Rozdział 3
Lekcje w Hogwarcie zaczęły się na dobre, a Severus nie miał najmniejszych szans na porozmawianie z Harrym. Zresztą, nie starał się również zbyt mocno, by do tego doprowadzić. W jego głowie na przemian kotłował się gniew na rodzinę Lily i Dumbeldore'a, ale również i na samego siebie.
Chłopiec był zaniedbywany, miał tego świadomość, ale nie pojmował, jak mógłby to wszystko naprawić. Zwykła rozmowa nie mogła tutaj pomóc. Harry był już zbyt zamknięty w sobie i nieufny w stosunku do ludzi. Czasem Severus patrząc na niego, tracił wszelką nadzieję, na jakąkolwiek poprawę.
Chłopiec nie wchodził w żadne interakcje z innymi Ślizgonami, nie mówiąc już o członkach innych domów. Z bibliotekarki udało mu się wyciągnąć, że większość czasu chłopak spędza między regałami, właściwie niewidoczny dla niewprawnego oka.
Podobne spostrzeżenia miała reszta kadry nauczycielskiej. Snape z obawą wysłuchiwał pochwał Pomony, na temat wiedzy chłopca co do roślin. Kobieta rozpływała się nad jego delikatną ręką, skupieniem i cierpliwością. Według jej słów, na pierwszym roku z chłopcem konkurował jedynie Neville Longbottom, Gryfon, którego Severus osobiście nie potrafił zdzierżyć.
Hagrid lekko speszony opowiadał, że chłopiec ma niebywałą rękę do zwierząt i często odwiedza go w wolnym czasie, pomagając również profesorowi Kettleburn'owi z okazami na zajęcia Opieki.
Severus drżał wewnętrznie na myśl o drobnym jedenastolatku w pobliżu hipogryfa, testrala, a nawet, podobno łagodnego, jednorożca.
Czasem wymieniał zaniepokojone spojrzenia z Albusem, jednak żaden z nich nie był w stanie nic zrobić. Po feralnym pierwszym września, chłopiec zupełnie się od nich odciął. Owszem, nie ignorował wezwań i prób rozmowy, ale na wszelkie pytania odpowiadał zdawkowo i z wymuszoną wręcz oficjalnością.
Atmosfera pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy nieubłaganie zbliżało się Halloween. Harry coraz rzadziej przychodził na posiłki, podczas lekcji był jeszcze bardziej wyobcowany i nieufny. W dzień Nocy Duchów chłopiec przepadł zupełnie. Jako że zajęcia zostały odwołane z powodu święta, żaden nauczyciel nie widział go na swoich lekcjach.
Jak na złość Severusowi nie udało się go złapać nawet na błoniach i w bibliotece. W końcu zdesperowany Mistrz Eliksirów udał się do dyrektora z nadzieją, że może Albus będzie wiedział, gdzie szwenda się jego drogi Wybraniec.
– Witaj Severusie. – Już w progu powitał go ciepły głos dyrektora Hogwartu. – Co cię do mnie sprowadza mój drogi chłopcze?
Snape zajął miejsce naprzeciw biurka, wpatrując się w starego czarodzieja z uporem maniaka. W ciszy, która zapadła słychać było delikatny dźwięk wydawany przez wiatr, obijający się o krawędzie szklanych narzędzi w dyrektorskim gabinecie. Żerdź, na której zazwyczaj przesiadywał Fawkes, była teraz pusta. Właściwie w całym pomieszczeniu nie było nawet śladu obecności feniksa.
Niezręczną ciszę przerwał w końcu Dumbledore.
– Chciałbyś o coś zapytać, Severusie? – zapytał, podążając spojrzeniem, za rozbieganym wzrokiem Mistrza Eliksirów.
– Przyszedłem zapytać o chłopca, Albusie – przyznał w końcu Snape. Jego twarz wykrzywiła się w brzydkim grymasie, zupełnie jakby zjadł właśnie coś obrzydliwego. Nie chciał, by dyrektor zauważył desperację i strach w jego głosie. Owszem martwił się o Harry'ego, nawet bardzo, bo chłopiec jak dotąd nawet nie pozwolił mu na żadne negatywne emocje względem swojej osoby. Wręcz przeciwnie, idealnie odgadywał uczucia innych osób, podświadomie wiedząc, kiedy musi zejść komuś z oczu.
– Ach tak? Zastanawiało mnie, kiedy przyjdziesz do mnie w tej sprawie.
Na ustach Albusa pojawił się dobrotliwy uśmiech.
– Nie mogę zająć się chłopcem, Albusie – wyrzucił z siebie Mistrz Eliksirów. – Skrzywdzę to dziecko. Nie potrafię nawet z nim rozmawiać.
Dumbledore spoważniał na te słowa, a jego niebieskie tęczówki wydawały się wwiercać w samą duszę rozmówcy.
– Mój chłopcze, jakkolwiek okrutnie to nie zabrzmi... Gdyby w tym chłopcu było cokolwiek, co mógłbyś jeszcze złamać, nigdy nie powierzyłbym ci go pod opiekę.
Severus skrzywił się na to stwierdzenie. Faktycznie, zabolało, a do tego ani trochę nie podniosło pewności siebie Severusa.
Albus, widząc to, westchnął i położył podbródek na złączonych dłoniach.
– Nie przesadzałem, mówiąc, że Harry nie miał łatwego życia – podjął. – Nie udało mi się dowiedzieć, dlaczego nie mówi. Wiem jedynie, że pod fasadą nieufnego i łatwego do zrażenia chłopca kryje się również naznaczony życiem dorosły w ciele dziecka. Wielokrotnie stawał się moimi uszami i oczami w Hogwarcie. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że wdał się w ojca bardziej, niż może ci się wydawać.
– Albusie... – Severus westchnął ciężko i się poddał. Były sytuacje, kiedy po prostu nie sposób było przegadać dyrektora Hogwartu.
Czarodziej podniósł się ze swojego miejsca i skinął na Severusa, nakazując mu iść za sobą.
Udali się do maleńkiej, niewidocznej ze środka gabinetu wnęki, ukrytej za prawą tylną kolumną. To właśnie w niej znajdowały się pojedyncze, dębowe drzwi. Dumbledore zapukał w nie delikatnie i uchylił.
– Harry, ktoś przyszedł cię odwiedzić – powiedział cicho w ciemne wnętrze pomieszczenia. – Mogę wejść?
Ze środka obiegł ich cichy trel Fawkesa. Severus ostrożnie stanął na progu, rozglądając się po pokoju. Był tylko odrobinę mniejszy, niż dormitoria Ślizgonów, ale przez zasłonięte kotarami okno wpadała jedynie wąska stróżka światła, pogrążając wszytko w klaustrofobicznym mroku. W najdalszym rogu stało pojedyncze, drewniane łóżko. Zwykłe, drewniane, bez żadnych udziwnień. To właśnie na jego ramie przysiadł feniks dyrektora.
Stworzenie pochylało łepek nad zwiniętym w kulkę dzieckiem, szczelinie owiniętym kołdrą. Zakrzywionym dziobem delikatnie trącał mokry od łez policzek, a z jego gardła wydobywał się cichy trel. Czerwone pióra błyszczały delikatnie w ciemności, rzucając na twarz Harry'ego czerwonawą łunę.
– Harry? – Dumbledore wyminął osłupiałego Mistrza Eliksirów i podszedł do dziecka. – Wszystko w porządku?
Spod kołdry wynurzyła się para szmaragdowych tęczówek. Pełne obaw i dystansu oczy, co chwila wodziły nerwowo między dwojgiem czarodziejów. Chłopiec cały czas starał się odgradzać od nich kolanami mocno podwiniętymi do piersi.
– W porządku? – ponowił pytanie Dumbledore. Dziecko kiwnęło mu głową w ciszy i delikatnie rozluźniło. Powoli, wręcz w ślimaczym tempie usiadło na brzegu łóżka, cały czas obserwując przy tym Severusa.
– Harry, Severus poprosił mnie o możliwość spotkania z tobą. Martwił się o ciebie.
W pierwszej chwili Snape miał ochotę zaprotestować. Jeszcze tego by brakowało. Chłopak był jedynie członkiem jego domu... i jego synem...
Zbliżył się ostrożnie do ramy łóżka i stanął w jego nogach. Cały czas parzył dziecku w oczy, jakby miał nadzieję, że dzięki temu dostrzeże, że nie chce zrobić mu krzywdy.
– Harry – zaczął spokojnie. – Przepraszam za moje ostatnie zachowanie... To wszystko...
Na ustach chłopca pojawił się delikatny uśmiech. Wdrapał się całym ciałem na łóżko i na czworakach zbliżył do Mistrza Eliksirów. Kiedy usiadł przed nim, jego głowa przekrzywiła się na bok, a w oczach błysnęło zaciekawienie.
Severus nieśmiało wyciągnął rękę w stronę jego głowy, w myślach klnąc na siebie, za traktowanie dziecka jak spłoszone zwierze. Jakie było jego zdziwienie, kiedy palce dotknęły miękkiej czupryny chłopca. Harry nie cofnął się, ale cały czas patrzył mu prosto w oczy z takim samym, niewinnym wyrazem twarzy.
Gdzieś na granicy rozumienia, Severus zarejestrował zadowolony głos Albusa, który szeptał coś do Fawkesa. Zignorował dyrektora i spokojnie przysiadł na ramie łóżka. Jego dłoń z głowy dziecka przesunęła się na jego policzek.
Dawno już zapomniał o takich gestach czułości. Jedynymi osobami dzięki, którym był w stanie w ogóle się ich nauczyć, były jego matka i Lily. Od nich zyskał czułość i miłość, jakiej potrzebował. One uczyły go, że dotyk nie zawsze musi nieść krzywdę.
A teraz owoc jego miłości do jednej z nich, potrzebował tego samego.
Przez chwilę w umyśle Severusa pojawiło się pytanie, co Lily powiedziałaby, gdyby zobaczyła swojego ukochanego synka w takim stanie? W końcu, czy to nie właśnie dla niego tamtej nocy dała się przekonać, by na jakiś czas zamieszkała z Jamesem Potterem?
Tamta noc była dla Snape'a niczym dawno zapomniany koszmar. Po stracie matki, pozostała mu już tylko Lily i łudził się, że świat o nich zapomni, że wojna ich ominie.
Marzenia jednak noszą swoją nazwę głównie dlatego, że nigdy się nie spełnią...
Lucjusz Malfoy, jego wieloletni szkolny przyjaciel, przypomniał Czarnemu Panu o istnieniu kogoś takiego jak Severus Snape i kimże byłby Voldemort, jeśli nie upomniałby się o członka domu Salazara, w dodatku tak uzdolnionego w warzycielstwie...
Nie było szans, by ukryć fakt jego zaręczyn z Lily Evans, mugolaczką... szlamą... Nie zniósłby, gdyby przez niego znalazła się w niebezpieczeństwie, dlatego ubarwił wszystko, sprawiając, by wyglądało to, jakby Lily go zdradziła, przeraziła się jego przynależności do Śmierciożerców i uciekła w objęcia Jamesa Pottera.
Wszystko po to, by ją chronić...
Nie miał jednak pojęcia, że była już wtedy w ciąży. Kiedy Zakon i grono przyjaciół obiegła wiadomość o tym, że Potter doczekał się dziedzica, serce Severusa pękło. Sytuacji nie polepszał ten kundel Black, który puszył się z faktu, że został wybrany ojcem chrzestnym i nie szczędził Snape'owi uszczypliwości.
Severus nie potrafił już zliczyć, jak często słyszał, że Lily uciekła od niego, bo był zbyt szkaradny, by mogła na niego patrzeć. To bolało. Każda obelga, każdy żart czy kąśliwa uwaga. A on wciąż grał, coraz bardziej pogrążał się w swojej rozpaczy i roli, którą musiał przedstawiać Czarnemu Panu.
Powoli zaczynało go przerażać, z jaką łatwością przychodziło wyobrażać mu sobie torturowanie jego ukochanej, jak proste wydawało się rozerwanie Pottera na strzępy. To było chore... powinno być chore, a jednak w jakiś sposób niosło ze sobą też ulgę. Rola, która miała być jedynie na pokaz, starała się jego murem, górą nie do zdobycia, przez którą nikt już nie potrafił się przedostać.
Jedynie czasami, kiedy patrzył na te wszystkie niewinne dzieci, których nie udało mu się uratować podczas napadów, przychodziło cierpienie i wspomnienia. Przychodziła myśl, że gdyby nie pozwolił Lily odejść, pewnego dnia patrzyłby, jak ich własne dziecko jest mordowane w dokładnie taki sam sposób, a może i gorszy.
Delikatny, niemal nieśmiały dotyk, wyrwał go z odrętwienia. Zamrugał kilkakrotnie i spojrzał prosto w parę zielonych oczu.
Oczu Lily.
***
Hmm... nie mam w sumie pod tym rozdziałem nic więcej do dodania. Mam nadzieję, że wątek Lily i Severusa jest tu w miarę klarownie przedstawiony, oczywiście w przyszłości dojdzie jeszcze kilka faktów, między innymi wtrąconych przez Syriusza, bo przecież on zawsze ma najwięcej do powiedzenia xD
Liczę na wasze komentarze, kochani <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro