Rozdział 1 Niespodziewane spotkanie
- Licht - tan, mogę się o coś spytać? Kiedy przestaniesz chodzić na to głupie karaoke? - zapytał ten okropny jeż, którego wręcz nienawidziłem.
Wracałem akurat z mojego ulubionego klubu karaoke, w którym wykorzystując trochę czasu wolnego, odpoczywałem przed kolejnym koncertem odbywającym się w Tokio. Niestety, odpoczynek jednak nie był mi dany, gdyż wampir jak zawsze musiał co chwilę marudzić mi tuż pod nosem.
- Zamknij się, cholerny jeżu - warknąłem, kopiąc go z całej siły w brzuch. Servamp cicho pisnął z bólu, łapiąc się za bolącą część ciała.
Jak ja miałem już dość tego cholernego jeża.
Gdyby nie on, to pewnie dzisiaj byłbym bardzo szczęśliwym nastolatkiem, grającym jak zwykle cudowne koncerty.
Ale przez niego i ten cholerny kontrakt muszę oczywiście wytrzymać z tym wstrętnym krwiopijcą. Naprawdę żałuję, że kiedyś podniosłem z ulicy niewinnie wyglądającego jeża.
Ale czy ktoś by podejrzewał malutkiego i uroczego zwierzaka patrzącego na ciebie błagalnie, o bycie wampirem?
Z pewnością nikt.
Tak było i w moim przypadku.
- Jak zawsze szybko się denerwujesz, aniele - parsknął Servamp, wracając do normalności. - Pamiętaj, że złość piękności szkodzi - Wampir schylił się, unikając tym samym mojego kolejnego ciosu w głowę.
Szkoda, że zrobił unik. W końcu nie ma nic piękniejszego niż upadający jeż na ziemię i cierpiący ogromne męki.
Naprawdę nienawidzę wampirów. Nienawidzę ich sposobu życia, ich własnej osoby. Dla mnie to istoty, które powinna ludzkość wybić od najdawniejszych stuleci.
Nie wnoszą nic dobrego dla ludzi, jedynie zgubę i śmierć, a jedyną rzeczą jaką pragną jest krew. Szkarłatna ciecz dająca im siłę i szczęście do życia. Obrzydliwość.
Dlaczego więc ktoś pewnego dnia stworzył siedem takich potworów? Co nim kierowało? Czy jest szczęśliwy ze swoich dzieł? I czy stwórca na pewno był istotą ludzką?
Chciałem poznać odpowiedzi na te pytania, jednak to nie takie proste. Nie wiedziałem kogo o to spytać, bo przecież nie będę zadawać pytań temu krwiopijcy.
Miałem jednak nadzieję, że kiedyś się dowiem.
I że to kiedyś nadejdzie niebawem.
Wszedłem wraz z jeżem do hotelu, kierując się w stronę windy, gdy nagle upadłem na ziemię, przywracając jakiegoś mężczyznę o dość sporej tuszy.
Facet w garniturze, najprawdopodobniej biznesmen siedząc na podłodze patrzył na mnie wściekłym wzrokiem.
- Uważaj jak chodzisz bachorze - powiedział zdenerwowany, wstając i oddalając się jak najdalej ode mnie.
Co to miało być? Przecież droga była prosta, buty związane, więc czemu się wywróciłem? Może to sprawka cholernego jeża?
- Hahahahahahah - Gdy wstałem, niespodziewanie usłyszałem kobiecy śmiech obok siebie. Spojrzałem w lewą stronę, zauważając dziewczynę w mniej więcej moim wieku. Była o dziwo trochę podobna do Lawlessa. Te same ciemne końcówki przy grzywce na włosach i ten sam irytujący śmiech.
Czyżbym miał jakieś zwidy?
- Dobrze Ci tak idioto, a może raczej aniołku? - powiedziała, uśmiechając się złośliwe, patrząc na mnie czerwonymi oczami.
,, Ona naprawdę przypomina Lawlessa! " pomyślałem zszokowany i wściekły.
Nikt nie ma prawa nazywać mnie idiotą, zwłaszcza obca kobieta.
- Co ty tu robisz, [ imię ] ? - w głosie Servampa usłyszałem gniew i niechęć. Czyżby jednak znał tę dziewczynę? To ciekawe. Nigdy mi o niej nie opowiadał.
- Mógłbyś mi powiedzieć coś uprzejmego po tylu latach niewidzenia się. Ach nie, przecież ty nie znasz tego słowa, mam rację? - dziewczyna podeszła do wampira i przytuliła się niego, nagle wyciągając z prawej kieszeni nóż i przykładając do jego gardła. Chciałem zainterweniować, lecz strach spowodował, że nie mogłem się poruszyć nawet o milimetr. - A z rodziną trzeba się odpowiednio witać, no nie, braciszku?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro