Rozdział 22
W ciszy idziemy przez już trzydzieści minut. Kilka razy padło z jego strony zatrzymaj się, ale nie miałam zamiaru tylko po to, aby on się wysikał. Nie, póki moja ręka jest kajdankami połączona z jego.
- Tędy - zatrzymał się naglę, na co ja prawie się wywróciłam.
- Ostrzegaj, zanim będziesz chciał się zatrzymać - burknęłam i skręciliśmy w kolejną ścieżkę.
Las przybierał coraz szybciej ciemności i z takim tempem, jakim to wszystko robimy - nie wyjdziemy z niego szybko. Najgorsze jest to, że kręcimy się w kółko. Dwa razy powróciliśmy do poprzedniego miejsca, a trzy razy omijaliśmy te same krzaki, które spotkaliśmy pięć minut temu. Ten las jest chory.
- Będziesz się nie odzywać? - zaczął.
- Oblałeś mnie sokiem, mam się odzywać? - prychnęłam.
- Też mnie oblałaś, jesteśmy kwita.
- Kurwa, Will! - zatrzymałam się w miejscu, na co on automatycznie też. - O co ci chodzi?! Jeszcze wcześniej normalnie się zachowywałeś i nagle coś ci odwaliło!
- Josh stwierdził, że między nami coś jest od dłuższego czasu.
Momentalnie zesztywniałam, a serce mi przyspieszyło. Nie wiem, dlaczego tak zareagowałam na to słowo, że czułam, jak moje policzki przybierają rumieńców. Dlaczego Josh to powiedział? I co to ma z tym wspólnego, że mnie oblał?
- I co z tego? - burknęłam.
- I powiedział, że jeżeli jest inaczej, mam ciebie oblać - spojrzał na mnie, a jego wyraz twarzy nic nie mówił. Był jedną, wielką tajemnicą. Jak zawsze w sumie.
- I zrobiłeś to tylko po to, żeby pokazać, że jest inaczej? - uniosłam brwi w górę.
- Tak - wzruszył ramionami.
- Jesteś kretynem... - spojrzałam na niego z nie dowierzeniem i poszłam przed siebie.
- Hej, też byś to zrobiła - powiedział, jakby chciał się bronić.
- Nie, nie zrobiłabym tego.
Zatrzymał się gwałtownie w miejscu, że aż mną pociągnęło i się zachwiałam. Spojrzałam na niego, gdy ten przyglądał mi się, jakby się właśnie przesłyszał. Dopiero po chwili zrozumiałam, co właśnie powiedziałam i jak to zabrzmiało...
- Nie chodzi o to, że coś do ciebie czuje! - krzyknęłam. - Pojebało cię!? - zmierzyłam go całego, marszcząc przy tym. - Po prostu tak dziecinnie bym się nie zachowała, żeby tylko pokazać, że jest inaczej!
Nie odpowiedział, a poszedł przed siebie. Dotrzymałam mu kroku, ale poczułam się strasznie skrępowana. Moje policzki płoną od rumieńców i z trudem próbuje je zakryć pod kosmykami włosów. Dalej nie rozumiem tego, że musiał pokazać, że jest inaczej...
Czyli tylko ja do niego coś czuje. Tylko ja zakochałam się w nim jak idiotka. Czuje się głupio, taka upokorzona i smutna. Ale smutna dlaczego? Bo nie odwzajemnia tego? I pytanie... czy ja tego chce?
- Musze siku - zatrzymał się.
- Will, nie! - spojrzałam na niego. - Nie, nie, nie! Mam to gdzieś! Dojdziemy do końca i wtedy załatwisz swoją potrzebę!
- Jane, zesikam się w spodnie, chcesz tego? - prychnął.
- Mam to gdzieś.
- Siłą cię zmuszę, żebyś dała mi się wysikać, chcesz tego? - nie odpuszczał.
- Mam to gdzieś, Will! Proszę cię, chodźmy... - poszłam przed siebie.
- Jeśli w ciągu pięciu minut nie odechce mi się, przyrzekam, że nie odpuszczę już - dotrzymał mi kroku.
Nie odpowiedziałam, a wyjęłam sok i napiłam się. William także wyrwał mi ręki sok i sam się napił, ale już nie miałam siły na kłócenie się z nim o głupie picie, dlatego odpuściłam. Rozglądam się dookoła i dostrzegam, że znowu kręcimy się w tym samym miejscu, co kilka minut temu, a robi się coraz ciemniej.
- Will, my się kręcimy w kółko - stanęłam w miejscu.
- A, no, rzeczywiście - rozejrzał się dookoła rozbawiony.
- Will, to nie jest zabawne!
- Marudzisz - machnął lekceważąco dłonią i poszedł przed siebie.
- Nie tędy - zatrzymałam się, na co on także. - Tędy - wskazałam na kolejną ścieżkę.
- Nie, Jane. Tędy - pociągnął mnie w swoją stronę.
- Nie, bo tędy - stawiałam opór i pociągnęłam go w swoją.
- Naprawdę chcesz się o to kłócić? - stanął w miejscu i prychnął.
- Tędy - spojrzałam na niego stanowczo i trzymałam się swojej drogi.
- W takim razie... - westchnął i naglę mnie podniósł, przerzucając tym samym przez ramię.
- Will! - walnęłam go w plecy. - Postaw mnie!
- Nie. Idziemy tędy - powiedział.
- Dobra, ale postaw mnie na ziemie!
Postawił mnie na ziemie, a mi od razu ulżyło. Nie miałam nic do tego, że mnie niósł. Mógłby mnie nieść przez całą drogę, tylko miałam problem z tym, że pewne uczucie od razu się we mnie obudziło, a to spowodowane przez jego bliskość i dotyk. To było... przyjemne uczucie i... podniecające.
Kurwa.
Szliśmy w ciszy. Żadne z nas się nie odzywało, gdy naglę usłyszałam głośny trzask drzewa, jakby się łamało. Pisnęłam z przerażenia i przybliżyłam się do ramienia Williama, które od razu ujęłam. Widziałam, że spogląda na mnie rozbawiony, ale miałam to gdzieś. Ja naprawdę się bałam i było już bardzo ciemno.
- Spokojnie - mruknął rozbawiony.
- Will, to nie jest śmieszne... - burknęłam, przybierając postawy niewinnej dziewczynki.
Wyjęłam sok i upiłam kolejnego łyka. Odsunęłam się także od chłopaka, bo jednak ta bliskość sprawiała mi znowu to uczucie. Jestem także pewna, że czuł moje szybkie bicie serca.
- Zatrzymajmy się, proszę... - stanęłam w miejscu.
- Coś się stało? - spytał, jakby z troską.
- Po prostu zmęczyłam się... - podeszłam pod jedno drzewo i usiadłam przy nim.
William usiadł zaraz obok mnie. Oparłam głowę o pień i brałam większe oddechy. Nie powiem mu, że zapomniałam dawki insuliny przed wyjściem. Nie jest ze mną źle, ale jeśli dalej tak pójdzie i nie znajdziemy wyjścia, będzie najgorzej.
Spojrzałam kątem oka na Williama, który był oparty z drugiej strony o drzewo i miał przymknięte oczy. Przyglądam się mu i czuje, jak na sercu robi się coraz cieplej, a ono samo przyspiesza. William jest piękny i chciałabym go dotknąć.
- Nie patrz tak na mnie, bo rumienie się - mruknął czarująco.
Od razu odwróciłam głowę w swoją stronę i spaliłam ze wstydu. Miał zamknięte oczy, a i tak przyłapał mnie na przyglądaniu się mu, jak?! Na wyjście z tej krępującej sytuacji wyjęłam batonika z kieszeni, który jest jedynym moim ratunkiem teraz. Nie odzywając się nic, ani już na niego nie patrząc, zajadałam się swoim wafelkiem w ciszy i nawet on się nie odzywał.
- Chcesz? - spytałam i wystawiłam słodycz w jego stronę.
- Co masz dobrego? - zmrużył jedno oko.
- Czekoladowe. Wiem, że lubisz - podarowałam mu.
- Ty też lubisz - prychnął. - I szok, że mi dajesz - wziął batonika z mojej ręki, a papierek wywalił przed siebie.
- Chcesz, mogę już ci nie dawać.
- Nie, nie, dziękuje. Dziękuje, Jane.
- Proszę.
I zapadła cisza między nami. Oparłam głowę o korę drzewa i zamknęłam oczy, przy okazji nucąc piosenkę pod nosem. Nie wiem, czy jestem zła na Williama, nie potrafię być na niego już zła. To oznacza jedno - że naprawdę jestem w nim zakochana. Boli mnie to i to bardzo, ale nie potrafię inaczej. To jest najgorsze. Nie potrafię powrócić do tego, co było wcześniej między nami, a mieliśmy zapomnieć. Ja nie potrafię.
Boli mnie to, że całował się z Ashley. Boli mnie to, że chce zapomnieć. Boli mnie to, że pocałunki nic dla niego nie znaczyły, mimo, że nie powiedział tego, to wiem, że tak myśli. Boli mnie to, że oblał mnie sokiem tylko po to, aby pokazać, że nic między nami nie ma. To tak okropnie boli, a zła na niego nie potrafię być... Jeszcze kilka tygodni temu codziennie byłam na niego zła, obrażona i wszystko, co negatywne, a teraz..? Ja nie potrafię...
- Zaśpiewaj coś.
Drgnęłam na tak intensywne słowa, które wypowiedział. Moje serce zabiło trzy razy szybciej, a ciało zaczęło robić się cieplejsze. Spojrzałam na niego, gdy spokojnie oddychał, ale brał głębsze oddechy. William jest piękny.
- Zaśpiewaj coś dla mnie, Jane.
- Dlaczego? - prawie że szepnęłam i oblizałam dolną wargę.
- Po prostu - wzruszył ramionami.
- We're the crazy kids... - mruknęłam niepewnie.
Rebel kids,
Saddened kids,
Wild kids,
Lonely kids...
(Jesteśmy tymi szalonymi dzieciakami, zbuntowanymi dzieciakami, przygnębionymi dzieciakami, dzikimi dzieciakami, samotnymi dzieciakami)
- Gimmie all your kisses baby,
Cause this is bliss,
Gimmie all your kisses baby... - oparłam się o korę.
(Kochanie oddaj mi wszystkie swoje pocałunki,
to jak euforia)
- Gimmie all your kisses baby,
Cause this is bliss,
Gimmie all your kisses baby... - powtórzyłam słowa.
- You can come and cry if you come through...
You can hug the sky if you want to,
You can come and cry if you come through,
You can hug the sky if you want to,
Cause you're beautiful, beautiful, beautiful, beautiful,
And the moon is full, moon is full, moon is full, moon is full...
(Możesz przyjść się wypłakać, jeśli chcesz
Możesz objąć całe niebo, jeśli chcesz
Możesz przyjść się wypłakać, jeśli chcesz
Możesz objąć całe niebo, jeśli chcesz
Bo jesteś piękny, piękny, piękny, piękny
A księżyc jest w pełni, jest w pełni, jest w pełni)
- Gimmie all your kisses baby,
Cause this is bliss,
Gimmie all your kisses baby...
Skończyłam z zarumienionymi policzkami. Nie wiem, co mnie podkusiło, aby taką piosenkę mu zaśpiewać. Czuje lekkie skrępowanie przez ciszę, która między nami zapanowała.
- Ładnie.
- Dziękuje... - mruknęłam cicho, będąc cały czas zarumieniona.
- Jane?
- Hmm?
- Ja muszę siku.
- Nie - rzuciłam od razu i wstałam na wyprostowane nogi.
- Jane, ostrzegałem ciebie - stanął na przeciwko mnie. - Nie obchodzi mnie to, że ty nie chcesz. Nie będę dla ciebie trzymał, to niezdrowe - uśmiechnął się cwanie.
- Will, proszę cię... - pokręciłam głową i spuściłam ją w dół.
- Wybacz, kochanie, ale kumpel już nie wytrzymuje - prychnął.
Poczułam, jak moja prawa ręka kieruje się w niższe jego tereny. Do rozporka.
- Will! - szarpnęłam ręką.
- Jane - warknął zniecierpliwiony.
- Wytrzymaj, proszę cię!
Poczułam, jak chwyta mnie za ramiona i przyszpila do drzewa. Pisnęłam, kiedy obiłam plecami o masywne drzewo, ale najwidoczniej go to nie obchodziło. Łańcuch dzielący nasze ręce ma zaledwie dziesięć centymetrów, dlatego moja ręka uniosła się wraz z jego. Otworzyłam oczy i spotkałam się z jego błękitnym i pięknym spojrzeniem, które teraz nie jest ani łagodne, ani przyjemne. Jest zdenerwowane i na granicy cierpliwości.
Dlaczego moje serce przyspieszyło, ale nie z bliskości, tylko przerażenia?
- Will, proszę... - jęknęłam.
- Nie obchodzi mnie to, że ty nie chcesz - patrzał na mnie tak intensywnym wzrokiem, że wypalało we mnie dziurę. - Nie jesteś księżniczką, dlatego przestań zachowywać się jak rozpieszczona królewna.
Zamarłam. Dlaczego to powiedział? Czy ja naprawdę się tak zachowuje? Ja nie chcę być tylko blisko tego, jak załatwia swoje potrzeby. Dlaczego to takie dziwne?
- A teraz wybacz, Jane i daj mi w spokoju się wysikać albo naprawdę zacznę być niemiły - uśmiechnął się.
Nie odpowiedziałam, a zarumieniłam się ponownie. Nie odwracał ode mnie wzroku, co powoli mnie krępowało i stawało się... zbyt intymne, ale nie miałam zamiaru odwracać głowy. Posłałam mu gniewnie spojrzenie. Poczułam, jak jego uścisk staje się luźniejszy na moich ramionach.
Jego lewa ręka powędrowała do rozporka, a w tym samym czasie i moja prawa. Nie odwracał ode mnie wzroku, a ja od niego. Wszystko robił precyzyjnie i władczo, co mi się... podobało. Usłyszałam, jak rozpina rozporek i na moich policzkach jeszcze większe pojawiły się rumieńce. Mój oddech przyspieszył i on to widzisz, i się na mnie patrzy.
Dlaczego to mnie tak dziwnie podnieca? Dlaczego czuje te znane mi wibracje na kobiecości i wilgoć? Kurwa mać, to mnie podnieca. Jego wzrok, który nie odrywa ode mnie spojrzenia chociaż na chwilę. Jego stanowczość przy ruchach, które wykonuje i opanowany oddech, gdzie mój jest przyspieszony.
Powolnym ruchem odwrócił się o tyłu. Wiedział doskonale ile centymetrów ma łańcuch, który nas dzieli. Wiedział doskonale, jak blisko moja ręka będzie, kiedy będzie trzymał swojego przyjaciela - i tak zrobił. Musiałam stanąć blisko niego, a moją rękę musiałam wysunąć do przodu, bardzo, bardzo blisko jego krocza.
Pale się z rumieńców i moje ciało płonie od towarzyszącemu przy tym uczuciowi. Odwróciłam głowę w drugą stronę i przegryzłam policzek, a on jak gdyby nigdy nic podgwizdywał pod nosem. Specjalnie ruszał dłonią, gdzie przy tym moja ocierała się o jego podbrzusze. Kurwa mać.
- Robisz to specjalnie.
- Co robię specjalnie? - spytał zaskoczony, ale on doskonale wiedział, o co chodzi.
- Te ruchy.
- Ja nic nie robię... - mruknął tak intensywnie i czarująco, że przeszedł mnie dreszcz.
Ponownie wykonał taki ruch, że otarłam ręką o jego podbrzusze. Niestety zanim już coś zdążyłam powiedzieć, poczułam, jak chowa swojego przyjaciela do bokserek.
- Pierwszy i ostatni raz to robię - odwróciłam się w jego stronę.
Powinnam się skarcić za to, że zmierzyła go całego i przedłużyłam spojrzenie na kroczu, gdzie nawet rozporka nie miał zapiętego ani guzika od spodni. Usłyszałam, jak cwaniacko się uśmiecha pod nosem i zanim cokolwiek powiedziałam, przyszpilił mnie ponownie do drzewa.
- Co ty jeszcze chcesz? - spojrzałam na niego.
- Z powodu tego, że mnie tak długo przetrzymałaś z tym... - zrobił tutaj pauzę i zmierzył mnie całą. - Zapnij mi rozporek - spojrzał mi w oczy.
Momentalnie mnie zatkało, jak i oblało rumieńcami. Serce zaczęło walić niemiłosiernie i z racji tego, że jest blisko mnie, to jestem pewna, że słyszy te szybkie bicie. Nie, nie, nie, nie, nie, co on wyprawia? Czy my nie przekraczamy granic? Pocałunek to jedno, przytulanie się w jego łóżku i to w bardzo... zbyt intymny sposób, to drugie, ale... czy powinniśmy przestać?
Nie, nie chce.
Pieprzyć to.
Spojrzałam mu intensywniej w oczy. Położyłam obie dłonie na jego klatce piersiowej i sunęłam nimi w dół. Widzę, jak zaczerpuję więcej powietrza. Działam na niego. Działam na Williama w jakiś sposób i podoba mi się to.
Nie odrywając od niego wzroku, wykonałam to, o co mnie poprosił. Czułam jego delikatną erekcje, która ociera się o moje dłonie. Nie dziwiło mnie to, a bardziej usatysfakcjonowało. Działam na niego. Działam na Williama w jakiś sposób i podoba mi się to.
Nawet nie zdążyłam się cofnąć do tyłu, bo popchnął mnie ponownie na drzewo, ale w bardziej delikatny sposób. Syknęłam pod nosem, ale uśmiechnęłam się delikatnie. Zrobił krok w moją stronę i już dzieliły nas milimetry. Jego klatka piersiowa stykała się w moją, a krocze napierało na moje podbrzusze. Jego wolna ręka od kajdanek, wplątała się w moje włosy z tyłu głowy i przetrzymał mnie sztywno.
Mieliśmy zapomnieć. Mieliśmy nie wracać do tego, co było wcześniej, ale ja nie potrafię. Ja chcę go. Chcę Williama całować, dotykać, całować, dotykać, chcę go. Działa na mnie w niewyobrażalny sposób. Jeszcze nikt tak na mnie nie działał jak on, nawet James. William jest piękny.
- Mieliśmy zapomnieć - szepnęłam w jego usta, które w mgnieniu oka stykały się w moimi.
- Kto powiedział, że tak się stanie? - jego dłonie powędrowały wzdłuż mojej talii w dół.
Złapał mnie za biodra i podniósł, a ja od razu oplotłam go wokół. Przyszpilił mnie mocniej do drzewa, ale nie bolało mnie to. Zaczął błądzić ustami wokół mojej skóry na policzku i szczęce, aż w końcu zjechał niżej, do szyi. Odchyliłam głowę w bok dając mu więcej swobody i zamknęłam oczy, przegryzając wargę.
Było mi przyjemnie i miło. Okropnie. Wszystko to on sprawiał i to mnie najbardziej bolało. Czułam motylki w brzuchu, wibracje w podbrzuszu i znaną mi wilgoć na kobiecości. To wszystko jego wina, Williama. On tak na mnie działa. Zakochałam się w nim.
Złożył pierwszy soczysty pocałunek na mojej szyi, przez który mruknęłam cicho, ale na tyle głośno i zadowalająco, że usłyszał to. Po nim leciały kolejne namiętne pocałunki, które z każdą sekundą stawały się zachłanniejsze i żarliwe. Ugryzł mnie w pewnym momencie, że jęknęłam głośniej. Wplotłam jedną dłoń w jego puszyste włosy, a druga z kajdankami, była spleciona z jego.
Przyszpilił nasze ręce do drzewa obok mojej głowy i całował moją szyję. Jego usta obdarowywały mnie masą namiętnych i mokrych pocałunków, gdzie przy tym to sprawiało mi ogromną przyjemność. Było mi cholernie przyjemnie. Z nim, z Williamem. Zaczął coraz bardziej napierać swoim kroczem na moje i czułam jego wybrzuszenie.
Powoli zaczynamy tracić kontrolę nad tym, co się dzieje. Nie możemy tak, zbyt nas ponosi. Ja wiem, że prędzej, czy później będę płakać, że znowu się mną zabawił, ale teraz mu się oddałam, więc czemu?
I nagle jego usta znalazły się obok moich. Zaczął dotykać moje usta swoimi, co mnie przyprawiało to o istne dreszcze. Chciałam go pocałować, ale nie mogę, nie możemy tak, ale William mnie tak cholernie pociąga, kurwa.
- Nie możemy... - szepnęłam w jego usta, ciężko oddychając.
- Pocałuj mnie.
- Nie możemy.
- Jane, pocałuj mnie.
- Nie, Will - położyłam rękę na jego klatce piersiowej i delikatnie odepchnęłam. - Nie możemy. - zeszłam z niego i nasza spleciona dłoń oderwała się od siebie.
Poczułam otaczający mnie chłód. Chciałam tego, a co zrobiłam? Uciekłam. Czy dobrze zrobiłam? Powinnam dobrze zrobić, bo w końcu musimy o tym zapomnieć, a ja muszę się od niego odkochać. Nie możemy do takich sytuacji dopuścić, to jest jak zakazany owoc.
- Chciałaś tego - stwierdził i nie spuszczał ze mnie tego intensywnego wzorku.
- Ale nie możemy... - odwróciłam od niego wzrok i w jednej chwili posmutniałam.
- Ale chciałaś, tak? - spytał.
Czy chciałam? Chciałam, oczywiście, że chciałam, ale mam mu to powiedzieć? Że chciałam jego bliskości? Jego dotyku, pocałunku? Jego całego? Mam mu to powiedzieć, że tak, chciałam? Nie, nie mogę, ośmieszę się tego i poniżę. Pomyśli sobie, że ja - jego wróg numer jeden, się w nim zakochałam, śmieszne... ale prawdziwe.
- Chciałam.
Kurwa, co mnie podkusiło, że to powiedzieć? Przed chwilą jeszcze miałam na języku ''Nie chciałam'', a powiedziałam inaczej? Pale się w rumieńców i nawet na niego nie patrzę. Nie chcę widzieć jego kpiącej reakcji na to, że ja - jego wróg numer jeden - przyznałam się do tego, że chciałam jego bliskości.
- A ty? - uniosłam wzrok na niego.
- Czy ja chciałem? - spytał.
- Tak.
Zrobił powolny krok w moją stronę i zlustrował mnie całą, jednocześnie schował mój kosmyk włosów za ucho. Moje serce przyspieszyło, a policzki nabrały czerwonej barwy.
- Gdyby było inaczej, bym tego nie robił - powiedział poważniejszym tonem i spojrzał mi w oczy.
Moje nogi aż się ugięły, kiedy w jego spojrzeniu dostrzegałam namiętność. To było te spojrzenie, które powodowało wibracje na całym ciele. Zadziałał na mnie okropnie przyjemnie i miło. William chciał. William chciał mnie dotykać i całować, on to chciał tak samo jak ja.
- Lepiej chodźmy, bo przewodnik się pewnie niecierpliwi - obdarował mnie ostatnim spojrzeniem i zrobił krok do tyłu.
Także zrobiłam krok do przodu, ale poczułam dosłownie uginające się kolana. Gdyby nie Will, który w porę mnie objął - runęłabym na ziemię. Przez całe moje ciało przeszedł zimny dreszcz, a w głowie aż zemdliło, cholera.
- Jane? Wszystko w porządku? - spytał i uniósł mnie, nie przestając także obejmując.
- Tak... Tak, wszystko dobrze - pokiwałam głową i odsunęłam się od niego kawałek.
- Masz glukometr przy sobie? - spytał z troską. - Insulinę?
- Nie, zapomniałam.
Spojrzałam na niego i dostrzegłam, że cały się napina i wypuszcza przeciągle powietrze z ust. Nie wiem, czy go tym wkurzyłam, ale wiem, że nie jest zadowolony z tego powodu.
- Napij się soku, może będzie lepiej - wyjął z mojej kieszeni wiśniowy napój i wręczył mi go.
- Dzięki... - od razu przyjęłam.
Soku nie było za wiele, ale napiłam się na tyle, żeby zostawić dla Williama. Nie obchodzi mnie to, że przez taką małą ilość mogę stracić przytomność. Wiem, że William pewnie także chce pić.
- Chcesz? - wystawiłam w jego stronę butelkę.
- Nie, ty masz pić.
- Will, ja już się dobrze czuje, pij - naciskałam.
- To będzie na później dla ciebie - wyrwał mi go i włożył z powrotem do kieszeni.
- Proszę, napij się - wyjęłam go ponownie. - Proszę - spojrzałam na niego niewinnie.
Przekręcił oczami i wziął butelkę, upijając przy tym łyk. Napił się oczywiście tak, żeby dla mnie zostało, co było słodkie w sumie. Schował butelkę z powrotem do kieszeni mojej bluzy i kiedy już chciałam chciałam iść do przodu, usłyszałam głośny trzask drewna, które brzmiało jak wtedy.
- Jezu! - pisnęłam i złapałam się jego ramienia, na co on się zaśmiał.
- Spokojnie, nic tutaj nie ma - prychnął i położył rękę na moich plecach.
- Proszę, chodźmy już...
I poszliśmy przed siebie. Nie wiem, jak długo jeszcze będziemy chodzić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że czuje powoli głód i zimno i... chcę mi się siku.
I to jest chyba najgorsze.
$$$$$$$$$$$$$$$
Powoli nie wytrzymuje, a chodzimy już pół godziny i kręcimy się w kółko. Te drzewa i krzaki widzę po raz trzeci i naprawdę nic nie wskazuje na to, że jesteśmy bliżej celu... Mam wrażenie, że albo się cofamy, albo po prostu chodzimy w tym samym miejscu, tylko innymi ścieżkami.
- Will, proszę... - zatrzymałam się. - My się kręcimy w kółko! - krzyknęłam zezłoszczona.
- To moja wina? To ten las jest popieprzony!
- Spokojnie, wyjdziemy stąd... - mówiłam sama do siebie. Wypuściłam przeciągle powietrze i nabrałam kolejny raz, i tak w kółko, chcąc uspokoić swój pełny pęcherz, który chce eksplodować.
- Jane? - spytał zaniepokojony Will. - Wszystko w porządku?
- Tak! - uniosłam się. - Wszystko jest... dobrze - uśmiechnęłam się na przymus i poszłam przed siebie. - Chcę jak najszybciej znaleźć się w domku i tyle.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, czemu mam się czuć źle? - spojrzałam na niego.
- Nie wiem, tak naglę ciebie coś wzięło... - wzruszył ramionami.
- Wszystko jest dobrze.
Przegryzam policzek i naprawdę... to nic nie pomaga, nic, a nic. Nie wytrzymuje, zaraz się posikam, a trzymam naprawdę od momentu, kiedy on sam załatwił swoją potrzebę, ale nie chciałam wtedy o tym myśleć.
- Will - stanęłam w miejscu i aż zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści.
- Jane, naprawdę wszystko jest w porządku? - stanął przede mną i położył swoje dłonie na moich ramionach.
- Ja... Kurwa, muszę siku - rzuciłam i nawet na niego nie spojrzałam.
Usłyszałam prychnięcie z jego strony, a po chwili już brak dotyku na moich ramionach. Pieprzyć to, że mam rękę kajdankami z nim połączoną. Nie wytrzymam już tego trzymania.
- I co? Mam ci pomóc zdjąć majtki? - zakpił sobie.
- Will, kurwa - syknęłam. - Nie żartuj sobie.
- Zrobisz to przy mnie? - spytał, jakby z zachwytem.
- T-tak... - wydukałam.
- No to... - cały czas był rozbawiony. - To mam ci pomóc, czy nie?
- Nie! Po prostu nie będę tego robić na ścieżce! - rzuciłam i skierowałam się do pobliskich krzaków.
- Będziemy TO robić w krzakach? - mruknął czarującym tonem i dał mocny nacisk na słowo ''to''.
- Spojrzysz tylko, a przyrzekam, że już nigdy nie będziesz miał czym ruchać laski - posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Dobrze, dobrze - uniósł ręce przed siebie w geście obronnym.
Wzięłam głęboki wdech i chwyciłam za legginsy. To popieprzone, ze muszę przy nim to robić. Stoi obok mnie i ogląda wszystko dookoła, ale nie spogląda w moją stronę, co mnie cieszy, ale z drugiej strony dalej niepokoi.
- Tylko nie patrz! - uniosłam się tonem.
- Spokojnie, kochanie - mruknął.
Wzięłam ostatni głęboki wdech i obniżyłam legginsy w dół. Skuliłam się i skutą rękę musiałam unieść w górę tylko po to, aby on stał, a nie kucał jak ja. Cały czas obserwowałam go i na całe szczęście nie patrzał w moją stronę. Wstałam na wyprostowane nogi i podciągnęłam legginsy w górę. Ulgę, którą teraz poczułam, chyba była spełnieniem dzisiejszego dnia.
- Już - powiedziałam zarumieniona, a on powolnym ruchem odwrócił się w moją stronę.
- I co? Było tak trudno to zrobić? - uśmiechnął się.
- Tak - burknęłam. - Proszę, chodźmy już...
- Nawet nie wiemy gdzie - prychnął.
- Cokolwiek... Chcę stąd wyjść...
I naglę poczułam zawroty głowy. Zrobiło mi się strasznie słabo, ale nie chciałam tego po sobie poznać, dlatego zrobiłam krok do przodu i nabrałam więcej powietrza przez nos. Zaczęliśmy iść przed siebie, a ja coraz bardziej czułam okropne mdłości i zawroty głowy. Mroczki pojawiały mi się przed oczyma. Sok wypiłam już dawno, więc nic mnie nie uratuje.
- Jane, tędy - usłyszałam Williama.
- Huh? - mruknęłam i uniosłam głowę w górę.
On stał przy drodze na kolejną ścieżkę, a ja najwidoczniej nie zauważyłam go i szłam przed siebie.
- A, już... - skierowałam się w jego stronę.
Oddychałam głośno i głęboko, wbijając przy tym wzrok w ziemie. Nie zauważyłam nawet, że głową obiłam o jego klatkę piersiową.
- Czemu nie idziesz? - spytałam. Mój głos teraz był słabszy.
- Jane, jak się czujesz? - spojrzał na mnie i ujął swoją ciepłą dłonią mój podbródek.
- Wszystko... dobrze.
- Kłamiesz mnie - spoważniał. - Jak się czujesz?
- Źle.
Nie wiem w sumie czemu to powiedziałam. Nie chciałam go martwić, dlatego trzymałam się tej idiotycznie wersji ''wszystko jest dobrze'', choć patrząc na mnie... nie wyglądałam dobrze.
- Idiotko, dlaczego nie wzięłaś czegoś ze sobą? - powiedział zdenerwowanym tonem.
Poczułam, jak obejmuje mnie wokół i podnosi. Od razu oparłam głowę o jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy.
- Zemdlej mi tutaj, a cie zabije, rozumiesz?
- Mhm... - mruknęłam i uśmiechnęłam się.
- Jane, proszę...
- Idź, proszę - powiedziałam spokojnym tonem.
- Nie mdlej, jasne? - rzucił stanowczo.
- A co, jak się to stanie? - otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Będę zły, że najwa-że kobieta w moich dłoniach mdleje.
$$$$$$$$$$$$$$$
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro