Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

William

- Jane, nie chodziło mi o to - cały się spiąłem i posłałem jej gniewne spojrzenie.

Dlaczego to powiedziała? Dlaczego miała na myśli znowu tamte kontakty? Naszą nienawiść? Ja nie chcę, nie chcę tej nienawiści, a zwykłą... Kurwa, co ja pierdole, chcę ją samą.

Chcę ją całować, chcę ją dotykać, chcę ją codziennie widzieć i słyszeć, i mieć obok siebie. Co zrobiłem? Zjebałem po całości, zjebałem wszystko. Czemu tak naprawdę? Bo kurwa bałem się czegoś więcej z nią? Bo to mnie przerażało? Bo to właśnie przy niej mam to dziwne uczucie rodzące się we mnie? Bo to właśnie przy Jane? 

Chciałem ją całować i chcę dalej. Nie żałuje tego, nie mam nawet co do tego przypuszczeń, żebym żałował - bo tak nie było i nie jest. Tylko... muszę to powstrzymać. Czym szybciej, tym lepiej. Moje uczucie do niej w żadnym stopniu nie powinno się pojawiać i mam tylko nadzieję, że nic nie wyobraża sobie już na mój temat. To były tylko pocałunki, które pragnąłem od dłuższego czasu, ale to tylko dwa, pierdolone pocałunki z Jane. Właśnie, z Jane. 

- Zawieź mnie do domu - machnęła lekceważąca ręką i wyminęła mnie.

- Jane - złapałem ją za rękę.

- Wypierdalaj ode mnie! - warknęła w moją stronę i gwałtownie się wyrwała z mojego uścisku.

- Nie chodziło mi o to, żebyśmy cały czas nienawidzili siebie!

- Gówno mnie to obchodzi, co ty chcesz, a czego nie... - ściszyła swój ton, a ja zauważyłem łzy w jej oczach.

Dlaczego to mnie boli? To mnie okropnie boli, że znowu płacze przeze mnie. Nienawidzę, jak ona płacze, a to moja wina, kurwa mać. Dlaczego tak bardzo się tym przejęła? To były tylko pocałunki, które dla mnie  cholernie znaczyły, a czy dla niej... też? 

- Zawieź mnie do domu i zapomnijmy o tym, Will - obdarowała mnie ostatnim spojrzeniem i ruszyła w kierunku wyjścia.

Stoję jak debil i dalej w to nie wierze. Naprawdę musiałem to zjebać? Czyli co, teraz będziemy znowu wrogami numer jeden, kiedy ja do tej idiotki coś czuje? Nie powinienem, a jednak coś jest? Tak to teraz ma wyglądać? Jestem takim kretynem...

Mam ochotę coś rozwalić, bo to jak zwykle moja wina. To znowu ja zjebałem, ja zawsze spierdalam sprawy. Najgorsze w tym to, że ona mnie nienawidzi, pewnie nie chce na mnie patrzeć, też bym w sumie nie chciał patrzeć na kogoś takiego, kim właśnie jestem, w jakim ciele żyje. Nienawidzę siebie.

Biorę wdech i wydech i schodzę na dół. Na korytarzu jej nie widzę, dlatego kieruje się na zewnątrz i ku mojemu zdziwieniu, zastałem ją tam opartą o samochód. Widzę jak drży, jak jest jej zimno, ale nie mogę nawet jej dotknąć, przytulić, nie mogę. Otwieram samochód, a ona w mgnieniu oka znajduje się w środku. 

Wchodzę na miejsce kierowcy i już chciałem coś powiedzieć, ale dostrzegłem słuchawki w jej uszach. Nienawidzi mnie. Odpuszczam. To nie ma sensu, żeby na siłę do rozmowy ją ciągnąć. Pogorszyłbym sprawę jeszcze bardziej.

Biorę ostatni głęboki wdech i odpalam samochód. Jej matka jest na pewno wkurwiona, a o ojcu nie wspomnę. Alan zawsze patrzy na mnie dziwnie i w sumie nie dziwie się mu - kłócę się z jego księżniczką i od lat się nienawidzimy. Co będzie, jak się dowie, że poczułem coś do jego księżniczki? 

$$$$$$$$$$$$$$$

- Nie musisz za mną iść - burknęła, trzaskając drzwiami samochodu.

- Wolę pokazać się twojej matce, żeby miała pewność, że byłaś ze mną - powiedziałem i ruszyłem za nią.

- Jest to niepotrzebne. 

- Jest.

- Nie - rzuciła wrogo.

- Tak.

- Pierdol się - prychnęła i otworzyła główne drzwi. - Jestem!

Wszedłem do domu wraz z nią, choć to i tak nie było konieczne. Po prostu chciałem, chciałem ją już ostatni raz zobaczyć taką, a co do jutra... Nie chcę sobie wyobrażać tego, jak będziemy się zachowywać, na siebie patrzeć i jak rozmawiać. To będzie piekło.

- Jane! - wyszła jej matka z papierosem w ręku i satynowym szlafroku, sięgający do jej kolan. - Dziewczyno, czy ty chcesz, żebym dostała zawału?! - spojrzała na swoją córkę, która nawet nie raczyła jej odpowiedzieć, a uciekła do swojego pokoju. 

Spojrzałem na nią ostatni raz i wreszcie wzrokiem poleciałem na jej mamę, która przyglądała mi się ze zdziwieniem.

- Była ze mną - powiedziałem.

Zaraz obok jej rodzicielki pojawił się ojciec, który tylko mnie zmierzył i nic się nie odezwał. Ja doskonale to rozumiem, że nie przepada za mną. Też siebie nienawidzę.

- Gdzie wyście byli? - odezwała się. Widziałem jej drżące dłonie, które ledwo co utrzymują papierosa między jej palcami.

- Przejść się - wzruszyłem ramionami. - Dobranoc.

- Will... - zatrzymała mnie, gdy już miałem chwycić za klamkę.

- Tak? - sapnąłem zniecierpliwiony, choć nie pokazywałem tego po sobie. 

- Nie powinnam się w to wtrącać, ale... Dlaczego wy tak nienawidzicie siebie, dzieci... - spojrzała na mnie rozczarowana.

- Między nami jest już dobrze - spojrzałem na nią, nie ukazując żadnych emocji. Wzrokiem przejechałem po Alanie, który nadal wpatruje się we mnie. 

- William, nie okłamuj mnie... - przekręciła oczami. - Nie można się tak wiecznie kłócić...

- Nie można się mieszać w nie swoje sprawy.

Ich wzrok wbił się we mnie, jakby się właśnie przesłyszeli. Oboje, a w tym brązowe tęczówki, które Jane posiada takie same. Może powiedziałem coś złego, może nie. Teraz to już nieistotne, skoro ona mnie nienawidzi, a ja spierdoliłem wszystko po całości. Mam wszystko i wszystkich gdzieś.

- William... - rzekła jej matka, która nie dowierzała temu, co powiedziałem. Rozczarowana? Być może.

- W tym wieku tak się podrywa nastolatki? - prychnął Alan, który teraz przybrał poważniejszej i kpiącej postawy.

Spojrzałem na niego, a przez chyba sekundę wydawało mi się, że oboje piorunujemy się wrogim wzrokiem. Ja naprawdę nie mam nic do jej ojca. Przecież to kuzyn mojej matki.

- Nie podrywam pańskiej córki - uśmiechnąłem się, choć od razu widać, że wymuszony uśmieszek triumfował na mojej twarzy.

- To dobrze - także się uśmiechnął.

Nastała cisza. Oboje patrzymy się na siebie, a między tym wszystkim jest niewinna niczemu pani Marnie, która tylko spogląda na swojego męża, to na mnie. Naprawdę nic nie mam do jej ojca, ale powoli działa mi to na nerwach. Zwłaszcza, że nie jestem w dobrym humorze i przez dłuższy czas go nie będzie u mnie. Wszystko zjebałem i widziałem, jak cierpi przez to, przeze mnie. 

Znowu.

- Wi-Will... - jęknęła jej matka, której wzrok spoczął na mnie.. - Ja wiem, w jakim wieku jesteście, ale nie powinniście tego cały czas ciągnąć... - posłała mi litościwe spojrzenie.

- Niczego już nie ciągniemy. 

Pokręciła głową z dezaprobatą. Chyba mi dalej nie wierzy. Też bym sobie w nic nie wierzył - jestem zakłamanym, jebanym idiotą, który zranił ponownie kogoś, na kim mu zależało.

- Muszę iść. Dobranoc - spojrzałem na obojga, a dłużej podtrzymałem kontakt wzrokowy z Alanem, aż w końcu wyszedłem z domu po usłyszeniu ''dobranoc'' z ich strony.

Wsiadłem do samochodu i zaczerpnąłem więcej powietrza. Spojrzałem w stronę jej okien i dostrzegłem, że w toalecie pali się światło. Jestem takim idiotą, pozwoliłem na kolejne łzy, które wylewa przeze mnie, widziałem to. Widziałem, jak chce płakać. 

A to wszystko jest moją winą.

Przekląłem pod nosem i walnąłem z całej siły w kierownice. Przeczesałem włosy i schowałem twarz w dłonie, zaczerpując jeszcze kolejnej dawki głębszego powietrza. Jestem idiotą. Skończonym, głupim, beznadziejnym, egoistycznym i najgorszym kretynem. Jestem wkurwiony na samego siebie. Nienawidzę siebie.

$$$$$$$$$$$$$$$

Stanąłem przed lustrem i patrzę na siebie. Patrzę, patrzę, patrzę i nienawidzę siebie. Wszystko spierdoliłem, a nie chciałem, a jednak to się stało. Dlaczego? Bo się bałem? Ale czego tak naprawdę? Uczucia do niej? Nie, ja chcę go, ja chcę Jane. Czego? Odrzucenia się bałem? Braku akceptacji? Wyśmiania z jej strony, że ja - jej wróg, którego nienawidzi - coś... do niej poczuł? 

Patrzę na siebie i wiem, że ten gościu w lustrze jest nic nie wart. Tyle możliwości na tym świecie, tyle rzeczy do zrobienia, a on spierdolił najważniejszą tak naprawdę. Zawsze spierdala. Dlaczego on taki jest? Dlaczego dał komuś odejść, na kim mu zależało? 

Zawsze mi na niej zależało.

Nienawidzę siebie samego. Nie cierpię, nie znoszę. To jest gorsze, niż moja nienawiść do Jane, zawsze tak było. Nienawidziłem siebie, nie lubiłem być sam ze sobą i boje się... samego siebie. Czuje się dziwnie, będąc sam na sam ze sobą, a tylko muzyka potrafiła wszystko zwalczyć. Teraz nie mam ochoty na to, nie mam ochoty pisać czegokolwiek, bo wiem, że zjebałem po całości. Z czego mam czerpać inspiracje? Z jej łez? Z jej smutku? Nie.

To dziwne tak patrzeć na swoje odbicie, które się tak bardzo nienawidzi. Nie mam kompleksów, broń boże. Ja tylko nienawidzę siebie gorzej, niż tą idiotkę, którą chcę mieć obok siebie. Zawsze się przy niej dobrze czułem mimo tych kłótni, mimo tej ciągłej nienawiści, to zawsze... lubiłem z Jane przebywać. Czułem dziwną tęsknotę, kiedy jej nie widziałem chociażby trzy dni. Zawsze była przy mnie i przyzwyczaiłem się do niej i nie wyobrażam sobie tego, że jej nie ma naglę.

W jej towarzystwie potrafię zapomnieć o sobie i o tym, jak bardzo nienawidzę siebie. Zawsze skupiałem na niej uwagę, a nie na sobie. Zawsze mogłem słuchać jej głosu, a nie tych, które siedzą mi w głowie. 

Na dodatek podziękowała mi... To był szczere podziękowania, a ja... musiałem wszystko zjebać... Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że za to mi Jane podziękuje. Za to, że zjebałem jej związek z James'em - ona mi podziękowała, kurwa. 

Jak ja nienawidzę siebie.

Patrzę na siebie w lustrze i już czuje obrzydzenie. Jak ja mogłem ją skrzywdzić? Przecież wiem, że pod tą twardą skorupą jest wrażliwa, delikatna i słodka osoba, którą zawsze muszę ranić, kurwa mać, mam dosyć.

Zamachnąłem się z całej siły i przywaliłem w lustro. Poszło całe. Drobinki szkła walają się po umywalce i podłodze, a kilka z nich jest wbitych w moją rękę. Patrzę na swoją dłoń i widzę sączącą się po niej krew, która coraz szybciej przybiera barwy czerwieni. Zabolało, bardzo zabolało, ale mam to gdzieś. Ją to chyba także zabolało, a to moja wina.

- William..? - usłyszałem troskliwy i cichy ton mojej matki. 

- Co? - owinąłem rękę wokół ręcznika.

- Wszystko w porządku? 

Nie.

- Tak.

$$$$$$$$$$$$$$$

- No, Will... Nie tryskasz dzisiaj energią - fuknął rozbawiony Zack.

- Możesz się zamknąć? - burknąłem i spojrzałem na niego.

- Co się stało? - spytał nagle zaciekawiony.

- Tym akurat się nie interesuj.

- Halo, halo, przyjacielowi nie powiesz? - rzucił i spojrzał na mnie robiąc maślane oczy.

- To nie jest twoja sprawa, Lutcher.

- Czyżby to... Jane? - mruknął triumfalnie.

Skarciłem go morderczym wzrokiem i wstałem. Przebywanie z nim w jednym stoliku na szkolnej stołówce już mnie denerwuje. 

- Masz humorki jak baba - przekręcił oczami i wstał zaraz po mnie.

Nie odpowiedziałem mu, a skierowałem się do wyjścia. Jestem zły, zdenerwowany, nie w humorze. Jane nie pojawiła się w szkole i to jeszcze bardziej mnie sfrustrowało. Dlaczego jej nie ma? Jest chora? Nie, na pewno nie, ona rzadko choruje, prawie w ogóle. Na wagarach jest? Nie, to też nie, bo poszłaby z Rachel, a blondynka jest w szkole. Kurwa, dlaczego ja się tym zadręczam? Nie ma, to nie ma.

- Już dawno ciebie nie widziałem takiego, wiesz? - usłyszałem chichot Zack'a tuż obok mnie.

- Ciekawe.

- Dlaczego Jane zwinęła wczoraj z basenu? 

- Nie wiem - burknąłem.

- Jasne... - pokręcił głową. 

- Zack, proszę... zamknij ten ryj, okej? - spojrzałem na niego błagalnie.

- Jutro już wyjeżdżamy, jesteś gotowy? - uśmiechnął się zadziornie. Mówi tylko dlatego, żeby mnie zdenerwować, jestem tego pewien.

- Proszę...

- Cześć, Will! - usłyszałem ten piskliwy głos.

Odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem Ashley, a obok niej Cleo. Kurwa, niech i ona się ode mnie odpierdoli. Nie mam ochoty na nią patrzeć, z nią rozmawiać i w ogóle przebywać obok niej. Denerwuje mnie, nie, wkurwia mnie i to bardzo.

- Co u ciebie? - uśmiechnęła się.

- Idź. Nie mam humoru - rzuciłem i zlekceważyłem ją.

- Ach, czyli taki jesteś? Wczoraj mnie całowałeś, a teraz co, hmm? - oparła rękę o biodro.

Wzrok Zack'a od razu poleciał na mnie. Nie wiedział, że się z nią całowałem i nie chciałem, żeby wiedział. Ta dziwka musiała się wygadać i jestem pewien, że nie tylko i przy nim to powiedziała, a pochwaliła się połowie dziewczynom ze szkoły. 

- A teraz nie chcę na ciebie patrzeć, spierdalaj stąd.

Spojrzała na mnie zszokowana i pomrugała kilka razy. Mam to gdzieś, jak się ona teraz czuje. Jedynie na kim mi zależy, to na niej, a jej nie ma, a jak jest, to i tak tego nie pokazuje. Jestem takim kretynem.

- Je-J-Jesteś okropny, Will! - jąkała się. 

- Życie - odwróciłem się do niej plecami i poszedłem przed siebie, a zdezorientowany Zack dotrzymywał mi kroku.

- Zobaczysz, będziesz coś chciał! - krzyknęła.

- Naprawdę się z nią całowałeś? - prychnął blondyn.

- Zamknij się.

- Dlaczego? - zachichotał. - Przecież mówiłeś, że jej nie cierpisz, więc... Will, naprawdę? - dalej nie dowierzał.

- Pocałunek z nią to był zakład i tyle.

Ach, ta wymówka z zakładem.

- I co wygrałeś? - spytał.

- Pytanie, co straciłem.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Kogo nie ma w szkole? - spytała nasza wychowawczyni.

- Jane - powiedziała jakaś dziewczyna.

- Mógłby ktoś być tak koleżeński i zanieść jej te kartki do podpisania na jutro? - nauczycielka spojrzała na wszystkich, którzy nagle siedzieli cicho.

Nie chciałem się zgłaszać. Przychodząc do niej, pogorszyłbym sprawę, a nie chcę tego, nie chcę. Choć z drugiej strony chciałbym ją zobaczyć, bo nie wytrzymuje już kilku godzin nie zobaczenia jej i nie sprawdzenia, co u niej. 

- W takim razie wybierzemy... - długopisem zaczęła błądzić po nazwiskach w dzienniku.

Cholera. Poczułem się dziwnie teraz. Niby to złość, a niby to... zazdrość? Cholera. Nie chcę, żeby jakiś chłopak jej przynosił dokumentów, wole to już być ja i zaryzykować kolejną kłótnie z nią, ale niech nikt nie przynosi jej niczego, kurwa.

- Ashley!

- Ja? - pisnęła blondynka.

Kurwa.

- Ja mieszkam niedaleko Jane, mogę jej przynieść - rzuciłem, a nauczycielka od razu spojrzała na mnie, tak samo jak Ashley.

I chyba jeszcze bardziej nie chcę, żeby ton ta pusta idiotka tam szła. Wczoraj się z nią całowałem, na oczach Jane... Nie chcę, żeby ona tam szła tylko po to, żeby przypomnieć jej wczorajszą sytuację.

- Och, dobrze, w takim razie po lekcji podejdź do mnie - uśmiechnęła się.

- Stary... - szepnął Zack.

- Czego ty chcesz? - burknąłem i spojrzałem na niego.

- Nie wiem o co chodzi, ale... To naprawdę jest coś z Jane - prychnął. 

- Nie.

- Will, ty nigdy jej nic nie przynosiłeś! Nie ma jej w szkole, a ty jesteś w takim humorze, jakby ktoś umarł! 

- Zdechł mi kot.

- Nie masz kota - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie jak na debila.

- Zack, nie wpierdalaj się w to - powiedziałem poważniejszym tonem.

- Mógłbym ja jej przynieść te dokumenty? Chciałbym się jej coś zapytać - uśmiechnął się.

Posłałem mu wrogie spojrzenie. On gra, on to robi. On na siłę próbuje ze mnie coś wyciągnąć waląc takimi tekstami, wkurwia mnie to. 

- Nie - warknąłem.

- Między wami coś jest, wiem o tym! - uśmiechnął się triumfalnie. Nie odezwałem się, na co on jeszcze bardziej się podekscytował. - Wiedziałem! 

- Pierdol dalej głupoty.

- Mnie nie oszukasz, Will! 

Samego siebie oszukuje.

$$$$$$$$$$$$$$$

Parkuje przed jej domem i wychodzę z samochodu, mając w dłoni dokumenty, których i tak nie chciałem przynosić, a po prostu chciałem ją zobaczyć. Pieprzyć to czy będzie zła, czy nie. Ja po prostu chcę ją zobaczyć. 

Nie ma samochodu jej ojca, więc obejdzie się bez wrogich spojrzeń. Ja naprawdę nie mam nic do Alana, ale denerwuje mnie to, okropnie denerwuje, a zwłaszcza dzisiaj, gdzie naprawdę powstrzymuje się od wielu rzeczy.

Staję przed jej drzwiami i biorę głęboki wdech. Stresuje się, a nie mam czego, kurwa. Nie raz się kłóciliśmy przecież, a naglę mnie coś bierze? I to przez nią? Biorę ostatni wdech i pukam do jej drzwi. 

Mijają sekundy za sekundami, a dla mnie to trwa jak wieczność. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła jej matka.

- O, William! - wpuściła mnie do środka.

- Dzień dobry - spojrzałem na kobietę, która najwidoczniej spieszyła się gdzieś, bo zaczęła zakładać swój biały płaszcz i szalik.

- Jeśli do Jane, to jest na górze, ale ostrzegam... - spojrzała na mnie. - Nie jest w dobrym humorze na rozmowy, więc nie rozwalcie mi domu. Cześć! - wybiegła z domu zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć.

No i zostałem sam w domu. Z nią. Czuje się, jak wpuszczony kawałek mięsa do klatki z wygłodniałym tygrysem. Ale przecież tak źle nie może być, prawda? 

Kieruje się do jej pokoju i modlę, żebym niczego nie spierdolił tym razem. Nie chcę naprawdę się z nią kłócić. Chciałbym normalnej znajomości z Jane. Jebać to, że jakieś dziwne uczucie towarzyszy mi przy niej. 

Staje przed jej drzwiami od pokoju i biorę głęboki wdech. Chwytam za klamkę i wchodzę do jej pokoju nie pukając nawet. Nigdy nie pukam do niej, więc czemu miałoby się to zmienić? To, że jakieś uczucie się pojawiło nie znaczy, że nagle wszystko się zmieniło. 

Ale jednak powinienem zapukać. Staje jak zahipnotyzowany, nie ruszam się, a tylko patrzę na nią, jak w samej bieliźnie stoi przed wielkim lustrem na szafie i zakłada na siebie białą koszulkę. To znaczy zakładała, bo się zatrzymała w połowie i wbiła we mnie te piękne spojrzenie, które po chwili zamieniło się w żądzę zabicia mnie.

Ups.

- Will... - jej głos wyrwał mnie z transu.

- Umm, przyniosłem ci papiery do podpisania na jutro - otrząsnąłem się i położyłem na jej biurku kartki.

- Masz trzy sekundy, żeby stąd wyjść - syknęła i naciągnęła do końca koszulkę.

Spojrzałem na nią i przeskanowałem jeszcze raz. Wygląda normalnie, nie na chorą, ale to już mnie nie obchodzi. Jest piękna, śliczna, a słodkie rumieńce na jej policzkach potwierdzają moją hipotezę na temat tego, że naprawdę działam na nią w jakiś sposób. Czarna koronka podziałała na mnie jeszcze bardziej, ale nie mogę myśleć w ten sposób na jej temat. Kurwa mać, no nie mogę. 

Ściągnąłbym z niej tą bieliznę.

- Dlaczego ciebie nie było dzisiaj w szkole? - spytałem i spojrzałem na nią. Nie obchodzi mnie to, że mam trzy sekundy.

- Will, wypierdalaj stąd - zrobiła krok w moją stronę.

Ta bluzka idealnie opina jej piersi i płaski brzuch, cholera. Z trudem powstrzymuje się, aby patrzeć jej w oczy, a nie na cycki albo całe ciało. W sumie i tak już zauważyła, że jej się przyglądam. Jeszcze ma taki zajebisty tyłek, kurwa. Naprawdę, drgnął mi, kiedy coraz bardziej myślę o niej w ten sposób, w który nie powinienem.

- Jane, pytam się, dlaczego nie byłaś w szkole? - uśmiechnąłem się łobuzersko. 

Widzę, jak się rumieni, jak próbuje włosami zakryć w jakiś sposób swoją piękną twarzyczkę.

- Nie powinno cię to obchodzić. Wyjdź stąd - skrzyżowała dłonie pod piersi i posłała mi wrogie spojrzenie.

I jeszcze bardziej je podniosła w górę, kurwa. Naprawdę, marzy mi się ją pocałować i dotknąć jak wcześniej. Tym razem w jej łóżku.

- Jane, nie chcę się z tobą kłócić - zrobiłem krok w jej stronę i zauważyłem, jak wciąga więcej powietrza i jej klatka piersiowa się unosi.

- Masz trzy sekundy, żeby stąd wyjść.

- Porozmawiaj ze mną.

- Nie mamy o czym. Trzy.

- Mamy - nie ustępowałem i znowu zrobiłem krok w jej stronę.

- Mamy zapomnieć, nie pamiętasz? Dwa - wzrokiem poleciała na moją dłoń, która jest w bandażu po wczorajszym rozbiciu lustra.

- Nie chodziło mi o to.

- Will, zapomnij. Jeden.

I nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, bo dostałem mocnego kopniaka w krocze. Jedynie co poszło z moich ust, to wiązanka przekleństw. Skuliłem się i złapałem za obolałe miejsce, kurwa, jakie ona ma pierdolnięcie. 

- Ostrzegałam - uśmiechnęła się zadziornie.

Wkurwiła mnie. Wkurwiła mnie. Wkurwiła mnie. Wkurwiła mnie, ale powstrzymuje się i to bardzo. Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wydech, spokojnie, zaraz przejdzie.

- Tak grasz? - prychnąłem i spojrzałem na nią.

- Ostrzegałam cię, Will. A teraz wypierdalaj stąd, zanim drugą rękę będziesz miał zabandażowaną - wyminęła mnie.

O nie, nie, nie, nie, nie, nie. Ja jej tak tego nie odpuszczę. Niech nie myśli, że księżniczka wszystko wygrywa. Kiedy przechodziła obok mnie, złapałem ją za nogę i wywróciłem. Już po kilku sekundach znalazłem się nad nią. Chwyciłem za jej nadgarstki i umieściłem nad głową. Ona nie odezwała się, a tylko patrzała na mnie, jakby... wystraszona? Przerażona? Jej klatka piersiowa unosiła się w szybszym tempie. 

Zaraz, zaraz...

Przeskanowałem ją jeszcze raz i dopiero po chwili mój wzrok wbił się w jej nadgarstek. Cięła się. Ona się cięła. 

Ona. Się. Tnie.

- Jane..? - spojrzałem jej w oczy, to znowu powróciłem na nadgarstki.

Ona się tnie... Dlaczego ona się tnie? Kurwa mać, dlaczego Jane się tnie? Dlaczego robi sobie krzywdę?! 

- Jane, kurwa mać, dlaczego?! - szarpnąłem jej dłońmi i gwałtownie wstałem z niej.

Wkurzyła mnie. Pomimo tego, że teraz jej postawa jest niewinna, drobna, słodka, wrażliwa i delikatna, to i tak mam ochotę ją rozszarpać. Ona się tnie... Jak ja mogłem tego wcześniej nie zobaczyć? Dlaczego na basenie tego nie widziałem? Jak długo ona to ukrywa? Jak długo ta idiotka się tnie?

- Dlaczego to robisz?! - krzyknąłem.

- Idź stąd... - prawie że szepnęła. 

Wstała na wyprostowane nogi i usiadła na łóżku. Była teraz słaba, znowu. Znowu widzę ją słabą, bezradną i bezsilną. Dlaczego ona to robi? Dlaczego się krzywdzi? Ja nie chcę na to patrzeć, jak siebie rani, jak się niszczy, kurwa mać, nie chcę.

- Jane, dlaczego się tniesz?! Dlaczego to robisz?! - stanąłem przed nią.

- Idź stąd! - krzyknęła łamliwym tonem.

Po chwili zakryła swoją twarz w dłonie i zaczęła płakać. Ten widok spowodował dziwne ukłucie w moim sercu. Nie chciałem ją doprowadzić do płaczu, o ile to ja ją w ogóle do tego doprowadziłem. Nie chcę, żeby płakała, żeby cierpiała, nie chcę...

Upadła bokiem na łóżko i cały czas płakała. Nie przejmowała się, że ja tutaj jestem - jej wróg, którego nienawidzi, a po prostu wpadła w płacz. Ja się łamałem widząc ten widok, naprawdę. To mnie okropnie bolało i nie chcę na to patrzeć.

Podszedłem do niej i podniosłem, przytulając tym samym. Ona bez żadnego sprzeciwu wtuliła się we mnie i usiadła okrakiem. Owinęła te smukłe dłonie wokół mojej szyi i płakała, płakała i płakała. Była taka leciutka, taka drobna i słodka. 

- Proszę, nie płacz... - szepnąłem.

Nie odezwała się, a chlipała dalej. Przytuliła mnie jeszcze bardziej i po chwili poleciałem na plecy. Leżałem, a ona leżała na moim torsie cały czas wtulona we mnie. Dlaczego ta drobna, słodka osóbka się tnie, sprawia sobie krzywdę... 

- Jane, proszę...

- Will... - jęknęła zapłakana.

Moje serce ponownie mnie ukuło. Dlaczego tak bardzo reaguje na jej płacz? Jeszcze kilka tygodni temu karmiłem się tym, a teraz... nie chcę na to patrzeć, to mnie boli. 

- Proszę, Jane, nie rób sobie krzywdy.

Nie odpowiedziała, a zapłakała jeszcze bardziej.

- Jane, obiecaj. 

- Obiecuje... - wychlipała.

- Co obiecujesz? - wyszeptałem i uniosłem się do pozycji siedzącej. 

- Że... - pociągnęła nosem i odkleiła się ode mnie. - Że już... się nie potne... - spojrzała na mnie mając szklane oczy.

- Obiecujesz? - odgarnąłem jej włosy z twarzy i objąłem ponownie wokół.

- Obiecuje... - pociągnęła nosem.

- Proszę, nie rób tego nigdy więcej.

- Will... - rzekła niewinnie.

- Tak? 

- I tak nienawidzę cię.

Gwałtownie się we mnie wtuliła i znowu opadłem na plecy. Była wtulona we mnie jak małpka. Taka drobna, taka słodka, jejku... Dotykałem ją wreszcie. Dotykałem jej piękne ciało, które bardzo chciałem dotknąć, bardzo chciałem, żeby było blisko mnie. 

- Też cię nienawidzę - uśmiechnąłem się pod nosem.

$$$$$$$$$$$$$$$

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro