Rozdział 27
Siedziałam w klinice Deatona już z dobrą godzinę obserwując ciało Bretta, które było zimne i martwe. Rose co chwila przychodziła sprawdzać mój stan, który ciągle pozostawał niezmienny. Nie mogłam tak po prostu pogodzić się z odejściem osoby, która wiele dla mnie znaczyła. Osoby, którą kocham.
Nagle drzwi otworzyły się, a w ich progu ujrzałam tatę i Dereka. Mężczyźni usiedli obok mnie na krzesłach i obserwowali uważnie moją osobę. Kątem oka zauważyłam zmartwiony wyraz twarzy Louisa, jednak teraz nie miało to dla mnie znaczenia. Nic już się nie liczyło.
Odwróciłam głowę w lewą stronę kiedy poczułam na swoim ramieniu rękę. Derek patrzył na mnie współczującym wzrokiem.
- Przykro mi. - powiedział. Wzruszyłam ramionami.
- Nie trzeba. - powiedziałam obojętnym tonem. - To nie twoja wina. - dodałam.
- Twoja też nie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Pokiwałam głową i wstałam. Skrzywiłam się kiedy usłyszałam chrupnięcie w kościach. Spojrzałam na ojca, który - od momentu, w którym tutaj wszedł - był cicho i tylko na mnie patrzył. W pomieszczeniu trwała cisza.
- Deabrua już nie będzie cię więcej nachodził. - przerwał Louis. Spojrzałam na niego i uniosłam brew. - Razem z Derekiem ostatecznie się z nim rozprawiliśmy.
- Przecież on jest nieśmiertelny.
- Ale da się go zabić.
- Jak ?
- Oj, nie chcesz wiedzieć. - powiedział rozbawiony Hale, spiorunowałam go wzrokiem. Odchrząknął. - W każdym razie... Już nigdy więcej nie będzie cię niepokoił.
Pokiwałam głową w geście zrozumienia i odwróciłam się do nich tyłem. Spojrzałam przez okno gdzie zaczęło się powoli rozjaśniać.
- Moglibyście zostawić mnie samą ? - zapytałam. - Proszę.
- Jasne. - odpowiedzieli równocześnie.
Słyszałam jak wstają i powoli kierują się do wyjścia. Kiedy drzwi ostatecznie się zamknęły, dała upust swoim emocjom i rozpłakałam się ponownie. Łzy spływały po mojej twarzy, a oddech przyspieszył. Chciałam krzyczeć, ale powstrzymała mnie myśl, że ktoś by mnie stąd zabrał.
Przetarłam twarz dłonią i podeszłam bliżej metalowego stołu, na którym spoczywał Brett. Spojrzałam na jego zamknięte oczy, zsiniałe usta i włosy, które utraciły swój kolor i blask. Krew, która jeszcze tak niedawno wypływała z jego rany była już zaschnięta.
Dotknęłam jego dłoni, która była wręcz lodowata. Wzrokiem powróciłam na jego twarz.
- Przepraszam. - wychlipiałam. - To moja wina, gdybym cię tylko posłuchała i została w domu... Byłam okropna w stosunku do ciebie, pokazałeś mi co to prawdziwa miłość i co to znaczy czuć się kochanym. - przerwałam i przejechałam ręką przez jego włosy. - Byłam głupia. Tyle razy mówiłeś mi, że mnie kochasz... a ja ani razu ci nie odpowiedziałam. Jednak mam nadzieję, że o tym wiesz. O tym jak bardzo cię kocham i ile bym dała abyś był tutaj razem ze mną. Wolałabym abym to ja była na twoim miejscu, nie rozumiem dlaczego przyjąłeś cios, który był zarezerwowany dla mnie. - ponownie zrobiłam przerwę i wzięłam głęboki oddech. - Kocham cię i mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. - zakończyłam wypowiedź i pocałowałam jego lodowate usta.
Kilka kropel spłynęło na jego twarz dlatego starłam je wierzchem dłoni. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej gdzie już nie słyszałam bicia serca Bretta. Moje łzy moczyły mu koszulkę, a krew była na moim policzku jednak nie przejęłam się tym. Bez niego nic się nie liczyło.
Wsłuchiwałam się w ciszę, która była przerywana tylko moimi łzami i oddechem.
Derek
Po wyjściu z pomieszczenia Rose wstała i ruszyła w stronę wejścia. Jednak Louis powstrzymał ją przed tym. Kobieta spojrzała na niego zdziwiona, a ten jedynie pokręcił głową, usiadł i schował twarz w dłoniach. Podszedłem do Scotta, który rozmawiał z Deatonem.
- Co z nią - zapytał chłopak. Zainteresowany tematem Stiles podszedł bliżej.
- Źle, bardzo mocno to przeżywa. - odpowiedziałem.
- Tak. - wtrącił się Alan. - Było to widać na boisku, ona bardzo go kochała. Młodzieńcza miłość jest cudowna. Szkoda jednak, że tak szybko się zakończyła.
Nagle Scott gwałtownie się poruszył i spojrzał na mnie. Wytężyłem słuch.
- ... cię posłuchała i została w domu...
Spojrzałem na Louisa, w tym samym momencie co on na mnie. On też jej słuchał. Spanikowany Stiles patrzył na wszystkich po kolei.
- Co się dzieje ? - zapytał.
- To Liv... - powiedział Scott. - Przeprasza go i dziękuje.
- Za co ?
- Że nie została w domu i nauczył ją co to znaczy... miłość.
Liv
Obudziłam się kiedy za oknem było już jasno. Wydarzenia z nocy ponownie zagościły w moim umyśle. Łzy ponownie napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im się wydostać. Pomrugałam kilka razy żeby się ich pozbyć.
Nagle nabrałam gwałtownie powietrza i zamknęłam oczy kiedy zauważyłam, że połowa mojego ciała unosi się w górę i w dół. Zrobiło mi się bardzo gorąco, bałam się otworzyć oczy.
- Spokojnie Liv... to tylko twój umysł płata ci figle. - mówiłam do siebie w myślach.
Wypuściłam powietrze ustami i otworzyłam oczy. To co w tym momencie zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Żywsze kolory, zaróżowione policzki, malinowe usta i co najważniejsze, unosząca się i opadająca klatka piersiowa. Zszokowana przetarłam oczy i jeszcze raz na niego spojrzałam.
Przyłożyłam głowę do jego torsu.Od razu usłyszałam głośno bijące serce. Prawie natychmiast rozpłakałam się ze szczęścia i zaczęłam się śmiać. Brett żyje ! Jego serce bije, a skóra nabrała kolorów i była ciepła.
Nagle do pomieszczenia wpadła jak burza Rose z paniką wypisaną na twarzy. Szybko zeszłam z chłopaka i podbiegłam do mamy od razu się w nią wtulając. Rodzicielka nie wiedziała o co chodzi kiedy płakałam w jej ramię i co chwila się śmiałam.
W końcu odsunęłam się od niej z uśmiechem na twarzy. Kobieta ciągle patrzyła na mnie zdziwiona.
- Liv, skarbie. Co się stało ?
- Mamo... On żyje !
- Oh córciu...
- Nie ! On naprawdę żyje, chodź !
Pociągnęłam ją za rękę w stronę Bretta i wskazałam na niego palcem. Położyłam jej dłoń w miejscu, w którym było jego serce. Patrzyłam jak mina mamy zmienia się z sekundy na sekundę.
- O mój boże. - powiedziała cicho wciąż zaskoczona faktem, że Talbot jest wśród żywych. - Louis! Louis chodź tutaj szybko ! - zawołała.
Już po chwili pojawił się w pomieszczeniu razem z innymi.
- Co się stało?
- Brett, on żyje. Posłuchaj. - powiedziała kiedy otworzył usta żeby coś powiedzieć.
- To niemożliwe. - powiedziały wszystkie wilkołaki na raz.
Deaton szybko przepchał się przez nich i zaczął sprawdzać wszystkie parametry Talbota. Na koniec podciągnął bluzkę chłopaka. Jakże wielkie było nasze zdziwienie kiedy okazało się, że po ranie została tylko mała blizna.
- To cud. - powiedział wciąż wstrząśnięty Alan. - Wszystko wskazuje na to, że będzie z nim w porządku. Trzeba tylko poczekać aż się wzbudzi.
Siedziałam przy chłopaku juz kolejną godzinę, czekając aż się obudzi. Meg powiadomiliśmy niedawno, a kiedy przyjechała Scott zaczął jej wszystko tłumaczyć.
Odwróciłam głowę w stronę wejścia kiedy usłyszałam pukanie. Stiles wszedł do środka i stanął obok mnie.
- Jesteś na mnie zła?
- No oczywiście, że nie. - zaprzeczyłam. - Dopiero w domu Bretta uświadomiłam sobie to, że chcieliście mnie chronić. Nie mam wam tego za złe, jestem wam za to wdzięczna.
- Kamień spa... - przerwał kiedy usłyszeliśmy ciche jęknięcie.
Spojrzeliśmy po sobie i szybko podbiegliśmy do wybudzającego się chłopaka. Brett marszczył co chwila brwi i zaciskał usta.
W końcu otworzył oczy i rozejrzał się. Spojrzałam w jego szare tęczówki, w których od razu zauważyłam znane mi iskierki.
- Brett ? - powiedziałam. Chłopak natychmiast spojrzał na mnie i uniósł brwi. - Tak bardzo się cieszę, że...
- Kim jesteś?
~~~
Został jeszcze jeden rozdział i epilog. Do zobaczenia. 😘😘❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro