Dwadzieścia siedem blizn
Poranek w New Heaven wydawał się dokładnie taki, jak każdy poprzedni. Hermiona Granger wyłączyła wyjący od kilku minut budzik i ociężale podniosła się z łóżka, nawet nie zerkając na drugą stronę. Nie mogła. Po tylu latach gdzieś głęboko w sercu nadal zakopana była rozpacz.
Zaparzyła kawę i czekając, aż nieco ostygnie, zabrała się za przygotowanie śniadania. Miasto bardzo wolno budziło się do życia, a o szóstej rano mało kogo można było spotkać na ulicach. Podeszła więc do okna i z gorącym kubkiem w ręku wpatrzyła się w okna naprzeciwko. Mary pojawiła się w nich, jak każdego poranka, kręcąc się po kuchni w piżamie, z narzuconym na ramiona puchowym szlafrokiem. Tak jak Hermiona miała już prawie czterdzieści lat na karku, jednak posiadała coś, czego czarownica szczerze jej zazdrościła. I to coś właśnie pojawiło się obok kobiety i zaczęło smętnie kręcić się koło jej nóg. Drobna dziewczynka ziewnęła, wywołując śmiech u swojej matki, a Hermiona mocniej zacisnęła palce na wciąż gorącym naczyniu.
Wraz z mężem, Peterem, nigdy nie doczekali się dzieci. Ona nie chciała przerywać kariery zawodowej, a on — jako żołnierz — nigdy nie nalegał. Wiedział zbyt dobrze, jak to jest stracić ojca. Nigdy nie chciał dla swojego potomstwa losu, jaki dzielił w dzieciństwie z bratem.
Nie przypuszczał jednak, że jedna z misji pójdzie aż tak źle. Nie przypuszczał, że zginie samotnie na polu walki, otoczony przez wojsko wroga. I nigdy nie przypuszczał, że brak dzieci tak mocno odbije się na Hermionie po jego śmierci.
Niespodziewanie od strony drzwi kobieta usłyszała ciche pukanie. Zmarszczyła brwi, zerkając przelotnie na zegarek ścienny, który wskazywał kilkanaście minut przed siódmą. Nie spodziewała się gości o tak wczesnej porze, szczerze powiedziawszy — w ogóle nie spodziewała się gości. Odstawiła kubek na stolik i zacisnąwszy mocniej szlafrok w kolorze zgniłej brzoskwini, podeszła do drzwi.
— Harry? — odezwała się zaskoczona, kiedy jej oczom ukazał się siwiejący już miejscami przyjaciel. Jego ostatniego spodziewała się zobaczyć w swoich drzwiach. Ubrany w elegancki, ciemno-granatowy płaszcz wyglądał niezwykle dobrze. Lata dodały mu powagi, a twarz do tej pory chłopięca dawno już zmieniła się na przystojną, teraz dodatkowo obsypaną nielicznymi zmarszczkami. — Wejdź, proszę.
— Widzę, że przyszedłem trochę nie w porę — zaśmiał się nerwowo Potter, ściągając w przedpokoju wierzchnie ubranie. Zlustrował zaspaną lekko przyjaciółkę, która prychnęła tylko pod nosem i z uśmiechem zaprosiła go do salonu.
— Kawy? — spytała, machinalnie kierując się do kuchni. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, które urządzone w minimalistyczny sposób dziwnie pasowało do charakteru jego przyjaciółki. Skinął głową, dziękując pod nosem za miły gest i rozsiadł się w fotelu naprzeciw kominka. Jego wzrok od razu wyłapał rząd niewielkich ramek ze zdjęciami, które dekorowały biały gzyms. — Nadal nie słodzisz?
— Jedną. Ale tylko jak Ginny nie patrzy — odparł, słysząc pobłażliwy śmiech Hermiony dochodzący zza pół-ścianki. Kiedy wróciła z parującym napojem dla zmarzniętego przyjaciela i zajęła miejsce obok niego, ten przez chwilę siedział w milczeniu. — Mam... Pewien problem.
— Problem? — powtórzyła kobieta, podsuwając mu cukierniczkę. Zmarszczyła brwi, które z biegiem lat nieco wyblakły i zgęstniały.
Potter wyraźnie nie wiedział, jak ugryźć temat. Bawił się przez chwilę wyciągniętą z mankietu nitką, którą w pewnym momencie wyszarpnął i miął między palcami. Z każdą chwilą przeciągającego się milczenia, Hermiona stawała się coraz mocniej zaniepokojona.
— Dostałem wczoraj list. Nie mówiłem o nim Ginny, bo nie za bardzo wiem, jak go interpretować. — Harry sięgnął po kubek i upił łyk kawy, natychmiast decydując się ją posłodzić kolejną łyżeczką cukru.
— Od kogo był ten list? — spytała cicho Hermiona. Kiedy przyjaciel na nią spojrzał, wyglądał na mocno zdezorientowanego.
— Od Snape'a.
Nazwisko byłego nauczyciela mocno zaskoczyło Hermionę. Odłożyła kubek i poprawiła się na kanapie, cały czas zastanawiając się, czy z racji wczesnej pory przypadkiem się nie przesłyszała. Kiedy jednak ponownie spojrzała w oczy przyjaciela, wiedziała, że mówił całkiem poważnie.
— Czego Snape chce od ciebie po prawie dwudziestu latach?
— Najwyraźniej przebaczenia — odparł Potter. Oczy jego rozmówczyni rozszerzyły się wyrażając kompletny szok. Takich rewelacji nie spodziewała się usłyszeć nigdy. Snape prosi o przebaczenie? Informacja wydawała się tak absurdalna, że Hermiona musiała prychnąć nerwowo pod nosem. — Nie żartuję. Napisał w liście, że chce się spotkać i wtedy wszystko wyjaśnić.
Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni pomięty list, który musiał najwyraźniej czytać wiele razy, bo zagięcia były już mocno wytarte. Podał go swojej przyjaciółce, która od razu przewertowała wzrokiem znajomy styl pisma. Faktycznie, Snape prosił w nim o spotkanie, które - o zgrozo - uwzględniało również obecność jej i Rona.
— Chce się spotkać z nami wszystkimi? — szepnęła, podnosząc znad kartki papieru wzrok na Harry'ego, który potwierdził skinieniem głowy.
— Nie byłem jeszcze u Rona, bo ciężko go zastać w domu. Zamierzam jednak złapać go w Ministerstwie, chociaż... Wiem, że się nie zgodzi. — Potter wyglądał, jakby sam rozważał spotkanie z byłym nauczycielem. Hermiona musiała mocno wytężyć umysł, żeby przypomnieć sobie chociaż jego twarz. Jak wyglądał? Co się z nim działo? I co, na Merlina, musiało się stać, że wiecznie oschły i oziębły Snape zdecydował się po tylu latach napisać do znienawidzonych uczniów?
Chociaż nikt nie wiedział, że tylko do dwójki z nich żywił takie uczucia. Wspomnienia zaczęły zalewać umysł Hermiony z zawrotną prędkością, piętrząc się w nim i powodując coraz mocniejszy ból głowy. Przymknęła oczy, odrzucając wszystkie te dni, w których myślała, że Severusowi na niej zależy. To było odległe wspomnienie, a Hermiona nie na darmo wypierała je z umysłu przez tyle lat.
— Ja też nie uważam, żeby to był dobry pomysł — mruknęła, oddając list Harry'emu. — Nie sądzę, żeby miał nam coś ciekawego do powiedzenia. Przeprosiny i tak nic nie dadzą, Harry. Nie po takim czasie. Zresztą... — prychnęła, kręcąc energicznie głową. Kosmyki jej bladych włosów rozsypały się na ramionach i plecach, a Hermiona nerwowo związała je na karku. — Nie ma co ich oczekiwać.
— Skąd wiesz? — zastanowił się Potter, pociągając łyk kawy. — Może się zmienił, może naprawdę żałuje?
— To ty przez tyle lat powtarzałeś, że nigdy nie wybaczysz mu zabójstwa Dumbledore'a — przypomniała ostro Hermiona. Nie chciała podnosić głosu, ale rewelacje skutecznie podniosły jej ciśnienie. A wciąż wracające jak bumerang wspomnienia tylko potęgowały emocje. — Nie cofniemy czasu, jego żal nie przywróci mu życia.
— Zawsze powtarzałaś, że trzeba umieć wybaczać. Że nie ważne co, człowiek zasługuje na drugą szansę — wypomniał jej Harry, zerkając na nią spode łba. Nie uśmiechało mu się spotkanie z byłym oprawcą, zwłaszcza, że i jego pamięć zalały wspomnienia o niezliczonych godzinach szorowania kociołków tylko dlatego, że był synem swojego ojca.
Hermiona Granger spojrzała na przyjaciela i mruknęła:
— Nie ktoś taki jak Snape.
Jednak następnego wieczora, będąc z powrotem w domu po ciężkim dniu w pracy, zaczęły ogarniać ją wątpliwości. Nie mogła przestać myśleć o człowieku, który pierwszy zdobył jej dziewczęce serce, a potem zdeptał je kłamstwami. Nie mogła zapomnieć o wszystkich zapewnieniach, jakie sobie dawali, a które potem okazały się jedynie pustymi słowami.
Kładąc się spać, biła się z myślami i kilka godzin wpatrywała się w biały sufit. Harry zdecydował, że bez względu na jej decyzję spotka się ze Snape'em. Sam czy z przyjaciółmi zamierzał wysłuchać, co były nauczyciel ma do powiedzenia, licząc naiwnie, że doczeka się przeprosin. Hermiona wiedziała, że to się nie stanie. Severus Snape nie umiał przepraszać. Nie umiał czuć żalu i wyrzutów sumienia. Mógł jedynie czegoś chcieć.
Kiedy za oknem zaczęło robić się widno, a jej oczy wciąż pozostały otwarte, postanowiła w końcu zwlec się z łóżka. Wzięła prysznic, próbując zmyć z siebie wszystkie wspomnienia, które przez całą noc wylewały się z niej jak z przepełnionej misy. Zamknęła oczy i pozwoliła, aby ciepły strumień obmył jej gorącą twarz.
Nie umiała sama przed sobą ukryć, że była ciekawa co Severus ma im do powiedzenia. I co skłoniło go do napisania listu z prośbą o spotkanie. Podejrzewała jedynie, że musiało to być coś ważnego — w końcu mężczyzna nigdy nie robił niczego bez mocnego powodu.
Ciekawska natura jej charakteru wygrała i kiedy zegar wybił ósmą, sięgnęła po telefon. Zadzwoniła do biura, w którym od wielu lat pracowała, tłumacząc nagłą absencję chorobą i z galopującym sercem zaczęła się ubierać. Wybrała luźną koszulę w kolorze granatowym i drżącymi palcami zaczęła zapinać guziki. Przypomniała sobie, ile razy rozpinając szaty Severusa przeklinała ten rodzaj zapięcia i prychnęła pod nosem zdenerwowana. Nie chciała tego pamiętać. Nie było jej to do niczego potrzebne.
Naciągnęła na stopy zimowe obuwie i wyszła z domu, zamykając go na cztery spusty. Peter zawsze się z niej śmiał, że ma paranoję na punkcie bezpieczeństwa. Uśmiechnęła się, przekręcając drugi klucz w dolnym zamku. Wspomnienie zmarłego męża na chwilę ukoiło jej zszargane bezsennością nerwy. Wolała pamiętać pogodnego, czułego mężczyznę, z którym przeżyła ponad dziesięć lat wspaniałego małżeństwa niż człowieka, który tylko przez chwilę był w jej życiu kimś ważnym.
Z ciężkim sercem teleportowała się pod dom Potterów, pukając do drzwi po dłuższej chwili. Otworzył jej James, rozczochrany zupełnie, jak jego ojciec w dzieciństwie. Czternastoletni chłopak uśmiechnął się do niej szeroko.
— Ciocia Hermiona! Mamo! Ciocia Hermiona przyszła!
Wpuścił kobietę do środka, a z końca korytarza wyłoniła się Ginny, z przewiązanym wokół pasa lnianym fartuszkiem. Uśmiechnęła się do przyjaciółki, od razu do niej podchodząc i ściskając ją mocno.
— Jak miło, że wpadłaś. — Młodsza czarownica do złudzenia przypominała swoją matkę i nawet jej krótkie, rude włosy układały się dokładnie w ten sam sposób co u starszej czarownicy. Zaprosiła Hermionę na śniadanie, jednak ta odmówiła, wiedząc, że i tak nie przełknie niczego przez ściśnięte gardło. Kilka minut później, kiedy dała się jednak namówić na herbatę, do kuchni wpadła roztrzęsiona Lily.
— Mamo! Albus zniszczył moją lalkę! — W jej brązowych oczkach pojawiły się łzy, kiedy wtuliła się w ciało matki. Za nią do pomieszczenia wbiegł Albus, najmłodszy syn Potterów, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
— Albus — zganiła go Ginny, widząc, że w ogóle nie przejmuje się rozpaczą siostry. — Ile razy mam ci powtarzać, że nie możesz robić siostrze na złość?
— Do znudzenia, mamo — odparł bezczelnie chłopak, wyrywając z rąk brata nadgryzionego tosta. Uciekł z kuchni, poganiany przez krzyki matki i starszego brata, który ruszył w pogoń za skradzionym jedzeniem. Śmiechy i krzyki wypełniły przytulny dom przyjaciół, a Hermiona nie mogła wręcz oderwać wzroku od sielankowego poranka, o jakim sama wiele razy marzyła.
— Harry pewnie za chwilę zejdzie — mruknęła Ginny, siadając przy stole obok przyjaciółki. Posłała jej ciepły uśmiech, zerkając na dzieci bawiące się na korytarzu. — Denerwuje się tym spotkaniem.
— Ja też — przyznała starsza czarownica, wpatrując się w kubek z herbatą. Pachniała jaśminem, który roznosił się po kuchni i przyjemnie mieszał się z zapachem pierników.
— Ciekawa jestem, czego Snape od was chce. Nie spodziewałam się po tylu latach znów usłyszeć jego nazwiska — stwierdziła pod nosem Ginny. Hermiona spojrzała na przyjaciółkę, czując ukłucie zazdrości. Miała wszystko to, czego od śmierci Petera brakowało Hermionie - dom pełen radosnych głosów.
— Ani ja. I chyba tylko przez tę ciekawość chcę się z nim spotkać.
Ginny musiała wyczuć w głosie Hermiony zdenerwowanie, bo posłała jej pytające spojrzenie. Zgubiła jednak wątek, kiedy rozwrzeszczane dzieciaki wpadły ponownie do kuchni, przekrzykując się w oskarżeniach. Chwilę później zawitał również Harry, od razu strofując swoich synów. Ucałował córkę w czoło, po czym podszedł do kobiet i upił łyk kawy z kubka Ginny.
— Zbieramy się? — spytał Hermionę, posyłając jej nerwowe spojrzenie. Kobieta przytaknęła i kilka minut później, idąc obok siebie chodnikiem, para zmierzała ku zacisznemu punktowi między domami, z którego mieli zamiar się teleportować.
— Ron zrezygnował? — mruknęła, powstrzymując ciało przed dreszczami. Zima mocno i niespodziewanie uderzyła w ciche miasteczko, przykrywając trawę puchatą warstwą śniegu pierwszego dnia. Mimo to słońce przebijało się zza chmur, a przebywanie na zewnątrz stawało się nieco bardziej znośne.
— Powiedział, że ma gdzieś, co Snape chce nam powiedzieć. Nie chciał nawet o nim słyszeć i mało co nie podarł listu, kiedy mu go pokazałem — przyznał z kwaśnym uśmiechem Potter. Dotarli do cichego zaułka, gdzie chwycili się za ręce. Kilka sekund i nieprzyjemne szarpnięcie później znaleźli się nieopodal centrum handlowego w Londynie.
Purge & Dowse na pierwszy rzut oka odstraszał swoją leciwą konstrukcją, a odłażąca ze ścian faktura sprawiała, że mugole skutecznie omijali to miejsce. Hermiona kilka razy miała okazję wybrać się do Szpitala Świętego Munga, jednak nigdy ta wizyta nie była przyjemna. Wiedziała, że i tym razem taka nie będzie. Każdy krok stawiany bliżej wejścia powodował szybsze bicie serca, a dłonie, mimo, że skryte pod wełnianym rękawiczkami, drżały ze stresu.
Po przedstawieniu celu wizyty porzuconemu manekinowi, para przyjaciół dostała się do środka. Rząd kulawych krzeseł zajęty był przez wszelkiej maści czarodziejów, którzy oczekiwali na przyjęcie w ciągnącej się w nieskończoność kolejce. Zmarznięci, zmęczeni ludzie nawet nie zwrócili uwagi na nowo przybyłych, z czego jedno i drugie było zadowolone. Zaraz po wojnie, kiedy gwar jeszcze na dobre nie ucichł, cała trójka przyjaciół nie mogła normalnie poruszać się po ulicach bez zaczepiania. Ludzie dziękowali ze łzami w oczach lub wskazywali ich sobie palcami, jeśli brakło im odwagi podejść do sławnych uczniów Hogwartu.
Te czasy jednak minęły i tylko błysk w oczach korpulentnej pielęgniarki, kiedy podawali swoje nazwiska, świadczył, że ktokolwiek o nich pamięta. Uśmiechnęła się, wskazując korytarz i tłumacząc, że sala znajduje się na końcu.
— Monitorujemy jego stan, a w razie komplikacji proszę niezwłocznie mnie wezwać — usłyszeli ze środka, kiedy podeszli pod uchylone drzwi. Chwilę później pojawił się w nich wysoki, starszy uzdrowiciel, a za nim kolejna pielęgniarka w białym, staroświeckim kitlu. Włosy koloru śniegu miała spięte ciasno z tyłu głowy, na której przypiętą miała materiałową czapeczkę. — Państwo z rodziny?
— Nie — odparła machinalnie Hermiona, a Harry szybko dodał:
— Zostaliśmy poproszeni o spotkanie.
Lekarz kiwnął głową, wpuszczając ich do środka, jednak zanim przekroczyli próg, zagadnął:
— Prosiłbym jedynie o spokój. Pacjent go potrzebuje i nie chciałbym interweniować. A już z pewnością nie chciałbym wyrzucać bohaterów wojennych ze szpitala.
Przyjaciele spojrzeli po sobie niepewnie. Hermiona pokręciła głową, słysząc absurdalne określenie na swój temat, za to Potter uśmiechnął się kwaśno do mężczyzny ze stetoskopem przerzuconym wokół szyi.
— To zajmie dosłownie kilka minut. Nie spodziewamy się żadnych awantur.
Lekarz skinął głową i kontynuował rozmowę z pielęgniarką, a Hermiona odczekała kilka sekund, odprowadzając ich wzrokiem. Merlin jeden wiedział, jak bardzo nie chciała tam wchodzić. Nagle ogarnęły ją wątpliwości i przemożna chęć ucieczki. Po co w ogóle tu przychodziła? Przeklinała swoją ciekawość i to, że dała się przekonać.
Odwróciła się, dostrzegając, że Potter zniknął już w pomieszczeniu. Ruszyła za nim wolno, wchodząc do podłużnego, wyjątkowo nieprzyjemnego pokoju, ze ścianami pomalowanymi na coś, co pewnie kiedyś było kolorem białym. Przy listwach u samej ziemi ciągnęła się długa, zielonkawa linia wytarta przez czas. Jednak najbardziej przerażający był widok po drugiej stronie. Jedno, jedyne łóżko, które znajdowało się w sali, zajmował wychudzony mężczyzna o czarnych, wypłowiałych włosach. Rozrzucone na białej poduszce nie wyglądały korzystnie, były poplątane i brudne.
Hermiona wstrzymała oddech, widząc zapadnięte policzki mężczyzny, którego kiedyś uważała za atrakcyjnego. Coś kryło się w mrocznej i nieprzystępnej postawie, co przyciągało spragnioną miłości nastolatkę. Teraz zdecydowanie nie powiedziałaby, że coś w nim było. Poza zmęczeniem, które sprawiało, że nie mógł nawet otworzyć oczu.
— Potter — odezwał się, wciąż przymykając powieki. Harry posłał przyjaciółce szybkie, pytające spojrzenie, jednak ta nie spuszczała wzroku z Severusa. — I Granger. Jestem zaskoczony.
Otworzył oczy tak niespodziewanie, że Hermiona cudem powstrzymała jęk. Czarne tęczówki ślizgały się leniwie pomiędzy odwiedzającymi, a ciemniejące obwódki wokół nich świadczyły, że nie sypiał. Wyglądał jak najgorsza możliwa wersja siebie. Kobieta uchyliła lekko usta, sparaliżowana do tego stopnia, że nie była w stanie nawet spuścić spojrzenia.
— Prosił pan o spotkanie. Skąd więc zdziwienie? — spytał sucho Harry. Jego również wiele kosztowało utrzymanie nerwów na wodzy. Hermiona zerknęła na niego niepewnie. Zaciskał dłonie, które puszczone miał luźno wzdłuż ciała, a jego szczęka wysunęła się do przodu.
— Nie sądziłem, że którekolwiek z was odpowie. Bądź co bądź, nie jesteśmy starymi, dobrymi znajomymi — zakpił najstarszy czarodziej, zanosząc się ciężkim kaszlem. Kiedy jego oddech powrócił do normalnego rytmu posłał Hermionie krótkie, obojętne spojrzenie.
— Nie jesteśmy — przyznał Harry. — Więc dlaczego poprosił pan o spotkanie?
Snape zmierzył swoich byłych uczniów zmęczonym wzrokiem, próbując nieco podnieść się na poduszkach. Nie udało mu się to jednak, tracąc siły nawet do tak prostej czynności.
— Bo po dwóch dekadach nawet ja potrafię przyznać się do błędu — stwierdził poważnym głosem, wywołując na twarzach gryfonów zdziwienie. Posłali sobie zaskoczone spojrzenia, a Potter mało co nie dodał na głos "a nie mówiłem". Hermiona jednak zmarszczyła brwi, czując, że to nie może być tak oczywiste. — Oceniłem cię, Potter, a nie powinienem. Nienawidziłem twojego ojca, więc uznałem za coś oczywistego, że muszę nienawidzić i ciebie.
— Pamiętam o tym, co mój ojciec panu zrobił — mruknął chłopak, skonsternowany wyznaniem byłego profesora. — Ale ma pan rację, to niczego nie usprawiedliwiało.
— Człowiek podejmuje wiele złych decyzji kierowany żądzą zemsty. Kierowany żalem i przykrymi wspomnieniami. — Jego głos wrzynał się w każdą komórkę ciała Hermiony, która potrafiła jedynie stać bez ruchu i obserwować poruszające się ociężale wargi mężczyzny. Nie docierał do niej sens jego słów, które zdawały się tylko zlepionymi bez ładu sylabami. Nie mogła zrozumieć, nie wiedziała nawet, czy chciała. — Potem to przeradza się w zwykłą złośliwość, aż w końcu nie umiesz przestać. Byłem bezdusznym gnojem, za co należą ci się przeprosiny.
Harry spojrzał na leżącego mężczyznę i przez chwilę z jego gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk. Czuł, że jest kilka pytań, które cisną się na jego usta, wywołując na języku nieprzyjemne pieczenie. Podszedł do barierki w nogach i dotknął jej drżącymi dłońmi.
— Dlaczego miałbym panu wybaczyć? Jest wiele więcej złych rzeczy, które pan zrobił niż tylko wyżywanie się na niewinnych uczniach. — Posłał Snape'owi oschłe spojrzenie, na co ten zareagował kwaśnym uśmiechem i prychnięciem. — I jeszcze ma pan czelność się z tego śmiać?
— Nigdy nie wydało ci się podejrzane, że nawet nie próbowałem się bronić? Że dałem wpakować się do więzienia bez nawet próby ocalenia własnego tyłka? — Mężczyźnie w końcu udało się usiąść, opierając plecy na metalowym zagłówku. Jego oczy wciąż wyglądały na zmęczone, jakby samo oddychanie sprawiało mu trudność. — Stałeś się hipokrytą, Potter. Ciężko ci przyznać, że wtedy ty również kierowałeś się żądzą zemsty i nie wysłuchałbyś niczego, co mam ci do powiedzenia.
— Więc niech pan powie. Teraz — zażądał zdenerwowany Harry. — Skoro odbywa pan pokutę to chyba czas najwyższy.
Snape chwilę utrzymywał kontakt wzrokowy, po czym odwrócił głowę w stronę okna i mrużąc oczy przyglądał się kratom, które odgradzały go od świata zewnętrznego. Znów trafił do więzienia, z którego nie mógł uciec.
— Nie zabiłem Dumbledore'a z własnej woli — mruknął, a Hermiona poczuła, że nie wytrzyma dłużej na wdechu. Wypuściła głośno powietrze, podchodząc bliżej Harry'ego i dotykając delikatnie jego ramienia. — To był jego plan na uratowanie Dracona Malfoya.
— Co... Co Draco miał z tym wspólnego? — spytał zdezorientowany Potter. Tylko on w tej chwili mógł się odezwać, bo jego przyjaciółka nie czuła się na siłach zadawać żadnych pytań.
— To on otrzymał zlecenie zabicia dyrektora, który przewidział to i kazał mi dopełnić jego misję. Miałem już mocno zszarganą reputację i sumienie, a w młodym wtedy Malfoyu dyrektor widział tylko skrzywdzoną owieczkę, którą trzeba tylko naprowadzić na dobrą drogę. — Snape prychnął ciężko, zanosząc się paskudnym kaszlem. — Więc go zabiłem. Zresztą Albus i tak umarłby w przeciągu następnych tygodni. Nie chciał, żebyś martwił się jego stanem, więc nic ci nie powiedział.
— Ale panu powiedział? — rzucił Potter, zeźlony kłamstwami, które serwował mu Snape. — Niby dlaczego?
— Bo zawsze byłem po jego stronie, Potter. Zawsze. Twoja matka... — Oczy Harry'ego rozszerzyły się gwałtownie, a Hermiona na nowo wstrzymała powietrze. — Twoja matka była jedyną przyjaciółką, jaką miałem. Kiedykolwiek. Ale kiedy zdałem sobie sprawę, że to o niej była przepowiednia, że to o jej dziecku mówiono jako o tym, które zwycięży Voldemorta... — Snape pokręcił głową, jakby chciał odgonić od siebie natrętne owady. — Było za późno.
Żadne z byłych uczniów mężczyzny nie potrafiło wykrzesać z siebie sił na rozmowę. Stali i wpatrywali się w mężczyznę z mieszaniną szoku, niedowierzania i złości, która jednak słabła z każdą sekundą, podczas których jej miejsce zajmowało oświecenie.
— Chciałem odkupić swoje winy, chciałem jej pomóc, bo tylko ona... Jako jedyna zawsze mnie wspierała — ciągnął mężczyzna, zwiesiwszy wzrok na obrazie za oknem. — Mogę zwalać to na trudne dzieciństwo, mogę usprawiedliwiać się tym, jakim skurwysynem był mój ojciec, ale jaki to ma sens?
— Więc dlaczego? — wydusił Harry, kiedy w końcu dotarł do niego sens słów Snape'a.
— Nie miałem pojęcia, że to postawi was w niebezpieczeństwie — mruknął Snape. Ku zaskoczeniu Hermiony w jego głosie pobrzmiewała nuta rozgoryczenia, jakby naprawdę żałował tego, co się stało. Nie potrafiła w to uwierzyć. — Służyłem Voldemortowi, bo chciałem poczuć się silny. Sam dobrze wiesz, jak to jest, kiedy całe otoczenie z ciebie szydzi.
— Moja matka z pana nie szydziła — szepnął Harry. W jego zielonych oczach, schowanych jak zawsze za okrągłymi okularami, pojawiło się kilka łez na wspomnienie tragicznie zmarłych rodziców. — Przyjaźniła się z panem, a...
— Tak — przerwał mu Snape agresywnym tonem. — A ja ją zdradziłem. I nie masz za grosz obowiązku, żeby mi wierzyć, ale żałowałem tego przez całe życie.
W pomieszczeniu nastała ciężka, przytłaczająca cisza. Potter poczuł, że jego ciało nie uniesie więcej rewelacji na dziś. Oparł się ciężko na dłoniach, które mocniej ścisnęły barierkę w nogach łóżka. Hermiona spuściła swoją dłoń i obserwowała, jak mężczyzna siedzący przed nimi znów odwraca wzrok w stronę okna.
— Chciałem ją chronić, więc poszedłem do Dumbledore'a po pomoc — ciągnął gorzko Snape. — Chciałem, żebyście byli bezpieczni, nawet twój ojciec. Ale nie udało się, za późno zorientowałem się, co zrobiłem.
— Po co mi pan to mówi? — warknął pod nosem Harry. Uniósł wściekłe spojrzenie, ściągając brodę w dół ku klatce piersiowej. — Po co, po tylu latach, mówi mi pan takie rzeczy? To nie zwróci nikomu życia, nie zmieni tego, co się stało.
— Może jestem egoistą, Potter. Może zwyczajnie chciałem zagłuszyć wyrzuty sumienia. A może uznałem, że zasłużyłeś w końcu na to, aby poznać prawdę — stwierdził Snape.
— Nie mam zamiaru tego słuchać — rzucił Harry, odpychając się od barierki. Ruszył na Hermionę, która stała pomiędzy nim a drzwiami. Przyłożyła mu dłonie do piersi, próbując powstrzymać, jednak mężczyzna odepchnął je dość agresywnie i wypadł na korytarz. Przyjaciółka patrzyła za nim błagalnie, chcąc, aby nie zostawiał jej samej. Nie mogła przemóc się, aby zadać chociaż jedno pytanie.
— Nie oczekiwałem, że którekolwiek z was uwierzy we wszystko od razu — mruknął niespodziewanie Snape. Hermiona powoli odwróciła się w jego stronę, zauważając, że mężczyzna przygląda się jej uważnie.
— Nie mamy do tego dobrych powodów — szepnęła, czując suchą jak pustynia gulę w gardle. Przełknęła ślinę, spuszczając wzrok ku ziemi, która wydawała się w tej chwili najbardziej interesującym miejscem w pokoju. Wszystkie były ciekawsze niż spojrzenie Snape'a. Wiercące dziurę, zawsze czujne.
— Granger — zaczął, a kobieta słysząc ten sam ton, jakim zwracał się do niej z zapewnieniami o swoich uczuciach, przymknęła oczy i uniosła ostrzegawczo rękę.
— Roberts — poprawiła go cichym głosem. Otworzyła oczy, widząc pytające spojrzenie, na które odpowiedziała najwyraźniej wymowną miną, bo Snape przytaknął wolno.
— No tak — prychnął, jakby zawiedziony tym, że kobieta wyszła za mąż. — Roberts.
Nie wiedząc co powiedzieć, Hermiona podeszła do stojącego w rogu krzesła i przycupnęła na nim niepewnie. Wciąż nie dowiedziała się, dlaczego Snape ich zaprosił, a samo wyznanie win nie było wystarczającym wytłumaczeniem.
— Dlaczego Dumbledore zlecił ci coś podobnego? — spytała szeptem, wpatrując się w nieobecne spojrzenie Snape'a. Zerknął na nią, lustrując jej ciało powolnym spojrzeniem.
— Dumbledore nie był krystalicznym człowiekiem — wytłumaczył po dłuższej chwili. — Wszyscy go za takiego mieli, ale on pragnął władzy jak niczego innego. Robił o wiele więcej złych rzeczy, niż mogłabyś podejrzewać.
— Zamierzasz szkalować pamięć o zmarłym licząc, że to postawi cię w lepszym świetle? — sarknęła Hermiona, jednak Snape odpowiedział jej zawiedzionym prychnięciem.
— Nie muszę. Jeśli dasz mi dojść do słowa, sama zrozumiesz.
Hermiona wytrzymała jego spojrzenie z trudem, starając się za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jakie emocje nią targają. Zaciskała palce na materiale płaszcza, którego nie kwapiła się ściągać, a drzwi niespodziewanie znów się otwarły. Potter wyłonił się zza ściany i spojrzał najpierw na swoją przyjaciółkę, a potem na Snape'a.
— W takim razie słuchamy — mruknął, zakładając wojowniczo ręce na piersi.
— Dumbledore był chory, jego organizm poddawał się mocy pierścienia Gauntów, tego samego, który był horkruksem Voldemorta — wyznał Snape, ostrożnie cedząc słowa. — Umarłby i tak, niezależnie od tego, czy ktoś rzuciłby w niego klątwą czy nie. Wybrał jednak to wyjście, bo nie chciał, aby któryś z nas ucierpiał z powodu niesubordynacji. Voldemort... Lubił karać. Dokładnie i bardzo skutecznie.
— Dlaczego zatem pan nie odszedł? Dlaczego...
— Bo to by nic nie zmieniło. Co najwyżej mogłoby doprowadzić do mojej śmierci — warknął Snape, przerywając Harry'emu zadanie najbardziej idiotycznego pytania, jakie mężczyzna spodziewał się usłyszeć. Spojrzał wyzywająco w zielone oczy chłopaka, które mimo upływu lat wciąż przypominały mu o przyjaciółce i dodał: — I choć Merlin jeden wie, jak bardzo czasem jej pragnąłem, nie mogłem porzucić zadania. Musiałem chronić chłopca, który miał skończyć żywot Voldemorta. Przysięgałem.
Jego słowa ponownie wywołały szok na twarzach byłych uczniów. Harry zapowietrzył się, zapominając o wszystkich oskarżeniach względem Snape'a i stał teraz jak cielę, patrząc na niego z rozdziawionymi ustami. Hermiona poczuła, że do jej oczu napływają niechciane łzy. Być może wpatrywanie się bez mrugania w jeden punkt, znajdujący się gdzieś pomiędzy oczami a ustami Severusa miało z tym coś wspólnego. A być może zwyczajnie poczuła, że ma dość.
— Elokwentna reakcja, ale niczego innego nie oczekiwałem — prychnął Snape, ale bez cienia kpiny w głosie. Podniósł się ciężko i opuścił na podłogę bose stopy, a Hermionie nie umknął fakt, że jego nogi były przeraźliwie szczupłe. Jakby nie było na nich nic, prócz skóry. Azkaban zrobił z niego cień człowieka, którym niegdyś był. — Jak już mówiłem, nie musisz mi wierzyć. Ale odkąd trafiłeś do szkoły, robiłem wszystko, abyś przeżył.
— Trzymaliście mnie jak świnię na rzeź — wtrącił gorzko Harry. Snape zaśmiał się, co wywołało ponowny atak kaszlu.
— Dumbledore nazwał to poświęceniem dla dobra ogółu — sarknął. Oparł dłonie na skraju łóżka i pochylił się nieco do przodu, jakby zamierzał wstać i wyjść. Zamiast tego podniósł wzrok na Hermionę i dodał kwaśno: — Jak mówiłem, nie był krystaliczny.
Kobieta pokręciła głową, czując jak po jej policzkach zaczynają toczyć się łzy. Nie potrafiła zmusić się do powiedzenia nawet jednego zdania, choć wiedziała, że mężczyzna mówi prawdę. Co tylko mocniej odbijało się na jej zszarganym sercu. Potter, najwyraźniej również nie wiedząc, co powiedzieć, podszedł do okna i przymknął oczy.
— Dlaczego zwlekałeś z tym dwadzieścia lat? — szepnęła Hermiona tak cicho, że jedynie siedzący bliżej Snape usłyszał jej słowa. A przynajmniej tak myślała kobieta, dopóki jej przyjaciel nie odwrócił się i nie spojrzał na nią zdziwiony. Pod szokiem czaiło się pytanie, jakie wymalowało się w jego oczach. — Dlaczego nie broniłeś się przed oskarżeniami? Dlaczego pozwoliłeś się wsadzić do więzienia?
Snape spojrzał w jej zapłakane oczy i zmarszczył brwi. Nie chciał o tym rozmawiać w towarzystwie Pottera, ale w swojej sytuacji nie zamierzał narzekać. Reakcja Hermiony zbyt mocno go bolała.
— I tak bym do niego trafił. Prędzej czy później, na dziesięć czy dwadzieścia lat. Nie miało to żadnego znaczenia. — Musiał spuścić wzrok, nie umiejąc patrzeć w oczy kobiecie, której kiedyś chciał ofiarować wszystko. Nie umiał przyznać przed nią, że tylko jej wspomnienie pomogło mu przeżyć dwie dekady w osamotnionych murach. — Zabiłem wielu ludzi, czy to na polecenie Voldemorta czy Dumbledore'a. Zrobiłem wiele rzeczy, za które mogliby mnie skazać i nikt nie chciałby wiedzieć, co za tym stało. Tak działa nienawiść i żądza zemsty — dodał kwaśno, zerkając wymownie na Pottera. Ten jedynie skulił głowę speszony, że Snape ma rację.
— Byłem tak wściekły, że zabił pan Dumbledore'a... Że nawet nie chciałem słuchać. A on... On wiele razy powtarzał jak bardzo panu ufa — mruknął ciężko Harry. Oparł tył głowy na metalowych karatach i spojrzał na sufit, przetrawiając wszystko, czego się dowiedział. Czyli Snape był po ich stronie od samego początku. Chronił go i za wszelką cenę próbował utrzymać przy życiu. A wszystko z powodu przytłaczających wyrzutów sumienia. — Mógł pan chociaż powiedzieć nam. Może dałoby się coś zrobić... Chociaż trochę zmniejszyć wyrok...
— Nic by to nie zmieniło — powtórzył jak mantrę Snape. Potter pokręcił głową i poczuł, że pomieszczenie robi się dla niego za małe. Powietrze zgęstniało i stało się niezdatne do oddychania, a wąskie szpary w oknach wpuszczały zdecydowanie zbyt mało świeżego. Ruszył ku drzwiom, zapragnąwszy znaleźć się jak najszybciej na zewnątrz. Odgłos zatrzaskiwanych drzwi przeciął ciszę, jaka zapadła w pokoju i długo rezonował w pulsującej głowie Hermiony. Wpatrywała się w Snape'a, a wyschnięte łzy na policzkach zaczęły nieprzyjemnie palić. Starła je agresywnie wierzchem dłoni i podniosła się z krzesła.
— Nie powiedziałeś nikomu, bo chciałeś się ukarać — mruknęła, przechodząc na drugi koniec pokoju. — Prawda?
— Po części — odparł spokojnie Snape. Musiał włożyć wiele sił w utrzymanie swojej miny, a tylko Merlin jeden wiedział, ile kosztowało go przyznanie się do błędu. Kiedy jednak spojrzał na Hermionę zdał sobie sprawę, że ona również wiedziała. Zawsze potrafiła go przejrzeć, nawet po tylu latach. Ilekroć jednak wmawiał jej, że bredzi, miała cholerną rację. — Byłem po prostu zmęczony.
— Dlatego mnie okłamałeś? — spytała w końcu, przełamując w sobie całą nienawiść i niepewność. — Kiedy wojna się skończyła, a Voldemort umarł... Byłeś przecież wolny. Mogłeś mi powiedzieć. A zamiast tego...
— Pozwoliłem ci myśleć, że byłem po tamtej stronie — dokończył za nią Snape, wstając z łóżka ociężale. Zrobił kilka kroków w stronę drobnej kobiety, która obserwowała jego postać tępym wzrokiem. — Pozwoliłem, bo nie chciałem, żebyś czekała. To takie dziwne?
— Kochałam cię — wyszeptała ledwo słyszalnie Hermiona. — Kochałam tak mocno, że czekałabym choćby i setki lat.
— Nie miałem ci nic do zaoferowania. A ty miałaś aż za wiele. Byłaś za młoda, żeby marnować sobie życie czekając, aż opuszczę Azkaban — stwierdził. Kobieta prychnęła wściekle, zakładając ramiona na piersiach i ściskając się nimi mocno. Zawsze tak robiła, kiedy chciała się od czegoś odgrodzić. Lub od kogoś. Snape aż zbyt dobrze pamiętał, ile razy próbował ją tego oduczyć.
Podniósł dłonie i ułożył je na szczupłych ramionach kobiety, zmuszając, aby na niego spojrzała.
— Nie mogę prosić, żebyś zapomniała o tym, co ci zrobiłem — zaczął, marszcząc brwi. Hermiona spojrzała na niego, a nie mając gdzie uciec od jego dotyku, poczuła się nagle osaczona.
— Nie musisz. Nie zapomnę — warknęła nerwowo. — Skrzywdziłeś mnie, skrzywdziłeś, bo jak zwykle myślałeś, że wiesz wszystko najlepiej. Oceniłeś mnie, nie mając pojęcia, jaka jest prawda. Wiedziałeś tylko to, w co sam chciałeś wierzyć.
— I to się nie zmieniło — mruknął, odsuwając się, kiedy zobaczył na jej twarzy strach. Nie chciał tego, nie chciał znów jej krzywdzić. Chciał jedynie, aby nie nosiła dłużej urazy. — Czy mimo tego, potrafisz wybaczać? Czy w świetle tego, co usłyszałaś, jesteś w stanie dać drugą szansę?
Hermiona spojrzała na niego skołowana.
— Ja... — zaczęła, ale nie potrafiła dobrać odpowiednich słów.
— Wiem, że masz mnie za skończonego sukinsyna i masz pełne prawo, aby tak o mnie myśleć. Zrobiłem wszystko, żebyś tak myślała. Łatwiej było mi cię puścić, jeśli mnie nienawidziłaś — stwierdził pod nosem Snape. — I nie. Nie zamierzam znów wchodzić do twojego życia i go rozpieprzać.
— Więc czego chcesz? Wybaczenia? — spytała głośno Hermiona, w oczach której znów pojawiły się łzy. Pokręciła energicznie głową, a jej przycięte do ramion loki rozsypały się po ramionach. — Niepotrzebnie się odzywałeś. Nikomu nie wyszło to na dobre.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z sali, zatrzaskując za sobą drzwi. Rozpłakała się już na zewnątrz, czując, że emocje biorą nad nią górę. Nie wiedziała, dlaczego dwadzieścia lat w tej chwili nie robiło różnicy. Miała wrażenie, że ledwie wczoraj spędzali ze sobą noc. Musiała uciec z tego miejsca, musiała znaleźć się gdzieś, gdzie będzie bezpieczna. Sama. Ruszyła ku drzwiom, napotykając po drodze Harry'ego, który wciąż przetrawiał poznane informacje. Widząc zapłakaną twarz przyjaciółki próbował ją zatrzymać, co jednak skończyło się odepchnięciem mężczyzny.
Aportowała się w zaułku obok domu i wróciła do środka, zamykając się w nim na cztery spusty. Rzuciła płaszcz na kanapę w salonie i zaczęła krążyć po pokoju, wydeptując nieregularne dziury w dywanie.
Słowa Snape'a wracały do niej jak bumerang, powodując coraz liczniejsze łzy w jej oczach. Nie mogła wybaczyć mu, że potraktował ją jak dziecko i zostawił, mimo, iż wiele razy zapewniał o swoich uczuciach. Teraz, kiedy znała dokładnie jego powody, nienawidziła go jeszcze mocniej. Potwierdzały się wszystkie złe określenia, jakie kiedykolwiek przychodziły jej na myśl w związku z mężczyzną.
Nie mogła jednak powstrzymać się przed myślą, że coś więcej musi się w tym kryć. Słuchała jego słów i choć wierzyła, że mówi prawdę, nie mogła ich do końca zrozumieć. Dawny Severus Snape nie umiałby zdobyć się na coś podobnego. Dawny Severus Snape na każdym kroku przypominał jej, że ludzie się nie zmieniają. Więc jak chciał, aby sama w to teraz uwierzyła?
Wzięła kilka dni zaległego urlopu i postanowiła zostać w domu. Emocje piętrzyły się w niej, rzucając sprzeczne osądy względem Snape'a. Raz miała ochotę iść od niego i przytulić, pozwolić, aby objął ją jak kiedyś. Zaraz jednak przypominała sobie jego słowa i dlaczego zaczęła go nienawidzić. Nie dlatego, że uwierzyła w jego winę. Nie dlatego, że uwierzyła, że jest zły. Dlatego, że zamknął się przed nią i nie podzielił się swoimi problemami.
Zdecydowała jednak, że dowie się dlaczego Snape zdecydował się poruszać temat Dumbledore'a. Mógłby po prostu żyć z wyrzutami sumienia, jak udawało mu się to przez dwadzieścia lat, a nikt nie pamiętałby już o jego kłamstwach i zbrodniach. Dwa dni po wizycie w szpitalu postanowiła go odwiedzić, uspokojona na tyle, że mogła mu spojrzeć w oczy.
— Witam ponownie. — Wysoki lekarz uśmiechnął się do niej i zarzucił stetoskop przez szyję, kiedy pojawiła się pod salą szpitalną. — Znów odwiedza pani pana Snape'a?
— Tak, ja... Muszę wyjaśnić z nim jeszcze parę kwestii — mruknęła niepewnie Hermiona.
— Zrobię to dla pani wyjątkowo. W jego stanie nie powinien w ogóle mówić, co dopiero próbować wstawać — mruknął mężczyzna, a kiedy skinął głową na pożegnanie, kobieta poczuła ukłucie poniżej serca. Odwróciła się i zatrzymała mężczyznę, który spojrzał na nią pytająco.
— Niech pan zaczeka. — Starała się nie zabrzmieć nachalnie, ani desperacko, ale nie umiała ukryć przed samą sobą, że interesuje ją stan Severusa. — Co mu się właściwie stało? Dlaczego trafił do szpitala?
— To wygląda póki co na zwyczajne wycieńczenie organizmu. Pan Snape opuścił kilka dni temu Azkaban, co prawda warunkowo, ale moim zdaniem zasłużył na to. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, zresztą... Wielu więźniów trafia do nas zaraz po zwolnieniu. — Lekarz spojrzał niepewnie na drzwi, za którymi przebywał jego pacjent. — Tamtejsze warunki, dieta i stres bardzo źle wpływają na organizm, który dostaje po wyjściu zupełnie inne powietrze, światło, a nawet wodę. To wydaje się błahe, ale w rzeczywistości prowadzi do silnego szoku. Śmierci w niektórych przypadkach.
Hermiona przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia, jak wygląda życie w Azkabanie. Nigdy nie zdobyła się na to, aby postarać się o odwiedziny. Wiedziała, że byłaby w stanie to zrobić, ale zraniona dusza zawsze znajdywała milion wymówek, aby i tym razem nie iść. Podziękowała lekarzowi i odczekała jeszcze chwilę, zanim weszła do sali. Musiała uspokoić galopujące serce, jeśli chciała porozmawiać z mężczyzną na spokojnie.
— Nie spodziewałem się, że wrócisz — mruknął Snape na powitanie, kiedy zamknęła za sobą drzwi i podeszła wolno do łóżka.
— Źle się czułam z tym, co powiedziałam ci ostatnim razem — stwierdziła kobieta. Przysiadła na krześle, przysunąwszy je jednak bliżej łóżka. Czuła, że Severus uważnie obserwuje ruchy jej ciała, co nie wpływało na nią korzystnie. Zdjęła powoli płaszcz, zawieszając go za oparciu krzesła.
— Twój mąż nie ma nic przeciwko, że tu przyszłaś? — spytał niespodziewanie Snape, a Hermiona spojrzała na niego przerażona. Instynktownie dotknęła obrączki, którą nosiła z przyzwyczajenia, a mężczyzna podążył ku jej palcom wzrokiem. Widząc, że złoty pierścionek znajduje się na środkowym, a nie serdecznym palcu oraz zauważając nagłą zmianę na twarzy Hermiony, mężczyzna szybko poskładał fakty. — Wybacz — mruknął, siadając ciężko na skraju łóżka. — Nie wiedziałem.
— Skąd miałeś? — Hermiona uśmiechnęła się kwaśno pod nosem. — Dopiero co wyszedłeś.
Na chwilę w pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie przytłumionymi odgłosami spadającego śniegu. Snape przyglądał się kobiecie z wyczekiwaniem, czując, że sam chce coś powiedzieć. Nie wiedział jednak co; w końcu wszystko, co miał do powiedzenia, usłyszała kilka dni temu.
— Jak się czujesz? — spytała gryfonka, podnosząc na niego oczy. Miały dokładnie taki kolor, jaki mężczyzna zapamiętał, choć okalało go zdecydowanie więcej zmarszczek. Choć jej twarz widocznie się postarzała, to nie był to nieprzyjemny widok. Wciąż zachowała w sobie coś z dawnej Hermiony, z uczennicy, która wtargnęła zbyt gwałtownie do życia swojego profesora.
— Bywało lepiej — stwierdził, a po chwili dodał: — Gorzej również.
— Rozmawiałam z lekarzem — mruknęła niepewnie Hermiona, zerkając, jak Snape próbuje ciężko podnieść się z łóżka i podejść do okna. — Może nie powinieneś jeszcze wstawać...
— Czyżbym słyszał troskę w głosie? — zakpił mężczyzna, a uniesione kąciki ust kobiety uznał za satysfakcjonującą odpowiedź. — Nasiedziałem się, jeśli o mnie chodzi. Czas trochę rozprostować kości.
— Dlaczego chciałeś się z nami spotkać, Severusie? — spytała w końcu, a jej dłonie mocno zacisnęły się na kolanach. Mężczyzna odwrócił się w jej stronę, zerkając na nią pytająco. — Wiem, co powiedziałeś wczoraj, ale...
— Nie uwierzyłaś mi — dodał za nią, prychając pogardliwie pod nosem. Oczywiście, że kwestionowała jego prawdomówność. Sam ją tego nauczył. — Co mnie zdradziło?
Hermiona uniosła brew, kiedy mężczyzna niespodziewanie potwierdził jej przypuszczenia.
— Chyba to, że Harry powinien poznać prawdę — mruknęła niepewnie, cały czas marszcząc brwi. Severus prychnął z zadowoleniem i przysiadł na parapecie.
— Wiedziałem, żeby nie przeginać. Cóż, przynajmniej nikt mi nie zarzuci, że nie próbowałem — odparł, zerkając przez ramię na cienkie strużki roztopionego śniegu, które spływały z góry okna. Hermiona zrozumiała nagle, co dokładnie powiedział Snape i wstała agresywnie, podchodząc kilka kroków w stronę mężczyzny.
— Wszystko co powiedziałeś... To było kłamstwo? — spytała szeptem, siląc się na powstrzymanie łez. Przez chwilę, krótką chwilę, uwierzyła, że on naprawdę się zmienił. Naiwna idiotka! — To o wyrzutach sumienia, to o wybaczeniu?
— Odsiedziałem swoje, nie potrzebuję niczyjego przebaczenia — warknął mężczyzna, zerkając ostro w jej stronę. — Może poza twoim.
— Jak ja mam ci wybaczyć po czymś takim? — Hermiona prawie krzyknęła, strofując się jednak w ostatniej chwili. — Nie rozumiem...
— Czego nie rozumiesz? Że ludzie się jednak nie zmieniają? — spytał kpiąco, robiąc krok w jej stronę. Zbliżył się do sparaliżowanej kobiety, obserwując uważnie emocje przelewające się na jej twarz. — Powiedziałem to wszystko, bo taki był warunek, żebym mógł wyjść z więzienia. Musiałem powiedzieć to Potterowi, bo Wizengamot uznał, że zasługuje na przeprosiny. Ale nie było mowy o prawdzie. Tą wyjawiłem dobrowolnie. Więc może nie oceniaj mnie tak łatwo.
Ostatnie zdania podziałały jak kubeł zimnej wody i nieco ostudziły nerwy Hermiony. Patrzyła, jak Snape zbliża się w jej stronę i nagle, pod maską kpiny, jaką przybrał, pojawiło się coś jeszcze. Jego brwi zmarszczyły się, kiedy znalazł się wystarczająco blisko, a spojrzenie ześlizgnęło się z oczu na usta.
— Dlaczego? — wyszeptała. — Skoro nikt cię do tego nie zmuszał, a ludzie się nie zmieniają... Dlaczego?
— Bo nie zrobiłem tego dla Pottera. On tam po prostu stał, usłyszał coś, co było skierowane do ciebie, idiotko — warknął Snape. Jego mina nagle zmieniła się z agresywnej, na niepewną. Jakby bał się, że za dużo powie. — Zasługiwałaś na prawdę. Nie potrafiłem ci jej dać wtedy, więc uznałem... że dostaniesz ją teraz. Idą święta, a wiem, jaka jesteś sentymentalna.
Hermiona otwarła szerzej usta, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Faktycznie zbliżały się święta.
— Nie wiedziałem, że wyszłaś za mąż, więc sądziłem, że uda mi się...
— Nie — przerwała mu Hermiona, powstrzymując go otwartą dłonią, kiedy ponownie zbliżył się o krok. — Proszę.
Te dwa słowa skutecznie zgasiły zapał Severusa, który zawsze miał problem z walką o swoje. Dlatego też nie potrafił zmusić Hermiony do życia w wyczekiwaniu. Dlatego też nigdy nie uwolnił się spod jarzma dwóch panów. Dlatego zawsze dostawał tylko ochłapy życia, jakie chciał mieć.
— To niczego nie zmienia — mruknął gorzko, robiąc krok do tyłu. Wcisnął dłonie do kieszeni szpitalnej piżamy i zerknął na okno, śledząc ruchy spływających kropel. — Nie odwołuję niczego, co ode mnie usłyszałaś. Żałuję, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej.
— Ja też — szepnęła Hermiona, czując pod powiekami piekące łzy. Miała dość ukrywania emocji, czuła, że czara goryczy właśnie się przelała. — Chciałam dać ci wszystko, całe swoje serce. Nie oczekiwałam niczego w zamian, nie chciałam niczego poza... — Pokręciła energicznie głową, przymykając oczy. — Rozumiem, co skłoniło cię do podjęcia takiej decyzji. Rozumiem, że nie chciałeś, żebym czekała na ciebie kilkanaście lat... Ale ja byłabym skłonna to zrobić.
— Jesteś absolutnie pewna? — warknął, a w jego głosie niespodziewanie pojawiła się agresja. Chciał, cholernie mocno, aby zrozumiała co czuł w tamtej chwili. Nie umiał nawet przed sobą przyznać, jak mocno zabolała go jej strata. — Jak sobie to wyobrażałaś? Po ilu latach zaczęłaby doskwierać ci samotność? Po ilu latach byłabyś zmęczona tym, że mnie nie ma? To mogłoby równie dobrze trwać i te dwadzieścia lat, wytrzymałabyś tyle?
Zaskoczona jego wybuchem kobieta stała sparaliżowana, śledząc uważnie ruchy jego warg. Bała się powiedzieć cokolwiek, tym bardziej to, co czuła.
— Takie obietnice są piękne, owszem, ale nijak się mają do rzeczywistości — stwierdził wyzutym z emocji głosem. — Widziałem zbyt wiele razy, jak najpiękniejsze uczucie umiera w dokładnie takich okolicznościach. Bo w końcu zaczyna doskwierać ci samotność, brak tej drugiej osoby, mimo, iż ona przecież nie umarła. Masz kogoś, ale nie wiesz, jak wygląda jego życie, jak się czuje, co się u niej dzieje. Z Azkabanu nie można nawet pisać listów, a nawet jeśli daliby taką możliwość, to nie dzieje się tam nic, co warto byłoby opisywać.
— Nie możesz uogólniać mnie do jakiegoś schematu — jęknęła Hermiona, z każdym słowem Snape'a czując przytłaczającą zewsząd obłudę. Cholerny Snape miał rację. Jak zawsze. — Nie wiesz, jak bym się zachowała, nie wiesz, jaki padłby wyrok, gdybyś przyznał się wcześniej...
— Nie mogłem ryzykować — przerwał jej poważnie. Podszedł do płaczącej Hermiony, i tym razem nie powstrzymany przez jej dłoń, znalazł się tuż przed nią. Nie patrzyła na niego, nie umiała. Wiedziała, że miał rację. Mimo, iż chciała zaprzeczać. — Ale nigdy nie kłamałem mówiąc, że jesteś dla mnie najważniejsza.
Czując jego słabe ramiona, oplatające jej ramiona, Hermiona rozpłakała się na dobre. Czuła się znów jak siedemnastolatka, którą połączyło zaskakujące, namiętne uczucie. Wyciągnęła ręce i wczepiła się w ciało Severusa, dając upust wszystkim emocjom.
Odepchnęła go zdecydowanie za wcześnie. I za mocno. Mężczyzna zachwiał się, podpierając dłonią o ścianę, a jego oczy utkwione były wciąż w kobiecie, która w popłochu zaczęła zbierać się do wyjścia. Zabrała płaszcz i prawie wybiegła z pokoju, zostawiając Snape'a samego z własnymi myślami. Nie takiego końca oczekiwał.
Liczył, że odzyska ją po jednym spotkaniu? Liczył, że ktoś z takim charakterem jak Hermiona puści w niepamięć lata, podczas których darzyła go nienawiścią? Usiadł ciężko na łóżku, czując jak serce powoli wyrywa się z piersi. Potem jedyne co było to ciemność i niepokojące głosy lekarzy, przebijające się przez skrawki świadomości.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po tygodniu jego stan poprawił się na tyle, że mógł wyjść ze szpitala. Z kwaśną miną wrócił na Spinner's End, do swojego starego domu, z którym wiązało się zdecydowanie zbyt wiele przykrych wspomnień. Po doprowadzeniu domu do jakiegoś stanu używalności, zaparzył sobie herbaty i zaczął zastanawiać się, co zrobi ze swoim życiem.
Powrót do Hogwartu nie wchodził w grę, jednak poza tym Snape nie miał innego życia. Dwadzieścia lat wstecz wszystko ograniczało się do szkoły, Voldemorta i Dumbledore'a, a teraz? Zniszczony przez życie, samotny, z zapomnianym fachem w ręku. Nie umiał odnaleźć się w życiu. Czuł się wyjątkowo niekomfortowo, jak dziecko rzucone na zbyt głęboką wodę. Siedział w fotelu, czytając drżącymi dłońmi gazetę. Podświadomość próbowała odnaleźć w wśród informacji jakąś wzmiankę o morderstwach mugoli, o spalonej wiosce lub chociaż porwaniu. Jednak świat żył dalej, ludzie powoli zapominali, że dwadzieścia lat temu istniał ktoś taki jak Voldemort. Tylko on, który przed ten czas jedyne, o czym myślał to stare czasy, nie potrafił pogodzić się z upływem czasu.
Kilka dni później okazało się również, że i fach w ręku nie jest już ten sam. Stał nad biurkiem, które niegdyś służyło mu do sporządzania skomplikowanych eliksirów i nie potrafił przypomnieć sobie, od czego zacząć. Wertował pergaminy w poszukiwaniu receptury, która choć trochę przywróciłaby mu pamięć, ale jedynie co widział to zlepek słów i liczb. Nieprowadzących donikąd.
Ciszę w mieszkaniu przerwało natarczywe pukanie. W stanie rozdrażnienia, w jakim znajdował się Snape, z równowagi mógłby go wyprowadzić nawet i śpiew ptaków. Musiał więc przed otwarciem nabrać kilka głębokich oddechów.
Zapomniał ich jednak wypuścić, kiedy okazało się, że po drugiej stronie stoi Hermiona.
— Mogę wejść? — spytała cicho, marszcząc brwi. Snape bez słowa skinął jej głową i wpuścił wąskim korytarzem do środka, prowadząc do salonu.
— Co tu robisz? — zaczął, nie proponując jej nawet herbaty. Nie spodziewał się, że wróci po raz trzeci, zwłaszcza po tym, jak ostatnim razem wypłakała swoje żale w jego pierś.
— Są święta — przypomniała, wyciągając z kieszeni niewielki pakunek. Owinięty w papier prezent zaskoczył Snape'a, który założył ręce na piersi i przyjrzał się kobiecie pytającym wzrokiem. — Pomyślałam, że będzie ci miło.
Kiedy ze strony mężczyzny nie doczekała się żadnej reakcji, skinęła głową i odłożyła pakunek na stół. Przełknęła ślinę, nie wiedząc, jak się zachować. Odkąd widzieli się po raz ostatni, w jej myślach zachodziły coraz poważniejsze zmiany. I nie była już pewna, co czuje.
— Poczekaj tutaj — poprosił niespodziewanie Severus, kierując się do swojego gabinetu. Wrócił po kilku chwilach, które Hermionie wyjątkowo się dłużyły. Uniosła brwi, widząc w jego dłoniach podobny pakunek. — Przezorny zawsze ubezpieczony.
— Ja... Nie musiałeś. — Kobieta wydawała się szczerze zaskoczona, jednak na jej ustach pojawił się słaby uśmiech. Snape wzruszył ramionami.
— Ale chciałem. Przestałaś się do mnie odzywać, więc musiałbym szukać innego sposobu i pewnie w końcu odezwałbym się do Pottera...
— Co za poświęcenie — zakpiła Hermiona, jednak było w tym coś przyjemnego. Spojrzała na Severusa, który zmarszczył brwi. Jej usta rozszerzyły się w uśmiechu, a na policzkach niespodziewanie pojawiły się rumieńce, kompletnie dezorientując mężczyznę. — Pójdę już, jestem z nimi umówiona na kolację. — Ruszyła ku drzwiom, a Snape, nie za bardzo wiedząc jak zatrzymać ją, aby nie wyjść na zdesperowanego, ruszył za nią. Niespodziewanie jednak kobieta odwróciła się, wpadając prosto na niego.
I chyba ten jeden, niepozorny dotyk, przelał czarę.
Severus złapał ją instynktownie w talii, czując jak ciało kobiety spięło się pod wpływem jego dotyku. Zastygli w bezruchu, nie wiedząc, co zrobić. Odejść? Czy jednak postąpić krok w przód? Decyzję musiało podjąć jedno z nich, a Snape wiedział, że ma ostatnią szansę na odzyskanie tego, co kiedyś stracił. Bez cienia zastanowienia postawił wszystko na jedną kartę i pochylił głowę, napierając ustami na rozgrzane wargi Hermiony. Odpowiedziała zupełnie machinalnie, jakby dosłownie na to czekała. Jakby nie była w stanie kontrolować własnego ciała.
Z początku subtelny pocałunek przerodził się niespodziewanie w coś, czego żadne z nich nie umiało powstrzymać. Wybuch namiętności powoli pozbawiał ich ubrań, które znaczyły drogę do sypialni mężczyzny i rano miały przypominać o tym, co między nimi zaszło. Pocałunki zdradzały, jak bardzo za sobą tęsknili, a ciche jęki odpowiadały na każde niezadane pytanie.
Trzymając ją w ramionach Snape pierwszy raz poczuł, że przyznanie się do błędu nie jest wcale oznaką słabości. Jeśli taka była cena za jej odzyskanie... Był w stanie ją zapłacić. Kochał się z nią zupełnie inaczej, niż kiedykolwiek wcześniej. Poznawał na nowo każdy skrawek ciała, który niegdyś wyraźnie równał się z poczuciem bezpieczeństwa i ucieczką. Odkrywał to, czego nigdy wcześniej nie potrafił docenić, a jej spełnienie pierwszy raz w pełni go usatysfakcjonowało. Nie kwestionował jej istnienia, tylko po to, aby poczuć się lepiej. Nie chciał, aby kiedykolwiek znikała. A ona nie zamierzała.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
— Przestań — poprosił, czując na sobie jej spojrzenie. Leżała obok niego zupełnie naga, okryta jedynie częściowo cienkim materiałem kołdry i uśmiechała się błogo.
— Ta jest nowa — mruknęła, przejeżdżając opuszkiem palca po długiej bliźnie pod obojczykiem. Zmarszczyła brwi, widząc, że obok nieznanego jej wgłębienia znajduje się kolejne, mniejsze. Dotknęła i jego, znacząc palącym śladem bruzdę na skórze Severusa. — Ta też.
— Nie widzieliśmy się dość długo. Zapewne jest kilka nowych — mruknął mężczyzna, okręcając się na plecy. Założył ramię pod głowę, czując, że Hermiona również zmieniła pozycję i przysunęła się bliżej.
— Dwadzieścia siedem — stwierdziła szeptem, kierując palec na serce. Rozchodziła się stamtąd najpaskudniejsza blizna, jaką w życiu widziała u kogokolwiek. Ogromna, poczerniała plama, która wypuszczała z siebie setki mniejszych, czerwonych zakończeń. Jak wybuchająca bomba. Tę pamiętała. Nie potrafiła zapomnieć.
— Oczywiście, że liczyłaś — odparł kpiąco Snape, przygarniając do siebie jej drobne ciało. Poddała mu się bez sprzeciwu, z uśmiechem układając głowę w zagłębieniu szyi. Przymknęła oczy, czując, że znów wszystko jest na swoim miejscu. Że w końcu ona jest na właściwym miejscu.
— Jesteś mi w stanie coś obiecać, Severusie? — spytała, na w pół sennym głosem. Mężczyzna zerknął na nią, niemal z radością odgarniając niesforne loki z twarzy. Dużo krótsze, niż pokochał, ale nadal jej.
— Muszę? — rzucił w odpowiedzi, a kiedy Hermiona podniosła roześmianą twarz, odpowiedział jej wywróceniem oczu.
— Nie rób więcej niczego dla mojego dobra — poprosiła, zaskakując mężczyznę. Przyjrzał się jej poważnej twarzy i nie mógł nie przyznać, że brakowało mu ogników w jej oczach.
— Będzie ciężko — zaczął, cedząc powoli słowa. — Ale da się zrobić.
Zadowolona kobieta ułożyła się ponownie na jego piersi, czując jak powoli sen przejmuje nad nią kontrolę. I pewnie zasnęłaby w ramionach Severusa, gdyby tylko nie pytanie, które zadał po kilku minutach milczenia.
— Jaki był twój mąż?
Podniosła się gwałtownie, patrząc na niego niepewnie. Naprawdę musiał w takiej chwili wspominać Petera? Nie rozumiała, jaki miał w tym cel. Odwróciła się, okrywając ciało skrawkiem kołdry i spuściła nogi na ziemię.
— Dlaczego pytasz?
— Nie odpowiada się pytaniem na pytanie — rzucił mężczyzna. Nie mógł spuścić wzroku z jej szczupłego ciała, które próbowała przed nim ukryć, mimo iż godzinę wcześniej pozwalała mu je dokładnie badać dłońmi. Hermiona spojrzała na niego przez ramię, a on przez sekundę niemal usłyszał, jak mówi "hipokryta" pełnym kpiny głosem. Powstrzymała się jednak od obelgi, a w jej oczach pojawił się smutek.
— Był najmilszym człowiekiem, jakiego znałam — mruknęła posępnie, podciągając nogi pod brodę. — Nie polubiłbyś go. Zawsze się uśmiechał, był czuł i opiekuńczy. Czerpał z życia garściami.
— Masz rację. Nie polubiłbym — przyznał Snape. — Ale tylko dlatego, że miał coś, czego pragnąłem.
Hermiona spojrzała na niego pytająco.
— Dlaczego cię to interesuje?
— Zastanawia mnie, kim był mój następca — stwierdził nonszalancko Snape. Uniósł się na łokciach i oparł o zagłówek łóżka, a kołdra zsunęła się, zakrywając jedynie strategiczne miejsca jego ciała. — I tym bardziej ciekawi mnie, dlaczego wróciłaś. — Został znów uraczony posępnym, pytającym wzrokiem Hermiony, który zbył prychnięciem. — Dość mocny kontrast.
— Wiem, że oczekujesz w tej chwili jakichś wyznań i przekonań — oznajmiła kobieta, sięgając po koszulę, w której przyszła. Snape zmarszczył brwi, zastanawiając się, czymże znów ją uraził, jednak kiedy znów na niego spojrzała, nie był pewien niczego. — Ale nic z tego. Peter był inny, ale dawał mi to, czego ty nigdy nie umiałeś. Rutynę. Coś, do czego mogłam się przyzwyczaić. Do wspólnego życia.
— Twierdzisz, że był nudny? — spytał zaskoczony Snape, a Hermiona zaśmiała się, przysiadając obok niego. Objęła ramionami jego kark, pozwalając, aby zabłądził dłonią na jej plecach.
— Pod warunkiem, że bywał w domu.
Snape zerknął na nią pytająco, zaciekawiony jej słowami. Hermiona zerknęła na niego rozbawionymi oczami, przeczesując ciemne włosy.
— Był żołnierzem. Często wyjeżdżał na miesiące, nawet lata. Dlatego nie chciałam, żebyś uogólniał mnie do schematu — mruknęła, zbliżając twarz do policzka mężczyzny. Severus jednak odwrócił głowę, wyczuwając na wargach jej gorący oddech. — Ja w niego wpadłam dawno temu i choćbyś nie wiem jak chciał mnie przed nim uchronić... Chyba nie zdołasz.
Uśmiechnęła się, składając na ustach zaskoczonego Severusa pocałunek, a mężczyzna po chwili jej odpowiedział, wkładając w to całą energię, jaka mu pozostała. Zdał sobie sprawę, że jej nie docenił i musiało minąć dwadzieścia lat, aby się o tym przekonał. Dwadzieścia lat i dwadzieścia siedem blizn więcej, a Hermiona i tak wylądowała przy nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro