Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Nicolas

Stałem przed za dobrze znanymi mi drzwiami. Zaciskałem dłonie tak mocno, że prawie bolało. Ale nie było to ważne. Skoro policja nie ma zamiaru z tym czegoś zrobić, to sam coś z tym zrobię.

Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem go ze świstem. Rozprostowałem palce, starałem się przybrać najbardziej naturalną pozę jaką byłem w stanie przyjąć w tej chwili i zapukałem do drzwi domu Kendalla.

Nie minęło pięć sekund, a drzwi otworzyły się na oścież. Szeroko uśmiechnięty blondyn z przylizanymi włosami, przyglądał się mi swoimi chorobliwie spokojnymi zielonymi oczami.

- Nicolas! - powiedział przeszczęśliwy na mój widok - Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz. Ryan powiedział ci nareszcie prawdę?

- Ta, wszystko jest już jasne. Mogę wejść? - zapytałem, czując jak krew się we mnie gotuje.

- Zapraszam - powiedział przeszczęśliwy, przepuszczając mnie w drzwiach. Kiedy tylko przeszedłem przez próg, zatrzasnął je za mną i zamknął na trzy zamki - Przy mnie będziesz bezpieczny Nicolasie, przecież wiesz, że mogę ci załatwić wszystko i-

Obróciłem się przodem do niego na pięcie i wymierzyłem pierwszy cios w jego nos. Mężczyzna przede mną, uderzył o drzwi nie spodziewając się ataku znienacka.

- Naprawdę myślałeś, że przyszedłem tutaj, bo chciałem do ciebie wrócić? - zapytałem, ściągając ze sobą brwi, a kolejny cios mierząc w jego brzuch. Kolejny w jego policzek jednak tym razem blondyn złapał za oba moje nadgarstki, blokując moje możliwości walki - Skrzywdziłeś Ryana, zniszczyłeś mu dom!

- A myślałem, że będziesz inny niż reszta. Pokładałem w tobie naprawdę wielkie nadzieję Nicolas. Ty w odróżnieniu do Ryana masz wielkie, waleczne serce, myślałem że zauważysz jak bardzo to JA byłem tam ofiarą! - mówił do mnie, jednak wszystkie jego słowa wchodziły jednym uchem, a wychodziły drugiem i w odróżnieniu od kilofa, nie zostawały w głowie.

- Gówno prawda! - krzyknąłem na niego, kolanem uderzając w jego krocze. Mężczyzna skulił się, popuszczając uścisk na moich nadgarstkach. Wyrwałem dłonie z jego chwytu, a łokciem uderzyłem w skulony kręgosłup mężczyzny. Kendall syknął z bólu, chwiejąc się na swoich nogach - Jak niby to ty miałeś być tam ofiarą? WYKORZYSTAŁEŚ RYANA!

- Skoro jego wykorzystałem, to co tobie zrobiłem? Dlaczego w takim razie nie przejmujesz się sobą? - zapytał mężczyzna, wypluwając z ust krew. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się w krwistym uśmiechu, ze złamanym nosem - Dlaczego on się nie przejmuje tobą?

- Nie zmieniaj tematu.

Kendall uderzył mnie pięścią w prawy bok i korzystając z okazji, popchnął mnie z całej siły na ścianę w salonie.

- Czy Ryan się kiedykolwiek tobą przejmował? Zastanów się. Kiedykolwiek, cokolwiek dla ciebie zrobił? - pytał Kendall, podchodząc do mnie z trudnością. Tysiąc myśli przechodziło przez moją głowę - Czy kiedykolwiek-

- ZAMKNIJ PYSK KENDALL - krzyknąłem na mężczyznę, uderzając go jeszcze raz w twarz, tym razem trafiając w lewe oko - Nie znasz Ryana. Nigdy nie znałeś. Był dla ciebie tylko zabawką, nie wiesz do czego jest zdolny, nie wiesz o nim NICZEGO.

- Co ty niby o nim wiesz? - zaśmiał się Kendall, mierząc kolejny cios w moje ramię - Nie wiesz nawet czy ma rodzinę, skąd pochodzi! Wiesz, że zmienił nazwisko? Mówił ci to? A może pominął ten fakt? Wiesz jak w ogóle zaczął dla mnie pracować?

- Wiem więcej niż ci się kurwa wydaje - syknąłem, łapiąc się za ramię w bólu. Zacisnąłem zęby, a kolejny cios zmierzyłem w jego obojczyk. Trudno było rozmawiać w trakcie bijatyki. Trudno było brać na poważnie cokolwiek to co mówił. Owszem, zagrał dobrą kartę, zagrał moją słabość, ale z każdym pytaniem szedł w coraz gorszą stronę i czułem, że jestem na coraz bardziej wygranej pozycji.

- Ryan ukrywa przed tobą całe swoje życie. Skąd możesz wiedzieć, że cokolwiek co mówi to prawda? Skąd możesz wiedzieć, że ten człowiek dla którego walczysz jest tym za kogo się podaje?

- Czy ty wiesz jak zamknąć pizdę czy mam Ci w tym pomóc? - warknąłem, tracąc cierpliwość do słów mężczyzny. Dość. Wystarczy już tego.

- Czyli miałem rację - mruknął, wydając się nadzwyczaj kontent z moją odpowiedzią - Nie wiesz pewnie nic o Ryanie Volkswagen.

- Versagen - poprawiłem blondyna, wywracając oczy. Położyłem obie dłonie na policzkach blondyna - Miał na imię Ryan Versagen, bogaty zjebie - wyjaśniłem, uderzając z całej siły swoją głową o jego.

Kendall opadł na ziemię przede mną, a mnie bardzo mocno zaczęło boleć czoło. Ciekawe dlaczego. Hm. Nie mam zielonego kurwa pojęcia.

Dla pewności, że Kendall w najbliższym czasie nie wstanie, kopnąłem mężczyznę jeszcze dwa razy w brzuch i rozejrzałem się po jego domu.

Wiem, nie powinienem bić leżącego, ale wszyscy się chyba zgodzą. Kendall jest odstępstwem od tej reguły. Jego bez żadnych skrupułów mógłbym wciągnąć do średniowiecza, wmówić ludziom, że ma syfilis i śmiać się jak głupi przez tydzień, patrząc jak trzymają go w końskim łajnie, wierząc że to go wyleczy. Albo może powiedziałbym, że jest czarownicą? To musiałby być dopiero cyrk.

Wszedłem do gabinetu Kendalla, aby przejrzeć czy cokolwiek mogłoby mi pomóc w osiągnięciu celu, zwanego "sprawić, że życie Kendalla będzie piekłem".

Chyba spędzam za dużo czasu z Travisem, bo nazwałem swój plan.

Nie ważne.

Znalazłem w szufladzie biurka Kendalla kilka posegregowanych płyt CD. Kto jeszcze używa CD? Kendall już stracił w moich oczach, ale teraz to ma po prostu negatywne punkty.

Przejrzałem płyty, które miały na sobie datę sprzed co najmniej czterech miesięcy wstecz. A dla mojego ułatwienia i faktu, że jestem głównym bohaterem, niektóre płyty miały napisane "Ryan". Wszystkie te płyty zabrałem, razem z tymi, które miały moje imię. Jak mam mieć dowody, to niepodważalne.

Wyszedłem z domu, trzymając w rękach jakieś 40 płyt CD. W rękach na których miałem krew z nosa Kendalla. Super, na pewno nie wyglądam jakbym z psychiatryka uciekł.

Ludzie po drodze dziwnie się na mnie patrzyli, jeśli w ogóle zwracali na mnie uwagę.

Ah. Kluczowe słowa to "Jeśli zwracali na mnie uwagę". Witamy w Polsce.

Mam jakieś dziwne, negatywne przeczucia co do tego co zrobiłem. Ale chyba Kendallowi się należało, nie? Robił gorsze rzeczy Ryanowi.

Jakby. Ja Kendalla nie zamknąłem na balkonie w środku zimy. To jest różnica.

Kiedy tylko znalazłem się w bezpiecznej odległości od domu Kenzjeba i dość blisko bloku Travisa, wyjąłem telefon z kieszeni spodni.

Szybka mojego telefonu była zbita, ale działał. Musiał się zniszczyć kiedy uderzyłem o ścianę. Huh. No nic, ważne że działa.

Wow, jestem jakiś strasznie mało emocjonalny. Powinienem chyba czuć jakąś adrenalinę, bo w końcu uderzyłem Kendalla po tym co zrobił Ryanowi, nie? Zasługiwał na to! Należało mu się.

A co jeśli postąpiłem pochopnie? Co jeśli zrobiłem coś strasznie pod wpływem emocji i to się obróci przeciwko mnie? Jak to Kendall napisał? "Każdą akcja ma swoją.." coś tam coś tam, karma.

A co ja się będę zastanawiać, dosłownie NAKOPAŁEM KENDALLOWI, zdobyłem nagrania które na jakieś 23% są nagraniami z monitoringu i teraz stoję przed drzwiami do mieszkania przyjaciela, gdzie na jakieś 10% czeka na mnie ze swoją dziewczyną i moim chłopakiem.

Omg moim chłopakiem.

Zapukałem do drzwi i otworzyłem je, zaglądając do środka. Trzy radosne psy przywitały mnie, merdając ogonami radośnie. Szepnąłem do nich ciche "cześć".

- Jest tu ktoś? - zapytałem, jakby to nie było oczywiste patrząc na to, że drzwi są otwarte. Słyszałem szybkie kroki dwóch... Nie, trzech osób.

Nie minęła nawet sekunda, a na mojej szyi zawiesił się pewien uroczy, czarnowłosy żabkownik, ściskając mnie jakby życie miało od tego zależeć.

- Martwiliśmy się o ciebie! Tak po prostu poszedłeś, nie mówiąc gdzie, ani nawet po co! - mówił Travis, łapiąc mnie za ramię.

- Wszędzie trąbią o napadzie na właściciela Lidla - powiedziała Astra, zabierając ode mnie płyty, które odłożyła na ziemi, aby również dołączyć do grupowego przytulasa.

- Błagam powiedz, że to nie byłeś ty - powiedział zmartwiony Ryan, stając na palcach, aby sięgać do mojego ucha ustami - Podobno go pobili, strasznie dramatyzuje i wszędzie to nagłaśnia.

- Cóż...

- Nie wierzę w ciebie -  Ryan odsunął się ode mnie, a jego dłoń uderzyła mnie w policzek. Lżej niż zrobiła to kiedyś, kiedy Kendall dopiero pojawił się w moim życiu, ale wciąż na tyle mocno że czułem ból - Czy ty wiesz w ogóle w co się wpakowałeś!?

- Ryan - chciał przerwać mu Travis, odsuwając się jak na zawołanie ode mnie razem z Astrą. Pokręciłem do niego głową, aby nie przerywał.

- Zdajesz sobie sprawę, że teraz jesteś we wszystkich mediach jako ten zły i okropny? Przecież teraz policja zupełnie nam nie uwierzy! Teraz Kendall jest w tym wszystkim ofiarą! - krzyczał na mnie Ryan, a w jego oczach malowała się znajoma furia - Coś ty sobie myślał!?

Niski chłopak wziął głęboki wdech, Travis znowu chciał coś powiedzieć, jednak Ryan przerwał mu ciągiem dalszym swojej nagany.

- Kendall to tym bardziej wykorzysta, co jak weźmie cię do sądu? Na pewno weźmie, będzie chciał wydusić wszystko co się da na Twoje nazwisko! Po co tam w ogóle poszedłeś!? Straciłeś piątą klepkę, zrobiłeś to ze złości!? Po co ci to było, dlaczego miałbyś w ogóle iść do Kendalla? Poszedłeś tylko go tam pobić? To byś chciał powiedzieć przed sądem!? - krzyczał dalej na mnie czarnowłosy, a ja zrobiłem do niego krok - Wiesz w jakim stanie jesteś? Też cię pobił, prawda? Na co ci to w ogóle było!? Czy ty-

Nie dałem mu dokończyć tym razem.

Tym razem przerwałem mu, naciskając ustami na jego.

I chociaż z początku się wiercił, chciał coś jeszcze powiedzieć, tak z każdą sekundą, im dłużej trwał pocałunek, tym bardziej się relaksował, tym bardziej oddawał się pasji pocałunku, tym bardziej zbliżał nasze ciała do siebie. Jego zimna ze złości dłoń, przejechała po mojej szyi i zatrzymała się na karku, sprawiając że przechodziły mnie dreszcze. Druga jego dłoń nieśmiało wplatała się w moje włosy, a jego usta delikatnie poruszały się w harmonii z moimi.

Nie był to napalony pocałunek, ale nie należał też do najspokojniejszych. Był czuły, ciepły, uspokajający i uzależniający przez fakt, że dzielony z Ryanem.

- Czuję, że oglądamy to strasznie nielegalnie - wyszeptał gdzieś za nami Travis.

- Lepiej przynieś popcorn, nie ma opcji że opuszczę taki pocałunek swojego shipu - odszepnęła do niego Astra. Byłem prawie pewien, że potem wyszeptała coś w stylu "żabonka", ale szczerze? Przestało cokolwiek do mnie dochodzić ze świata zewnętrznego, kiedy dotknąłem języka Ryana swoim.

Może to dziwne mówić to po całowaniu się z AŻ dwoma osobami w swoim życiu, ale jestem przekonany że Ryan całuje najlepiej na świecie i mogę się osobiście ukoronować, jako najszczęśliwszy człowiek, który może z dumą powiedzieć "Tak, Ryan Frosch to mój chłopak, tak całowałem się z nim".

W takich momentach jak ten, czuję że za mało ludzi wie... Nie. Jak Ryan za mało wie, jak wiele dla mnie znaczy, jak jest najważniejszą osobą na moim świecie.

Jak jest moim światem.

Chcę mu tyle powiedzieć, chcę mu uświadomić, że jest dla mnie wszystkim, że robię wszystko dla niego, że kocham jego śmiech, kocham jego uśmiech, kocham jego oczy, kocham dołeczek w jego policzku, piegi na jego nosie, jego małe uszy, jego poczucie humoru, jego gniew, jego krzyk, jego miłość do bajek, jego miłość do popu, to jak śpiewa pod prysznicem, to jak porusza nieświadomie biodrami w takt puszczanej muzyki jak tylko coś gotuje, jak wtula się we mnie zawsze tak, jakby była to najcudowniejsza czynność w jego życiu, jak interesuje się czytaniem przyszłości z dłoni i kart, kocham jego cięty język, kocham w jaki sposób całuje, kocham w jaki sposób opowiada o swoim życiu, kocham jak robi miny tylko po to aby ukryć że się uśmiecha, kocham jego miłość do psów, kocham...

- Kocham cię Ryan - wyszeptałem, kiedy tylko nasze usta się od siebie na chwilę odkleiły.

- ...Co? - wyszeptał, nie za bardzo jeszcze kontaktując po intensywności pocałunku. Jego oczy były zamglone w rozmarzeniu, jego usta delikatnie rozchylone, z całych sił starał się być przytomny.

Zbliżyłem usta do ucha Ryana, delikatnie muskając jego płatek wargami.

- Kocham cię - powtórzyłem, czując jak sylwetka Ryana delikatnie zadrżała w moich ramionach.

- Naprawdę? - wyszeptał, niedowierzając w to co słyszy. Jego dłonie znalazły swoją drogę na moje policzki, zmuszając mnie do spojrzenia w jego oczy.

- Naprawdę - odpowiedziałem, przyglądając się zszokowanym oczom mojego chłopaka - Kocham cię Ryan.

- Nie żartujesz?

- Żartowałbym w takiej chwili?

- I naprawdę masz to na myśli?

- Całym sercem.

- Nie wkręcasz mnie? - pytał dla absolutnej pewności, patrząc z uwagą na moją twarz.

- Skąd te pytania?

- Muszę to wiedzieć - odpowiedział, głaszcząc delikatnie kciukami skórę moich policzków - Zanim ci na to odpowiem, muszę wiedzieć czy mówisz szczerze.

- Naprawdę, na absolutnie poważnie, szczerze cię kocham Ryanie Coccine- ZNACZY Frosch, miałem na myśli, Ryanie Frosch, kocham cię Ryanie Frosch! - spanikowałem, czując jak właśnie zjebałem całe wyznanie. To dopiero sposób. Nie ma to jak w takim momencie się pomylić, prawda?

Ryan jednak się tym nie przejął. Z jego ust wydobył się radosny chichot, który sprawił że widziałem gwiazdy. Nie. Widziałem najpiękniejszą, najcudowniej chichoczącą gwiazdę, która z jakiegoś powodu spadła na ziemię i mnie w sobie rozkochała.

- Ja ciebie też, dziwaku mój - odpowiedział rozradowany, nie kryjąc się nawet ze swoim chichotem, nie ukrywając swojego aparatu, nie ukrywając że pocałował mnie jeszcze raz i jeszcze jeden, nie ukrywał że całował mnie po całej twarzy, że był przeszczęśliwy, nie ukrywał niczego.

A moje serce radowało się razem z nim, śmiałem się przy każdym buziaku, który nie trafiał w usta, przy każdym jego wybuchu chichotów, przy każdym spojrzeniu jakie się spotykało z moim.

- NA KURWA RESZCIE! - krzyknęła Astra gdzieś za nami, o której PRZYSIĘGAM zapomniałem w całej tej euforii - Alleluja ci Bogu spaghetti za wlanie oleju do głów tych dwóch debili, którzy nie wiedzieli jak powiedzieć dwóch prostych słów i alleluja ci za to, że Nick zapomniał jak ma na nazwisko Ryan. Dobry z ciebie ziomek, oby tak dalej, amen.

- Więc... Ryan Coccinele? - zapytał z dumnym uśmiechem czarnowłosy, zupełnie ignorując modlitwę Astry. Wywróciłem oczami z uśmiechem.

- Jakiś problem co do tego?

- Ja? Mieć problem? Co do nazwiska? Które oznacza "biedronka"? W życiu, skądże, nu nu, to nie ja - odpowiedział Ryan, a w jego oczach błyszczała tak nieziemska radość, że nie mogłem odwrócić od niego wzroku - To dopiero będzie zdrada sklepu. Pracuje w Żabce z nazwiskiem "Biedronka".

- Będzie? Czyli już to planujesz na poważnie? - zapytałem, puszczając mężczyźnie moich marzeń wredny uśmiech. Mój "emo boy" spojrzał na mnie z delikatnym rumieńcem na policzkach.

- Ja tu tylko doskonale odgrywam rolę "Ryana Coccinele" - odpowiedział dumnie po chwili, składając jeszcze jeden pocałunek na mojej skroni.

- Tak naturalnie ci to wychodzi, że chyba masz już to we krwi. Chyba, że może myślałeś już o byciu "Ryanem Coccinele"? - zapytałem, zbliżając twarz do Ryana, który zacisnął usta i odwrócił wzrok.

- Ja? W życiu. Myśleć? O czymś takim? Nie bądź już taki hop do przodu - wymamrotał zawstydzony, jednak po chwili wrócił na mnie swoimi granatowymi oczami.

Chyba nie przestanie mnie zachwycać jak piękne ma oczy. Naprawdę.

- A więc jednak?

- Może trochę - przyznał Frosch, wywracając oczami.

- Dobra żabonka, a teraz sio do siebie do domu. Jutro rano do roboty, a wy sobie słodzicie u nas. Też chcemy trochę prywatności - wyganiała nas Astra, uśmiechając się od ucha do ucha.

- W wolnym tłumaczeniu, wyjdźcie bo musimy obgadać w szczegółach to co się tu działo i nie może was tu być - wyjaśnił Travis, znając swoją dziewczynę na wylot.

- Dobrze, dobrze, już nas nie ma - zaśmiałem się, otulając w talii ramieniem mojego chłopaka i pokierowałem nas do drzwi - Dzięki za wszystko, jesteście najle-

- Dobra, dobra. PA ROMEO I JULIO - rzuciła w naszą stronę Astra, wypychając nas przez drzwi, które szybko za nami zamknęła. Od razu pierwsze co usłyszeliśmy to energiczne trajkotanie dwóch osób w środku mieszkania.

Moje i Ryana spojrzenia się spotkały, co absolutnie wystarczyło do tego, aby wybuchnąć śmiechem nad sytuacją.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro