Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Severus niemal natychmiast po wkroczeniu do gabinetu dyrektora, dostrzegł obecność Ministra Magii. Korneliusz Kont, w odczuciu Mistrza Eliksirów, był najgorszą plagą, jaka spadła na magiczne społeczeństwo i pod tym względem na głowę przebijał obu Czarnych Panów tego wieku. Pozbawiony jakiegokolwiek kręgosłupa, snobistyczny dupek, zaprzedałby własną duszę i całą rodzinę samej Morrigan, gdyby tylko dzięki temu mógł utrzymać się na stołku Ministra. Dla Snape'a ten człowiek nie wart był nawet złamanego knuta.

– Ach, Severusie! Dobrze cię widzieć, mój chłopcze. – Brak radosnych błysków w niebieskich oczach Dumbledore'a był pierwszym sygnałem ostrzegawczym dla Mistrza Eliksirów. Po latach spędzonych w pobliżu Albusa nauczył się, że jest to jedyny znak nadchodzącego tajfunu. Naturalnie szanowny Minister Magii nie miał o tym najmniejszego pojęcia.

– Dyrektorze. Panie Ministrze. – Z ledwością zmusił się do okazania Knotowi, choć minimum szacunku.

– Albusie! Nie mamy teraz czasu! Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobi ze mną opinia publiczna, kiedy dowiedzą się, że... – Korneliusz w porę ugryzł się w język, wytrzeszczając oczy na nieproszonego gościa, jakim był Severus.

– Korneliuszu, rozumiem twoje zdenerwowanie, jednak...

– Nic nie rozumiesz Dumbledore! Ten artefakt jest bezcenny!

Jeśli była choć jedna rzecz, która potrafiła doprowadzić do wybuchu dyrektora Hogwartu, istnej oazy spokoju i tolerancji, to kiedy ktoś zarzucał mu niezrozumienie sytuacji. Tym razem było podobnie. Pierwsza fala magii sprawiła, że wszystkie te przedziwne instrumenty w gabinecie zadygotały niebezpiecznie i zaczęły podzwaniać, niczym dzwonki wietrzne.

Siedzący na swojej żerdzi Fawkes zatrzepotał nerwowo skrzydłami i wydał z siebie zaniepokojony trel. Nim jednak wszystko zdążyło wymknąć się spod kontroli, drzwi do gabinetu zaskrzypiały i w progu stanęła dwójka pierwszorocznych Ślizgonów. Severus skrzywił  się lekko, kiedy Harry uciekł nerwowo za plecy Malfoy'a na widok ministra.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała absolutna wręcz cisza. Kornelusz, najwyraźniej osłupiały po pokazie mocy Dumbledore'a nie był w stanie sklecić żadnego porządnego zdania i wolał milczeć. Dumbledore momentalnie wstał i podszedł do obu chłopców z dobrotliwym uśmiechem.

– Co mógłbym dla was zrobić chłopcy? – zapytał, ignorując oburzone sapnięcie Knota. Najwyraźniej Ministrowi niezbyt przypadło do gustu bycie ignorowanym z powodu dwójki małolatów. Harry za to niezbyt dobrze przyjmował obecność obcego, w dodatku dorosłego. Przez chwilę mierzył Korneliusza wzrokiem, a potem wzdrygnął się i schował jeszcze bardziej za plecami Draco.

Dumbledore widząc zachowanie chłopca, westchnął i odwrócił się do ministra.

– Korneliuszu, obawiam się, że będziemy musieli zakończyć nasze spotkanie – powiedział. Severus podziwiał starego czarodzieja za brak jakichkolwiek oznak zniecierpliwienia, czy wcześniejszego gniewu. Albus Dumbledore na powrót stał się niezachwianą ostoją spokoju.

– Ależ Albusie... – Knot urwał w pół zdania, kiedy napotkał wzrok dyrektora. Snape w myślach przyznał mu kilka setnych procenta uznania, za instynkt samozachowawczy. Z niemałą satysfakcją obserwował, jak głośnym prychnięciem i trzepotem szat, mężczyzna odwraca się i znika w zielonych płomieniach.

– Zarozumiały buc... – Prychnął z rozbawieniem, słysząc uwagę młodego Malfoy'a, jednak niewielki uśmiech wypływający na twarz Harry'ego, był dla chłopca jeszcze lepszą nagrodą, niż ciche uznanie jego profesora.

– Panie dyrektorze, Harry chciałby porozmawiać... – zaczął Draco, cały czas pozwalając, by Harrison miętolił w palcach skrawek jego rękawa. Severus zmarszczył brwi, dopiero teraz bardziej zastanawiając się nad tą nagłą zażyłością, jaka wytworzyła się między chłopcami. Owszem, cieszył się, że jego syn zdobywa kolegów, czy choćby przełamuje się do bliższych kontaktów z kimkolwiek, ale to osoba młodego Malofy'a go martwiła. Snape dobrze wiedział, do czego zdolny jest ojciec chłopca i bał się, że w przyszłości Draco może aż za poważnie odebrać uwagi niektórych osób, twierdzących, że jest wierną kopią Lucjusza.

Severus znał się z ojcem chłopca jeszcze za czasów szkolnych. Właściwie w tamtym okresie Malfoy był jedną z niewielu osób, którym mógłby nadać miano przyjaciela. Tylko bezustanna obecność blondyna w jego pobliżu sprawiła, że Snape nie stał się zupełnym wyrzutkiem krążącym bez celu między dormitorium i klasami.

Lucjusz potrafił być jednocześnie niesamowicie pomocny, co irytujący. Jego obecność odstraszała Huncwotów, ale również skupiała na Severusie niepotrzebną uwagę, której ten tak bardzo nienawidził. No i Lily nigdy nie potrafiła przebywać blisko Malfoy'a. Kiedy tylko dostrzegała go choćby na końcu korytarza, od razu zmieniała kierunek. Snape mógłby to nazwać obustronną żądzą mordu.

– Co się stało, Harry? – zapytał Dumbledore, on również wyglądał na nieco zaskoczonego relacją chłopców. Machnął ręką, zapraszając ich do swojego biurka i posunął im miskę z cytrynowymi dropsami. Harry niemal natychmiast sięgnął po cukierka, nic sobie nie robiąc z szoku, jak wywołał na twarzy rówieśnika.

Przez chwilę w dyrektorskim gabinecie zapanowała cisza. Kiedy zaczęła się przeciągać, a atmosfera zgęstniała Draco odwrócił się w fotelu i położył Harry'emu dłonie na kolanach.

– Nie martw się. Przecież obiecałem, że nic się nie stanie, pamiętasz? W Skrzydle Szpitalnym dałeś radę... Tutaj nie ma nikogo, kto chciałaby cię skrzywdzić. – Severus w szoku wpatrywał się, jak z twarzy jego syna znika niepewność, a kąciki ust unoszą się delikatnie.

W momencie, gdy Draco chciał zabrać ręce, brunet go powstrzymał i złapał dłoń Malfoy'a. W tym jednym geście było coś łapczywego i pełnego strachu, jakby Harry obawiał się, że straci jedyne oparcie, jakie posiadał.

Mistrz Eliksirów podsunął sobie krzesło i usiadł po prawej stronie syna, cały czas nie spuszczając z niego wzroku. Patrzył, jak chłopiec przełyka nerwowo ślinę i bierze uspokajający wdech.

– Ja... Przepraszam. – Snape zamarł. Głos był cichy, zachrypnięty i lekko drżący, ale niewątpliwie należał do jego dziecka. Świadczył o tym soczysty rumieniec, jaki pojawił się na twarzy chłopca i wstrząsający nim kaszel.

Draco, kiedy tylko Harry potrafił już wziąć swobodny oddech, wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Po raz kolejny w tym dniu Snape doznał niemałego szoku.

Swego czasu dość często odwiedzał Malfoy'ów i nigdy jeszcze nie słyszał, by Draco tak się śmiał. To był czysty, pełen szczęścia śmiech, który potrafiły wydobyć z siebie jedynie dzieci. Radość, jaka rzadko spadała na młodych czystokrwistych.

Snape był w pełni świadom problemów, jakie większość jego wychowanków przeżywa w domu. Jego matka skutecznie wpoiła mu w dzieciństwie, że mugolski ojciec, który od czasu do czasu lubi sobie nieco wypić, nie jest najgorszym, co mogło go spotkać. Potwierdzenie tego dostał już na pierwszym roku, kiedy tylko wszedł w bliższy kontakt ze Ślizgonami.

Nikogo nie zaskoczył widok kilku siniaków, czy ran, każdy jakieś posiadał. Dopiero kiedy na jaw wychodziło, że nie mają one nic wspólnego z tym, co dzieje się poza szkołą, ujawniał się prawdziwy duch Slytherinu. Starsi domownicy, nawet nie będąc prefektami, brali swoją odpowiedzialność za młodszych w naprawdę poważny sposób. Nie tylko potrafili się nimi opiekować, ale także za nich mścić i przekonał się o tym nie jeden.

Kiedy dziesięć lat temu, Severus przejął rolę opiekuna domu, wszystkie te nawyki, stały się zasadami. Ślizgoni wiedzieli, że zawsze będzie się za nimi wstawiał i, że na jego lekcjach będą mogli sobie pozwolić na nieco więcej, ale mieli również świadomość, że konsekwencje ich czynów i tak zostaną wyciągnięte. Severus po prostu nie robił tego przy całej szkole i nie karał całego domu za działania jednostki. Dom Slytherina potrzebował zjednoczenia wszystkich, przeciwko pogłoskom i nastawieniu reszty czarodziejskiego świata, a nie wszystkich Ślizgonów, przeciwko jednemu, który przez swoją głupotę odebrał im chwilę tak rzadkiego uznania.

Snape był w pełni świadom, ile dla tych dzieciaków znaczył Puchar Domu czy quidditcha. Był czymś, co ratowało ich przed bezustannymi ambicjami rodziców, koronacją wszystkich ich starań, dowodem, którego dorośli nie mogli zlekceważyć. W wielu czystokrwistych rodzinach albo było się najlepszym, albo nikim.

Dramat dzieciństwa był niejako przekleństwem członków domu Slytherina... i to nie tylko tych, o nieskazitelnym rodowodzie.

– Harry... Zaczynam się obawiać, że nabawiłeś się jakiejś manii przepraszania ludzi. – Draco otarł z kącików oczu nieistniejące łzy i posłał rówieśnikowi promienny uśmiech. Uspokoił się nieco, dostrzegając zagubienie i nagłą niepewność, jaka ogarnęła Harry'ego.

– Hej. Będzie dobrze – zapewnił chłopca z dziwną miękkością w głosie. – Przecież ci obiecałem, prawda?

Po raz kolejny Harry całkowicie odpłynął, skupiając się jedynie na wewnętrznej walce z samym sobą. Nerwowo ściskał w dłoniach rąbek szaty i przygryzał dolną wargę do tego stopnia, że Severus obawiał się, że zrobi sobie krzywdę.

– Ja... Nie potrafię... – wyszeptał w końcu, patrząc na Draco błagalnie. – Nie mogę... Boję się...

Dumbledore pochylił się do przodu, wyciągając dłoń w stronę chłopca. Na jego twarzy cały czas jaśniał pogodny, dobroduszny uśmiech, który tak wielu uczniów uwielbiało. Severus sam nie raz czerpał z niego pociechę i pewność. Dumbledore był jak dobroduszny dziadek, zawsze chętny wziąć swoje wnuki na kolana i pocieszyć je po okropnym koszmarze. Dla Severusa przez lata był jak zastępczy ojciec. Szczególnie po tym, jak Voldemort zamordował Lily. 

Dumbledore był czymś stałym, niezmiennym. Zawsze gotów wesprzeć i pocieszyć, wysłuchać i dać jakąś radę. Harry najwidoczniej również tak uważał. Jego Policzki pokryły się rumieńcem, kiedy wstał z miejsca i podszedł do fotela dyrektora. Severus z pewną dozą rozczulenia patrzył, jak Albus bierze jego syna na kolana.

– Ja... Mogę pokazać? – zapytał zmieszany chłopiec. Jego głos nadal nie brzmiał głośniej od szeptu i wyraźnie ograniczał się jedynie do kilku słów. Kiedy uzyskał aprobatę Dumbledore'a, spojrzał w stronę Severusa. Mężczyzna skinął mu głową i posłał coś, co w założeniu miało być pokrzepiającym uśmiechem, choć bardziej prawdopodobne, że wyszedł z tego jedynie grymas.

Harry zamknął oczy i już po chwili Severus zamarł zszokowany. Gabinet dyrektora zniknął, a zamiast tego, znajdował się w maleńkiej, ciemnej i dusznej komórce. Wszechobecną ciszę przerywał jedynie drżący szloch, zaledwie kilkuletniego dziecka, kulącego się na wypłowiałym i przetartym materacu. Chłopiec drżał, a pomimo wyraźnego chłodu na jego czółku perliły się krople potu. Kurczowo przyciskał do ciałka maleńki, czerwony kocyk.

– Mamusiu... Tatusiu... Dlaczego po mnie nie przyjdziecie? – Pod Severusem ugięły się kolana, kiedy para wypełnionych łzami, szmaragdowych oczu, błyszczących dodatkowo w gorączce spojrzała wprost na niego.

***

Polsat atakuje!!! No cóż, jako, że majówka przedłużyła mi się o jeden dodatkowy dzień z powodu pewnego wypadku, wrzucam wam rozdział dzisiaj. Jak zawsze liczę na wasze komentarze, a teraz trochę na nie poodpowiadam. 

EvilPL cieszę się, że taka wersja Severus ci się spodobała. Mogę ci obiecać, że w przyszłości będzie jeszcze bardziej opiekuńczy i będzie miał ku temu mocny powód. Co do daru Harry'ego mogę ci powiedzieć tyle, że jest ściśle związany z legimencją Severusa. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo cieszą mnie tak długie komentarze, a wiem, że z twojej strony zawsze mogę na nie liczyć XD 

pierozeknope moja wena jak widać powoli wraca z urlopu... w kawałkach co prawda no ale mówi się trudno... Cieszę się, że mimo wszystko rozdział się podobał. 

CreepyQueen13 oj popsuje i to dużo. Mogę powiedzieć, że to będzie jeden dupny armagedon!!! Co do nienawiści fikcyjnych postaci... Nie uważam, żeby to był coś złego. Skoro czytelnik ma względem nich jakiekolwiek uczucia, to tylko ukłon w stronę autora. ( swoją drogą dziękuję za to) Dziękuję za tak miłe i ciepłe słowa. Ja też uwielbiam takie komentarze w których ludzie nawiązują do tego co im się podoba w danym rozdziale itd. mam wtedy wrażenie, że faktycznie ktoś czyta to co tworzę. Szara, dość duża wena mówisz? A to franca... wiedziałam, że zwieje przy pierwszej okazji. 

Duqsiyo cieszę się, że wątek z przedszkolanką się spodobał. Może kiedyś pojawi się rozdział specjalnie poświęcony tej dwójce i ich relacji, ale na pewno będą pewne smaczki w dalszych rozdziałach. Dla Harry'ego była jednak kimś wyjątkowym, a o wyjątkowych ludziach szybko się nie zapomina. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro