwa. Trzy.
Puste miejsce przestało takie być - z prawej strony, na przeciwko obrazu, pojawiły się drzwi. Małe, zupełnie proste drzwi z mosiężną gałką. Przez chwilę na nie patrzyła, a później, odruchowo, ruszyła w ich stronę. Chwyciła gałkę, przekręciła... Wejście stanęło otworem. Chciała przekroczyć próg. Jak najszybciej. Zanim jednak to uczyniła, profesor Potter chwycił ją za ramiona, zatrzymując.
Nic nie powiedział. Po prostu ją powstrzymał.
A później wkroczyli tam po dwoje. Ona i Potter, a później Charles i Malfoy.
Wnętrze Pokoju Życzeń, graciarnia 0, było... Gabinetem. Zwyczajnym gabinetem na planie ośmiokąta, ze ścianami w czterech różnych kolorach. Żółtym, zielonym, niebieskim i czerwonym. Pod ścianami stały cztery wypełnione księgami regały. A promienie słońca wpadające przez duże okno, zabierające sporo przestrzeni ze ścian zielonej i żółtej, z lewej i prawej zastawione przez regały, padały wprost na ogromne biurko... A właściwie stół. Potężny, hebanowy stół w kształcie ośmiokąta, ustawiony dokładnie na środku komnaty. Cztery... Cztery kuferki i trzy dzienniki.
Harry przełknął ślinę, uświadamiając sobie, co widzi. Lisia, tym razem nie powstrzymana, podeszła do hebanowego mebla, omijając dwa z czterech bogato rzeźbionych foteli, a później chwyciła jeden kuferek. Ten z dwoma skórzanymi paskami na klamry, pokrywający się z opisem Slytherina.
- Miałam... Nie otwierać tego przy innych - zauważyła, kładąc dłonie na pokrywie. - Co mam zrobić w takim razie?
Dłuższą chwilę dwójka profesorów naradzała się, co któraś kwestia zwracając się do Charlesa. Zirytowana Lisia stała więc, czekała i zastanawiała się, czym może być tajemnicze To-to, a także dlaczego istnieją aż cztery kufry oraz dodatkowe trzy dzienniki.
Czyżby inni założyciele szkoły też mieli jakieś wady albo choroby?
Albo... Wyjątkowe umiejętności?
Chociaż właściwie to mogły być tylko zwykłe dzienniki. Takie, w których zapisuje się plany na kolejny weekend, dobre wspomnienia, najgorsze koszmary albo zbiera podpisy bliskich osób.
Czy czarodzieje prowadzili pamiętniki albo ich pochodne jeśli nie musieli? Tak... Aby pozbyć się nadmiaru stresu, uwiecznić fajny obiad ze znajomymi w weekend?
Ostatecznie nauczyciele i brat pozostali. Profesor Malfoy wzniósł jednak w powietrzu długą ciemnozieloną kotarę, która podzieliła pomieszczenie na dwoje.
- Pięć minut maksymalnie - ostrzegł stojący obok niego mężczyzna. Charles gorliwie pokiwał głową na znak, że się z tym zgadza. Po czym wszyscy trzej cofnęli się za oddzieloną przestrzeń.
Dziewczyna dłuższą chwilę wlepiała piwne oczy w kuferek, a później chwyciła pierwszą klamrę. I drugą. Oba paski zsunęła z sześcianu.
Dłonie jej lekko drżały, gdy złapała za pokrywę i uniosła w górę zdecydowanym, gwałtownym ruchem. Zajrzała do środka.
Coś wystrzeliło z górę. Krzyknęła, zasłaniając twarz rękoma. To, co trafiło w jej dłoń było kruche i puchate.
- Czym ty... Co...? - zrobiła dwa kroki do tyłu, obserwując z niedowierzaniem małe, czarne coś z dużymi, sterczącymi uszami. - To-to? - zamrugała.
Królik?
Salazar Slytherin zostawił w pudle na kilka wieków małego, puchatego gryzonia?
Stworzonko dłuższą chwilę patrzyło prosto w jej twarz ciemnymi ślepiami, a później wyskoczyło w powietrze, obierając za cel jej ramię. Umościło się, chwilę wiercąc i lekko poruszając nosem, zastrzegło uszami...
- Charles... T-to-to jest królik - wyjąkała. - Wielkości piłeczki do tenisa...! - gdy, dla pewności, że nie ma problemów ze wzrokiem, dotknęła czarnego tworu, ten zabrzmiał jakby pisnął i dosłownie dziabnął ją w palec. Zasyczała z bólu, cofając rękę.
- Jaki królik? - brat wyłonił się zza kotary, wyraźnie zaniepokojony. Lisia otworzyła oczy szeroko. Usłyszała go. Normalnie. Tak, jakby jej implanty zadziałały. - Lisia? Co się gapisz jak ma ducha? - brat ruszył w jej stronę, gdy profesor Malfoy usuwał kotarę.
- Słyszę - powiedziała powoli.
- E?
- Normalnie słyszę... Ciebie, siebie, ptaki za oknem...
- Ale jak to? Mogę zobaczyć królika? - chwycił uszastego za kark i uniósł.
Stworek puścił jej ramię, w które wcześniej wczepił łapki, aby nie spaść i wszystko pogrążyło się w ciszy.
Zdumiona chwyciła brata, zmuszając go, aby odstawił To-to na miejsce.
Znów słyszała.
- On działa... Jak moje implanty - zauważyła powoli. - Czym do cholery jest?
Profesor Potter, zajrzał do kuferka, aby wyjąć stamtąd jedną, zwiniętą w ciasny rulon kartkę.
Rozwinął.
-"Instrukcja obsługi To-to" - odczytał nagłówek.
- Pokaż - Malfoy zajrzał mu przez ramię. - "Nie dawać jedzenia, żywi się czym chce i jak popadnie. Nie martwić się, gdy zniknie; czasami musi. Nie dotykać jeśli sam się nie zacznie łasić, jest jak kot, dziabnie lub drapnie..."
Potter prychnął i odsunął się na przekór partnerowi, aby samemu dokończyć: -"Wygląda jak królik, ale nim nie jest. Czasem żywi się mięsem i bywa, że używa magii. Reaguje na To-to, ale tylko, gdy mu się chce."
- Wystarczy mi, że słyszę świat - uznała.
- Czekaj, jest coś jeszcze, panienko Mannor - nauczyciel odwrócił kartkę i spojrzał na tył. - "W wypadku przemieszczania się między ludzi, bezwzględnie szczelnie zamknąć w małej przestrzeni. Źle reaguje na nie magicznych."
- Nie będę sprawdzać jak źle - parsknęła, spoglądając na kuferek. - Wystarczy, jeśli przed powrotem na święta i wakacjami przyjdę zamknąć To-to z powrotem i zostawię w szkole, tak?
-Powinno wystarczyć - uznał ze spokojem Malfoy. - Za pół godziny kończy się posiłek. Musimy na niego bezwzględnie zdążyć - dodał upominająco. - Muszę rozdać plany. I ty też, Potty!
- Cisza - Harry uniósł rękę, przymykając oczy. Skupił się na myśli, że chce wyjść z
Pokoju Życzeń inną drogą, na parter. Drzwi za plecami Draco zmieniły kształt. - Idziemy! - rzucił, beztrosko zawracając do wyjścia. Chwycił krzywą klamkę, nacisnął i wyszedł... Aby wylądować w tłumie spóźnialskich, biegnących na śniadanie dzieci. Głównie pierwszo- lub drugorocznych.
Opiekun Slytherinu westchnął, wywrócił oczami i skinął dłonią, poganiając ich, aby na pewno być ostatnią osobą, która opuści dziwny gabinet. Gdy tylko wyszedł, zamknął za sobą drzwi. Zniknęły.
Lisia siadała przy stole Slytherinu czując tremę. Tak szybko... Kilka godzin, ponad dobę nie słyszała niczego, a teraz nagle znowu wszystko wokół było wyraźne. I to dzięki... Królikowi. Czarnemu magicznemu królikowi.
- Hej, zaspałaś? - Artur spojrzał na nią zaciekawiony. Miał przyjemny głos. Wyrazisty.
- Tak - przyznała natychmiast. - Jak przypadkiem prześpię siódmą to później ciężko się zebrać - dodała.
- To prawda - roześmiał się. - Najlepiej budzić się zawsze o jednej porze - dodał. - To twój zwierzak?
Potwierdziła.
- To-to - dodała. - Ale... Nie głaszcz go z zaskoczenia. Nie lubi obcych... Mnie w zasadzie większość czasu też nie - uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
Słyszeć gwar Wielkiej Sali było w porządku, a nawet bardzo dobrze. Tak chciała żyć. Wiedząc, co jest wokół, o czym ludzie mówią do niej czy do siebie, co skrzypi, czy ptaki śpiewają, wiejący wiatr... Potrzebowała tego.
Rok szkolny dopiero się zaczął, To-to na jej ramieniu chyba zasnęło, czasem tylko strzygąc uszami, przez co łaskotało jej policzek, a z Arturem rozmawiało się przyjemnie.
Gdy unosiła kubek z herbatą akurat nadszedł profesor Malfoy, podając każdemu kartkę z planem lekcji, na na drugim końcu sali, gdy zerknęła, również profesor Potter to robił. Pozostałe dwa domy, chyba dostały swoje rozpiski wcześniej, bo uczniowie rozmawiali już między sobą i wchodzili w grupkach, machając sobie informatorami przed twarzami.
Westchnęła, zerknęła w dół. Od dwunastej miała mieć dwie godziny Transmutacji, jedną Zaklęć oraz trzy czegoś, co nazywało się ONMS. Pierwsze dwa przedmioty z krukonami, ostatni z gryfonami.
- To będzie ciekawy dzień - uznała siedząca dwa miejsca dalej brunetka, ta, która patrzyła na wszystkich z wyższością poprzedniego wieczora. - Kto z was już używał magii?
- Moi rodzice są czarodziejami i próbowali, ale nie miałem odwagi - rzucił żartobliwie Artur. - Umiem kilka sztuczek z iskrami - dodał już poważniej.
Lisia przypomniała sobie jak na zakupach na ulicy Pokątnej profesor Potter powiedział, że to jej się przyda, a później, chwilę przed tym jak wrócili do Dziurawego Kotła, kazał jej wykonać dziwny zygzak różdżką i powiedzieć "accio gazeta".
- Umiem przywoływać przedmioty - powiedziała, czując, że się czerwieni.
- To super! - ucieszył się Artur, dosłownie jak mały chłopiec. - Na korytarzach nie można używać magii, ale może pokażesz mi później w salonie, jak pójdziemy po książki?
- Okay - kiwnęła szybko głową.
A później, gdy skończyła jeść kanapki, podniosła się i ruszyli małą grupką pierwszorocznych do dormitorium Slytherinu.
Miała nadzieję, że uczniowie wokół nie dowiedzą się zbyt szybko o tym, że to ona jest głuchą osobą, o której mówił Malfoy.
A nawet jeśli... To, że będą mili.
Pierwszy dzień zajęć dopiero się rozpoczął. Czekało ją całe dziesięć miesięcy w świecie magii...
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro