Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Następne dwa tygodnie wyglądały bardzo podobnie. Wymieniałem się z pracownikiem żabki upokarzającymi pociskami, które trudno było brać na poważnie. Spotykaliśmy się na przerwie i widzieliśmy w trakcie powrotów do domu.

Czasami... Dobra, często rzucaliśmy w siebie przez ulicę czymkolwiek co znaleźliśmy pod ręką. Nasze rozmowy można byłoby nagrywać, aby puszczać w serialach komediowych i żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Dobrze się bawiliśmy, cały czas bawimy. Śmiejemy się z najgorszych rzeczy, Ryan się śmieje czasami ze mną, czasami kontynuuje żart, a czasem po prostu każe mi się pierdolić.

Przez te dwa tygodnie widziałem żabkowicza częściej niż widziałem własnych przyjaciół.

Ryan za to... Cóż, trudno jest mi o nim cokolwiek powiedzieć. Niektóre zaczepki bierze na serio, przez co w jego granatowych oczach łatwo zauważyć budujący się gniew i furię, jego usta wtedy zaczynają wypluwać przekleństwa, a jedyny sposób aby zatrzymać to szaleństwo, jest czekanie aż sam się uspokoi.

Czasami jednak był bardziej wyluzowany, puszczał mi delikatne uśmiechy, których się wstydził czy śmiał się w ten obrzydliwie uzależniający sposób, który trudno było opisać. Jego śmiech można było porównać do chrumkania świni, jeśli był szczery. Jeśli było to jedynie parsknięcie, brzmiał bardziej jak kaczor Donald, a jeszcze inaczej brzmiał jego nadzwyczaj rzadki chichot.

Jeśli zdobyłem się na jakąś odpowiedź, która wywołała u Ryana chichot (co zdarzyło się tylko jeden raz), można byłoby go porównać do tego jak z wielką delikatnością gwiazdy spadają z nieba i pozostawiają po sobie brokatowy szlak. Słabe porównanie, zdaję sobie sprawę, ale naprawdę tak jest. Kiedy słyszałem chichot Ryana, byłem przekonany że słyszę najpiękniejszy obraz, którego nigdy nie słyszałem.

Jeśli spadająca gwiazda umiałaby się śmiać, go robiłaby to w sposób Ryana.

Zdarzyło się to tylko jeden raz i do dzisiaj wydaje mi się, że był to jedynie sen.

Ale z drugiej strony, śnić o nim? Już prędzej sobie w dłoń nóż wbiję.

- Coccinele - dobiegło mnie moje nazwisko, wymówione przez osobę stojącą na przeciwko.

- Frosch - odpowiedziałem mężczyźnie, w duchu śmiejąc się z jakże niesamowitego przypadku jakim są nasze nazwiska. Mieć nazwisko dosłownie mówiące nazwę sklepu w jakim się pracuje? Przypadek? Nie sądzę.

- Zająłeś mi miejsce - syknął czarnowłosy, gromiąc mnie granatowymi oczami. Nie miał dzisiaj humoru, więc pewnie cokolwiek bym nie powiedział, może się to zakończyć wiązanką przekleństw.

- Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek było twoje - odpowiedziałem, unosząc brew. Ryan pod nosem zaczął mamrotać przekleństwa, jednak trudno było mi zrozumieć jakie dokładnie.

- Nie mam ochoty na te twoje głupie gry - przyznał, jednak po tonacji jego głosu wyczułem coś... Innego niż zwykle. To nie była zwykła wściekłość, którą łatwo było odbutelkować. To było coś bardziej jak... Smutek. Smutek z furią. Smuria. Fumek? Coś w tym stylu.

- Ty masz kiedykolwiek na cokolwiek humor? - zapytałem, zdając sobie sprawę jak bardzo piszę się na śmierć.

- Coccinele.

- Frosch.

- Zamknij pysk i się po prostu przesuń - warknął na mnie chłopak, świdrując mnie wzrokiem na wskroś.

- Okres masz czy co? - zadałem retoryczne pytanie, przesuwając się na krawężniku, aby chłopak miał miejsce na swoje zdenerwowane (smuriowane) cztery litery.

- Zły dzień.

- Pracując w żabce? Nie dziwię się, że był zły, w końcu to wasz slogan, nie? "Grillujemy twój humor" - starałem się rozluźnić atmosferę, jednak Ryan nic na to nie odpowiedział. Opadł obok mnie bez słowa, przytulając do siebie kolana - O co chodzi?

- Co cię to obchodzi?

- Zwracając uwagę na to, że siedzisz pięć centymetrów ode mnie w trakcie mojej przerwy? - zapytałem sarkastycznie, zapełniając płuca dymem - Mamy jakieś piętnaście minut, równie dobrze możesz je spędzić na powiedzeniu o co ci chodzi,  zamiast siedzieć w głuchej ciszy - Ryan przez chwilę siedział w ciszy. Przejeżdżał kciukiem po swojej dłoni, błądząc po liniach życia, aż w końcu zaczął mówić.

- Obok nas budują Lidla - przejechał trochę mocniej kciukiem po swojej dłoni, a ja zacząłem się głęboko zastanawiać co jest złego w Lidlu oprócz zajebistych dżemów, które wycofują kiedy zdążysz je pokochać - I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że znam tam szefa.

- Coś z nim nie tak? - zapytałem, spoglądając kątem oka na czarnowłosego. Chłopak wydawał się być rozdrażniony.

- Byłem... Można powiedzieć, że wciąż jestem z nim w dość, bo nigdy tego oficjalnie nie zerwałem... Jesteśmy w dość skomplikowanej relacji - przyznał ciszej, a jego wzrok podniósł się i skupił na czymś w oddali - Pracowałem kiedyś dla niego.

- Zdradziłeś Żabkę? Niewiarygodne - Ryan zgromił mnie znużonym wzrokiem - Dobrze, dobrze. Przecież żartuję. Pracowałeś dla niego w sensie, że się puszczałeś czy pracowałeś że byłeś zamiast żabkownikiem to lidlownikiem? - chłopak cicho parsknął śmiechem w odpowiedzi.

- Lidlownik - spuścił wzrok na kostkę brukową - To z ciebie robi biedrownika? - zapytał, a w jego oczy wkradały się promienie radości - Masz pomysły - dodał ciszej - Ale nie, nie pracowałem dla niego w tych sensach. Udawałem jego chłopaka, czasem narzeczonego - wyjaśnił po krótce, a kąciki jego ust znowu opadły.

- Na cholerę? - zapytałem, dokańczając papierosa. Ryan odsunął się trochę ode mnie, jakby w obawie przed czymś. Albo przez niezręczność sytuacji. Jeden pies.

- Dobrze płacił, jest przystojny, a czasem przez to że miał kogoś u boku podnosiło to jego szanse na większą sprzedaż albo podjęcie kontraktu - pracownik żabki przysunął do ust swój kciuk i zaczął gryźć jego czubek - Potem zapytał czy chciałbym z nim być, ale już tak na poważnie skoro tak dobrze nam idzie udawanie.

- Zgodziłeś się?

- Pogrzało cię? Rozumiem, że pracujesz w sklepie dla idiotów, ale chyba zostało ci cokolwiek w tym mózgu, aby się domyślić że odmówiłem - syknął na mnie Ryan, a ja odetchnąłem cicho z ulgą. Całe szczęście, wrócił do żywych i rozmawia ze mną jak... Może nie jak człowiek, ale tak jak Ryan Frosch to tylko potrafi.

- Więc odmówiłeś i co dalej?

- Trudno powiedzieć - wzruszył ramionami, błądząc wzrokiem gdzieś po swoich butach - Czasami dalej znajduje pod drzwiami kwiaty, więc chyba się nie poddał. Boję się, że to będzie miało znaczenie w związku z tutejszą pracą i coś się... Zmieni. Na to co wcześniej. Boję się, że... Wiesz.

- Dobra, uznajmy najgorszy scenariusz - zacząłem mówić, obracając się przodem do czarnowłosego, zakładając nogi na kokardkę - Dalej cię kocha, miłość ponad życie, przychodzi codziennie na twoją zmianę, przysyła ci kwiaty i takie tam pierdoły - obruszyłem dłonią wokoło, aby pokazać owe "pierdoły" - Co najgorszego może zrobić? Wywalić cię z roboty? Za co? Zabić? Po co? Oprócz simpowania, wątpię aby coś złego ci zrobił.

- Nie znasz Kendalla.

- Kendall - spojrzałem na niego, starając się utrzymać poważną minę - Gość ma na imię Kendall.

- Tak, co w tym dziwnego? - zapytał, w końcu unosząc wzrok na mnie. W jego granatowych, ciemnych oczach widniało pytanie, jego źrenice były rozszerzone, a lewa brew uniesiona ku górze.

- Kendall to najbardziej żeńskie imię jakie mógłbym sobie wyobrazić - parsknąłem głupkowatym śmiechem, zakrywając dłonią usta - Kendall! Kendall, weź mi zwal - wybuchłem jeszcze mocniejszym śmiechem, łapiąc się za kolana, aby utrzymać równowagę. Ryan patrzył się na mnie jak na ostatniego kretyna, jednak po dłuższej chwili sam dołączył do cichego śmiechu.

- Przestań, to poważne! - szturchnął mnie mężczyzna, jednak jemu samemu było trudno dłużej utrzymać poważną minę.

- Okej, okej, jestem poważny - wziąłem głęboki wdech i wypuściłem go ze świstem. Ryan patrzył się na mnie oczekując kolejnego wybuchu. Patrzył na mnie z taką powagą, że znowu parsknąłem śmiechem - Nie pomagasz!

- Nie miałem zamiaru! - odpowiedział Ryan, wydając z siebie odgłosy cichego chrumkania w trakcie śmiechu.

- Dobra, dobra, ale naprawdę chcę być poważny, muszę to przyswoić - powiedziałem w końcu, nabierając jeszcze głębszy wdech i wypuściłem go mówiąc - Jestem spokojnym, pierdolonym kwiatem lotosu na jebanej, czystej, stałej tafli jeziora. Zen. Amen.

- Zen Nick sensei.

- Zen ci również Ryan - uśmiechnąłem się dumnie do mężczyzny, który wywrócił oczami. W końcu zebrałem siły na to, aby powiedzieć o czym myślę  - Więc nazywa się Kendall, jest simpem i nie wiesz co zrobić, bo może dalej być tobą zainteresowany.

- Dokładnie.

- Podziwiam gościa, że jest kimś takim jak ty zainteresowany na poważnie, ale dobra, uznajmy że jest normalny - w odpowiedzi na to otrzymałem kolejne szturchnięcie w ramię, tym razem trochę mocniejsze - Ma w chuj kasy, dosłownie jest szefem w Lidlu. Dlaczego nie dasz mu szansy?

- Nie interesuje mnie w ten sposób. To był tylko biznes - zaprzeczył szybko żabkowicz, a jego granatowe oczy znowu opadły na bruk chodnika - I to... To trochę bardziej skomplikowane niż myślisz.

- To bądź może dla niego nie do zniesienia? Normalnie świetnie ci to wychodzi, ale skoro jemu się to podoba to bądź... swoją odwrotnością? - zaproponowałem, opierając policzek o dłoń.

- Moją odwrotnością? - zapytał Ryan, starając się zrozumieć mój punkt widzenia - To... Nie jest tak głupie.

- Patrz, raz na milion lat mam jakiś dobry pomysł.

- Tak, tak, zamknij się - burknął żabkowicz, kiwając głową - Jeśli będzie mną dalej zainteresowany to mogę udawać, że się zmieniłem tak, aby na pewno się mną dalej nie interesował. Nick! Jesteś genialny! - chłopak od razu się rozpromienił i wyprostował.

- Codziennie do usług za niskie ceny - odparłem, odsalotowując z dumą od własnego genialnego tekstu. Ryan prychnął cicho pod nosem, skrywając przez to cichy, ledwo słyszalny chichot. Puścił mi szeroki uśmiech, a potem zrobił coś czego się nie spodziewałem.

Oczywiście, każdy kto kiedykolwiek czytał fanfika spodziewałby się że w tej chwili mnie pocałuje, a może przytuli. Nie, nic z tych rzeczy. To nie w stylu Ryana. Maniacy romantyzmu.

- Zaczynasz gadać jak prawdziwy pracownik biedronki - powiedział mężczyzna, uderzając mnie łokciem pomiędzy żebra - Nie zmieniaj się Nick. Jesteś idealny taki jaki jesteś.

- Oh, o wow, czy to był autentyczny komplement od Pana "jestem niski, ale nerwowy i nie umiem w komplementy, dopóki kogoś nie obrażają"? - uniosłem kącik ust, przyglądając się z uwagą mężczyźnie siedzącemu obok mnie. Na jego zmarszczony w uśmiechu nos pełen ledwo widocznych piegów, popękane, fioletowe od zimna usta które z trudnością starały się utrzymać coś co miało ukryć włażący uśmiech, policzki zarumienione od zimna jesieni, na jego ciemne włosy, które czasami związywał w mały kucyk, jeśli naprawdę bardzo mu przeszkadzały i na oczy. Na te granatowe, ciemne oczy, których jednym spojrzeniem mógłby zabić, skrzywdzić, patrzeć na krzywdę i rozkochać kogoś w sobie, mając do dyspozycji tylko jednego spojrzenia. Chłopak jest naprawdę niezwykły pod względem twarzy.

- Nie przyzwyczajaj się lepiej - pogroził mi palcem i wstał z miejsca - Jednorazowa akcja szczerości.

- Się wie kapitanie - zasalutowałem jeszcze raz, na co "kapitan" wywrócił oczami - Leć, bo zaraz bułki wam skamienieją. A nie chwila, już to zrobiły.

- Weź, bo otworzę Ci pod nosem waszego kurczaka - odpowiedział dumnie Ryan, pozdrawiając mnie środkowym palcem i odchodząc w stronę swojej pracy.

Ah.

Trzeba wracać do obowiązków, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro