Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

0011001000110101


(Opowiada Kakashi)

Stanąłem pod wejściem do budynku. Kompletnie nie wiedziałem gdzie jestem.

- Albert? Przyjedź po mnie pod ten adres, pod który nas przywiozłeś i zabierz mnie do domu. Proszę.- powiedziałem dziwnie cicho używając słów, których nie zwykłem używać.

- Będę za kwadransik, paniczu.

Usiadłem na schodach. Czekałem. Przybrałem znudzono zmęczoną minę. Tak na wszelki wypadek. I w sumie całe szczęście. Po jakiś pięciu minutach czekania akurat tą stroną ulicy szły jakieś dwie całkiem, całkiem laseczki. Odwróciłem wzrok udając, że patrzę w inną stronę. Jednak niestety one też mnie zauważył i rozpoznały. Podeszły i zaczęły szczebiotać.

- O, Boże Hatake Kakashi?

- Ta. Cieszcie się i radujcie bo o to bóg zstąpił na ziemię, by stąpać wśród zwykłych śmiertelników.- sarknąłem.

Laseczki zapiszczały i wciąż się nade mną nachylając spojrzały na siebie.

- A możemy prosić autograf?

- A macie fajki i ogień?

- Tak, ale... to tylko cienkie kobiece papierosy.... Yona pali, ale tylko slimy.

- Chociaż nie mentolowe?- westchnąłem zrezygnowany. Za bardzo chciało mi się zapalić.

- Nie. Zwykłe, tylko długie i cienkie.

- Poczęstuj mnie.- rzuciłem beznamiętnie, choć z nutą rozkazu.

Laseczka o ciemniejszych włosach sięgnęła do torebki. wyjęła paczkę i zapalniczkę. Podała mi. Wyjąłem trzy i wziąłem zapalniczkę. Odpaliłem jednego i zaciągnąłem się mocno. Przetrzymałem dym w płucach i wypuściłem przed siebie.

- Macie coś do pisania?- zapytałem tym samym bezbarwnym głosem zaciągając się.

- Tak.- rzuciła jedna wesoło. Wyciągnęła czarny marker.

- Gdzie?- rzuciłem niedbale biorąc marker do ręki i wypalając pierwszą fajkę prawie do filtra.

Zostawiłem sobie trochę żaru i odpaliłem od niego drugi papieros. Były dość słabe i faktycznie cienkie a ja czułem niemal nienasycony głód nikotyny. Niby rzuciłem 5 lat temu, ale czasem mnie jeszcze najdzie. Chociaż dzisiaj to zdecydowanie przesadzam. Jednak kompletnie skutki mnie nie obchodzą. Mój umysł i serce pogrążone było w depresyjnej rozpaczy.

- Dla mnie tutaj, poproszę.- powiedziała podając mi lusterko z puderniczką.

Bez słowa trzymając fajkę w ustach machnąłem markerem podpis, tak, by jeszcze coś oprócz niego było widać. Oddałem jej i strzepnąłem fajkę.

- A dla mnie tu.- powiedziała i wyciągnęła coś, czego bym się nie spodziewał.

Jeszcze nigdy nikt mi czegoś takiego nie podał, by mu tam autograf strzelić. Jednak nie miałem ochoty ani się nad tym dłużej zastanawiać teraz ani pytać o cokolwiek więcej czy wdawać się z nimi w dłuższą dyskusję. Wziąłem go do ręki. Był zaskakująco gładki i przyjemny w dotyku. Chociaż kolor beznadziejny, ale jak to mówią, co kto lubi. Machnąłem nie za duży autograf bliżej pokrętła, by się tak szybko nie starł podczas dzikich zabaw. Oddałem jej zabawkę i marker. Dopaliłem fajkę i odpaliłem od niej ostatnią.

- Ojej. Myślałam, że to na później. Tyle slimów na raz może ci zaszkodzić.

- Bogom nie szkodzą takie słabe używki.- mruknąłem i wręcz demonstracyjnie zaciągnąłem się dymem papierosa.

- Aha. A można wiedzieć, co tu robisz? Całkiem sam?

- Błądzę po ścieżkach życia, a po drodze czarny kot przebiegł mi drogę, więc postanowiłem iść naokoło, ale się znudziłem i czekam na transport.

Spojrzały po sobie i chyba kompletnie nie wiedziały co odpowiedzieć. Ba! Wyglądały jakby nie miały bladego pojęcia, co o tym myśleć. Jeżeli w ogóle ich małe móżdżki miały takową funkcję. Dopaliłem ostatnią fajkę i zobaczyłem, że wreszcie podjechała moja furmanka.

- O. Transport. To nara, dziewczyny.- powiedziałem wstając i pospiesznie ewakuując się do samochodu.

Zanim się otrząsnęły z wrażenia Albert ruszył z miejsca zostawiając za nami tylko trochę kurzu. Byłem bardzo nie w nastroju nawet na krótką wymianę zdań. Oparłem się o siedzenie i tępo gapiłem przez szybę. Tak właściwie to nic nie widziałem oprócz tego obrazu sponiewieranego bruneta. I ja mu to zrobiłem. Jak ja mam to sobie wybaczyć?

I tak zajechaliśmy pod dom. Wszedłem zmarnowany do środka a on za mną. Musiałem naprawdę fatalnie wyglądać, bo cała służba patrzyła na mnie tym pełnym jakiejś litości i współczucia wzrokiem. Jednak nikt się nie odezwał.

- Albercie. Pozwolisz ze mną czy masz coś ważnego do zrobienia teraz?

- Nic, co byłoby ważniejsze od panicza.- odpowiedział.

Jak ja go lubię za takie podejście. Machnąłem na niego i ruszyłem w stronę swojego pokoju. Nie musiałem się oglądać. Wiedziałem, że za mną idzie. Czasami miałem wrażenie, że rozumie mnie bez słów. Wie czego mi potrzeba zanim jeszcze ja na to wpadnę. Weszliśmy. Sięgnąłem po zawieszkę z napisem :"Nie przeszkadzać" i zawiesiłem ją na klamce. Trochę jak w hotelu, ale tak się wygodnie komunikowało ze służbą zwłaszcza wówczas, kiedy nie chciało się do nikogo odzywać.

- Drinka?- zapytałem podążając do barku z wąską lodówką służącą głównie do robienia lodu i trzymania alkoholi, które powinny być zawsze schłodzone.

- Poproszę.

Zrobiłem drinka dla niego. Proporcje takie jak powinny. Potem zrobiłem dla siebie. Mocniejszego. Wziąłem butelkę pod pachę. Zdecydowanie przeginam dzisiaj z używkami. Jedynie na co nie mam ochoty kompletnie to seks. Wciąż miałem przed oczami tą sytuację. Jego. Rozgorączkowanego. Krzyczącego. Szarpiącego się. Cierpiącego. Co by nie robić nie stanie mi i taki chuj.

Podszedłem bez słowa i podałem mu szklankę. Usiadłem na łóżku i poklepałem miejsce tuż obok siebie. Odstawiłem butelkę na podłogę obok nogi. Upiłem łyk.

- Co się stało, paniczu?- powiedział siadając obok mnie.

- Czy ja jestem złym człowiekiem?- zapytałem niekoniecznie chcąc odpowiedzi.

- Myślę, że nie. Od swoich znajomych słyszałem opowieści, co dzieje się u ich panów i pań. Porównując ich do panicza, to śmiem twierdzić, że panicz jest dobrym i wyrozumiałym człowiekiem, chociaż wymaga bardzo wiele i zdaje się nie tolerować porażek. Jednak nigdy panicz nikogo ze służby nie uderzył, a to jest dla nas bardzo ważne. Podobnie jak powiedzenie czegokolwiek poza rozkazami jest bardzo mile odbierane a paniczowi zdarzają się takie miłe gesty. No i panicz płaci służbie za pracę. Z tego, co rozmawiałem ze służbą to wszyscy z przyjemnością u panicza pracują. Oczywiście są tylko ludźmi i czasem marudzą i narzekają, ale nie chcieliby zmieniać pracy. Dlatego sądzę, że nie jest panicz złym człowiekiem. Może tylko za bardzo odgradzającym się od innych. Zbyt samotnym.

- To dlaczego prześladuje mnie aż taki pech?- zapytałem gorzko.

- Coś nie tak z paniczem Iruką?

- I to bardzo nie tak.

- Mogę jakoś pomóc?

- Nie wiem. Naprawdę. Może wysłuchaj mnie a potem coś poradź? 

- Proszę mówić, paniczu. Postaram się pomóc w rozwiązaniu problemu.

Kiwnąłem mu głową na znak że się zgadzam i rozumiem. Pociągnąłem długi łyk drinka. Wziąłem dwa głębokie oddechy. Nie byłem jednak zbyt przekonany, ale co tam.

- Chciałem ci w sumie podziękować za to, że zawsze ze mną byłeś. W tych trudnych chwilach. Za to, że byłeś mi ojcem i matką. To dzięki tobie osiągnąłem to, co mam dzisiaj. Bez ciebie pewnie pogrążyłbym się już dawno i zginął gdzieś marnie. Uratowałeś mnie wtedy. Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Nawet jeśli to tak nie wygląda. Gdyby nie ty, to pewnie bym go nie poznał. Nie wiem czy to dobrze czy źle.

- Cieszę się, że to powiedziałeś, paniczu. Czułem, że panicz mnie lubi, dlatego pozwala mi wciąż służyć mimo, że lata świetności mam już za sobą, że nie wymienił mnie na kogoś młodszego.

- Nigdy bym tego nie zrobił. Nikogo innego nie chcę. Nawet jeśli nie będziesz w stanie już służyć, to ja cię nie wyrzucę. Twój pokój zawsze będzie twoim pokojem. Chcę żebyś tu mieszkał już na zawsze.

- Jestem szczęśliwy słysząc takie słowa od panicza. Dlatego właśnie nie może być panicz złym człowiekiem.- powiedział drżącym ze wzruszenia głosem. W oczach miał prawdziwe łzy.

Powiedziałem tylko to, co czuję. Chyba tez chciałbym uronić choć jedną łzę, ale już nie pamiętam jak to się robi. Czuję się tak jak wtedy, kiedy odeszli moi przyjaciele. Mam ochotę zamknąć się w pokoju i już z niego nie wychodzić.

Albert w odpowiedzi odstawił szklaneczkę. Objął mnie ramieniem. Przyciągnął do siebie. Z zaskakującą łatwością przerzucił moje nogi przez swoje i tak przytulił. W zupełnym milczeniu. Tylko on jeden wie, co ja wtedy przeżywałem i co się ze mną działo. Nawet ja nie pamiętam wszystkiego. A tą resztę chciałbym zapomnieć. Tuliłem się tak do niego przez chwilę czując się co najmniej głupio. Miałem wrażenie, że się w środku trzęsę. Jakbym febry nagle dostał. Albert nic nie mówił. Cierpliwie czekał. Miał w sobie takie kojące, rodzicielskie ciepło, którego mi tak rozpaczliwie brakowało. I, którego szukałem bezskutecznie u innych.

- Skrzywdziłem go.- powiedziałem cicho.

- Jak? Co się stało?

- Myślę, że głównie tym, że się w ogóle nim zainteresowałem. Mam wrażenie, że ranię go samą moją obecnością. Miałem go zostawić w spokoju. Wytrzymałem tydzień, ale tylko dlatego, że mnie tutaj nie było. Miałeś rację, Albercie. Zakochałem się. I to beznadziejnie. Wpierałem sobie, że tak nie jest. Próbowałem sam siebie przekonać, że chcę tylko jednego. Tylko, że po tak długim czasie przeszłoby mi. Zwłaszcza, że tyle apetycznych ciałek kręciło się wokół. A ja nie byłem zainteresowany. Tęskniłem tylko do tych oczu i uśmiechu. Usychałem. Nie mogę jeść, spać, skupić się... Mam wrażenie, że to uczucie mnie niszczy. Wdarłem się do jego domu. Lekarz powiedział, że gdyby nie to, co zrobiłem to on mógłby umrzeć. A ja głupi myślałbym, że zmienił pracę przeze mnie. W sumie więc wychodzi na to, że uratowałem mu życie...

- Ale problem jest gdzieś indziej?

- Właściwie to skoro go uratowałem to powinien być mój, ale.... Nie potrafię. Boję się, że jednak mnie nie zechce nawet jeśli pokażę mu to, co jest za tą sztuczną, lodową powłoką. Nie chcę go do niczego zmuszać. Chcę i pragnę tylko jego szczęścia równocześnie nie potrafiąc odpuścić i pozwolić mu odejść. Ja... chyba jednak jestem tchórzem. Kiedy go trzymałem, żeby sobie krzywdy nie zrobił, a on szarpał się i krzyczał nieprzytomnie, to czułem się jakbym go krzywdził w ten odrażający fizyczny sposób. Po tym, co wykrzykiwał i jak się zachowywał, to jestem niemal pewien, że wiem co mu się przytrafiło w przeszłości, że stał się tak bojaźliwy i wycofany.  Zupełnie nie wiem, co robić. Walczyć czy przecierpieć i odpuścić? Naprawdę chciałem go dla siebie naprawić. Teraz w to zwątpiłem. W swój cel, siłę, cierpliwość i wytrwałość.... Nie chcę dawać mu nadziei i porzucić, kiedy zabraknie mi sił na walkę. Nie wiem co robić, kiedy przyśni mu się koszmar, kiedy będzie płakał, smucił się, irytował czy denerwował o coś. Nie wiem, czy on będzie w stanie pokochać mnie chociaż w ⅓ tak jak ja go pokochałem? Chociaż wciąż się we mnie tli nadzieja. Kiedy leki zaczęły działać i widocznie na chwilę wróciła mu świadomość, to... rozpoznał mnie. Wymówił moje nazwisko i uśmiechnął się tak jak wtedy, gdy go pierwszy raz ujrzałem. Potem zemdlał. A mi wciąż na samo wspomnienie chce się płakać. Z jednej strony z rozpaczy, że to przeze mnie tak cierpi a z drugiej, że mnie jednak rozpoznał i się nawet uśmiechnął właśnie do mnie zanim odpłynął.

- Hmm... może być trudno. Jednak jeśli naprawdę go panicz tak mocno kocha, to sądzę, że warto o to zawalczyć. On potrzebuje od partnera poczucia bezpieczeństwa i nawet tak prostych dowodów miłości jak zwykłe kocham cię czy przytulenie. Musi się panicz zastanowić jaka miłość jest dla niego ważniejsza: fizyczna, której Iruka-san może się bać za bardzo i nie być w stanie dokonać z paniczem takiego aktu, czy ta bardziej opierająca się na uczuciu, po prostu bycia obok i wspierania. Przytuleniu i delikatności. Dająca poczucie bezpieczeństwa, spokoju, stabilności i przynależności.

- Myślisz, że mam szansę?

- Tak. Jednak musi mu panicz pokazać, że dla niego nie jest tym samym Kakashim, którego znają tłumy. Niejako udowodnić swoją miłość. Upewnić, że nie chodzi o jednorazową przyjemność. On potrzebuje czegoś na dłużej, najlepiej takiego na zawsze. Czy panicz jest w stanie mu to zapewnić? Związać się już na zawsze?

- Chyba... chyba muszę to przemyśleć. Chociaż czuję, że jakby mi dał szansę to stałbym się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie a wtedy żaden trud nie byłby zbyt uciążliwy, byleby tylko on był przy mnie. Jego uśmiech mnie uszczęśliwia. Jest taki... prawdziwy i ciepły. A w jego oczach można utonąć. Z drugiej strony jednak boję się, że go skrzywdzę. On jest taki delikatny. 
I zniszczę każdego, kto będzie próbował zrobić mu choć najmniejszą krzywdę. To chyba źle brzmi.

- Tak. To zdecydowanie źle zabrzmiało. Jak obłęd. Obsesja. Powinien się panicz uspokoić i przemyśleć na spokojnie to wszystko. Podjąć przyszłościową decyzję. Życzy sobie panicz coś na uspokojenie nerwów?

- Nie. Muszę mieć jasny umysł niczym nie zmącony. Nie otumaniony. Udam się do mojego gabinetu. Muszę pomyśleć. Pomedytować. Porozważać. Wszystkie telefony i wiadomości oprócz tych o moim nieszczęściu ignoruj i nie przychodź z nimi do mnie. Nie ma mnie dla nikogo już dzisiaj.

- Oczywiście.- powiedział wypuszczając mnie z ramion.

Wstałem niepewnie. Westchnąłem. Niby poczułem się trochę lepiej, lżej, kiedy wyrzuciłem z siebie cały ten ciężar i ból, ale pojawiło się nikłe poczucie winy, że go tak swoimi problemami i rozterkami obarczam.

- Wybacz mi za to. Jesteś jedyną osoba, której mogę się tak szczerze i z głębi serca zwierzyć. Nikomu tak nie ufam jak tobie, Albercie.- powiedziałem stojąc do niego plecami.

- Jestem zaszczycony, paniczu, że obdarzasz mnie takim zaufaniem, i że mogę ci coś doradzić, pomóc, że chcesz wysłuchać, co ma do powiedzenia stary sługa.

- Nie jesteś zwykłym służącym. Jesteś mi prawie jak ojciec. Jesteś moją jedyna rodziną. A bynajmniej na razie jedyną.- powiedziałem i wyszedłem z pokoju.

Zostawiłem go tak z moimi słowami. Sam się zastanawiałem skąd mi się ta słowna sraczka wzięła i odkąd to ja taki wylewny się stałem, ale to nic w porównaniu z tym przyjemnym uczuciem lekkości. Jakby zdjął mi wielki ciężar z ramion i pleców a pozostawił tylko gruz, z którego muszę sam się podnieść i otrzepać. Przecież nie mogę znów porzucić mojej misji. Czas pogodzić się z jedna stratą, by nie mieć kolejnej. Czy uratowanie czyjegoś życia rozgrzesza mnie z tamtej słabości? Pozwoli wreszcie zaznać szczęścia, spokoju i miłości?
Wyszedłem bez słowa do gabinetu i zamknąłem drzwi na klucz. Tak na wszelki wypadek. Naprawdę bardzo nie chciałem teraz nikogo widzieć. Tylko ja, kominek i rudy whisky'acz.
To brzmiało jak plan. Nawet nie najgorszy plan. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro