Rozdział X Wizja
— Co jest do jasnej... Zaraz. — dziewczyna podniosła się i oparła o ośnieżoną ławkę. Całkowicie zdezorientowana rozejrzała się po cichej i pustej ulicy.
Lampki, ozdoby i choinki migotały w oknach. Kolorowe szyldy nawoływały potencjalnych klientów do ostatnich zakupów przed kolacją wigilijną. Świeżo napruszony śnieg osadzony na chodniku i asfalcie błyskał jak miliony kryształków w świetle latarni.
— Jest tu kto? — skrzywiła się.
Przeszła kilka metrów wzdłuż chodnika. Zaglądała przez witryny sklepowe, żeby zobaczyć puste lokale. Energicznie pocierała ramiona i chuchała w zmarźnięte dłonie, by choć odrobinę je rozgrzać. Marzła, ponieważ na sobie miała tylko przykrótkie dresy i cienką koszulkę. Na zewnątrz nie było żywej duszy, nawet zbłąkanego kota.
Przez chwilę zapatrzyła się na latarnie przytwierdzone do żelaznych belek i filarów. Jej zamyślenie przerwały niepokojące odgłosy, gdzieś za nią.
— Kto tu jest? — odwróciła się.
— Bierdoneczka, no proszę. — z wnęki między budynkami odezwał się głos. Damski głos.
— Pokaż się! — fiołkowooka zlękła się, lecz nie dała tego po sobie poznać.
— Pokazać to ja ci mogę moje cztery litery. — Zachichotała złowieszczo. — Ale skoro tak bardzo tego chcesz...
— Nie każ mi czekać! — zza ściany wymaszerowała kobieta o brązowych włosach wystających spod kaptura zasłaniającego twarz. Była kształtnej postury, dość wysoka.
— I co ci to dało? — oparła się biodrem o krzesło, stojące przy kawiarni.
— Kim jesteś? — uniosła się, nie zmieniając pozycji ani miejsca położenia. — Czego chcesz?
— Oj Kropeczko, Biedronsiu... Fe! Aż rzygać mi się chce na te wasze "ksywki"! — zakreśliła w powietrzu cudzysłów.
— Czego chcesz?!
— Ładnie to tak się odzywać do nieznajomych? — uśmiechnęła się i krok po kroku, zaczęła się zbliżać do granatowowłosej.
— Nie zbliżaj się do mnie. — cofnęła się.
— Bez przesady. — wywróciła oczami nie zatrzymując się.
— Słyszałaś co powie... — przerwała gdy zdała sobie sprawę, że za jej plecami nagle znalazła się wysoka ściana.
— Nie pozwolę ci odejść ot tak, o nie, nie, nie. — zachichotała. — Marinette Dupain-Cheng... Pewnie już niedługo Agreste... Pożałujesz. — przybliżyła przedmiot trzymany w ręce do dziewczyny, a platynowe ostrze błysnęło tuż przed jej nosem. Brunetka wydała z siebie dźwięk podobny do śmiechu i poczęła się oddalać. Chcąc skręcić w uliczkę, z której wcześniej wyszła, ostatni raz się odwróciła — Za wszystko.
* * *
Była ciemna i chłodna noc. Zegar cichutko sobie tykał, a oprócz niego słychać było tylko głuchą ciszę. W jednej chwili została zakłócona przez łapiącą oddech Marinette. Zapaliła lampkę nocną i w szeptem powtarzała sobie "To tylko głupi sen, to tylko głupi sen". Już dawno nie miała jakiekolwiek snu, tym bardziej takiego.
Fiołkowooka zbliżyła się do okna i odsunęła firankę. Rozejrzała się po oświetlonej światłem książyca uliczce. Całkowita pustka.
Wzięła głęboki oddech i powoli wypuszczała ustami powietrze. Poczuła nagłą suszę w ustach. Cichym krokiem podreptała do kuchni. Na ślepo nalała sobie wody z kranu i ukoiła pragnienie. Ponownie stanęła przy oknie i spojrzała przez nie. Przez chwilę mignęła jej scena ze snu i ta sama postać. Szklanka z jej rąk wylądowała na podłodze. Huk.
Nagle usłyszała za sobą kroki i czyjeś ciche, niezrozumiałe w pierwszej chwili mamrotanie pod nosem. Serce jej zamarło. Zadrżała i momentalnie zesztywniała. Poczuła na plecach dreszcze, gdyż postać położyła na nich swoje zimne dłonie. W błyskawicznym tempie odwróciła się i już miała zamiar atakować napastnika.
— Odejdź! — zaczęła okładać pięściami czarną sylwetkę.
— Hej, spokojnie! — złapał ją za nadgarstki — To ja!
— Adrien! — dla pewności pogładziła jego policzek i osłabiona wpadła w jego ramiona. Zaczęła łkać w jego koszulkę. Po jej bladej, chłodnej skórze spływały gdzieniegdzie krople zimnego potu. Serce kołatało jej pod piersią, a oddech w leniwym tempie starał się uspokoić.
Po wydającej się ciągnąć w nieskończoność pół godzinie fiołkowooka zasnęła leżąc na udach blondyna. Postanowił się nie ruszać z miejsca i tylko okrył ich oboje kocem. Po pewnym czasie sam odpłynął w objęcia Morfeusza.
Co spowodowało ten sen? Może on był zwykłym koszmarem, ale jeśli nie...
Haj pipul!
Ja wiem, że strasznie daaaaaaawno nie było żadnego rozdziału, ale mój zapał do pisania o Miraculum i same oglądanie jego słabnie z każdym dniem.
Ostatni odcinek (Lalkarka 2) osiągnął maksymalną ilość cringu, jaki mój mózg może znieść. Mam dość tego, że wszystko się ciągnie i ciągnie + wypuszczanie odcinków... Dramat.
No i wiem, że okropnie krótki rozdział, ale taki musiał po prostu być. Wybaczcie te przdeogromne przerwy. Nie mówię kiedy następny, bo sama chciałabym znać odpowiedź na te pytanie 🙋
To tyle, mam nadzieję, że się podobało ^^
Głosik? 🍹
Do następnego! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro