Rozdział 6
Moja zmiana skończyła się dokładnie o godzinie 17, tak jak codziennie kiedy przychodzę na samo otwarcie sklepu. Taka mała rutyna, do której przywiązałem się pracując tutaj od kilku miesięcy.
Zebrałem wszystkie swoje rzeczy, które miałem zabrać do domu, przebrałem się z mundurku w swoje luźniejsze ciuchy i schowałem wszystko do torby razem z drożdżówką z dżemem i budyniem, którą miałem zamiar pochłonąć w trakcie drogi do domu.
Dżemowa część drożdżówki = miłość. Nikt nie przekona mnie inaczej.
O 17:30 wyszedłem ze sklepu. Moją zmianę przejęła od tej pory kobieta, której imieniem nigdy się wystarczająco nie przejąłem. Z wzajemnością. Najważniejsze, że nie robiła wielkich problemów.
Już miałem zamiar podejść pod Biedronkę i porozmawiać z Nickiem, wyjaśnić mu to wszystko, rzucić kawę na ławę, bo chciałem naprawdę chciałem go ostrzec, powiedzieć o wszystkim, ale...
Było już za późno.
Znowu.
Za późno.
Spóźniłem się.
Znowu.
Nick śmiał się radośnie, stojąc przed wysokim blondynem. W ramionach trzymał ten sam bukiet kwiatów, który otrzymał wcześniej tego samego dnia, patrzył się na mężczyznę niczym na ósmy cud świata. Uśmiechał się szeroko, pokazywał swoje zęby z krzywymi kłami, kiwał głową i rozmawiał z Kendallem.
Cały świat kręcił się wokół nich. Tak jakby liczyli się oni. Tylko oni. Nikt oprócz nich. Bo liczyli się tylko oni. Kto więcej miałby się liczyć?
Rudowłosy złapał Kendalla pod ramię i dał się prowadzić gdzieś w inną zupełnie stronę niż zawsze szedł po pracy. Nie szedł do domu. Kierowali się gdzieś w stronę sklepów, centrów handlowych, tam gdzie zabiera się ludzi na spotkania towarzyskie. Bo szli się poznać, zakochać w sobie. Szli przeżyć swój romans.
Torba opadła z mojego ramienia i uderzyła bezwładnie o ziemię, a mój wzrok pozostał skupiony na radośnie rozmawiającej parce, która wymieniała się uśmiechami. Nick wydawał się być tak szczęśliwy w tej chwili. Tak rozpromieniony, spełniony. Bo ktoś go zauważył, ktoś go widział w tłumie, ktoś dał mu kwiaty, pokazał, że chce być u jego boku.
Cieszy się, aż tak bardzo, bo to Kendall sprawia mu radość czy przez sam fakt, że został gdzieś zaproszony?
- Co ty najlepszego robisz, Nick? - zapytałem pustej przestrzeni przed sobą, kiedy obaj mężczyźni zniknęli za rogiem. Ostatnie co widziałem to pukiel rudych włosów roztrzepanych na wietrze, który zniknął za budynkiem.
Żałosne.
Jestem żałosny.
Wziąłem głębszy wdech i wypuściłem go ze świstem, łapiąc za swoją torbę i przekładając ją przez ramię. Nie ważne. Czemu się tym przejmuje? Nie mam czym się przejmować. Nick to tylko rywal ze sklepu na przeciwko, dlaczego miałbym się martwić że wyszedł z gościem który może go wykorzystać?
A niech korzystają oboje! Niech się bawią, niech się upiją nocą i znajdą w sobie nawzajem szczęście. Co mnie to może obchodzić? Co może mnie obchodzić jakiś biedrownik i lidlowca? (Boże, zaczynam już korzystać ze słownictwa Nicka)
Oboje to tylko rywale dla mojego sklepu w którym pracuje. Nikt więcej. Nie liczą się dla mnie. Kendall się dla mnie nie liczy.
Nicolas się dla mnie nie liczy...
Nie liczy.
Nie ma powodu, nawet jednego, aby się dla mnie liczył.
Kłamstwo.
Otworzyłem drzwi do swojego mieszkania. Moja dłoń zacisnęła się na klamce, kiedy drzwi stały przede mną otwarte na oścież.
Stałem w drzwiach do pustego mieszkania jakie wynajmowałem. Mała kuchnia połączona z salonikiem, mała łazienka. Tyle ile potrzeba, aby po prostu przeżyć. Czego więcej się spodziewać, bo czterech miesiącach pracy w Żabce? Po wyprowadzce w tak krótkim okresie czasu?
Od kiedy wyprowadziłem się od Kendalla, starałem się stanąć o własnych siłach. Znalazłem kawalerkę, gdzie może było ciasno, ale nie miałem na co narzekać. Jest idealnie dla jednej osoby.
Spałem na rozkładanej kanapie w saloniku, w kuchni mieściła się lodówka, jeden palnik, jeden blat i zlew, a w łazience stał prysznic i umywalka. Toaleta była jedna na całe piętro, więc tyle dobrego że przynajmniej prysznic miałem własny. Czynsz nie był jakiś zjawiskowo wysoki czy niski, więc nie było to moim największym problemem.
O nie, teraz moim największym problemem jest Nicolas Coccinele.
Wszedłem do ciasnego mieszkania i rzuciłem torbą o drzwi do zamkniętej łazienki. Torba opadła przez grawitację na ziemię, uderzając srebrna klamrą ze stukiem o drzwi.
- Cholerni mężczyźni - syknąłem pod nosem, przeczesując włosy i zamknąłem za sobą drzwi do mieszkania - Co w was jest takiego, aby szaleć na waszym punkcie? Zawsze znajdujecie lepszy model, zawsze znajdziecie szczęście które nie jest mną, zawsze... - gadałem sam do siebie, kierując się do saloniku i opadając bezsilnie na kanapę. Materiał siedziska mnie pochłaniał w swojej miękkości - Dlaczego to zawsze są mężczyźni? Dlaczego nie mogę zakochać się w jakiejś miłej kobiecie, która mnie zechce? Która mnie naprawdę pokocha? Jaki jest mój problem?
Warczałem sam na siebie, popadając w otchłań do niczego nie prowadzącej rozpaczy. Policzki mnie piekły, czułem jak stają się lepkie od łez, ledwo widziałem, wszystko się rozmazywało, więc po prostu zamknąłem oczy. Na co miałbym w takiej chwili patrzeć? Już lepiej wgapiać się w ciemność powiek i wmówić sobie, że wcale nie jestem sam, że Nick nie jest dla mnie ważny.
- Mama miała rację - wyszeptałem sam do siebie - Powinienem znaleźć sobie żonę, ustatkować się, a błądzę tylko sercem wśród mężczyzn których nie mogę mieć. Który to już raz?
- Żabkowniku, nie masz nic do gadania - powiedział ktoś, a jednocześnie nie powiedział nikt, bo nigdy niczego nie usłyszałem. To trochę tak jakbym słyszał JEGO głos w swojej głowie - Zazdrosny jesteś?
- Nie mam ochoty cię słuchać skoro siedzisz teraz na randce z właścicielem Lidla, Nick - syknąłem przez zęby, otwierając oczy i rozglądając się po pustym mieszkaniu. Mój własny umysł płatał mi figle. Albo oszalałem. Przecież to oczywiste, że Nicka tu nie było. Jest na "randce".
- Uznajmy najgorszy scenariusz - zaczął mówić głos w głowie podobny do głosu Nicka. Dosłownie powtarzał słowa, które od niego usłyszałem nie tak dawno temu - Co "Kendall" może więcej zrobić niż mi simpować?
- Rozkochać cię w sobie, to może zrobić! - krzyknąłem w przestrzeń, jednak głos Nicolasa nie cichnął. Byłem roztrzęsiony, w złości. Dlaczego on tego nie pojmował?
- Naprawdę myślisz, że to się mu uda? - zapytał niski głos rudzielca, tak jakby potrafił cytować tylko swoje własne słowa w różnej kolejności, z różna tonacją. Niesamowity jest ludzki mózg. Tak potrafi wkręcić w fikcję, tylko kiedy tego potrzebujemy. Ale dlaczego potrzebowałem porozmawiać z Nickiem? Przecież chciałem go tylko ostrzec, nic więcej.
- Już mu się udaje, bo jesteś z nim na randce Nick! Jesteś zdesperowaną kupą gówna, która tak bardzo potrzebowała miłości że dała się mu owinąć wokół palca przez bukiet głupich kwiatów! - schowałem twarz w swoich dłoniach, nie wierząc że gadam z własnym wytworem wyobraźni.
- Czy to konieczne? - zapytał mężczyzna i nie musiał nawet wyjaśniać o co mu chodziło. Sam wiedziałem. Sam w końcu tworzyłem jego dialogi.
- Tak, najwyraźniej tak. Pewnie brakuje tylko pół kroku, abyś się zakochał w tym potworze. Sam wiesz jak na niego patrzyłeś, bo przyniósł ci kwiatki. KWIATY! Zwykłe kwiaty, nawet nie róże! - uniosłem dłonie nad głowę w desperacji wyjaśnienia swojego punktu widzenia własnej wyobraźni - Nick, on na ciebie nie zasługuje. Powinieneś znaleźć kogoś kto zrozumie ciebie i twoje żarty. Kto będzie się śmiał z tego co mówisz i nie da ci się poczuć jak ktoś kogo zawsze się odrzuca. Kogoś kto... Kogoś kto pokaże ci ile jesteś wart, ale tak naprawdę ile jesteś wart.
- Kogoś jak ty? - zapytał Nick, przez chwilę nie brzmiąc jak on nawet będąc w mojej głowie.
- Nie. Nie kogoś jak ja. Ja cię odrzucam, bo mnie nie jesteś w stanie pokochać, mnie się nie da kochać. Ale też nie powinieneś znaleźć kogoś takiego jak Kendall, chyba rozumiesz? - zapytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź. Nie będzie ona odpowiedzią na moje pytanie, nie będzie nawet znaczącą odpowiedzią, bo sam ją tworzę dla samego siebie. Żałosne.
- Jaki jest Twój problem? - prychnął Nick, widocznie sfrustrowany - Aż tak się stoczyłeś, aby mówić o sobie takie kłamstwa? Powiedz o co naprawdę chodzi.
- Nick - szepnąłem, opadając dłońmi na kolana i zacząłem jeździć kciukiem po liniach życia - To nie jest takie proste. Musisz zrozumieć. Po prostu nie możemy być razem, nie mogę trzymać cię na niewidzialnej smyczy, abyś nie chodził na randki, nie mogę cię zmusić do tego, abyś mnie polubił czy wyszedł ze mną na kawę. To tak nie działa - wyjaśniłem, swojej wyobraźni - Nie ważne jak bardzo byś się zbliżył do mojego serca, nie ważne jak bardzo bym nienawidził tego uczucia, nie ważne jak bardzo byłbym zazdrosny, nie ważne jak bardzo bym się troszczył. Po prostu nie mogę.
- Bo?
- Bo? Ma być jeszcze jakieś "bo"? Nie ma żadnego "bo". Tak jest i koniec. Muszę się pozbyć ciebie ze swojego życia i to przejdzie - nacisnąłem mocniej na linię miłości na swojej dłoni. Czytając swoje własne przepowiednie z dłoni, wierzyłem jak głupi w szczęśliwe zakończenie, że znajdę prawdziwą wielką miłość.
Ale co jeśli ta prawdziwa, wielka miłość to Nick, który zakocha się w Kendallu?
- Nie chcesz tego - powiedział Nick i mógłbym przysiąc, że czuje jego wzrok na sobie. Poczułem jak moje oczy na nowo zapełniają się łzami, jednak szybko je odgoniłem szybko mrugając powiekami.
- Nie chcę - przyznałem wyobraźni - Ale co z tego? Masz Kendalla i oby się wam kurwa mać powodziło, bo zastrzelę was obu - zacisnąłem mocniej zęby, przyglądając się ranom na swoich dłoniach, które dzisiaj zrobiłem paznokciami w nieświadomej furii - Masz... Masz szczęście, radość, która daje ci ktoś inny niż ja i to się liczy.
- Mówiłeś, że Kendall jest zły.
- Że się o ciebie martwię idioto, a nie że Kendall jest zły - spojrzałem na wolne miejsce na kanapie, gdzie nikogo nie było. Łatwiej jednak było mi sobie wyobrazić że tutaj właśnie Nick by siedział, gdyby miał ze mną naprawdę rozmawiać.
- Kendall, Kendall weź mi zwal - mruknął pod nosem Nick, sprawiając że uśmiechnąłem się i cicho zaśmiałem. Nie trudno było sobie wyobrazić, że byłby tutaj i w tej chwili dołączałby śmiechem w ten tak dziwnie atrakcyjny sposób. Zawsze śmieje się podobnie do odpalanego silnika starego samochodu, a najlepszy efekt jest wtedy kiedy w płucach ma dym papierosa. Wtedy wygląda zupełnie jak odpalany samochód.
Nick potrafi się śmiać długo i w nawet najgorszych momentach odnajdzie rzecz z której może się śmiać. Tak często się śmieje i za każdym razem może się wydawać, że bawi się najlepiej ze wszystkich. Wtedy też często nasze spojrzenia się spotykają, a cały świat... Nie ważne.
- Jesteś dziwny - parsknąłem cicho, czując się... Trochę lepiej. Nawet jeśli było to pocieszenie od własnego wytworu wyobraźni i nie powinno mnie to tak ucieszyć, to naprawdę poczułem się lepiej - Nick, bo ja...
- Słyszysz to? - zapytał wytwór wyobraźni - Powiesz mi kiedy indziej - zakończył, a jego głos zupełnie zniknął z mojej głowy pozostawiając po sobie cichą muzykę, której nie znałem. Uspokajała mnie, ale nie byłem w stanie zrozumieć skąd się wzięła, ani dlaczego jej nie pamiętam, nawet jej nie kojarzę.
- Kiedy indziej - powtórzyłem, patrząc z powrotem na swoje dłonie z gojącymi się ranami - Kiedy indziej...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro