Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Następny raz kiedy zobaczyłem Ryana było to już na koniec mojej zmiany. Wychodziłem tylnym wyjściem, poprawiając zapinaną na zamek czarną bluzę na sobie i przeczesując swoje rude kosmyki nierozczesanych włosów. Zmiana na 6 rano sprawia, że trzeba podjąć z rana kilka decyzji. Jedną z nich jest między innymi nie czesanie włosów i odpuszczenie śniadania.

Kiedy wychodziłem z pracy, Ryan również opuszczał swoje miejsce zarobku. Przeglądał coś na telefonie. Przez ramię miał przełożoną wielką, brązową torbę z kilkoma naszywkami i przypinkami, ubrany był w dość ciepłe kolory, poza tym miał chyba ze trzy warstwy grubych ubrań na sobie. Jakim cudem on się nie poci? Ja wiem, że zaczyna się jesień i w ogóle, ale bez przesady.

Uznajmy, że to pozostanie dla mnie cichą tajemnicą.

Ryan wpatrywał się w jasny ekran telefonu, szybko naciskając coś na nim kciukiem, prawdopodobnie do kogoś pisząc. Jego brwi były ściągnięte w zamyśleniu, a jego usta wygięte w nieprzyjemnym grymasie. Może rozmawiał z kimś kogo nie lubi? Albo ktoś go denerwował? Nie zdziwiłbym się, gość wygląda na kogoś kto szybko się denerwuje.

- Zdaję sobie sprawę, że jestem atrakcyjny, ale to nie powód aby się tak na mnie gapić przez ulicę, Nick - powiedział chłopak, kierując wzrok w moją stronę, przy okazji gasząc telefon.

- Chyba byś chciał być atrakcyjny - odparsknąłem w jego stronę -  Nie mogę uwierzyć, że ktoś tak paskudny jeszcze istnieje.

- To miłe, że sam siebie jesteś w stanie obrażać. Zupełnie ułatwiasz mi robotę - odpowiedział dumnie Ryan, chowając telefon do tylnej kieszeni spodni.

- Odważnie z twojej strony uznawać, że mówiłem o sobie.

- A mówiłeś o swojej matce? Miałoby to też sens.

- Aż tak się stoczyłeś, aby rzucać "pociski o twojej starej"? - zapytałem, czując w jak żałosnej pozycji znalazł się żabkownik w tej chwili. Jest tyle różnych pocisków, a on wybrał ten którego nie da się brać na poważnie, a tym bardziej bez wyśmiania. Żałosne. Cudowne, ale też żałosne.

- To ciekawe - powiedział, najwyraźniej ignorując moje pytanie - Mieć tak niskie mniemanie o swojej rodzinie, o sobie. Nic dziwnego, że trafiłeś na taką prac- EJ - krzyknął mężczyzna, który oberwał w ramię kamykiem, który w niego rzuciłem. Przynajmniej przez to skończył swój do niczego nie prowadzący wywód o niczym.

- Słyszysz to?

- Uderzyłeś mnie!

- Csii, słuchaj - poleciłem chłopakowi, przykładając palec do ust i rozglądając się wokoło. Ryan przymknął się i zaczął rozglądać. Otoczyła nas nareszcie cisza.

- Ale czego?

- Ciszy, kiedy w końcu zamykasz pizdę. Miód dla moich uszu - dodałem, ruszając w stronę swojego wynajmowanego mieszkania. Ryan spojrzał na mnie zdezorientowany, jednak to uczucie szybko w nim zgasło. Tak przynajmniej mi się wydawało.

- Jakbyś to ty więcej nie nawijał - parsknął Ryan, idąc w tę samą stronę co ja, jedynie po drugiej stronie ulicy.

- Wybacz co? Nie słyszałem cię, za niska półka na mój zasięg słuchu! - krzyknąłem do mężczyzny, który zaczął szukać czegoś po swojej olbrzymiej torbie z naszywkami, aż w końcu wyjął z niej kajzerkę w siateczce. Zamachnął się i rzucił nią w moją stronę. Kajzerka trafiłaby mnie w głowę, gdybym jej na całe szczęście nie wyminął.

Mógłbym przysiąc, że słyszałem jak bułka łamie chodnik po którym szedłem. Huh. Na granicy życia i śmierci. W tym wypadku na granicy życia i bułki z Żabki.

- Chciałeś mnie zabić? - zapytałem, szukając wzrokiem kajzerki w siatce albo przynajmniej oznaki, że rozpierdoliła właśnie na pół całą planetę Ziemię przez swój ciężar, jednak nie znalazłem ani tego, ani tego. Szkoda. A już miałem nadzieję.

- Tylko o tym marzę, uwierz mi - syknął przez zęby - Szkoda tylko, że jest to nielegalne. Tak to już byś nie żył.

- Oh, z pewnością, zostałbym zabity przez twoje maleńkie dłonie, które pewnie nawet noża utrzymać nie potrafią.

- ....Patrzyłeś się mi na dłonie? - zapytał, stając w miejscu. Na jego twarzy malował się szok i obrzydzenie w jednym. Ryan przyciągnął swoje dłonie do klatki piersiowej, ukrywając je przede mną z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy - Stary, to chore.

- Powiedział pracownik Żabki - zmieniłem szybko temat, chowając dłonie do kieszeni, aby znaleźć zaczęte dzisiaj opakowanie papierosów - Który rzucił we mnie śmiercionośną kajzerką, udowadniając, że nie powinienem kupować chleba w takim sklepie spożywczym jakie można równie dobrze uznać za piekło.

- Oh, już nie przesadzaj, w biedronce za to mięsa świeżego nie da się kupić.

- A więc byłeś w biedronce? To dopiero zdrajca własnej marki - parsknąłem pod nosem, wsadzając do ust papierosa, a następnie zapalając go.

- Dziwię się, że was jeszcze nie zamknęli.

- Uwierz, też się dziwię dlaczego obu sklepów nie zamknęli - parsknąłem, zaciągając się używką - Sen mi to z powiek zmywa.

- Widać, bo wyglądasz jak trup.

- Dziękuję, nikt mi nigdy takich miłych rzeczy jeszcze nie mówił! - powiedziałem, starając się udać wzruszenie i ocierając dłonią niewidzialna łzę z oka - Co następne? Pobijesz mnie workiem na śmieci? Oświadczysz się? A może inaczej mnie jeszcze zaskoczysz?

- Jesteś dziwny - prychnął czarnowłosy, kręcąc głową.

- Dzisiaj jesteś na fali komplementów, prawda najdroższy? Ah, jak moje serce przeżyje tę rozłąkę? Jak przeżyje bez twych magicznych słów ze złotych ust? - dramatyzowałem, przykładając dłonie do klatki piersiowej. Cały czas patrzyłem na drugą stronę ulicy, gdzie żabkownik starał się ukryć za dłonią wybuch nieokrzesanego śmiechu - Co mówiłeś? Chyba nie dosłyszałem, czy to był rechot żaby?

- Zamknij się lepiej - powiedział Ryan, odwracając ode mnie zupełnie twarz. Wywróciłem na to tylko oczami i skręciłem w lewo, kierując się na moje osiedle. Żabkowicz zatrzymał się na chwilę po czym skręcił w drugą stronę. Tego dnia więcej już go nie widziałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro