Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XX Mały Prezencik

Rok później...

Od samego rana zapowiadało się na piękny dzień. Od wczesnej godziny prószył śnieg, ale słoneczko prześwitywało przez chmury. Ludzie biegali od sklepu do sklepu, od domu do domu, bo zabrakło bakali na makówki albo mleko się skończyło. Miejmy nadzieję, że ojcowie faktycznie wrócili z tym ostatnim... Wracając.
Dziś ten najbardziej wyczekiwany przez wszystkie dzieciaki dzień w roku. Pomińmy urodziny, no bo kto nie lubi Świat Bożego Narodzenia?

Rodzina mieszkająca w jednym z mieszkań w nowoczesnej kamienicy wciąż krzątała się po pokojach. Marinette owinięta w ręcznik i z wałkami na głowie, Adrien w samych spodniach od garnituru, z gołym torsem i z resztą pasty na policzku. Wszędzie leżały rozrzucone sukienki i rajstopy, nie mówiąc o męskich skarpetkach. Prawdopodobnie gdyby wkroczyła tu dobrze nam znana Emily Agreste, Adrien dostałby kolejny szlaban na dożywocie.

— Cholera jasna! — tupnęła nogą — Kochanie?

— Tak? — powiedział przez zęby, zapinając mankiet już założonej białej koszuli.

— Widziałeś może gdzieś taki kolczyk? — trzymała w rękach srebrną błyskotkę z cyrkoniami.

— Niestety nie. — zauważył naburmuszoną minę dziewczyny. — Nie krzyw się tak i oszczędź słów, panienko. Pamiętaj, że to, jakim jest się w wigilię, takim jest się przez caky następny rok. A tego byśmy nie chcieli, prawda?

— Daj spokój, Agreste. — uśmiechnęła się. — Która godzina?

— Jeszcze mamy trochę czasu... — złapał ją mocno w tali i przybliżył swoje usta do jej szyi.

— No chyba się coś trzepnęło! Nie widzisz co tu się dzieje? Nasze mieszkanie wygląda jakby przeszło przez nie tornado! — pocałowała go przelotnie w usta — A teraz mnie puść.

— Jak sobie królowa życzy. — Zachichitał złowieszczo i prowokująco oblizał wargę.

— Jesteś obrzydliwy! — zaśmiała się i pobiegła do sypialni.

— Po kimś to odziedziczyłem. — powiedział sam do siebie i westchnął.

— Twój ojciec był obrzydliwy, ale w złym tego słowa znaczeniu. — Plagg wyleciał z szafki.

— Nie przesadzaj. — skrzywił się. — A jest jego pozytywna definicja? Plagg, nie widziałem go już tyle lat. Niby nie powinno mieć to dla mnie większej różnicy, bo przez pół mojego życia go nie było. Był w pokoju obok, ale nie obok mnie.

— Jakbyś miał wtedy pyszny serek pleśniowy... — mały kotek po raz enty wygłosił odę do sera.

— Wypchaj się tym serem i idź śnić o nim dalej. — zachichotał i poszedł w swoją stronę. Drogę przecięła mu zmartwiona granatowowłosa, sprintem biegnąca do łazienki. Uznał, że pewnie czegoś zapomniała i poszedł szukać paska pod stertą ubrań.

Dziewczyna zaś zmierzała ku toalecie. Stres, niewiadomego pochodzenia ostatnio wypełniał jej głowę. Może to z powodu pierwszych wspólnych świąt z rodzicami, może jeszcze "trauma" sprzed roku? A może po prostu z powodu tego święta, gdzie wszyscy są pod napięciem aż do wigilii?

Zwróciła jeszcze wczorajszą kolacje i wypłukała usta. Spojrzała w lustro i poprawiła rozmazany w jednym miejscu przez maleńką łezkę makijaż.

— Ogarnij się. To nic takiego... — zmieszała się i chwyciła w ręce czerwony i beżowy lakier do paznokci. Trzęsąfą dłonią otworzyła buteleczki i po kolei pokrywała czerwoną i beżową mazią płytkę paznokci. Na koniec przyozdobiła niektóre złotym pyłkiem i dokleiła maleńką śnieżynkę.

Trzepocząc dłońmi wyszła z łazienki i wpadła dla swojego ukochanego, siedzącego na kanapie i w skupieniu powtarzającego coś pod nosem. Nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie usiadła obok niego.

— Coś nie tak? — zapytała go.

— Powtarzam sobie... — zabrakło mu przez chwilę słów i zestresował się jeszcze bardziej — Słowa kolędy!

— Ah tak? Której? — spytała podejrzliwie.

— No wiesz, jak to szło... na, na, na... — zanucił pierwszą lepszą melodyjkę.

— To chyba świąteczna piosenka Jagged'a, ale niech ci będzie! — Zaśmiała się i wstała. — Wstań.

— Uhm, okej? — wykonał polecenie.

— Po pierwsze. Nie stresuj się, rozumiem, że to nasze pierwsze wspólne święta z moimi rodzicami i twoją mamą, ale popatrz — pokazała swoją bladą i zimną dłoń — ja też się stresuję! Wreszcie spokój od tego wszystkiego, miejmy nadzieję, że na długo. Po drugie — zawiązała wiszący już na jego szyi krawat i opuściła na dół kołnierzyk. — Tak lepiej! — oboje się uśmiechnęli.

— Mam dla ciebie taki prezent, że nie wiem czy twój będzie lepszy. — poszerzył swój uwodzicielski uśmiech.

— Wiesz... — zaczęła stukać palcami o jego ramię — Chyba nie mogę się zgodzić z twoją racją...

— Czyżby?

— Mhm. — mruknęła i pocałowała go w policzek.

— Dobrze, królowo. Musimy już wychodzić... — oddał jej pocałunek, ale tym razem w pełne czerwone usta.

— Idę się doszykować i wychodzimy. — odsunęła dłonią jego twarz od siebie i zmazała palcem szminkę z jego świeżo ogólnego policzka.

— Jak ona pachnie... — Adrien wymamrotał to pod nosem i usiadł z powrotem na sofie.

Dziewczyna udała się do łazienki. Stojąc przed lusterkiem ściągała z włosów wałki i odkładała je do kosmetyczki. Po chwili na jej głowie pojawiła się przysłowiowa szopa, którą sprawnie zamieniła w cudowną burzę loków i fal.

Zaledwie kilkanaście minut temu oboje byli gotowi. . Para niczym wyciągnięta z popularnego hollywoodzkiego filmu. Granatowowłosa wzięła w ręce tacę z ciastem, a mężczyzna siatkę z prezentami. Wyszli z mieszkania i schodami pokierowali się na dół. Zajęli miejsca w aucie i pojechali do domu rodziców dziewczyny. Podczas drogi, co prawda nie długiej, ale jednak za miasto, śpiewali świąteczne piosenki wydobywające się z radia.

Podjeżdżając pod skromny, jednopiętrowy dom, bramę otworzyła sama pani Emily, która już zdążyła od rana pomóc w kuchni matce ukochanej jej syna.

— Witajcie, kochani! — obdarowała ich pocałunkami i objęciami — Wchodźcie, zapraszamy.

Dom cały był przystrojony, w oknach migotały kolorowe lampki. Nad rozpalonym kominkiem wisiały kolorowe skarpety, na środku stał ogromny i już nakryty stół. Największą robotę robiła ogromna i szeroka choinka, ubrana na wszystkie kolory - czyli tak, jak za czasów, gdy Marinette była jeszcze malutka.
Fiołkowooka od razu udała się do kuchni, gdzie przywitała swoją mamę.

— Marinette, słońce! — objęła ją rękami, lekko ubrudzonymi mąką.

— Wesołych świąt, mamo. — ucałowała ją w lekko pomarszczone czoło i postawiła blachę z ciastem na blacie.

— Musimy się częściej odwiedzać, nie tylko w święta! To ma być moje i twoje postanowienie noworoczne, dobrze?

— Nie ma innej opcji! — obie zaśmiały się. Zaczęły gawędzić o wszystkim i o niczym, gdy przerwał im dzwonek do drzwi i wołanie Adriena z łazienki.

— Marinette, otworzysz? — krzyknął.

— Pędzę! — kobieta podeszła do drzwi i je otworzyła. Stali w nich uśmiechnięci Alya, Nino i mały Logan, śpiący na ramieniu mamy. Mulat trzymał w ręce nosidełko z kocykiem w środku. — Dobry wieczór!

— Cześć, kochana! — przekroczyli próg domu — Mogłabyś go potrzymać na moment?

— Jasne! — na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Okularnica  powoli włożyła w ręce przyjaciółki maleńką istotkę, zapakowaną w gruby granatowy kombinezon.

— Cześć wam! — Adrien zszedł ze schodów i przywitał się męską piątką z Nino i przytulasem z Alyą. Małego przywitał ciepłym uśmiechem.

— Adrien, pomożesz mi przynieść parę rzeczy z auta? — Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Razem zniknęli za drzwiami.

W tym czasie, gdy Alya się rozbierała i ściągała kurtkę, Marinette po raz kolejny zakochała się w dużych brązowych oczkach dzieciaczka. Kołysała się lekko na biodrach, mówiąc do przebudzonego chłopca.

— Oj, ciotka... Musisz w końcu namówić swojego chłopa, bo pożresz mi moje wzrokiem. — wzięła w ręce torebkę — Chodź, rozbierzemy go.

— Już idziemy, idziemy. — poszły w głąb salonu i usiadły na rogówce. Szybko dołączyła również do nich pani Emily i Sabine, nie mogąc przegapić kontaktu z maleństwem, którego niezbyt jest im dane już mieć.

W tym samym czasie Adrien przy aucie konwersował ze swoim przyjacielem, przy okazji wypakowując prezenty i ciasta i ciasteczka upieczone przez Alyę.

— I jak? — blondyn uśmiechnął się szyderczo — Ile nieprzespanych nocy już masz za sobą?

— Powiem Ci, że wiele — podał mu w ręce tacę — Ale to dlatego, że nie mogę się na niego napatrzeć.

— Pogadamy za miesiąc, dwa... — zaczął się śmiać.

— Bez przesady, jesteś jeszcze nie w temacie — zamknął bagażnik — Zobaczysz, jak kiedyś zobaczysz te małe stópki i oczka, to się zakochasz.

— Kochać to ja mogę tylko moją lubą — poruszył brwiami — Oczywiście sercem — chrząknął.

— Ta, jasne — podniósł torbę i udał się do drzwi — Chodź, romantyku wielki.

Wchodząc przywitał ich zapach pieczonego w miodzie mięsa. Wszyscy zasiedli już do wigilijnego stołu i rozmawiali. Mężczyźni zdjęli kurtki i buty, odstawili to, co przynieśli i dołączyli do reszty.

— Dacie mi jeszcze chwilkę? — fiołkowooka wstała — Pójdę umyć ręce.

— Ja również! — Alya podniosła się z krzesła i poszła za lekko zmieszaną przyjaciółką.

Obie weszły do łazienki i zaczęły robić to, po co tam przyszły. Marinette w ciszy mydliła dłonie, dumając nad czymś.

— Co tam masz dla Adriena? — zapytała.

— Umówiliśmy się, że w tym roku nie robimy sobie prezentów. — uśmiechnęła się — Nie udało się oczywiście i coś mi kupił. Ja też coś dla niego mam, ale narazie się wstrzymam.

— No powiedz! — nalegała.

— Alya, powiedziałam coś! — zaśmiały się obie i wyszły z pomieszczenia. Kobieta puściła przodem mulatkę i wróciły do salonu.

Teraz przy stole wigilijnym wszystkie miejsca były zajęte. Każdy z każdym złożył sobie życzenia świąteczne i zaczęli pałaszować pyszności, w większości przygotowane przez panią Cheng. Nie obyło się od mnóstwa rozmów na wszystkie możliwe tematy, od małego Logana po sprawy polityczne. W tym drugim Tom odnajdywał się najbardziej.

Marinette i Adrien ukradkiem spoglądali na Alyę, Nino oraz ich wciąż kwitnącą miłość. Byli naprawdę szczęśliwi, a niespodzianka od losy w cale nie była zła. W końcu założyli rodzinę, za pół roku biorą ślub. Szukają domu poza Paryżem, by odpocząć od tego wszystkiego i w spokoju wychować synka. Miał zaledwie pół roku, a był dla rodziców całym światem.

Minęło trochę czasu, a męska część już wcinała trzeci lub czwarty kawałek sernika. Dziewczyny poruszały tematy głównie kobiece, ale większość z nich i tak spłynęła na wychowywanie maluszków.

— Ale powiedz mi, jak się czujesz? — dopytywała Emily — Jak wyglądają noce?

— Jest wszystko cudownie. Po mału już zaczynam normalnie spać, bo przez długi czas nie mogłam zostawić go na moment. Nie chcę być nadopiekuńczą mamą, ale wciąż chce się nim nacieszyć. Takie małe stworzonko, krasnoludek, strasznie szybko rośnie.

— Jeszcze się nim nacieszyć, moja droga. Poczekaj tylko aż zacznie nabierać swojego charakterku. Przysięgam, Adrien, gdy tylko skończył rok, był kopią swojego ojca — wszystkie cztery się zaśmiały.

— Dobrze, kochani! Teraz prezenty! — zarządziła Sabine.

Wszyscy wstali od stołu. Alya wzięła Logana na ręce i podeszła do reszty. Ustawili się obok choinki, tak jak co roku. To była taka mała tradycja. Pierwsza zaczęła Emily. Zaczęła omawiać i wspominać swoje poprzednie święta i powoli wręczyła prezent najpierw świeżo upieczonym rodzicom. Wcisnęła w ręce Nino wielki karton, pięknie zapakowany. W tym samym czasie Marinette niezauważona cofnęła się do przedpokoju. Otworzyła torebkę, z której wyciągnęła skromnie ozdobione pudełeczko, gdyż wcześniej zapomniała go ustawić pod choinką. Szybko wróciła, chowając pakuneczek to małej kieszonki z boku sukienki. Następnie prezentami zajęli się Tom i Sabine. Po kolei wręczyli każdemu podarunek, życząc wszystkiego co najlepsze.

Gdy skończyli, Marinette dała swojej mamie w torebce prezentowej wiśniową sukienkę, którą własnoręcznie uszyła. Ojciec dostał zaś od niej maszynkę do golenia z mnóstwem grzebyczków i olejków do zarostu. Ucałowali córkę w czoło, dziękując i mówiąc wiele razy każdemu słyszane "nie trzeba było".

Granatowowłosa wyciągnęła na środek Adriena.

— No więc mam też prezent dla ciebie... — spojrzał na nią z uśmiechem — Tak, wiem. Miało być bez prezentów, ale musiałam. Nie mogłam się powstrzymać! — chciała sięgnąć do kieszeni, ale blondyn złapał ją za ręce.

— Poczekaj! Mogę pierwszy? — nie czekał na odpowiedź — Marinette, jesteś jedyną kobietą, zaraz po mojej matce... Wybacz! — spojrzał na nią przepraszająco — Którą kocham całym sercem. Wyciągnęłaś mnie z największego życiowego bagna i dziękuję Ci za to!

— Adrien? — podniosła brwi.

— Do dziś nie umiem sobie wybaczyć tego, jaki ślepy i głupi byłem przez tyle lat. — wyciągnął coś z kieszeni spodni — Bohaterko, ukochana moja, szefowo i najpiękniejsza kobieto na tej ziemi... Zbyt długo z tym zwlekałem.— uklęknął na jedno kolano, wciąż trzymając ją za rękę.

— Co ty wyprawiasz? — wytrzeszczyła oczy — Adrien?!

— Marinette, czy zostaniesz moją żoną i będziesz ze mną do końca naszych dni? — uśmiechnął się szeroko. Serce w jego piersi kołatało niesamowicie. Dziewczyna zamarła. Trzymając się nerwowo za usta zaczęła rozglądać się kątem oka po minach innych.

— Ja... — już miała udzielić odpowiedzi, ale do pokoju wszedł niespodziewany gość.

— T-tata? — Adrien wciąż w tej samej pozycji odwrócił głowę, tak samo postąpiła reszta.

— Gabriel? — Emily z niedowierzaniem podeszła do niego kilka kroków.

— W-wesołych świąt? — osiwiały, brodaty mężczyzna spojrzał na całe zamieszanie. Nie do końca widząc co zrobić, stal bez ruchu. Zielonooki udał, że nic nie widział i z powrotem zwrócił się do ukochanej.

— Marinette? — spojrzał na nią pewnie — Wyjdziesz za mnie?

— Tak! — zszokowana zaistniałą sytuacją rozpłakała się i wpadła w ramiona blondyna. Mężczyzna podniósł ją do góry, kręcił się wokół własnej osi i złączył ich usta w długim i romantycznym pocałunku.

Za nimi słychać było oklaski i wiwaty. Gabriel stał wzruszony na boku, opierając się o framugę drzwi.
Marinette była bardzo szczęśliwa. Takiego "prezentu" od ukochanego w życiu by się nie spodziewała. Gratulacjom nie było końca, a oni, zakochani w sobie po uszy cieszyli się sobą.

Gabriel wyszedł przed dom. Usiadł na schodach i zaczął szlochać w szalik.

* * *

Po emocjonującym rozdawaniu prezentów Adrien zauważył nieobecność niespodziewanego gościa. Odrobinę zmartwiony ubrał buty i sweter, który wziął na przebranie i wyszedł się przewietrzyć, mając nadzieję, że on jeszcze gdzieś będzie.

Otworzył drzwi, a przywitał go w nich brodaty mężczyzna, w czerwonych rurkach i okularami na nosie.
Usiadł obok niego na wycieraczce.

— Cześć. — przywitał się zmieszany.

— Gratulacje, synu... — siąknął nosem.

— Dzięki.

— Nie ma za co... — nastała chwilą niezręcznej ciszy.

— Wróciłeś. — rzucił krótko.

— Przepraszam, wybrałem nieodpowiedni moment. — przyznał.

— Mama cię nienawidzi, wiesz o tym? — przytaknął — Czemu wróciłeś? — zapytał patrząc w próżnię.

— Sam nie wiem... Czułem, że muszę. — spojrzał nie mając odwagi na swojego jedynego syna — Przepraszam.

— Wiesz, że spieprzyłeś po całości, prawda? — odwrócił do niego głowę.

— Jestem tego świadom. Nie wiem jak w to wynagrodzić. — wzruszył ramionami.

— Myślę, że uda mi się na nowo ci... Zaufać. Nie od razu, ale nie wiem jak z mamą. — wstał.

— Niepotrzebnie wróciłem. — stanął na nogi lekko się uśmiechając i począł schodzić po schodach — Wesołych świąt, synu. Dbaj o nią i o mamę.

— Tato, stój! — złapał go za ramię — Wejdź.

— Jak to? Nie powinienem tu przychodzić.

— Tak to, wchodź. To w końcu święta Bożego Narodzenia, nie wolno spędzać ich samemu. — podrapał się po karku.

— Dobrze, ale jeśli twoja matka nie będzie chciała mojej obecności, wtedy mnie nie zatrzymuj.

— Zgoda.

Mężczyźni weszli z powrotem do domu. Gabriel speszony wkroczył do salonu zaraz za blondynek. Po raz drugi przywitały go nieprzyjemne spojrzenia innych.

— Gabrielu, usiądź z nami — Sabine uśmiechnęła i ręką wskazała wolne miejsce na kanapie.

— Zrobić ci herbaty? — Emily wstała poprawiając sukienkę.

— Chętnie, p-poproszę. — odpowiedział nieco zdziwiony.

— Komuś jeszcze? — rozejrzała się po wszystkich. Zebrała kilka zamówień i udała się do kuchni. Po chwili przyniosła kilka kubków z napojami na tacy.

Emily zdawała się nie mieć nic przeciwko odwiedzinom byłego męża. Negatywne uczucie już minęły, a tym samym można powiedzieć, że mu wybaczyła. Mężczyzna przez pewien czas czuł się nieswojo, ale im dłużej rozmawiali, tym było mu luźniej. Temat za tematem, aż doszli do ostatnich wydarzeń, o których nie miał praktycznie pojęcia, a tyle co usłyszał w telewizji. Był w szoku, że akurat ta dziewczyna wykorzystała to, co jej przekazał długi czas temu. Było mu głupio, ale w głębi czuł spokój, że wszystko już się skończyło.

Marinette wyszła do kuchni i stanęła przy oknie. Wpatrywała się w świeżo napadany i wciąż prószący śnieg. Małe białe drobinki odbijały się od okna i spadały na parapet. Śnieżynki migotały w świetle latarni postawionej w ogrodzie. Dziewczyna czuła niesamowity spokój i klimat prawdziwych świat.

Nagle poczuła czyjeś dłonie na swojej tali. Złapała mężczyznę swojego życia za dłonie i trzymała mocno. Blondyn pocałował ją w policzek i razem z nią wyglądał za okno.

— Wesołych świąt, kochanie — odgarnął jej kosmyk włosów za ucho — Podobał się prezent?

— I to jak! — zachichotała — Nie sądziłam, że to kiedykolwiek zrobisz.

— Skoro cię kocham, to czemu miałbym tego nie zrobić? — oparł głowę na jej ramieniu — A właśnie, przerwałem ci wtedy, coś chciałaś powodzieć.

— W sumie to nieważne... — zawahała się — Niech będzie. Zamknij oczy i tu na mnie poczekaj, dobrze?

— Okej? — wykonał polecenie. Dziewczyna wybiegła z pomieszczenia i wyciągnęła pudełeczko z torebki, które wcześniej zdążyła już tam odłożyć.

— Dobrze, jestem — spojrzała na niego, a ten uchylił jedno oko — Proszę. — wręczyła mu pakuneczek drżącymi i zimnymi dłońmi. Zielnooki z uchachaną miną powoli rozwiązał czerwoną kokardkę i zdjął ostrożnie wieczko.

— Co to jest? — wytrzeszczył oczy, gdy w pudełko ukazał się mały i prostokątny kawałek plastiku — Marinette?!

— Słucham? — uśmiechnęła się.

— Będę...? — spojrzał na dwie czerwone kreseczki — Będę ojcem?

— Na to wygląda... — spojrzała głęboko w jego oczy — Nie cieszysz się?

— Będę ojcem! — podskoczył i pocałował fiołkowooką. Objął ją mocno i nie chciał wypuścić. Dziewczyna płakała w jego ramię, a on razem z nią. — Chodźmy im powiedzieć!

— Spokojnie, tatuśku! — pobiegła za ciągnącym ją Adrienem.

Oboje zapłakani, ale uśmiechnięci od ucha do ucha stanęli w wejściu do salonu. Przywitał ich wzrok zdumionych rodziców i przyjaciół.

— Coś się stało? — zapytał Nino.

— Kochani... — objął ramieniem Marinette — Będę ojcem!

— Co?! — krzyknęli wszyscy. Alya zaczęła skakać ze szczęścia, Nino zatkało, Emily i Sabine momentalnie zaczęły płakać i rzuciły się w stronę przyszłych rodziców. Dziadkowie wciąż siedzieli zszokowani na kanapie, patrząc po sobie.

Po raz kolejny tego wieczoru para została obładowana gratulacjami i przytulasami. Marinette i Adrien nie szczędzili sobie łez, które i tak mimowolnie lały się z ich oczu. W ich sercach i głowach szalało szczęście. Paryscy bohaterowie - to była ich niesamowita przeszłości, ale los zgotował im jeszcze wspanialszą przyszłość. Teraz obie przyjaciółki miały o czym paplać godzinami przez następnych kilka miesięcy, a pewnie i lat.

Marinette stała razem z Adrienem przy kominku i wspólnie oglądali rodzinne zdjęcia. Maleńka granatowowłosa dziewczynka na co drugim zdjęciu, para nowożeńców, a na samym środku dwudziestoparoletni blondyn i fiołkowooka.

— Kocham was. — szepnął jej do ucha i położył dłoń na niewidocznym jeszcze brzuszku. Dziewczyna oparła o niego głowę i przymknęła oczy, kołysząc ich oboje na boki.

1!

Witam wszystkich, którzy dotrwali do końca i spędzili razem ze mną ten... Już ponad rok 😂

Mam nadzieję, że będziecie wracać tutaj jeszcze wiele razy 💕
Od tej książki zaczęła się moja przygoda i trwa ona do dziś.
Jednym z moich marzeń jest wydanie książki, co może, maybe, kiedyś się spełni. Wkroczyłam w ten świat dzięki mojej przyjaciółce(dobrze wiesz, że to ty), której z całego serca dziękuję!

Swoją drogą, dziękuję też wam za tyle odczytów i komentarzy pod obiema częściami! Moje wypociny, w dodatku pierwsze, a przyniosły mi tyle radości❤️

No to co?

Głosik? 🎈

Chyba czas się rozstać :(

Ale nie smutajcie, jeszcze kiedyś wrócę❤️🤭

Dziękuję i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro