Część 7
Po powrocie do domu:
- Jest całkiem fajna, no nie? Materiał na przyjaciółkę, że tak powiem. - pytała mnie Kenna, chociaż ja jej i tak nie słuchałam. Patrzyłam w okno i zadawałam sobie pytanie, czy James siedzi teraz z tą "Katie". Nagle zauważyłam jak wychodzi z domu James'a.
-Kenna, chodź zobacz. To ta dziewczyna, to ona jeździ tym zepsutym rowerem i flirtuje z James'em. - powiedziałam.
- NIe wiem, Nie znam jej, nawet z widzenia. Może tak być, że James ciągnie na dwa fronty. - odparła, a gdy popatrzyła na moją minę, od razu zmieniła zdanie - Albo to jakaś kuzynka ze strony.. mamy i odwiedza ich...no bo.. przecież nie mógł by ci tego zrobić, prawda?
- Odwiedza ich? Codziennie? Nie wciskaj mi tu kitu, po prostu mu się nie podobam i nie chce ze mną być! - byłam nieźle wkór*iona.
Nagle zauważyłyśmy jak Katie zaczęła zrywać i niszczyć kwiatki z mojego ogrodu. Wtedy otworzyłam okno i zaczęłam wykrzykiwać:
- EJ TY! NIE ZRYWAJ MOICH KWIATKÓW, TY DZIKUSKO! ZARAZ TAM ZEJDĘ I DOSTANIESZ PO MORDZIE! - byłam tak wkór...wkurzona, że nie patrzyłam co mówię. Po chwili dziewczyna uciekła, rozrzucając oberwanie paki kwiatów na drodze.
- Boszz...Jaka agresywna, ja to bym od razu zlała jej dupsko - mówiła dumnie Kenna.
- Ale wiesz, nie chodzi tylko o te durne kwiatki. NIe wiem co o tym myśleć.
- To nie myśl, bo to ci nie wychodzi. Po prostu go zapytaj i już. - doradziła.
- Tak myślisz? to nie takie proste.
- Ja nie myślę, to one mnie wiecznie nachodzą.. ach, te myśli...- zażartowała.
Reszta dnia minęła normalnie. Kenna wyjechała wieczorem. Do końca dnia pisałam na facebooku z Maricą i uzgodniłyśmy, że jutro idziemy na spacer o 14.30.
* * *
Obudziłam się trochę późno, bo wczoraj długo pisałam z Kenną i Maricą. Zasnęłam dopiero o 1.36.
- Celestia, mówiłaś, że dziś gdzieś wychodzisz. - zapytała mama, smażąc moje ulubione jajko z koperkiem.
- Do swojego chłopaka idzie. Będą się całować i przytulać ahahaha - wypalił Julek.
- Tak?
- NIe mamo, on kłamie, ja nawet chłopaka nie mam. Wychodzę o 14.00, bo do Maricy idę, dasz mi 5 dolarów? - powiedziałam.
- Masz w swojej skarbonce około 20 dolarów.
- Ale to na co innego. No dasz mi pieniążka? Jeszcze na siebie nie zarabiam. -trochę wybłagałam.
Wreszcie mi dała i poszła do pracy.
3 godziny później:
Usłyszałam dzwonek telefonu.
- Yyyy...halo? Kto mówi - zapytałam do słuchawki.
-To ty Tia? Przy telefonie Marica.
-Cześć, tak to ja. Gdzie się spotykamy? - znów zapytałam.
- Właśnie, nie mogę wyjść mam gorączkę i katar, leżę w łóżku obrzucona chusteczkami. Jeżeli to ciebie nie przeraża możesz do mnie przyjść. podam ci adres.
- Okej, zaraz będę z miłą chęcią. Więc gdzie mieszkasz?
- W domu piętrowym za sklepem "Loca". ulica dziarska 11. To na razie. - powiedziałam i odłączyła się.
* * *
Otworzyła mi (chyba) jej mama.
- Dzień dobry, Marica leży w łóżku, ale jeżeli chcesz dotrzymać jej towarzystwa to zapraszam. - powiedziała uprzejmie.
-Dziękuję.
Gdy weszłam do jej pokoju zauważyłam tylko jej czerwony nos i zmęczone oczy.
- Hej, nie najlepiej wyglądam, co?
- Szczerze, to nie haha
-Chcesz zobaczyć coś?- zapytała, a ja kiwnęłam głową. - To wejdź tam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro