Rozdział 3: Zazdrość i rosnące uczucie
— To ona wpiła się we mnie jak jakaś pieprzona pijawka! — Oświadczył wzburzony i podszedł do niej, objął dłońmi jej twarz.
Unieruchomił ją tym gestem, nie mogła więc zacząć chodzić w kółko po pokoju, by jakoś odreagować.
— Hmm... — burknęła tylko, wiedząc, że taka była prawda.
Ale i tak wolała się wściekać i krzyczeć niż zacząć płakać ze smutku.
— Czyżbyś była zazdrosna, Smith? — Uniósł brew i patrzył na nią, uśmiechnął się szelmowsko.
Spłonęła rumieńcem, sama nie wiedziała, czy w ogóle miała prawo być zazdrosna. Nie rozmawiali na temat tego, co ich łączyło, kiedy znajdowali się sami. Nigdy nie określili na głos stanu, w jakim byli.
— Hmm... — Ponownie burknęła, uparcie się na niego nie patrząc.
Mogła mimo to wyczuć jego irytację. Nie cierpiał, kiedy burczała, zamiast się odzywać.
— Spójrz na mnie.
Zrobiła to, co ją poprosił, a on ją pocałował. Tak namiętnie i zachłannie, że aż zaparło jej dech w piersiach.
— Tylko ty możesz mnie tak całować — wymruczał w jej usta, patrząc w jej zielone, błyszczące oczy. — A kiedy w końcu oderwę się od mojej rodziny, będę cię tak całował w pieprzonym centrum miasta, obiecuję. Każdy zobaczy, że jesteś moja.
***
Kilka tygodni później leżała na łóżku Greena i patrzyła w sufit zamyślona. Po chwili poczuła uginający się obok niej materac, gdy położył się obok. Zerknęła na niego, przekręcając głowę. Na jego ustach igrał delikatny uśmiech, który mogła widzieć tylko w tych rzadkich chwilach na osobności. Przesunął dłonią po jej policzku.
— O czym myślisz?
— O tobie. — Przyznała i spuściła spojrzenie. — No i o tym, co będzie potem. Za miesiąc koniec roku szkolnego.
Westchnął, domyślał się, o co jej chodziło. Obawiała się przyszłości. Zależało jej na nim, a z tego, co wiedziała z plotek, miał wyjechać do Wielkiej Brytanii na studia do Cambridge. Ona nie mogłaby sobie pozwolić na wyjazd do Europy, z jej matką było coraz gorzej. Zostało jej niewiele życia, wiedziała o tym. Po jej policzku spłynęła mała łza, którą Lucas od razu starł i uniósł jej głowę w swoją stronę.
— Co się dzieje, maleńka? — spytał cicho i spojrzał na nią z takim ciepłem w orzechowych oczach, że po prostu zmiękła i się rozkleiła.
— Chodzi o to, że... No bo ja... Kocham cię i nie chcę cię stracić.
Wyrzuciła w końcu z siebie. Jej usta drżały, kiedy próbowała nie płakać. Lucas przytulił ją do siebie mocno, wtulając twarz w jej jasne włosy i wdychał jej słodki zapach.
— Ja ciebie też kocham, Louise . Praktycznie od zawsze mi się podobałaś, ale jako dzieciak nie umiałem tego należycie okazywać i mnie nie cierpiałaś — mówił i głaskał jej plecy. — Jednak dopiero niedawno odważyłem się z tobą spotykać, zrozumiałem, że pieprzenie mojej rodziny o tym, że pieniądze i pochodzenie są najważniejsze, jest zwyczajnie chore. — Przewrócił oczami sfrustrowany — I nie mam zamiaru cię opuścić, nie wyjadę do Anglii. Zostaję w Nowym Jorku.
— Twoi rodzice się wściekną. — Odetchnęła i mimowolnie się uśmiechnęła.
Kochał ją. Kto by pomyślał, że tak się stanie? Odwieczni wrogowie i miłość.
— Nie obchodzi mnie to. Mogą mnie wydziedziczyć. I pewnie to zrobią. Mam coś ważniejszego niż majątek, ciebie.
Zaśmiała się cicho i usiadła, przewróciła oczami.
Wiedziała, że to było dla niego trudne, przygotować się na porzucenie życia, do którego był przyzwyczajony. Doceniała to.
— Ale stałeś się romantyczny, Green. — Zażartowała i patrzyła na niego z radością wypisaną na twarzy.
— Nie drażnij mnie, Smith. — Zmrużył żartobliwie oczy i przyciągnął ją do siebie, miała powiedzieć „Bo co mi zrobisz?" ale uciszył ją pocałunkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro