Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

0011001000110111

(Opowiada Kakashi)

Wszedłem na teren cmentarza z dwoma kwiatami w dłoni. Postanowiłem odwiedzić ich i podzielić się z nimi tym, co mnie spotkało. Miałem nadzieję, że żadna z hien jeszcze mnie nie dojrzała i nie szpiegują mnie nawet tu. Westchnąłem ciężko. Pewnie plota o moim pobycie w tej zapadłej dziurze już się po Internetach rozniosła. Chociaż to aż dziwne, że jeszcze Anko nie zadzwoniła tylko po to, by mnie opieprzać za takie akcje od góry do dołu i spowtorem. Westchnąłem. Może walczy teraz z ta hecą i zadzwoni jak skończy.

Cóż.... będzie musiała ze dwie godziny co najmniej poczekać. Zawsze jak tu przychodzę to tracę momentalnie poczucie czasu. Mam wrażenie, że gadałem może z pół godziny a się okazuje, że dużo więcej. Westchnąłem ciężko po raz kolejny.

Podszedłem do jej grobu. Wyrzuciłem stare uschnięte kwiaty i położyłem świeży. Rozejrzałem się wokół. Nikogo podejrzanego nie zauważyłem. A właściwie to żywej duszy nie było tu widać. Usiadłem naprzeciwko na gołej ziemii. Położyłem brodę na kolanach.

- Yo, piękna. Długo się nie widzieliśmy, prawda?

- No wiem, wiem, wiem. Wiesz.... byłem na ciebie naprawdę zły za to, co zrobiłaś. Zwłaszcza za to, że najpierw mnie uratowałaś a potem zostawiłaś samego. Wtedy i jeszcze przez długi czas sądziłem, że niepotrzebnie mnie wtedy wyciągnęłaś. Postanowiłem, że już nigdy się nie zakocham.

- Ta. To nieprawdopodobne wręcz jak bardzo się myliłem. Przepadłem kiedy tylko zobaczyłem ten uśmiech i duże oczy, w których można utonąć. Możesz się ze mnie śmiać, ale sama byś się bez pamięci w nich zakochała. Mówię ci. W życiu nie widziałem tak ciepłego uśmiechu i równocześnie tak naturalnego. I wtedy poczułem, że jednak powinienem cię przeprosić i podziękować. Gdybyś mnie nie wyciągnęła to bym go nie poznał. Chciałbym wreszcie zaznać prawdziwej miłości.

- Jednak nie ma łatwo. On został skrzywdzony. Może nie do końca tak jak ja, ale... teraz boi się wszystkich. Sprawia wrażenie jakby go nawet jego własny cień go przerażał. I jeszcze zabawniejsze, że gada o sobie jak o maszynie. W życiu się z czymś takim nie spotkałem. Jest fascynujący i taki delikatny.

- Wciąż mam przykre wrażenie, że ranię go samą swoją obecnością. Wiem, że to niezbyt mądrze brzmi. Jednak nie potrafię odpuścić. Z resztą wiesz....

- Boję się, że nie da mi jednak szansy kierując się tymi wszystkimi plotkami na mój temat. Nie żeby wiele z nich nie miało w sobie prawdy, ale...

- Potrzebuję chyba twojego wsparcia. Chciałbym żebyś mi tym razem pomogła do końca, żeby nie brakło mi odwagi i wytrwałości w tym boju.

Nagle zerwał się podmuch wiatru i wokół mnie zawirowały liście. Tuż przede mną opadł liść jej ulubionego drzewa. Sięgnąłem po niego. Pewnie głupio i niepoważnie to zabrzmi, ale wydawało mi się, że poczułem ciepło na policzku. Słońce wyjrzało zza chmur i świeciło na mnie i grób przede mną. Wtedy przypomniały mi się jej słowa.

- To dla was chłopcy. Pamiętajcie, że zawsze będę was wspierać i stać po waszej stronie. Choćby nie wiem, co się wydarzyło. Już na zawsze. A ten liść jest tego świadkiem. To moje ulubione drzewo. Ono przypomni tą obietnicę.

- Dziękuję, Rin.- powiedziałem cicho.

Mimo, że bardzo chciało mi się płakać, to uśmiechnąłem się niemal przez łzy. Posiedziałem tak jeszcze chwilę w milczeniu. Patrzyłem na grób, na którym położyłem białą lilię.

Wstałem. Pożegnałem się w milczeniu i przeszedłem na jego grób. To będzie trudniejsze.

- Yo, wystrachany kocie.- powiedziałem ogarniając jego grób i kładąc świeży kwiat.

- Przez twoje głupie bohaterstwo straciłem miłość życia, przyjaciółkę , odwagę a nawet chęć do życia.

- Nie przejmuj się. Już ci dawno wybaczyłem. Nawet próbowałem spełnić nasze wspólne marzenie. Przez chwilę się nawet udawało. Tylko, że nie mogłem zostać już na zawsze kotościągaczem i wywarzającym drzwi. Kiedy przyszło do prawdziwej akcji, ja.... chyba stchórzyłem. Kompletnie sparaliżował mnie strach. Kiedy się ocknąłem było już po wszystkim. Nawet nie wiesz jaki się poczułem... upokorzony. Rzuciłem to. Wybacz mi. Potem było już tylko gorzej. Upokorzenie. Poniżenie. Wstręt. Znienawidziłem ludzi. Zostałem Księciem Lodu, którego wszyscy pożądają, ale którego nikt nie ma. Byłem taki niedotykalny. Wówczas kiedy już mogłem zemściłem się. Nie powinienem był poczuć się lepiej, ale... poczułem satysfakcję. Poczułem się ostatecznym zwycięzcą. Tyle, że potem straciłem cel i sens życia.

- Ta. Istniałem jak uśpione bóstwo.

- Jakbyś zgadł. Przyszedłem, bo ktoś mnie przebudził. Sądzę, że polubiłbyś go. Do tamtego dnia żyłem zranionym uczuciem do ciebie. Teraz pragnę obdarować swoją miłością kogoś żywego.

- Nie. To nie tak, że chcę cię porzucić. Zawsze będziesz w moim sercu. Nikt ci nie odbierze tego, że byłeś moja pierwszą miłością. Ja... po prostu chciałbym znów zacząć żyć wśród żywych i ciepłych. Nie tylko wspomnieniem. Proszę cię, byś nie miał mi tego za złe. Może i to głupie, ale proszę cię o pozwolenie na ten związek. Chcę o niego zawalczyć, naprawić i obdarzyć miłością, chociaż się trochę tego boję.

Ściemniło się kiedy słońce skryło się za chmurami i przez chwilę miałem wrażenie, że to dlatego, że kociak się jednak na mnie obraził za te słowa. Miąłem nadzieję, że chociaz nie będzie mi bardziej przeszkadzał w mojej nowej, płochej misji. Zamknąłem oczy. Czułem się dziwnie podle. Irukę porzuciłem kiedy mnie potrzebuje, a do zmarłej miłości przyszedłem prosić o pomoc w zdobyciu kogoś żywego. Wiem. Mam niezły tupet, ale co poradzę?

Po chwili poczułem lekki wiatr, który mnie owionął i ciepło słonecznych promieni jakoś tak dziwnie prześlizgujących się po mojej twarzy i szyi. Otworzyłem oczy. Przede mną leżał ten sam, wierny liść. A wcześniej go tu nie było. Uznałem to za znak zgody.

- Przepraszam i dziękuję, Obito- kocie.- powiedziałem zabierając listek.

Z ciężkim westchnięciem odwróciłem się i wyszedłem z cmentarza. Albert już na mnie czekał. O ile w ogóle się stąd ruszył. Miałem do niego zadzwonić jak wyjdę, ale teraz jak widać, nie muszę. Podszedłem do samochodu wciąż ściskając w dłoni dwa liście wiecznego drzewa. Wsiadłem oczywiście z tyłu.

- Pojedziemy teraz do firmy.- powiedziałem cichym, choć raczej rozkazującym tonem.

- Jak sobie panicz życzy.

Nie odpowiedziałem. Nie widziałem w tym większego sensu. Oparłem się wygodniej o siedzenie. Zamknąłem oczy. Kac mimo wszystko mnie męczył. Tak było przyjemniej. Kiedy jechałem z Albertem, to jakbym płynął w powietrzu. Jakby z dróg zniknęły wszystkie nierówności, przeszkody i inne pojazdy.

- Paniczu...paniczu...- ktoś mnie ewidentnie wołał, ale był tak daleko, że jego słowa ledwo do mnie docierały.

Jednak szarpanie i głos nie dawały za wygraną. Zły, że nawet się zdrzemnąć nie można otworzyłem oko. Spojrzałem na intruza.

- Wybacz mi, że cię budzę, ale jesteśmy na miejscu. Jeśli panicz sobie życzy zawrócę do domu.

- Nie, Albercie. Musze porozmawiać z dyrektorem, a tylko dzisiaj mogę to zrobić. Nie ma, co tego odkładać na później. Później się zdrzemnę. Masz może aspirynę albo coś podobnego?

- Tak. Coś się powinno znaleźć.

Odsunął się dając mi chwilę wytchnienia i podjęcia próby przegonienia resztek skacowanego snu.

 *********************

Wjechałem windą na piętro biura dyrektora. Wszedłem do poczekalni. Rozejrzałem się. Było pusto. Podszedłem do sekretarki, która nerwicy już widocznie na mój widok dostawała.

- Witaj, piękna. Umówisz mnie na już z dyrektorem?- zapytałem słodko.

- Zapytam, czy może pana przyjąć.- odpowiedziała oczywiście się czerwieniąc.

Nie miałem ochoty iść poczekać. To w sumie nie mogło za bardzo czekać. Podniosła słuchawkę i starając się nadać głosowi poważnego tonu powiedziała.

- Pan Hatake przyszedł i pyta czy dyrektor miałby dla niego chwilę. Teraz?

Nie dosłyszałem odpowiedzi, ale brzmiało jak ciężkie westchnięcie.

- Oczywiście, dyrektorze.- powiedziała odkładając słuchawkę.

Spojrzała na mnie trochę dziwnie. Uśmiechnąłem się w ten bosko rozbrajający sposób.

- Dyrektor ma teraz chwilę i może pana przyjąć.- poinformowała

- Świetnie. Chyba dobrze było zapytać przez ciebie, piękna.- odpowiedziałem.

Ruszyłem w stronę gabinetu. Pewnie ma dosłownie 10 minut. Mimo wszystko to bardzo zapracowany człowiek. Szanuję go i nie przeszkadzam z byle gównem. Zapukałem.

- Wejść!- usłyszałem, więc szybko się wślizgnąłem do środka.

Podszedłem szybko nie tracąc czasu na podchody.

- Dyrektorze. Wybacz mi to najście, ale to dość ważne.

- Domyślam się. Zwykle nie przybiegasz tu z byle sprawami i pretensjami. Co się stało tym razem? Dałem ci przecież wolne. W konkretnym celu.

- Tak. To co chcę powiedzieć to nie jest rozmowa na telefon. I w sumie dotyczy głównie... chyba mnie. Chociaż po części też tego informatyka.

- Mów, więc. Zaciekawiłeś mnie.

- Zrobiłem szeroko zakrojony wywiad. Przeanalizowałem wszystko i mam pewność tak na 90%. Wiem, co się ze mną działo ostatnio i co się dalej dzieje. Do końca jeszcze tego nie rozumiem, ale...

- Tak?

- Uznałem, że dyrektor powinien wiedzieć i w sumie dowiedzieć się ode mnie a nie od przypadkowego tabloidu plotkarskiego. Tak, więc zakochałem się. Bez pamięci.

- Właściwie to się cieszę, ale co ma z tym wspólnego Iruka?

- Boooo.... to w nim się zakochałem. Dlatego tak mi na tym wolnym zależało. Aktualnie siedzi przy nim Maruna, ta jego przyzwoitka i mój specjalista z nią na zmianę, więc mogłem tu przyjść. Jak tylko mu się polepszy to porozmawiam z nim o tym wszystkim i się przekonam czy będę chorował czy jego odpowiedź mnie uzdrowi.

- Czy ty wiesz o nim cokolwiek? Oprócz tego jak wygląda?

- Części się dowiedziałem a reszty tylko się domyślam, ale postanowiłem, że to nie ważne jaka krzywda go spotkała, bo chcę go naprawić i zagarnąć. Nawet jeśli to będzie najwyższy poziom trudności. Jeszcze wczoraj się wahałem czy chcę aby na pewno brnąć w coś takiego, kiedy mogę mieć każdego innego, ale zdecydowałem, że zawalczę o swoją miłość. Inaczej umrę z tęsknoty.

 - Słyszałem więcej skarg na ciebie niż zazwyczaj. Teraz chociaż znam tego powód.

- Ogarnę się albo zginę marnie. Wszystko zależy od jego odpowiedzi.  Nie mogę od razu wyskoczyć z tekstem: kocham cię. Bądź mój. To mi tylko zamknie i tak wąską drogę do niego.

- Nareszcie jakaś mądra decyzja. Pozostaje mi tylko życzyć powodzenia i szczęścia wam obu.

- Dziękuję dyrektorze. Za życzenia, przychylność i zrozumienie.- powiedziałem i odwróciłem się.

Wyszedłem z jego gabinetu czując się lżejszym. Postanowiłem, że najpierw skoczę do fotografa czy nie ma czegoś na cito, a potem szybkie papu i zmienić Marunę. W sumie dobrze by było ją o tym poinformować?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro