Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Proszę, żeby to nie była prawda. Żeby to nie było to, co mi się wydaje. Proszę, niech to będzie sen. 

Otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Nie, to nie sen. To nie sen, że znajduję się w jego pokoju, w jego łóżku. To nie sen, że on mnie obejmuje od tyłu i jego dłoń jest na mojej piersi... 

O mój boże.

O mój boże.

Nie odzywam się. Nie krzyczę. Nie wydzieram się. Nie robię awantury ani niepotrzebnych wrzasków. Palę się ze wstydu, palę się ze skrępowania i zażenowania. Jego dłoń... obejmowała moją pierś, o mój boże. 

- Will... - nie wytrzymałam nerwowo i szepnęłam groźniejszym tonem.

Nie odzywał się, a dalej smacznie spał.

- William... - naciskałam dalej.

Poczułam, jak się wierci, ale jego ruchy się nie zmieniły, jego dłoń nie zmieniła miejsca. Dalej była na mojej piersi, dalej ją obejmowała.

O

Mój

Boże

- Will... - syknęłam przez zaciśnięte zęby, tracąc już cierpliwość.

- Jane? - powiedział ochrypniętym głosem. Wyglądał na zdziwionego.

JESTEM W JEGO ŁÓŻKU.

Z NIM.

- Co do chuja? - fuknął.

- Will... - syknęłam przymykając oczy. - Zabieraj... tą rękę - wycedziłam groźniej.

Nie odpowiedział, a zaczął ruszać dłonią. Momentalnie przeszedł mnie dreszcz, kiedy ją ścisnął.

- Will! - wrzasnęłam i zerwałam się z łóżka. 

- Co to było?! - spojrzał na mnie, uśmiechając się.

- Jesteś okropny! Nienawidzę cię! - zakryłam się dłońmi.

- To twoje cycki?! - zachwycał się i rozłożył wygodniej na łóżku.

- Przestań! - paliłam się z rumieńców. Moja twarz wyglądała, jak pomidor.

- Czy ja dotykałem twojego cycka?! Jak?! Dlaczego?! - nie dowierzał.

- Nie wiem! - warknęłam. - Jeszcze raz to zrobisz, a obiecuję... Pożałujesz, fujaro! - uciekłam do jego toalety, nie dając mu nawet dojść do słowa.

Czuje się okropnie. Czuje się źle, dziwnie, dziwnie, dziwnie, źle, strasznie, inaczej. To dziwne uczucie znowu mnie nawiedziło, do kurwy nędzy, dlaczego?! Dlaczego to przy nim?! Przecież tak nie może być... 

William to mój wróg, ja go nienawidzę, on mnie nienawidzi, nienawidzimy siebie... Dlaczego ja do niego poszłam po ten cholerny szalik?! Niech se w dupę go wsadzi!

Oparłam się o umywalkę i spojrzałam na siebie w lustrze. Jestem na kacu, okropnym kacu. Boli mnie głowa, mam bladą twarz i podkrążone oczy. Moje ciało potrzebuje odpoczynku, a przez tego idiotę go nie mam.

Odkręcam wodę i przemywam twarz. Zimno zderza się z moim rozgrzanym ciałem, gdzie właśnie potrzebuję tego, potrzebuję ochłonąć. Muszę iść jak najszybciej do domu, nie chcę tutaj być u niego, nie mogę, to dziwne.

Wychodzę z jego łazienki i od razu wzrokiem poleciałam na leżącego Will'a, który sprawdza coś w telefonie. 

- Już? - zaczął brzmiąc oschle. - Ogarnęłaś się? Dalej będziesz zachowywać się, jak dziecko? - prychnął.

- Zamknij się! - warknęłam i usiadłam na krawędzi łóżka, żeby ubrać swoje koturny.

- O jezu, jezu... Jakby ciebie nikt po cyckach nie dotykał, tak się zachowujesz - rzucił kpiąco.

Odwróciłam głowę w jego stronę i posłałam mordercze spojrzenie. Naprawdę tracę już cierpliwość przy nim. Jego głupkowaty uśmieszek zaczął znowu mnie doprowadzać do wściekłości.

- Ale na pewno nie ty, śmieciu - syknęłam i założyłam ostatniego buta.

- Nie rozpędzaj się, sunio - powiedział już poważniejszym tonem.

- Gdzie mój szalik? - założyłam skórzaną kurtkę.

- Szukaj - mruknął czarująco i spojrzał na mnie, zakładając ręce z tyłu głowy.

- Will, gdzie jest mój szalik? - traciłam cierpliwość.

- Magiczne słowo? - uśmiechnął się zadziornie.

- Dawaj mi ten, kurwa, szalik! - wrzasnęłam.

- Jest w szafie - rzucił i znowu zaczął coś grzebać w telefonie.

Spojrzałam na niego gniewnie i powędrowała do jego szafy. Rozsunęłam ją i jak zwykle bałagan, burdel i nic poukładane, nic nie dało się znaleźć! Przeglądałam półki za półkami i nic. Rozsunęłam część na wieszaki i odetchnęłam z ulgą, gdy na jednym wisiał w nienagannym stanie, a starannym. Jak miło, że tak o mój szalik zadbał, haha. Wyciągnęłam go i zaczęłam ubierać.

- Idziesz? - spojrzał na mnie przelotnie.

- A co mam tutaj robić? Idę. 

- Do zobaczenia - burknął.

- Cześć - skierowałam się do wyjścia.

- Mógłbym jeszcze raz - odezwał się, kiedy chwyciłam za klamkę.

- Co? - zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w jego stronę.

- Ale tym razem bez bluzki i stanika - mrugnął do mnie jednym okiem.

- Nienawidzę cię! - momentalnie się zarumieniłam i wyszłam z jego pokoju.

Modlę się teraz, abym nie natrafiła na panią domu, na jego mamę. Nie chcę mieć milion pytań, co ja tutaj robię. Jest to dla mnie niepotrzebne, a z drugiej strony krępujące... Skierowałam się po cichu po schodach, prosto do wyjścia. Rozejrzałam się dookoła i na moje szczęście, nikogo nie było w domu. Było cicho, spokojnie, ale tam na górze jest osoba, której nienawidzę.

Kiedy przypominam sobie jego dotyk... na moim... o mój boże. Dlaczego takie rumieńce mi się pojawiają?! Dlaczego takie dziwne uczucie na brzuchu mam?! Kurwa mać, i to jeszcze przez Williama! Nie, tak nie może być, muszę się tego pozbyć! 

Ale... to miłe uczucie.

Przyjemne.

Skierowałam się prosto do wyjścia z jego domu. Niestety dzisiaj naprawdę mam pechowy dzień i kiedy zatrzasnęłam za sobą jego drzwi, na podjeździe zaparkowało auto rodziców, a gospodarze domu wysiedli z samochodu... Ich mina była bezcenna.

- Jane? - spytała ciocia Eva. Nie dowierzała własnym oczom, że mnie widzi. Ja paliłam się ze wstydu.

Spojrzałam na nią i na jej męża, który w podobnym stanie wygląda, co ona. Włosy w nieładzie, podkrążone oczy, blada twarz, zmęczona twarz. Bez życia wyglądali, typowo na kacu. Głos także mieli zmęczony, wręcz zdarty przez alkohol.

- Ja po szalik tylko przyszłam - schowałam nos w materiał na szyi i ręce do kieszeni skórzanej kurtki.

- Ach... - pokiwała głową, ale widziałam w tym niepewność. - Jak spędziłaś sylwestra? - uśmiechnęła się.

- Dobrze... A ciocia? - spytałam niewinnie. 

- Cześć Jane - przywitał się ze mną pan Matt.

- Dzień dobry - spojrzałam na niego.

- A my, to... - kobieta spojrzała na męża. - Świetnie - uśmiechnęła się.

- No to...

- Wiliam co robi? - spytała.

Ugh.

- Chyba leży w łóżku... - wzrokiem uciekałam od niej. 

Niech nie widzi tych moich rumieńców.

- To ja już pójdę. Miłego dnia - mruknęłam po cichu i poszłam przed siebie.

- Odwiedź nas jeszcze, skarbie! - usłyszałam za sobą radosny ton cioci.

Och, oczywiście.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Wróciłam! - krzyknęłam na cały dom, ściągając z siebie kurtkę i szalik. - Mamo? Tato? - zawołałam, kiedy usłyszałam ciszę.

Skierowałam się po cichu do ich sypialni i zapukałam, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Delikatnie rozchyliłam drzwi i już dostrzegłam ich śpiących, zabitych, skacowanych i bez życia. Drugie, co mi się rzuciło w oczy, to ich pozycja...

Dlaczego to musi mnie śledzić?! Dlaczego i oni przypominają mi o tym momencie z rana?! Do cholery jasnej, ja nie będę mieć spokoju od tego! 

Zamknęłam ich drzwi i poszłam do swojego pokoju. Musiałam wziąć prysznic, długi i odświeżający prysznic, bo czuje się okropnie.

Zdjęłam z siebie ubrania i poleciałam do toalety.Długi i gorący prysznic pomoże mi to wszystko poukładać w głowie. Sytuacja z Williamem, to mnie męczy. Rozebrałam się z bielizny i wskoczyłam do kabiny, napuszczając od razy ciepłej wody.

Prysznic od razu zaczął parować. Ściany, jak i szyby przybrały skraplania, a parząca woda unosiła się, jak i para z mojego ciała. Oparłam się czołem o ścianę i pozwoliłam wodzie spłynąć po moich włosach, plecach, ramionach i dolnej partii.

Dlaczego tak dużo się naglę pozmieniało między nami? Gdzie ta nienawiść? Gdzie te nasze codzienne kłótnie, nasze sprzeczki i wyzwiska? Nasze awantury i ciągła wojna? Przecież tak nienawidziliśmy siebie, a teraz? Ja teraz... czuję się dziwnie przy nim. 

To przecież miała być wina alkoholu. Te uczucie, to miało być spowodowane przez alkohol, a wcale tak nie jest, ono ciągle siedzi we mnie, kiedy go widzę, kiedy na niego patrzę i przede wszystkim, kiedy on na mnie patrzy, kiedy mnie dotyka... To nie może być to, na pewno nie... Przecież my nienawidzimy siebie...

Dlaczego zaczął tak na mnie działać William?

$$$$$$$$$$$$$$$

Wyszłam z kabiny chyba po czterdziestu minutach. Czuje się wreszcie świeża, a nie brudna. Wypoczęta, a nie zmęczona. Wzięłam ręcznik i owinęłam siebie wokół i wyszłam z łazienki.

Sięgnęłam po czarny komplet bielizny i nałożyłam na siebie majtki. Rzuciłam ręcznik na łóżko i stojąc na środku pokoju zaczęłam zapinać stanik. Jestem pewna, że rodzice śpią, jak zabici, dlatego nikt mi nie wejdzie do pokoju. To znaczy, nie wstydzę się mamy, ale tata... No, jednak wolę odstawić go na bok z tymi sprawami.

Ugh, czasami wolę mieć stanik zapinany od przodu. Z tym cholerstwem na plecach się tak męczy... Na dodatek stróżki kropelek, kapiących z moich końcówek włosów, lecą mi po plecach, po biuście i kierują się ku dole. Wyglądam, jak gwiazda porno. 

- Jane - usłyszałam otwieranie się drzwi - Szykuj się, idzie...

Drgnęłam całym ciałem i stanęłam w bezruchu. Odwróciłam się do tyłu i trzepocząc rzęsami spojrzałam na Williama, który mierzy mnie wzrokiem z wymalowanym zdziwieniem i podziwem na twarzy.

O mój boże.

- Umm, sorry... - nawet nie zrobił ruchu, a dalej się przyglądał. Z trudem skupiał się na kontakcie wzrokowym, bo cały czas schodził niżej. Na dekolt.

- Ty... - syknęłam. - Will?! - prawie szepnęłam i nawet nie dopinając stanika, szybko zakryłam się dłońmi.

Spojrzałam na niego marszcząc delikatnie brwi. Wyglądałam teraz niewinnie i bezbronnie. jak sarenka przed dzikim i wygłodniałym zwierzęciem. Moje policzki przybrały żałosnych rumieńców, a klatka piersiowa zaczęła się unosić w dół i górę w bardzo przyspieszonym tempie.

- Chciałem powiedzieć, że jedziemy do Chel... Dzwoniła do ciebie i nie odebrałaś, więc miałem po ciebie przyjechać... - on naprawdę z wielkim trudem patrzał mi w oczy.

- Możesz... dać mi się przebrać? - spytałam z oburzeniem.

- Ymm, ta, jasne - otrząsnął się i wyszedł z pokoju, jeszcze pod koniec całą mnie zmierzył.

O matko, o matko, o matko, o matko. 

Jak mi serce wali.

Zapięłam do końca stanik i wybrałam ciuchy z szafy. Padło na czarne legginsy i bordowy sweterek, z odkrytym lewym ramieniem. Wzięłam ręcznik i przetrzepałam se nim włosy. Podeszłam do moich drzwi i otworzyłam je, a Will całym swoim ciężarem opadł na mnie.

- Kurwa! - syknęłam i uderzyłam plecami o podłogę, a męski ciężar na moim ciele jeszcze bardziej spowodował ból.

- Pierdolę... - warknął pod nosem. - Ostrzegaj, a nie tak znienacka mnie bierzesz - prychnął i wstał. - Ojejku, czy to pod wpływem twojego ego upadłaś? - kucnął nade mną i spojrzał arogancko.

Posłałam mu mordercze spojrzenie i chwyciłam za bluzkę i pociągnęłam z powrotem na podłogę. Upadł, sapiąc coś pod nosem, a ja szybko wstałam i także kucnęłam nad nim z cwanym i pewnym siebie uśmieszkiem.

- Ojejku... - mruknęłam. - Jak to jest upadać na dno? - spojrzałam na niego niewinnie.

- Nie wiem, musiałbym być tobą - prychnął.

- Phi, śmieć - wstałam na wyprostowane nogi. - Wiesz, jakie jest prawo ulicy? - stałam nad nim, kiedy dalej leżał.

- No, pochwal się, czego ciebie uczą przyjaciele - zachichotał.

- Że leżącego się kopie! - zamachnęłam się i przywaliłam mu prosto w żebra.

- O, kurw... - sapnął i skulił się. 

- Jeszcze raz wejdziesz do mojego pokoju bez pukania... - kucnęłam nad nim. - A urwę ci jaja, Will - warknęłam.

- Spalę ci cycki, kurczaku - zaśmiał się.

- Boże, jak ja ciebie nienawidzę! - wstałam na wyprostowane nogi i powędrowałam do łazienki.

- Na wzajem, skarbie! - fuknął rozweselony.

Dlaczego znowu mi dziwnie brzuch zabolał? To było takie... przyjemne.

Czy to na pewno ból?

$$$$$$$$$$$$$$$

- Powiedz, że to coś ważnego - wpadłam do pokoju Rachel, a za mną William.

- No, wpierw usiądźcie - uśmiechnęła się i usiadła na jednej ze swoich wielkich puf, które przypominają legowisko dla leniwych i grubych ludzi. 

Usiadłam na kręcącym się krześle przy jej biurku, a William na łóżku się rozsiadł. Spojrzał na mnie przelotnie, gdy ja także na niego zerknęłam. Nasze spojrzenia się spotkały i znowu poczułam te cholerne uczucie w brzuchu. Szybko wzrokiem uciekłam do Rachel.

- Więc? - fuknęłam i kręciłam się delikatnie na krześle.

- Więc chodzi o urodziny - spojrzała na nas obojga. Wyglądała teraz, jak mama, która prowadzi poważną rozmowę z dwoma, niegrzecznymi dzieciakami. - Podzwoniłam do różnych klubów i wypadło na... - trzymała nas w niecierpliwości pod koniec.

- Na? - palnął William i przekręcił oczami.

- Plash! - pisnęła.

- Plash?! - uniosłam brwi w górę. - Jakim cudem ty nam tam ogarnęłaś osiemnastkę?! - spojrzałam na Will'a, który chyba był temu obojętny.

Klub Plash słynie z dobrych imprez, niezapomnianych urodzin i innych tego typu przyjęć. Dobra cena, dobry alkohol, dobra muzyka, dobry wystrój. Jestem w szoku, bo w Plash byłam tylko dwa razy i chciałabym więcej. Teraz będzie tam moja osiemnastka! Ale w połowie będzie to niszczyć William...

- Nie zgadniesz! - zachwycała się i spojrzała na mnie. - Logan ma przyjaciela, który ma kolegę DJ'a i on właśnie zapuszcza kilka swoich kawałków tam i udało mi się zagadać i... No i macie tam urodziny! 

- Jezu! - wstałam i przytuliłam się do niej. - Dobra, teraz najważniejsze to cena, zaproszenia, wszystko! 

- A tak, tak - podeszła do biurka i wyjęła kartkę, na której były jakieś bazgroły. - Cena, to siedemset osiemdziesiąt dolarów - spojrzała na nas. - Zaproszenia do maks trzystu osób, ale nie sądzę, żebyście tylu ludzi zaprosili - uśmiechnęła się. - Róbcie z nimi, co już chcecie. Do Plash macie się zjawić jutro o szesnastej i uzgodnić z dekoracjami i wystrojem.

- Omg, ty wszystko za nas załatwiłaś... - spojrzałam na nią.

- No widzisz, jaką masz wspaniałą przyjaciółkę? - uśmiechnęła się szeroko.

- I za to cię kocham - mruknęłam.

- No tak, tak, a teraz macie się spieszyć z zaproszeniami, wiecie? 

- Ja już mam - obie spojrzałyśmy na Williama, który już zablokował ekran telefonu.

- Tak szybko? - zirytowałam się.

- Co za problem napisać na grupie? - bardziej stwierdził, niż zapytał.

Przekręciłam oczami. Boże, jak mnie irytuje ten kretyn. Jeszcze mam mieć z nim w klubie urodziny, phi. 

- Dobra, ja muszę odebrać, zaraz wracam... - zadzwonił telefon Chel, a ta szybko opuściła pokój.

I nie odezwałam się. Usiadłam z powrotem na kręcące się krzesło i przyciągnęłam do siebie kolana. Will rozłożył się wygodniej na łóżku i co chwilę widziałam, jak mnie obserwuje kątem oka, to po chwili wraca do telefonu. 

Czułam się dziwnie skrępowana, ale jeszcze inne uczucie czułam... Nie wiem, jak je nazwać nawet, jak je opisać... Ono było takie... fajne? William mnie obserwuje, patrzy na mnie i to mi się podobało?

O mój boże.

Czułam dziwne uczucie w brzuchu za każdym razem, jak jego wzrok padał na mnie, jak mnie mierzył, lustrował i wręcz zabijał tymi błękitnymi oczami, które w sumie mi się podobają. Są jasne, bardzo jasne. Zupełnie inne, niż te zwykłe, typowo błękitne oczy. One wyglądają pięknie, tak wręcz biało. Niespotykany i rzadki kolor błękitu on posiadał. Jeszcze jego wygląd, który dodaje mu do tego więcej atrakcyjności.

Omg, o czym ja myślę?!

Mój nieszczęsny kolor oczu, to brązowy, odziedziczony po tacie. W sumie jego są też ładne, bardzo ładne, za to moje... Takie se. Niby to czekoladowy, niby zwyczajny, brązowy, z dodatkiem piwa, nie wiem. Taki dziwny, też inny. 

Mijały minuty za minutami, a jej dalej nie ma. Za to jestem ja i Will w tym samym pokoju, gdzie jeszcze tego samego dnia spaliśmy w jego łóżku, obejmował moją pierś, a później widział mnie w samej koronkowej bieliźnie. Gorzej być nie może...

Znowu na mnie spojrzał.

Kurwa.

- Możesz przestań? - nie wytrzymałam.

- Ale co? - spytał, jak gdyby nigdy nic.

- Patrzeć się.

- Nie lubisz, jak ktoś na ciebie patrzy? - wstał z łóżka i zrobił krok w moją stronę.

- Nie, nie lubię - moje serce przyspieszyło.

Poczułam grzejącą i gęstniejącą się krew w moim organizmie. Kurwa, ja to poczułam. Moje tętno przyspieszyło, wraz z oddechem. Patrzałam na niego, gdy powolnym krokiem podchodzi do mnie, ale nie mogłam żadnych emocji u niego wykryć. Jakby był zamknięty, cichy, spokojny, opanowany, jednocześnie poważny, tajemniczy i taki... pociągający.

- Dlaczego nie lubisz, jak ktoś na ciebie patrzy? - stanął tuż obok mnie i nachylił się do wysokości kontaktu wzrokowego.

Był dosłownie kilka centymetrów ode mnie. Czułam jego spokojny i opanowany oddech. Bynajmniej tak odczuwałam, że ma taki. Ja za to w środku wariowałam, szalałam wręcz i nie mam pojęcia, czemu.

Do kurwy z tobą.

- Bo to denerwujące - sapnęłam.

O mój boże, o mój boże, spokojnie.

To William, twój wróg.

- Wiesz, że jest na co patrzeć? - rzekł intensywniej. Ujął delikatnie mój podbródek

Aż podbrzusze mi zaszalało. Poczułam fale, fale podniecenia i to on je spowodował. William mnie podniecił. To chore, tak nie powinno być, na pewno nie. To mój wróg, ja go nienawidzę, a mnie podnieca. 

Zaczerpnęłam więcej powietrza przez nos i zamknęłam oczy. On dalej ujmował mój podbródek. Otworzyłam spokojnie powieki i spojrzałam mu w oczy w milczeniu. Jego błękitne tęczówki mnie wręcz pożerały. 

- W takim razie, na co? - powiedziałam spokojnym i opanowanym tonem. Starałam się, żeby nie drżeć i nie pokazywać mu mojej słabości. 

Czy ja z nim flirtuję? 

O matko święta!

Tym razem przejechał kciukiem po całej długości mojego policzka i spojrzał mi to w oczy, to na usta. Schował mój kosmyk włosów za ucho i swoją ciepłą i dużą dłonią ujął mój policzek. Ja szaleję, ja się rozpływam pod jego dotykiem. To mnie dziwnie podnieca, a nie chcę tak. Mój brzuch i podbrzusze doznaje fal, a serce łomocze. Staram się unormować oddech, ale jest to ciężkie. Ciężkie, bo dzielną mnie i go jedynie kilka centymetrów. Doznaję przyjemnych dreszczy przez jego dotyk. 

- Masz bardzo ładne oczy - szepnął i głęboko mi się przyglądał, jakby lustrował moją duszę. 

- Dziękuje.

- I bardzo ładne usta.

- Dziękuje.

- I kolczyk w języku.

- Wiesz, jak fajnie się z nim całuję? - spojrzałam na niego intensywniej.

Co ja wyprawiam? 

- Naprawdę? - dłonią przejechał znowu po moim policzku, powodując dreszcze i podniecenie. Chwycił mnie za podbródek i delikatnie uniósł w górę.

- Naprawdę.

Cisza. 

Cisza między nami. Oddycham, oddycham ciężko. Szaleje w ciele, szaleje z podniecenia, z pożądania. William. William to uczucie mi sprawił. Nienawidzę go za to. 

- Wróciłam! - drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła szczęśliwa Rachel. - Um... - zatrzymała się zdezorientowana.

William ostatni raz na mnie spojrzał i nawet nie zareagował gwałtownie, kiedy weszła nasza przyjaciółka. Ja także nie odskoczyłam od niego. Wyprostował się w spokojnym tempie i zrobił krok do tyłu, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Czy ja w czymś... przeszkodziłam? - spytała niepewnie.

- Nie.

- Nie - oboje odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.

- To... super... - usiadła na pufę. - Więc... rozmawiałam z Loganem i... - cały czas mówiła niepewnie, jakby skrępowana czymś. Czy to przez nas? - I ogólnie wszystko załatwione, poza zaproszeniami i waszym jutrzejszym zjawieniem się w klubie - spoglądała na nas.

- Jeśli to wszystko, to ja się zmywam - fuknął chłopak i skierował się do wyjścia. - Wracasz sama, Jane.

- Tak, spierdalaj już - rzuciłam, a z jego strony usłyszałam prychnięcie. Po kilku sekundach w pokoju zostałam ja i niewiadoma niczego Rachel.

Moje serce wali, jak szalone. Nie mogę w spokojnym tempie oddychać, a szalonym głębokim i chaotycznym. Brzuch dalej mi wariuje, wykręca fikołki. To okropne uczucie, dziwne... podniecające... Zostało spowodowane przez niego, przez Williama.

Wypuściłam przeciągle powietrze z ust i zaczęłam kręcić się na jej krześle, spoglądając w biały sufit. 

- Jwow? - odezwała się po chwili.

- Tak? - spojrzałam na nią, jak gdyby nigdy nic.

- Czy... Czy ty chcesz mi coś powiedzieć? 

- Nie, czemu? - pokręciłam przecząco głową.

- Na pewno? - naciskała dalej. 

- Właściwie... chyba tak - stanęłam w bezruchu i spojrzałam na nią poważniej.

$$$$$$$$$$$$$$$

Jwow czyt. Dżejłał, Dżejłoł (obie formy dobre, dlatego jak już ty chcesz)

Dla tych, którzy mieli z tym problem :x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro