Rozdział XII Zaginięcie
Marinette
Przekręciłam klucz w zamku i zamknęłam za sobą drzwi. Nie mam najmniejszej ochoty iść jutro do pracy. Jak dobrze, że mam to wolne... Dzięki Adrien, to ty mnie tam zaciągnąłeś. Lekko zrezygnowana usiadłam na kanapie.
— Co się dzieje? — Malutkie stworzonko podleciało do mnie bliżej i usiadło na moich kolanach.
— Co jeśli... To nie był tylko głupi koszmar? Nie da się nic z tym już zrobić... — Podłamałam się jeszcze bardziej.
— Hej, już z niejednymi wizjami się zmierzyłaś. Nawet jeśli okaże się, że to nie jest zwykły sen, to razem dacie radę. Razem z Rudą Kitką, Pancernikiem...
— I w tym problem, że Alya nie da rady mi pomóc. — Westchnęłam. — Jest w ciąży, nie może się narażać.
— A to ci niespodzianka! — Krzyknęła.
— Nie ma co ryzy... — Przerwałam. W drzwiach stanął blady i zdyszany Adrien. W jego oczach widziałam strach i rozpacz, wołanie o pomoc. — Co się stało? — Obie spojrzałyśmy na niego.
— Muszę Ci... Coś powiedzieć. — Zmartwił się. Wciąż nie zmienił swojego położenia. Moją głowę wypełniały najgorsze myśli.
Narrator
W tym samym czasie...
Chłopak powoli się odwrócił. Zbladł, a na jego twarzy malował się grymas, który zamienił się w rozpacz i zdenerwowanie. Kobieta z niedowierzaniem zerknęła do kartonu. Z szeroko otwartymi oczami spojrzała na niego.
— Gdzie. One. Są. — wydukał ostro.
— Niemożliwe! Były chronione! — Złapała się za głowę.
— Przez parę twoich stringów czy starych rurek ojca?! — Odłożył pudło na swoje miejsce i ponownie zwrócił się do matki. — Takich rzeczy się nie zostawia od tak! Mamo!
— Ja... Przepraszam... — Pacnęła się w czoło, nie wiedząc co począć.
— Dobra... Tylko spokój może nas uratować. — Wziął głęboki oddech. — Do Mistrza napewno nie pójdę z tą świetną wiadomością... Oby Mari miała jakiś pomysł... Jak będziesz miała jakiekolwiek pomysły czy wieści, od razu dzwoń.
Mężczyzna jechał jak głupi. Mało brakowało, a skończyło by się to wypadkiem. Wchodząc po schodach, praktycznie po nich biegł. Wchodząc do mieszkania zdołał wydukać jedynie cztery słowa.
— Muszę Ci... Coś powiedzieć. — Na jego twarzy zrodziło się zmartwienie. Mina jego ukochanej również zbledła.
— Coś się stało? — Złapała go za policzek.
— Ja... Nie wiem jak ci to powiedzieć.
— Zdradziłeś mnie? Jeśli tak, to lepiej mów od razu.
— Że co?! Nie! — Spojrzał głęboko w jej oczy. — Miracula Pawia i Ćmy... One... One...
— One co?
— Zaginęły. — Chłopak obserwował tylko zmieniającą się minę Marinette.
— Jak to? — Niedowierzała. Wstała i zaczęła się kręcić po pokoju, łapiąc się za głowę. — Nie były chronione? Jak do tego doszło? Twoja matka to odpowiedzialna kobieta!
— Też tak myślałem. Jak się okazuje, ich ochroniażami były ubrania mojej matki. — Przewrócił oczami.
— Wstawaj, jedziemy drugi raz do Mistrza. — Poszła w kierunku przedpokoju.
— Zwariowałaś?! — Złapał ją mocno za nadgarstek.
— Puść mnie! — Nie puszczał. — Nie zwariowałam! Myślisz, że sami sobie damy radę? Otóż nie!
— Chcesz jeszcze kiedyś mieć w swoich rękach Miraculum? Bo ja tak! Mistrz się załamie, a efektem tego będzie ukrycie wszystkich gdzieś daleko! Nie zaufa nam po raz kolejny, nie tym razem!
— Po pierwsze, to on będzie wiedział, co robić. Po drugie, nie krzycz na mnie. A po trzecie, puść mnie, robisz mi krzywdę! — Wyrwała rękę i ubrała buty. — Jeśli nie chcesz mi pomóc, to twój wybór.
— Jasne, jesteś poprostu naiwna! — Zaśmiał się szyderczo.
— Ja naiwna? — Obróciła głowę w jego kierunku. — Będę musiała się poważnie zastanowić czy między nami dalej jeszcze coś jest. Goń się, Agreste.
Granatowowłosa wyszła trzaskając drzwiami. Adrien stał jak słup. Nie spodziewał się, że z ust Marinette coś takiego padnie. Przyłożył sobie z całej siły pięścią w policzek.
— Przesadziłem. Wiem o tym, Plagg. — Patrzył ciągle w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą stała fiołkowooka.
— Przesadziłeś, to mało powiedziane. Widać, że zmieniłeś się przez te lata. Nie poznaję cię. — Przyfrunął przed niego.
— Co masz na myśli? — Nie zrozumiał go do końca.
— Podniosłeś na nią rękę. Obraziłeś ją. Nie pamiętasz jak o nią walczyłeś? Starałeś się jak głupi, kiedy zrozumiałeś, że ją kochasz i nie chcesz jej stracić. Ranisz ją, najpierw ją odrzucając, teraz ją krzywdząc słownie i fizycznie.
— Jestem skończonym dupkiem. — Zamknął za sobą drzwi od łazienki. Mały kotek został na zewnątrz. Od razu wyczuł w lodówce ser, który odciągnął go od wydarzeń sprzed chwili.
Dziewczyna spacerowała ulicami miasta, co chwilę ocierając rękawem bluzy łzy. Małe Kwami za jej prośbą nie odzywało się i przodem poleciało do Mistrza Fu. W środku czuła się jak nic. Zdeptana jak mrówka w ziemię. Ostatnimi czasy czuła, że coś jest nie tak. Oboje coraz częściej się kłócili, zaraz potem udawali, że nic się nie stało. Oboje oszukiwali samych siebie. Teraz, nie wiedziała już sama. Nie wiedziała nic.
Temperatura na dworze utrzymywała się jedna i ta sama. Jedenaście stopni wywoływały u niej gęsią skórkę z zimna. Jakby nie patrzeć, na sobie miała tylko bluzę, żadnej kurtki. Świat właśnie walił jej się pod nogami.
Przechodząc chodnikiem wśród innych ludzi, wracających z pracy do domu, w oczy rzuciła jej się pewna kobieta. Wydawała się być jej znajoma. Z jej torebki coś wypadło i była prawie pewna, że to broszka. Broszka, którą zawsze na sobie nosił Gabriel Agreste. Przebiegła ulicę i schyliła się po świecidełko, ale na jego miejscu leżał kawałek foli aluminiowej.
— Masz zwidy, Marinette. — Skarciła samą siebie pod nosem.
Był już wieczór, w dodatku chłodny. Nie wyobrażała sobie wracać do domu na noc, nie wiedząc, czy nie zastanie tam kolejnej kłótni. Była w stanie nawet spać na ławce, w parku, pod sklepem. Gdziekolwiek. Mimo wszystko, chyba lepszym rozwiązaniem było zatrzymanie się u swojej najlepszej przyjaciółki. Wiedziała, że Nino wybrał się na wieczór kawalerski swojego dalekiego kuzyna i wróci za kilka dni. Drżącą ręką wyciągnęła telefon z kieszeni i wybrała numer przyjaciółki. Już po dwudziestu minutach stała pod jej drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro