Rozdział 19
Doszliśmy nareszcie do mieszkania Astry i Travisa. Wszyscy zjedliśmy swoje lody, Travis po czasie skończył opowiadać o swoich psach, a temat zszedł na jakkolwiek doszło do związku pomiędzy Astrą i Travisem.
- Jestem prawie pewna, że to było wtedy jak poszliśmy do schroniska i spytałeś mnie czy chciałabym z tobą wyprowadzać psy - mówiła Astra, stukając palcem o swój obojczyk w zamyśleniu.
- To zdecydowanie było jak zabrałem cię na ten spacer w noc spadających gwiazd - upierał się przy swoim Travis, kręcąc głową. Wyjął z kieszeni klucze do ich domu, a za drzwiami słychać było drapanie pazurów trzech psów różnej wielkości - Zapytaj Nicka, on potwierdzi.
- Nie wiedziałem, że ze sobą chodzicie aż do ostatniego sylwestra, więc mnie w to nie mieszajcie - odpowiedziałem, zanim Astra zdążyłaby mnie zapytać o wyjaśnienie sprawy.
- Czyli nie wiecie od kiedy dokładnie jesteście razem? - zapytał Ryan, a Travis zastanowił się głębsza chwilę.
- Na pewno było to dwie wiosny temu - zaczął mówić, otrzymując od swojej dziewczyny delikatne uderzenie między żebra łokciem.
- Nasze dzieci piszczą, daj im się chociaż się przywitać - pogoniła mężczyznę białowłosa, przez co jak na zawołanie drzwi się otworzyły, a przez nie wybiegły trzy różne psy. Kenny, Craig i Charles od razu obskoczyli swoich właścicieli, a kiedy pozostawili na nich wystarczająco sierści, przybiegły do Ryana.
Jamnik zaczął wąchać nogawki żabkownika, corgi obskakiwał go z każdej strony, a buldog jako jedyny grzecznie czekał na pogłaskanie będąc w dość bliskiej odległości.
- Nie denerwuj się, ale - zaczął mówić Travis, starając się powstrzymać śmiech - Robią tak tylko, jeśli wyczuwają dzieci.
- Ciesz się, że jestem otoczony psami, bo już byś nie żył - pogroził Ryan, starając się wygłaskać każdego pieska po równo.
- Dam ci dychę, jeśli rzucisz w niego kajzerką śmierci - powiedziałem, przyglądając się wszystkim psom, które nie chciały odstąpić na krok Ryana.
- Dam dwie - zaproponowała Astra, zyskując od swojego chłopaka dramatycznie aktorskie spojrzenie złamanego serca.
- I ty Brutusie przeciwko mnie - powiedział aktorsko skrzywdzony Travis, wprowadzając naszą czwórkę i trzy psy do środka.
Corgi Kenny nie opuszczał Ryana na krok, latał przy nim radośnie machając ogonkiem, a Ryan co jakiś czas zatrzymywał się aby pogłaskać jego pocieszną mordkę. Ja osobiście wolę koty, więc nie przywiązywałem psom tak wielkiej uwagi.
Usiedliśmy na obszernej, skórzanej, białej kanapie. Ryan otoczony psami, głaskał każdego pieska z osobna. Sierść czepiała się jego czarnej bluzy i spodni, ale nie przeszkadzało mu to. Psiarz.
- Dobra, a zatem - zaczął mówić Travis, wyjmując spod kawowego stolika papier A3, który rozłożył na stoliku - Rozrysujmy to, aby było łatwiej się połapać w tym co planujemy.
- Już się boję - sapnęła Astra, patrząc jak jej chłopak otwiera czarny marker.
- To będzie Nick - narysował na kartce kółko z okularami - To będzie Ryan - drugie kółko, tym razem z serduszkami w oczach i grzywką na prawe oko.
- Dlaczego mam serca w oczach?
- To ty chciałeś ratować Nicka, bo tak mocno go kochasz - wyjaśnił Travis, rysując kolejne dwa kółka. Jedno miało kucyka, drugie miało okulary przeciwsłoneczne - To Astra i ja - wyjaśnił, wskazując na każde z kołek. Pod czterema kółkami narysował jeszcze jedno z przylizanymi do tyłu włosami, od którego odchodziły falowane linie - A to Kendall.
- Dlaczego Kendall śmierdzi na rysunku?
- Bo to śmierdzący drań - wyjaśnił z łatwością mężczyzna i narysował linię łączącą mnie i Kendalla, na środku której narysował krzyżyk - Musimy doprowadzić do tego, aby Kendall zupełnie zniknął z życia Nicka oraz Ryana.
Travis dorysował drugą linię od Kendalla do Ryana i przekreślił ją krzyżykiem. Szybko zaczął jednak tracić koncentrację na podanym temacie i zamiast kontynuować planowanie, zaczął rysować serduszka wokół mnie i Ryana oraz wokół siebie i Astry. Coś cicho nucił pod nosem, skupiając na tym całą swoją uwagę.
- Travis, kochanie - szepnęła do mężczyzny Astra, kładąc dłoń na jego ramieniu - Plan KNOW.
- Plan... - mruknął pod nosem Travis przestając rysować i chwilę głębiej się zastanawiając - Tak, plan! - odchrząknął głośno i pokręcił głową - Więc tak, musimy doprowadzić do konfrontacji trzech osobników, aby potem-
W wyjaśnianiu planu Travisa przerwał dzwonek telefonu Ryana. Głos Shawna Mendesa rozpłynął się po pokoju w piosence "There's nothing holding me back". Ryan zacisnął usta, wyjął z kieszeni telefon i przeprosił nas, odchodząc w stronę holu.
- Ryan jest ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o słuchanie Shawna Mendesa - przyznał Travis, podążając wzrokiem za czarnowłosym.
- Normalnie słucha innego zespołu - odpowiedziałem, zastanawiając się kto mógł o tej porze zadzwonić do Ryana.
- Tak, to moje mieszkanie - słyszałem powiedziane cicho z holu - Słucham? - przestał na dłuższą chwilę mówić, a w całym mieszkaniu zapadła grobowa cisza.
- Nie mów słucham, bo cię-
W dokończeniu zdania przeszkodziła Travisowi Astra, która uderzyła go najbliższą, miękką książką prosto w nos, aby się uciszył. Oboje pokazaliśmy blondynowi, aby był cicho. Travis złapał się za nos i pokiwał głową niezadowolony.
- To... O matko. Tak dobrze, zaraz tam będę. Dziękuję za ostrzeżenie - zakończył rozmowę Ryan i wrócił do salonu przerażony, tak jak gdyby zobaczył ducha.
- Co się stało? - zapytałem, wstając z miejsca i podchodząc do Ryana. Pod niskim chłopakiem załamały się na chwilę nogi i gdybym go nie złapał w tym momencie, na pewno spotkałby się z podłogą w szybkim tempie.
Travis i Astra znaleźli się szybko obok nas.
- Mój dom - wyszeptał Ryan, łapiąc za moją koszulkę kurczowo. Kostki na jego dłoniach zaczęły być białe, jego twarz straciła zupełnie jakiekolwiek kolory - Okradł go i spalił. To na pewno on, to musiał być on, nikt inny by tego nie zrobił, przecież dlaczego miałby się dom sam spalić, uważam ze wszystkim łatwopalnym, nie mógł się tak sam spalić, sam z siebie! - panikował Ryan, patrząc na mnie bezsilnie - Nie mógł się sam spalić, nie mógł!
- Oddychaj - wyszeptałem do Ryana, otulając dokładnie jego sylwetkę, która w strachu można byłoby wydawać że się kurczyła - Pójdziemy tam i sprawdzimy co się stało, dobrze? Jeśli naprawdę się spalił, to znajdziemy z tego wyjście - starałem się racjonalnie myśleć w tej sytuacji.
- Spalili mój dom! - krzyczał Ryan, chowając twarz w mojej koszulce. Moja dłoń znalazła się na głowie chłopaka, delikatnie głaszcząc go po włosach.
- Zawsze możesz zamieszkać u Nicka - zaproponował Travis, zaciskając usta, czując się pewnie bardzo niekomfortowo w tej sytuacji - Póki sprawa się nie wyjaśni.
- Wymyślimy coś - dodałem, przytulając mocniej mojego chłopaka, który starał się powoli relaksować w moich ramionach. Jego włosy drżały z jego całym ciałem - Oddychaj żabko - wyszeptałem do Ryana, który naprawdę zapominał momentami że trzeba oddychać, aby żyć.
- Mój dom... - wyszeptał Ryan zaciskając dłonie mocniej na mojej koszulce - Spalony zniszczony - mamrotał ledwo zrozumiale, cicho przeklinając pod nosem.
Ryan uspokoił się po jakichś dwudziestu minutach, pił wodę ze szklanki, trzymał mnie cały czas za dłoń i siedział cicho.
- Weźcie mój samochód - powiedział Travis, siedząc po drugiej stronie stołu - Szybciej dojedziecie na miejsce.
- Weź też koc dla Ryana - powiedziała Astra, patrząc zmartwiona na cichego chłopaka, który powoli sączył wodę - Jeśli naprawdę będziecie musieli razem zamieszkać to zadzwoń. Spróbujemy wam jakoś pomóc, dobrze? Możemy załatwić dodatkowe poduszki, może przywieźć jakieś jedzenie.
- Potem zastanowimy się co zrobić dalej - proponował dalej Travis, przyglądając się mi z uwagą - Jeśli naprawdę zrobił to Kendall...
- To zadzwonimy na policję i oni z nim porozmawiają. Najpierw musielibyśmy mieć jakiś dowód - powiedziałem, głaszcząc kciukiem dłoń Ryana - Ale i tak wpierw trzeba pojechać na miejsce i dowiedzieć się jak najwięcej można.
Czarnowłosy odstawił na stół pustą szklankę i wstał z miejsca. Nawet na chwilę nie puścił mojej dłoni, nie spojrzał też na nikogo kiedy wstawał.
- Chodźmy - mruknął bezemocjonalnie, błądząc wzrokiem gdzieś po ziemi - Chcę mieć to już za sobą.
Nikt nic więcej nie powiedział. Travis wziął kluczyki od swojego samochodu, Astra wzięła koc i butelkę wody, a ja trzymając blisko siebie Ryana, prowadziłem go do samochodu.
Usiedliśmy razem z tyłu samochodu, Travis usiadł za kierownicą, a Astra na siedzeniu pasażera. Podała mi koc, a ja rozłożyłem go na kolanach Ryana.
Żabkownik zapiął pasy i do końca podróży się nie odezwał. Patrzył cały czas przez okno, trzymał moją rękę, pochłaniały go myśli, ale nie byłem w stanie nic na to zaradzić.
Przyglądałem się mu, wyglądał jak zaczarowany książę. Jakby był pod wpływem jakiegoś zaklęcia, patrząc przez okno w tak pusty sposób, szukając odpowiedzi i wyjść. Jego mała, delikatna dłoń, spleciona z moją. Jego granatowe oczy zmęczone od małej ilości snu przez ostatnie dwa dni i od wstrzymywanych łez, do których nigdy się nie przyzna.
Nic dziwnego, jego mieszkanie było symbolem ucieczki od Kendalla, taką jego oazą, jego oznaką, że jest wolny i może być tym kim chce.
Żabi książę, który potrzebował wsparcia swojej biedronkowej księżniczki. Może nie tyle co wyciągnięcia go z tego, nie spodobałoby się mu wyręczanie go z rozwiązywania własnych problemów, ale na pewno bycie przy nim. Ryan potrzebował, abym był przy nim, wspierał go, wysłuchał kiedy będzie na to gotów albo odwracał jego myśli, jeśli za bardzo odpłynie w swój mały, smutny świat związany ze straceniem swojego mieszkania.
- Ryan? - zapytałem, na co chłopak powoli obrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie. Malutka, ledwo widoczna iskierka błysnęła w jego oku - Dlaczego kura przeszła przez ulicę?
Czarnowłosy chwilę patrzył na mnie, starając się zrozumieć co mam na myśli. Obrócił swoją sylwetkę bardziej w moją stronę i oparł głowę o oparcie fotelu samochodu.
- Dlaczego? - zapytał spokojną tonacją, skupiając całą swoją uwagę na mnie.
- Aby dojść do domu kretyna - spojrzałem na Travisa, aby dokończyć żart - Ej Travis, puk puk.
- Kto tam? - zapytał Travis, nie ściągając wzroku z ulicy.
- Kurczak - odpowiedziałem z poważną miną, zyskując przez to ciche prychnięcie od Ryana. Spojrzałem znowu na swojego chłopaka - Dobra, a jak... Nazywa się... Miasto chomików?
- Jak? - zapytał Ryan, ściskając delikatnie mocniej moją dłoń.
- Hamsterdam - rzuciłem, słuchając jak chłopak parska cichym śmiechem - A znasz to? Nauczycielka pyta dzieci w szkole co jadły na śniadanie. Zgłasza się Jasio i mówi "drożdżówkę z dżemem", na co nauczycielka "to podejdź i napisz to na tablicy", na co Jasio "to jednak kajzerkę z masłem".
Ryan parsknął śmiechem, zakrywając usta wolną dłonią.
- Co to jest, wchodzi jednym uchem, wychodzi drugim, ale zostaje w głowie? - zapytałem, na co Ryan spojrzał na mnie swoimi granatowymi oczami już tylko do połowy wypełnionymi smutkiem i pustką.
- Co?
- Kilof - odpowiedziałem z łatwością, na co Ryan parsknął radośniejszym śmiechem, chrumkając przy tym jak mała świnka - Spotykają się dwie pchły, jedna pyta drugą "Gdzie spędziłaś wakacje?" Na co druga odpowiada "Na krecie"
Ryan zakrył usta obiema dłońmi, śmiejąc się głośniej niż przedtem. Nikt, absolutnie nikt nie uznałby tych żartów za śmieszne, zdaję sobie z tego sprawę. To najgorsze, najstarsze suchary, jakie zna świat, ale w takich stanach samego dna... Cóż, bawi cię wszystko z dobrą tonacją.
A ja bawiłem Ryana.
Słyszałem jego uzależniający śmiech, który za wszelką cenę chciał ukryć za swoimi dłońmi, patrzyłem jak jego oczy wypełniają się iskrami szczęścia, jak jego zapłakane oczy wypełniają się łzami od śmiechu, jak jego nos się marszczy przy każdym chrumknięciu, jak jego czarne włosy trzęsą się przy każdym jego śmiechu, jak jego uszy oprusza delikatny róż.
- Dlaczego nie można ufać łysemu?
- D-dlaczego? - zapytał przez śmiech.
- Bo mógł kiedyś być rudy - odpowiedziałem, zyskując zupełny wybuch śmiechu. Parskał śmiechem, który mógłbym słyszeć bez końca, z kącików jego oczu spływały ostatnie łzy, które starłem delikatnym muśnięciem kciuka.
- W życiu nie słyszałam takiej ilości boomerskich żartów na raz i żeby ktokolwiek, aż tak się z nich śmiał - przyznała Astra, uśmiechając się z ulgą.
- Wychodzimy cyrkowcy, jesteśmy na miejscu - powiedział Travis i zgasił silnik. Wszyscy odpięliśmy pasy i wyszliśmy z samochodu.
Ryan był w o wiele lepszym humorze niż kiedy wchodził do samochodu i przysięgam sam odczułem przez to nieziemską ulgę. Trzymaliśmy się za ręce, przechodząc przez tłum gapiów i zestresowanych mieszkańców bloku.
Przeszliśmy przez wszystkich tych ludzi, prosto do stojącego obok bloku strażaka i policjanta, którzy o czymś rozmawiali. Strażak spojrzał na nas i uniósł brew.
- Ryan Frosch - przedstawił się Ryan, wyciągając dłoń do mężczyzn - Właściciel mieszkania numer cztery.
- Współczuję wypadku - mruknął strażak, ściskając na przywitanie dłoń czarnowłosego, a następnie moją - Próbujemy dojść do tego co było przyczyną pożaru. Podejrzewamy, że miało to związek z kradzieżą. Jak długo pan tu mieszkał?
- Kilka miesięcy.
- Mógłby Pan wymienić co dokładnie było w Pana mieszkaniu, aby określić co dokładniej zostało skradzione? - zapytał strażak, a Ryan zaczął wymieniać swoje meble z pamięci. Policjant za to wpatrywał się w nas, a raczej nasze splecione dłonie z nienawiścią i obrzydzeniem. Wyglądał tak, jakby miał zaraz zwymiotować.
- Podejrzewam, że został okradziony, bo jest... Pedałem - burknął policjant, zatapiając usta w kubku kawy - Takich trzeba tępić - burknął pod nosem, ale trudno powiedzieć czy miał na myśli osoby homoseksualne czy ludzi którzy znęcają się nad "pedałami". Huh.
- Pana mieszkanie zostało ugaszone, mogę pana do niego zaprowadzić, aby sam mógł Pan określić szkody - wyjaśnił strażak, ignorując kolegę stróża prawa - Jestem pewien, że część kosztów jest w stanie pokryć ubezpieczenie, ale w czasie renowacji mieszkania, zalecałbym zatrzymanie się u kogoś.
- Dziękuję - pokiwał głową Ryan, ściskając mocniej moją dłoń - Może nas pan zaprowadzić?
- Oczywiście - pokiwał głową strażak, prowadząc nas do środka bloku - Miał pan szczęście, mieszka pan na samej górze bloku, więc więcej mieszkań nie ucierpiało. Wyciek gazu i zapach benzyny, a potem oczywiście dymu sprawił, że pana sąsiadka zadzwoniła. Powinien jej pan podziękować, kto wie co by się działo, gdybyśmy nie przyjechali na czas. Wydaje mi się, że nazywała się Kendall?
Zatrzymaliśmy się oboje w pół kroku. Ryan otworzył szerzej oczy i spojrzał na mnie porozumiewawczo.
- Tak... Muszę jej podziękować - odpowiedział z grzeczności czarnowłosy, zaciskając usta w stresie. Czyli to był na 100% on. Tylko dlaczego zadzwonił po straż pożarną? To się kupy nie trzyma.
I jakim cudem strażak nie ogarnął, że dzwoni do niego 29 letni facet?
Weszliśmy w końcu do spalonego doszczętnie mieszkania. Podłoga w niektórych miejscach nie istniała, były dziury prowadzące przez sufit mieszkańców z dołu, trzy pokoje były puste. Dziwnie puste. Kanapa była rozerwana, zsypwał się z niej popiół, po szafie został tylko delikatny ślad w podłodze, kuchnia była całkowicie pusta, a z tego co mogłem zauważyć w łazience, prysznic był zbity, nie było słuchawki prysznicowej, a wszystko co jakkolwiek dekorowało wnętrza zniknęło.
Nie mogliśmy przejść dalej niż drzwi wejściowe, ale ten widok wystarczał, aby serce się zatrzymało i zrobiło się po prostu przykro na taki widok.
- Jedyna rzecz jaka szokująco się nie spaliła, była ta koperta - powiedział strażak, podając w dłoń Ryanowi wspomnianą kopertę.
- Dziękuję - mruknął Ryan, patrząc się w kopertę z nienawiścią.
- Tylko tyle mogę zrobić, naprawdę współczuję. Trudno mi powiedzieć ile może zająć naprawa, ogień był naprawdę ogromny. Będziemy się z Panem kontaktować, jeśli będzie coś więcej wiadomo - mówił dalej strażak, prowadząc nas po schodach na dół aż do wyjścia z budynku.
- Rozumiem, dziękuję - powtórzył czarnowłosy, nie spuszczając wzroku z koperty.
- Przyjemnością było pana poznać - powiedziałem do strażaka, który razem z nami wyszedł przed budynek. Mężczyzna puścił nam czuły uśmiech i oddalił się w swoją stronę.
- To na pewno od niego - syknął przez zęby Ryan, zaciskając palce na kopercie. Pod nosem mamrotał całe wianki przekleństw w nerwach, a ja w tym czasie prowadziłem go z powrotem do samochodu.
Kiedy tylko otworzyłem tylne drzwi, Travis obrócił się do nas przodem i zalał lawiną pytań.
- Wiadomo już coś? To Kendall? Bardzo jest źle? Wiadomo kiedy będziesz mógł wrócić do domu? Możesz zostać u Nicka? Co się działo? - wypytywał blondyn, na co Astra delikatnie szturchnęła go ramieniem.
- Powoli, też jestem ciekawa, ale to poważne Trav. Niech mówią w swoim czasie.
- Cóż... - zacząłem mówić, sadzając Ryana w samochodzie i siadając obok niego.
- Dostałem od niego list - przerwał mi Ryan, przejeżdżając z uwagą palcami po kopercie - To była jedyna rzecz jaka się nie spaliła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro