Rozdział 14
Zaczęłam mrużyć oczy. Czułam jego zapach obok siebie, jego piękny, kojący, seksowny, intensywny zapach. Williama tutaj nie było, a... chciałabym, żeby był... Uniosłam się i rozejrzałam dookoła. To jednak nie było sen, że przyszłam do niego.
Że wczoraj prawie się pocałowaliśmy.
Wczoraj go prawie pocałowałam. Nie żałuję, bo tego chciałam. Moje uczucie do niego jest już proste - zauroczyłam się. Jestem zauroczona w nim, bardzo, okropnie, to mnie przeraża, że to William, że to przy nim te uczucie doznaję. Że to William.
Czuję te okropne skurcze, te ściskanie w brzuchu, te bijące serce, przyspieszone. Jak moje ciało obok niego się rozgrzewa, jak nogi tracą grunt - czułam się tak przy James'ie. Czuję się tak przy Williamie.
To chore.
Uniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na swój telefon. Dochodziła godzina dwunasta, więc wole jak najszybciej zmyć się z jego domu. Czuję się dziwnie tutaj, a zwłaszcza po wczorajszym, kiedy miało... do czegoś dojść. Chciałam tego.
Leniwie wstałam z łóżka i musiałam, to było do przewidzenia, że walnęłam nogą w jego gitarę, która upadła i wydała z siebie okropny i głośny dźwięk. Mój mały palec u stopy także ucierpiał.
- Cholera - syknęłam i upadłam na podłogę.
Okropny ból przeszedł przez moje ciało począwszy od stóp, aż po samą głowę. Nie miałam czasu na ubolewaniem się nad sobą, dlatego poszłam od razu do jego toalety i zrobiłam ze sobą porządek. Mam tylko nadzieje, że on jeszcze smacznie śpi i będę mogła po cichu wyjść z jego domu.
Nie, ja nie uciekam, to nie ucieczka, skądże. Jest mi po prostu wstyd. Wstydzę się na niego spojrzeć, wstydzę się tych uczuć do niego, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Nie powinny nigdy się pojawiać, a pojawiły, dlaczego? I dlaczego to do niego?
Po dziesięciu minutach wyszłam z łazienki gotowa do przebrania się w swoje ubrania i ucieknięcia z jego domu. Jestem naga, nie mam pod sobą niczego, więc moja droga do domu będzie... ciekawa. Mam spódniczkę, a pod nią nic. Moja bielizna została wpakowana do torebki i wygląda to tak, jakbym przeleciała jakąś dziewczynę, a jej stringi zostawiła sobie na pamiątkę. Usiadłam na łóżku i zdjęłam z siebie jego koszulkę. Sięgnęłam po swój stanik i zaczęłam go ubierać.
- Wstawaj księż... - drzwi z wielkim hukiem się otworzyły, a w nich stanął William, który od razu wlepił we mnie wzrok.
- Will! - wydarłam się i spaliłam ze wstydu.
Moje serce przyspieszyło z podwojonymi uderzeniami. Robię się czerwona, czuję to, jak moja twarz przybiera czerwonego koloru, a to wszystko jego wina. Patrzy na mnie tym wygłodniałym wzrokiem, gdy ja - zasłonięta tylko rękoma, bo stanik niechlujnie trzymam w dłoni - żałośnie próbuję zakryć ciało, jakbym zakrywała coś bardzo cennego.
- Sorry, myślałem, że śpisz... - dalej stał jak ten kołek wbity w ziemię.
I dalej mi się przyglądał.
- Wypierdalaj stąd! - warknęłam.
Nie odezwał się, a zamknął za sobą drzwi. Moje serce wali, wali, wali, wali jak szalone. Czemu ja, głupia, nie przebrałam się w toalecie?! Prędko założyłam stanik oraz resztę ubrań wzięłam pod rękę i skierowałam się do toalety. Najgorsza część teraz przede mną, a mowa o spódniczce, pod którą nic nie będę mieć. Będzie mi zimno, będę marznąć, ale chyba gorszą rzeczą jest to, że wychodzę bez bielizny od Williama.
Powróciłam po chwili do jego pokoju i wzięłam ze sobą torebkę. Założyłam buty i poprawiając spódniczkę, trzymając mocno uda obok siebie, wyszłam z jego pokoju, gdzie akurat na korytarzu natrafiłam na niego. Był oparty o ścianę ze skrzyżowanymi dłońmi pod klatkę piersiową i jego wzrok był wlepiony w podłogę, dopóki nie wyszłam z jego pokoju - uniósł go na mnie.
- Idziesz już? - spytał i oderwał się od ściany.
- Tak - burknęłam i wyminęłam go.
- Gdzie pójdziesz? Kluczy nie masz przecież - zaczął iść za mną.
Cały czas miałam wrażenie, że gapi się mi na pupę. Owszem, poprawiałam ją, ale to nie powinno przykuwać jego uwagi. Czy on się już domyśla, że nie mam bielizny?!
- Gosposia jest - powiedziałam i stanęłam przed drzwiami, zakładając swoją kurtkę.
- Mhm... - oparł się o ścianę, przyglądając mi się.
- Will, czy mogłaby-Och... - pojawiła się obok nas jego gosposia, pani Debbie.
Cholera.
- Jane, słonko, dzień dobry - uśmiechnęła się, ale widziałam jej dziwne spojrzenie na nas. To oczywiste, że już coś podejrzewa.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się.
Czuję się tak głupio... Wyglądam jak ta jedna z jego panienek, które czasami przyprowadzał na noc. Nie dość, że stoi obok w samych dresach, bez koszuli, włosy w nieładzie, przygląda mi się badawczo, to jeszcze ja - ubierająca się i gotowa do wyjścia, a przed chwilą wstająca z jego łóżka.
- Do widzenia - powiedziałam i spojrzałam przelotnie na Williama.
- Do widzenia, słoneczko - uśmiechnęła się szeroko staruszka.
Niestety nie było mi dane wyjść szybko z jego domu, bo kretyn chwycił mnie za łokieć i nachylił się nad moim uchem.
- Czego chcesz? - szepnęłam.
- Wiem, że nie masz na sobie bielizny - mruknął łobuzersko, a mnie momentalnie przeszedł dreszcz, kiedy jego usta muskały delikatnie moją skórę.
Także spaliłam się ze wstydu. Cholera, wiedział. Nie odpowiedziałam, a wyrwałam się z uścisku i wyszłam z jego domu. Chłód od razu otoczył mnie całą, gdzie moje nogi zadrżały. U niego było cieplej, cieplutko, chcę tam wrócić, ale już nie mogę.
$$$$$$$$$$$$$$$
Stanęłam przed swoim domem i zapukałam. To śmieszne - muszę pukać do swojego domu... Pukam i pukam, aż mnie kostki u rąk bolą i nikt nie otwiera, co jest do cholery jasnej? Przecież pani Foster miała być od dziewiątej u nas!
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do mamy. Pieprzyć to, że mnie ochrzani albo opierdoli z góry do dołu, jaka to ze mnie gapa i roztrzepana osoba, żeby dopuścić do zgubienia kluczy. Przyłożyłam komórkę do ucha i czekałam, czekałam, czekałam i czekałam.
- Tak? - rzekła sympatycznie.
- Mamo, pani Foster dzisiaj do nas nie przychodzi? - spytałam.
- Nieeee... Dzwoniła do mnie wczoraj po południu i mówiła, że się rozchorowała. Nie będzie jej przez cały weekend, a co?
Ja pierdole.
- Mamo... Ja zgubiłam klucze do domu... - powiedziałam jak niewinne dziecko.
Usłyszałam prychnięcie z jej strony, a po chwili głośny, drwiący śmiech.
- Mamo? - wkurzyłam się. - Jak ja wejdę do domu!?
- No widzisz, skarbie, to już twój problem, hahahaha - cały czas się śmiała. - Jak mogłaś zgubić klucze? - drwiła ze mnie.
- No nie wiem, musiały mi wypaść... - wywróciłam oczami i zadrżałam z zimna. Moje nogi cały czas się trzęsły razem z ramionami.
- I gdzie ty teraz będziesz spać? - prychnęła.
- Nie wiem... Rachel? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- No dobrze, dobrze... - powstrzymywała śmiech. - Przesłać ci jakieś pieniądze na konto?
- Mogłabyś.
- Dobrze. Skarbie, a takie pytanie... Gdzie ty spałaś dzisiaj? - mruknęła zaciekawionym i podejrzliwym tonem.
- U Williama.
- Co?! Nie wierze... - była chyba tą wieścią zszokowana. - Czy wy zdemolowaliście dom Evy?!
- Nie!
- Nie wierzę w to... Ty i Will? Od kiedy?!
- Nie wiem, od dłuższego czasu między nami jest już... normalnie.
Nie, nie normalnie.
- O kurwa...
- Mamo... - uśmiechnęłam się pod nosem. Przekleństwa z ust rodziców tak śmiesznie brzmią...
- Dobra, słońce, przesyłam ci pieniądze na konto, a ty leć do Rachel.
- Dobrze. Kocham ciebie i tatę - powolnym krokiem zaczęłam kierować się w stronę wyjścia.
- My ciebie też kochamy. Trzymaj się, papa.
Rozłączyłam się i wykręciłam numer do Rachel. Modlę się, żeby odebrała, żebym do niej przyszła na noc.
- Halo?
- Cześć, jest taka sprawa... - mruknęłam.
- Co tym razem? - westchnęła, ale przeczuwałam, że się uśmiecha.
- No bo... zgubiłam klucze, nie wiem gdzie są... I nie mam jak do domu wejść, a rodzice będą dopiero jutro. Czy mogłabym nocować u ciebie dzisiaj?
- Jwow... - powiedziała tak, jakby miała już złe wieści.
- Proszę... - rzekłam błagająco.
- Ja idę dzisiaj do Logana na noc... Przepraszam...
- Ja pierdole... - burknęłam.
- No co?
- Logan to, Logan tamto! Dla przyjaciółki nie masz czasu! - wkurzyłam się. - Cały czas teraz on!
- Jane, nie chodzi o to, że nie mam czasu! Zawsze mam! - broniła się.
- Widać właśnie! Od kiedy jesteś z Loganem mało się widzimy, rozmawiamy! Cały czas on!
- Jane, nie jestem tylko twoja! Zrozum, że to mój chłopak, a to, że ty nie masz chłopaka i nie wiesz jak to jest, to nie moja wina!
Ała.
- Hah... - prychnęłam. To zabolało, to w chuj zabolało, co powiedziała. Nie spodziewałam się nigdy, że usłyszę to od niej.
Nigdy od Rachel.
- Nie wiem jak to jest? - zagryzłam policzek i znowu prychnęłam pod nosem, chcąc nie rozryczeć się tutaj.
- Jane... Nie chodziło mi o to... - chyba teraz zrozumiała, co przed chwilą powiedziała. Jej głos stał się przejmujący, z wyrzutem sumienia.
- Miłej nocki, Rachel.
Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do środka torebki. Jestem zła, jestem smutna, zła, przykro mi strasznie. Chcę mi się płakać, ale nie chcę się rozryczeć jak kretynka. Tak bardzo zraniły mnie jej słowa, tak bardzo zabolały... Dlaczego to powiedziała? Przecież wie, że po James'ie nie dawałam rady wiązać się z nikim innym, że było mi ciężko... A ona... Ona to powiedziała... Ja tylko chciałam u niej przenocować, nie musiała mi takich przykrych rzeczy mówić.
Nie Rachel, nie ona.
Pozostaje mi jedno. Włóczyć się jak bezdomny człowiek po nocach. Będę marznąć, będę konać z zimna, a na dodatek jestem bez bielizny. Jest też druga opcja, że zadzwonię do którejś koleżanki z klasy, ale nie, w życiu! Lubię wszystkie dziewczyny z mojej klasy, traktuję je jak siostry, ale to tylko drużyna, nic więcej. Nigdy z nimi nie miałam takiej więzi, jak z Rachel albo...
Williamem.
Czy on naprawdę musi być tą ostatecznością?
$$$$$$$$$$$$$$$
- Czego dusza pragnie? - mruknął i uśmiechnął się łobuzersko, opierając się o framugę drzwi w szarmancki sposób.
Chyba zrobił sobie dzień wolny, bo cały czas jest bez koszulki. Jedynie co zmienił, to dresy na kolor ciemno-szary.
- Will... - cała drżałam z zimna.
- Trzydzieści minut temu wychodziłaś z mojego domu - uśmiechnął się cwanie i przejechał po swoich włosach na czubku głowy. - Co ciebie sprowadza do mnie, Jane? - wymówił intensywniej moje imię.
- Muszę przenocować u ciebie ostatnią noc - sama nie wierzę w to, co mówię.
- Taaak? - zrobił zdziwione oczy, ale widziałam w tym kpinę. Pomimo wszystko otworzył szerzej drzwi i wpuścił mnie do środka. - Jest dzień dobroci dla zwierząt, dlatego pozwolę ci - mruknął dumnie i zamknął drzwi.
- Jest pani Debbie? - spytałam i ściągnęłam kurtkę.
- Nie ma. Musiała wyjść wcześniej - zaczął kierować się w stronę salonu, a ja tuż za nim. - Zack niedługo do mnie przyjdzie - rozsiadł się na kanapie i powrócił do swojej gry w Fifę.
- Mhm... - mruknęłam po cichu i niepewnie usiadłam obok niego, poprawiając przy tym spódniczkę, a uda mocno przybliżyłam do siebie.
- Chcesz piwa? - spytał i spojrzał na mnie przelotnie, ale zauważyłam, gdzie także jego wzrok poleciał.
Spojrzał się, kurwa mać, na moje krocze. Cała płonę z rumieńców i zażenowania. Mogłam naprawdę wybrać opcję szwendania się po okolicy jak bezdomny człowiek...
- Wiesz, że nie przepadam za piwem - przerzuciłam włosy na bok i poprawiłam się na kanapie.
- Wiem - uśmiechnął się cwanie.
- Ty wręcz je kochasz - spojrzałam na niego, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Co jeszcze o mnie wiesz? - poleciał wzrokiem na ekran. - Kurwa! Widziałaś to?! - uniósł ręce w górę i złapał się po chwili za głowę, nie dowierzając temu, że przeciwnik strzelił mu gola.
- Jesteś leszczem - prychnęłam. - I wiele o tobie wiem - dodałam po chwili.
- Domyślam się - powiedział już obojętnym tonem. - I jestem leszczem twierdzisz? W takim razie pokaż swoje sztuczki, lamusie - wystawił pada w moją stronę.
- Phi... - prychnęłam, ale wzięłam urządzenie do ręki. - Patrz i się ucz.
Nie grałam profesjonalnie w Fifę, na przykład jak on albo reszta chłopaków na tej planecie, ale nie byłam najgorsza. Czasami grałam w tę grę, jak mi się nudziło, ale to rzadko.
Akurat z mojej drużyny miał piłkę, dlatego obrałam dobry tor, dobre rozegranie, podanie do kolejnego piłkarza i widziałam to, widziałam to, jak William jest zirytowany tym, że trafię, że ja trafię w bramkę, a oni mu trafili!
- Ha! - krzyknęłam triumfalnie, kiedy trafiłam piłką w bramkę przeciwnika. - I kto tu jest mistrzem, hmm? - spojrzałam na niego.
- To było proste - prychnął. - Ich bramkarz jest jakiś lewy - burknął.
- Phi, ty jesteś lewy - wyśmiałam go. - Ja po prostu jestem lepsza od ciebie.
- Hah, chciałabyś - zakpił sobie ze mnie i chciał mi wyrwać pada, ale wystawiłam rękę w górę.
- Poproś - mruknęłam.
- Oddawaj - spojrzał na mnie ostrzegająco, ale widziałam, jak powstrzymuje śmiech.
Przecież jego ręka jest dłuższa od mojej, on jest większy ode mnie i w każdej chwili mógł podnieść ją do góry i chwycić za pada. Najwidoczniej chciał się zabawić, a mi pozwolić poprowadzić tę grę. Ciekawe, ciekawe...
- Poproś... - odchyliłam się do tyłu.
- Oj, zaraz ktoś tutaj będzie płakał... - pokręcił głową i uśmiechnął się zadziornie.
- No, dlatego przeproś - rzuciłam cwaniacko. - Nie chcę doprowadzić ciebie, chłopcze, do płaczu - prychnęłam.
- Ty mała... - i w mgnieniu oka znalazł się nade mną.
Zaczął mnie łaskotać i to w takich miejscach, gdzie mam najbardziej czułe miejsca; brzuch, talia, i chyba wszędzie tak naprawdę. Upuściłam pada na podłogę i próbowałam go odetchnąć, ale za cholerę te bydle nie dało się zrzucić.
- Will..! W-Will, proszę! - jęknęłam podczas śmiechu. - Proszę... przestań!
- Poproś ładniej - uśmiechnął się cwanie.
- P-P-Proszę! - zaśmiałam się. - Will!
I nagle poczułam to. Pomimo mojego ciągłego przyspieszonego serca, które bije odkąd tutaj weszłam, moich rumieńców, kiedy on jest blisko mnie, motylków w brzuchu, to poczułam... jego wybrzuszsnie w spodniach.
Nie zwróciłam w ogóle uwagi na to, w jakiej pozycji się znajdujemy, póki nie poczułam jego męskości na moim kroczu. Jestem bez bielizny. Moja spódniczka z każdą chwilą idzie coraz wyżej, z każdym jego gwałtownym ruchem idzie w górę.
- Jak bardzo prosisz? - przestał na moment.
- Will... - cała się spaliłam z rumieńców. Spojrzałam na niego zawstydzona i skrępowana, ale on dalej nie wiedział o co chodzi.
- Och... I myślisz, że weźmiesz mnie na litość? - spojrzał na mnie sarkastycznie przejęty.
- Will... Nie chodzi o to, tylko... - zrobiłam pauzę, bo on nagla spojrzał w dół i bardziej na mnie naparł.
Poczułam go ponownie, a w jednej chwili milion przyjemnych i dziwnych doznań przeszło przez moje całe ciało, a najbardziej pozostawiło uczucie w podbrzuszu, które zaczęło mnie skręcać. To było... przyjemne.
O mój boże!
- Jane? - spoważniał.
- Will, proszę... - zamknęłam oczy i wypuściłam przeciągle powietrze z ust. - Zejdź...
- Nie masz majtek na sobie? - spytał i dalej pozostał w tej pozycji, mimo moich próśb.
Nie odpowiedziałam. Moja klatka piersiowa zaczęła unosić się jeszcze szybciej. Zauważył to i zszedł ze mnie, a ja od razu usiadłam i poprawiłam spódniczkę. Czuję wstyd, czuję taki wstyd, jaki jeszcze nigdy w życiu nie czułam.
- Mogłaś powiedzieć - uśmiechnął się.
- Chciałam! - spojrzałam na niego. - Nawet nie dałeś mi dojść do słowa!
- Dobra, jebać to - machnął dłonią i poprawił się na siedzeniu, przy okazji zabierając pada z podłogi i powracając do gry.
Niezauważalnie spojrzałam na niego, na jego twarz i skupienie na grze. Przygryzanie wargi, kiedy pójdzie coś nie tak po jego myśli, słodkie denerwowanie się i nagłe, gwałtowne ruchy. Will jest słodki. William jest piękny, jest piękny i widzę to, jest piękny. Podoba mi się jego tunel w uchu, gdzie zawsze mówiłam, że jest brzydki. Podoba mi się. Dodaje mu jeszcze więcej atrakcyjności i niegrzecznej postawy. Kocham jego oczy, jego błękitne, piękne oczy, które są kochane przeze mnie. Uwielbiam jego uśmiech, jego uśmiech jest piękny. William jest piękny.
Podoba mi się. Podoba mi się i to mnie przeraża, jak bardzo on mi się podoba. To chore, tak nie może być. To wręcz popieprzone, popierdolone, pokurwione, jak bardzo mi się William podoba. Jeszcze trzy tygodnie temu ja go nienawidziłam z całego serca, a teraz? Darzę zauroczeniem. Tak wielkim zauroczeniem, że nie mogę nad tym zapanować, nie mogę zapanować nad tym uczuciem do niego.
Dalej go nienawidzę.
Wzrokiem poleciałam niżej, nawet nie mam pojęcia czemu. Jestem ciekawska, jestem ciekawska wszystkiego, chcę wiedzieć, kusi mnie to, żeby spojrzeć tam. To tylko był ułamek sekundy, kiedy spojrzałam na jego krocze i zarumieniłam się. Od razu odwróciłam od niego wzrok i wlepiłam go w ekran. Dlaczego ja to zrobiłam? Przecież nie powinnam, kurwa mać, a zrobiłam - spojrzałam.
Jezu, zachowuję się dziwnie przy nim. Jak jakaś dziewica, o mój boże.
- Halo? - nawet nie usłyszałam, jak jego telefon zadzwonił.
Spojrzałam na niego, gdy jednym ramieniem przytrzymuje telefon, a jego dłonie w ciągu dalszym nie odrywały się od pada. Nie był zbytnio zainteresowany rozmową, bo rzucał krótkie ''No'' i tylko to, tak w kółko. Po chwili rozłączył się i rzucił niedbale telefon na stół.
- Zack jednak nie przyjdzie - powiedział.
- Okej - mruknęłam i przyciągnęłam do siebie kolana, oczywiście łącząc przy tym uda, a spódniczkę poprawiając.
Widziałam to. Widziałam to, zauważyłam, jak spojrzał na mnie, jak zmierzył mnie i bezczelnie mi się przyglądał. Bez żadnych skrupułów mierzył moje ciało i dolną jego część. Dlaczego on to robi? Dlaczego sprawia mi takie uczucie? Dlaczego się patrzy? Nie patrz się, proszę.
- Jane.
- Hmm? - spojrzałam na niego, jak gdyby nigdy nic.
- Możesz, kurwa, coś zrobić, żeby założyć jakąkolwiek bieliznę? - nawet na mnie nie spojrzał.
- Nie mam - zarumieniłam się.
- Mam ci dać swoją? - odłożył na stół pada i dopiero jego wzrok spotkał się z moim.
- Nie! - zmarszczyłam brwi.
- Kurwa - syknął i wstał. Zaczął kierować się ku wyjścia z salonu.
- Hej, czekaj - także wstałam.
- Ogarnij jakieś majtki, to wtedy porozmawiajmy - rzucił obojętnie i zniknął mi z pola widzenia.
- Will! - wkurzyłam się. - To pojedź ze mną do sklepu!
- Pięć minut i jestem na dole.
Uśmiechnęłam się triumfalnie pod nosem. Od kiedy on takim pieskiem się stał?
Coraz bardziej mnie to kręci.
$$$$$$$$$$$$$$$
- Jak można cały dzień chodzić po sklepie?! - cały czas marudził, odkąd wróciliśmy do domu.
- No widzisz, jednak można - uśmiechnęłam się. - A teraz mógłbyś wyjść? Chciałabym się umyć - spojrzałam na niego i oparłam dłonie na biodrach.
- Nie. Zostaje - powiedział triumfalnie i usiadł na łóżku, na którym się po chwili rozłożył jak książę.
- Will... - wywróciłam oczami. - Proszę... - spojrzałam na niego niewinnie.
- Nie wkurwiaj mnie, Jane - rzucił. - Chodziłem z tobą cały dzień po tym jebanym sklepie, a ty jeszcze czegoś ode mnie oczekujesz? - prychnął. - Jest... - spojrzał na zegarek. - Dwudziesta pierwsza trzydzieści sześć, masz piętnaście minut. Jeśli w ciągu piętnastu minut nie wyjdziesz z toalety, otwieram drzwi - uśmiechnął się cwanie.
- Will... - spojrzałam na niego oburzona. - Nawet nie próbuj.
- Czas leci... - uśmiechnął się cwanie.
- Kutas - burknęłam i zabrałam ze sobą rzeczy.
- Największy, którego byś dotychczas widziała - rzucił.
- Pierdol się - zamknęłam za sobą drzwi od łazienki.
$$$$$$$$$$$$$$$
Idealnie się wyrobiłam przed czasem. Jestem wykąpana w damskich płynach, jestem w bieliźnie, jestem w damskich ubraniach, które jedynie składają się z krótkich spodenek i bluzki.
Stoję przed lustrem i patrzę na siebie. Nie wiem czemu, ale patrzę. Nie widzę niczego dziwnego. Jestem taka sama, cały czas taka sama. Za to w środku czuję inną osobę. Nie tą samą Jane, jaka była jeszcze kilka tygodni temu. Co z nią? Gdzie ona się schowała? To wszystko jego wina. To wszystko wina tego, co nagle nas zmieniło.
Od czego to?
Wyciągam nadgarstek przed siebie i patrzę na niego. Patrzę na pięć kresek na skórze, które teraz są czerwone, które teraz są bardzo czerwone przez tę kąpiel. Nikt ich nie widział, nikt ich nawet nie dostrzegał. Nie widział on.
- Koniec czasu - otworzył drzwi, a ja aż podskoczyłam ze strachu i szybko przyciągnęłam rękę do swojego ciała.
- Już wychodzę - powiedziałam, biorąc swoje rzeczy i wymijając jego osobę.
- Czekaj... - chwycił mnie za łokieć.
- Co? - wyrwałam mu się, patrząc w jego oczy.
Nie mógł widzieć.
Na pewno nie.
- Dlaczego się pokłóciłaś z Rachel? - spytał.
- Och, dzwoniła do ciebie się poskarżyć? - prychnęłam i odłożyłam rzeczy na biurko. Usiadłam na krześle i zaczęłam grzebać coś w telefonie.
- Nie, nie skarżyła się... Po prostu powiedziała, że pokłóciłyście się o to, że naskoczyłaś na nią bez przyczyny tak naprawdę. Jane, bo nie mogłaś do niej przyjść na noc..? - skrzywił się
- Nie! Nie tylko to jest powodem! - wkurzyłam się. - Odkąd jest z Loganem nie ma w ogóle dla mnie czasu!
- Ale to jest jej chłopak, to co się dziwisz? I nie jest twoją własnością.
- Pierdolona noc. Jedna, pierdolona noc, a co? Nie, bo chłopak! - wyrzuciłam ręce w górę.
- Przecież mogłaś do mnie przyjść - powiedział, jakby nie miał z tym żadnego problemu.
- Słyszysz się?! - aż wstałam z krzesła i spojrzałam na niego. - Will, ja nie chciałam tutaj przyjść!
- Wczoraj jakoś ciągnęło cię - prychnął i skrzyżował dłonie pod piersi. - Do moich ust także.
I nagle mnie zatkało. Stanęłam bez ruchu i gapiłam się na niego, nie dowierzając temu, co powiedział. Moje serce znowu zabiło kilka razy szybciej, brzuch wykręcał, a policzki zrobiły się czerwone.
- C-co?! Nie! - zaprzeczałam. - To ty chciałeś mnie pocałować! - zarumieniłam się.
- Tak.
Kurwa mać.
Mój brzuch oszalał. Oszalał, on boli mnie, on mnie cholernie boli przez te przyjemne uczucie, ale ja go nie chcę. Nie chcę tak, a dopuszczam je do siebie, podoba mi się. Podoba mi się też, że chciał mnie pocałować. To źle? Źle, bardzo źle, ale... to mi się podoba.
Nie, nie, nie, nie, nie!
Ja tak nie mogę! My nie możemy! Nienawidzimy siebie! Dlaczego? Dlaczego my nagle... Dlaczego ja nagle do niego coś czuję... Nie chcę, kurwa mać, nie chcę. To jest popierdolone, że czuję przy nim to uczucie jak przy James'ie.
Powiedział tak, on powiedział tak, chciał mnie pocałować - tak. William chciał mnie pocałować. Tak. Dlaczego... to mnie dziwnie cieszy? To mnie dziwnie podnieca, fascynuje, zachwyca, ekscytuje, kusi dalej? On mnie kusi, on to robi, on mnie kusi, mąci mi w głowie, William to robi, kurwa.
- Will, przestań... - spojrzałam na niego, dalej w to nie dowierzając.
- Ty kurwa przestań.
I nagle stał się poważniejszy. Moje serce przyspieszyło, bo stał się groźniejszy, zdenerwowany, co jest? O co mu chodzi? Co ja mu zrobiłam?
- C-co..? O co ci chodzi? - zrobiłam mały krok do tyłu i dalej, i dalej, i dalej, kurwa, patrzę mu w oczy.
- Robisz to. Robisz to, kurwa mać - cały się napiął i nie odrywał ode mnie wzroku.
- Ale co? - spytałam.
- Kurwa, ty dobrze wiesz co - prychnął i zrobił krok w moją stronę. - Jane, nie rób tego.
- Will..? - sapnęłam.
- Przestań.
- O co ci chodzi? - zmarszczyłam brwi.
- Widzę twoją grę. Nie rób tego, kurwa mać. Przestań. Najlepiej idź spać już do gościnnego - spojrzał na mnie gniewnie.
- Och... Jasne... - rzekłam i posłałam mu już luźniejsze spojrzenie. - Dobranoc, Will - powiedziałam oschle i wzięłam telefon do ręki, opuszczając tym samym jego pokój.
Zamknęłam jego drzwi, ale nawet nie zrobiłam kroku. Oparłam się o nie i oddycham, oddycham ciężko, głęboko, szybko. Co się dzieje? Co się do kurwy nędzy dzieje? Idę spać, ale nie chcę w gościnnym.
Chcę w jego łóżku.
$$$$$$$$$$$$$$$
Nie mogę spać. Nie mogę zasnąć, nie czuję już jego pięknego zapachu obok, nie czuję wygody na tym łóżku niż na tamtym. Jest środek nocy i nie mogę zasnąć. Unoszę się do pozycji siedzącej i wzrokiem badam krajobraz za oknem. Puch, pięknie sypiący puch pozostawiający po sobie czystość, nieskazitelność i piękno.
Cała aż zadrżałam ciałem na wspomnienie tego, jak te piękno potrafi być zimne, mroźne, lodowate, zabójcze. Wzrokiem błądzę po całym gościnnym pokoju, ale nagle słyszę dźwięk dochodzący do moich uszu. To dźwięk gitary. Słyszę jego granie, Williama granie, które jest piękne.
Chcę, żeby dla mnie grał.
Delikatnie wstaję z łóżka i po cichu wychodzę z pokoju. Na korytarzu słyszę melodię jeszcze głośniej. Jest ona mi nieznana, nie znam jej, nie wiem czyja to. Czyżby Williama? Nie, nie wydaję mi się... On nie jest w stanie pisać własnych nut, komponować własnych melodii, nie on.
Kieruję się do jego pokoju, ale czuję się głupio, czuję się... tak strasznie głupio, dziwnie, żałośnie. On mnie wyprosił ze swojego pokoju, a znowu wracam? Phi, przecież to takie żałosne, ja jestem żałosna, taka dziecinna. Zgrywam cnotkę, niedostępną dziewicę, żałosną nastolatkę, która czego tak naprawdę chcę? Chce jednej rzeczy, ale co robi? Nic.
Nie robię nic, a zachowuje się jak debilka. Jestem w nim zauroczona - to jest prosta odpowiedź już na wszystko. Taka jest prawda, nie ucieknę od tego, nie wmówię sobie niczego innego. To jest William, to mnie przeraża, to mnie boli, że to jest William.
Nienawidzimy siebie.
To mnie boli.
Stoję przed jego drzwiami od pokoju i oddycham, próbuję unormować mój przyspieszony oddech, ale jest to bardzo ciężkie. On pięknie gra, William pięknie gra. Wejść, czy nie wejść? Chcę wejść, ale się boję.
Jestem taka żałosna.
Ale on chciał mnie pocałować. Chciał mnie pocałować, a ja jego chciałam pocałować. Oboje siebie chcieliśmy pocałować, ale oboje nienawidzimy siebie, co jest? To jest takie skomplikowane...
Ja pierdole, pieprzyć to.
Delikatnie otwieram jego drzwi i wchodzę tak po prostu, opierając się o nie i wciągając mocno powietrze przez nos. Patrzy na mnie zdziwiony i przestaje grać. Jest zdziwiony i to mocno.
- Co ty tu robisz? - odłożył gitarę na bok.
- Nie mogłam zasnąć - wolnym krokiem zaczęłam kierować się w stronę krzesła. - Usłyszałam, jak grasz i myślałam, że nie śpisz, i nie śpisz - usiadłam i spojrzałam mu intensywniej w oczy.
- Robisz to znowu - warknął i wstał. Pomimo ciemności panującej w jego pokoju, to dostrzegam te jego oczy, te jego piękne oczy, które patrzą na mnie.
- Co robię? - spytałam ciszej. Mój głos nie brzmiał nie wiadomo jak, ale... był kuszący, niewinny, uwodzicielski.
Nie, nie chcę go uwieść. Po prostu... nie wiem. Chcę go. Chcę Williama dotknąć. William jest piękny, dlaczego dostrzegłam to dopiero teraz? Od niedawna to widzę.
- Nie udawaj głupiej - zrobił krok w moją stronę.
Moje serce bije coraz szybciej. Nie mogę go opanować, tak samo, jak bólu w brzuchu, który sprawia mi jednocześnie przyjemność. Podbrzusze mi szaleje, pląta figle, czuję motylki.
- Proszę, wytłumacz mi o co ci chodzi - także wstałam, nie odwracając od niego wzroku.
I w jednej sekundzie znalazł się obok mnie. Moja klatka piersiowa zaczęła unosić się w przyspieszonym tempie, a ja sama zaczerpnęłam więcej powietrza. Jest blisko, znowu jest blisko mnie, chcę go dotknąć.
I nagle poczułam to. Poczułam jego dużą, ciepłą, ale delikatną, kojącą dłoń na moim policzku. Zaczął mnie dotykać, a ja zamknęłam oczy. Było to miłe, przyjemne uczucie. Moje nogi zaczęły się pod nim uginać, dosłownie. Jeszcze chwila, a będę cała drżeć z niedosytu.
Dotyka mnie, ale nic się nie odzywa, a tylko dotyka. Przejechał po moim policzku, a później zjechał niżej na szyję. Jeden jej bok zaczął dotykać w powolnym tempie, sprawiając mi tym samym przyjemność, ogromną przyjemność. Przeszły mnie dreszcze i zauważył to.
I nagle znowu poczułam to piękne uczucie, które chcę czuć cały czas. Jego usta stykały się z moimi, chciałam je pocałować, ale oddalał się z każdą sekundą dalej, dalej i dalej, ale powracał do mnie, wrócił, zawsze wraca. Rozchyliłam delikatnie wargi i sama zaczęłam go muskać. Moja klatka piersiowa się unosi w przyspieszonym tempie, jego taķże, widzę to. Cały się napiął, a to sprawiło mi satysfakcje.
- Kusisz - wyszeptał w moje usta i nawet na moment nie przestawał mojej szyi pieścić. Tak samo jak usta, które stykały się delikatnie z moimi. - Przestań to robić, Jane.
- Nie robię tego specjalnie - szepnęłam i uniosłam rękę górę.
Dotknęłam go. Dotknęłam jego policzka, a później wplotłam dłonie w jego włosy. Były takie gęste, miękkie, przyjemne. Pociągnęłam za ich końcówki, na co syknął po cichu pod nosem. Było to seksowne, cholernie seksowne i podniecające.
- Masz ładne usta - szepnął i ponownie mnie musnął.
- Dziękuje.
- I ładny kolczyk w języku.
- Dziękuje.
- Jane.
- Will... - wciągnęłam głębiej powietrze.
- Proszę, pocałuj mnie - wplótł dłoń w moje włosy.
- Ty mnie pocałuj.
I nie musiałam długo czekać. Wpił się w moje usta, a ja poczułam chyba orgazm. Moje podbrzusze, mój brzuch, moje serce oszalało. William mnie pocałował, złączył nasze usta w niepewny, czuły pocałunek.
Oddałam go, oddałam go od razu. Wplotłam obie ręce w jego włosy i sapnęłam, kiedy oderwaliśmy się od siebie. Jego dłonie zleciały na moje pośladki, które delikatnie ścisnął i tym samym podniósł mnie, a ja oplotłam go wokół.
Wpił się w moje usta ponownie. Namiętność, czułość, pragnienie siebie od dawna. Całuję go, całuję go, całuję, całuję, całuję, Czuję jego miękkie usta, czuję jego ciepłe usta, które całują mnie, które z każdą chwilą mnie pożerają. Usiadł ze mną na łóżku i nawet na moment nie przestawał całować. Chciałam go, chciałam w tej chwili Williama, chciałam go, bardzo, okropnie.
Coraz bardziej pocałunek stawał się gorący, namiętny, zachłanny. Dotykał mnie, cały czas mnie dotykał. Po szyi, po plecach, gładził moje uda i tak w kółko. Moja jedna dłoń spoczywała na jego policzku, a druga była wpleciona we włosy.
Chciałam go, chciałam całować, dotykać, mam to, czuję się spełniona. Czuję przyjemność, czuję ogromne podniecenie. Pragnęłam tego pocałunku z nim.
Całuje mnie, cały czas mnie całuje i nie przestaje na moment. Jego czułe pocałunki sprawiają mi okropny ból w brzuchu, taki przyjemny, okropny ból, podniecający.
Przejechał językiem po mojej wardze, gdzie bez żadnego zastanowienia pozwoliłam mu na dostęp. Nagle poczułam jego język, który od razu zaczął taniec z moim. To nie była walka, to był taniec. Błądził nim i badał mój kolczyk, cały czas go badał, pieścił, pieścił i cały czas mnie dotykał.
Całuję go, on całuje mnie i żadne z nas nie przestaje chociaż na moment. Tak bardzo go pragnęłam, tak bardzo pragnęłam Williama. Mam go, całuję go teraz, on całuje mnie. Jego dłonie doprowadzają mnie do szczytu granic możliwości, a jego usta jeszcze gorzej.
Nie ma żadnej brutalności, ostrości między nami, nie ma gwałtownych ruchów, a są namiętne, czułe, spragnione, spragnione siebie tak bardzo. Pragnę go. Zaraz będę drżeć przez tę przyjemność, zaraz będę płakać, że całuję się z nim. Tak bardzo pragnęłam jego ust, jego dotyku, jego ust, tak bardzo pragnęłam Williama.
Całuje mnie, William mnie całuje u siebie w pokoju. Stykam się z jego kroczem, gdzie czuję napierającą na mnie męskość. Jestem dotykana przez niego wszędzie, wszędzie mnie dotyka, sprawia przyjemność, jęczę mu w usta, a on ciągnie mnie za wargę, to staje się już brutalniejsze, pożeramy się, chcę go. Kurwa mać, chcę Williama.
$$$$$$$$$$$$$$$
:-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro