00110001 00111001
(Opowiada Kakashi)
Nawet nie zorientowałem się, że przysnąłem. Obudził mnie dopiero ruch śpiącego. Czułem się dziwnie zmęczony jakbym się nagle od niego zaraził. Jeszcze niezbyt przytomnie uniosłem się i spojrzałem na niego. Patrzyły na mnie lśniące gorączką, pięknie orzechowe oczy. Zdawał się próbować myśleć. Zastanawiał się pewnie co się stało i skąd ja się tu wziąłem. Już miałem pospieszyć z wyjaśnieniami, kiedy odezwał się.
- Mizuki?- jego głos był tak strasznie zachrypnięty.
- Słucham cię, skarbie.- zapytałem ściszonym głosem mimo, że wszystko we mnie krzyczało, by się sprzeciwić.
By mu powiedzieć że jestem Kakashi a nie jakiś durny Mizuki. O, Bogowie! Dlaczego on woła właśnie jego? Dlaczego kocha kogoś, kto go porzucił? Kto zrobił mu krzywdę a nie dostrzega tego, który siedzi tu przy nim narażając swoją karierę i reputację! Dlaczego?
- Co się ze mną dzieje? Tak duszno.
- Rozchorowałeś się, kochany.
- Przepraszam. Tak bardzo się cieszę, że cię mam. Czy... Czy mógłbyś zadzwonić do szefa? Ja... chyba nie dam rady.
- Jasne, skarbie.
Sięgnąłem niechętnie po komórkę. W sumie racja. Miałem zadzwonić do dyrektora i powiedzieć mu, co się dzieje. Po trzech długich sygnałach odebrał.
- Sarutobi Hiruzen. Słucham.
- To ja, dyrektorze. Iruka się poważnie rozchorował. W związku z tym proszę o tydzień urlopu dla niego i dla siebie.
- Dla niego rozumiem, a tobie po co? Nie możesz sobie ot tak nie przychodzić, bo masz taki kaprys. Chcesz stracić kontrahentów i głównych sponsorów?
- Wiem czym to może grozić. Jednak dla niego zaryzykuję.
- Nie poznaję cię, Hatake. Co się z tobą dzieje?
- Nie wiem. A właściwie to nie jestem pewien, ale.... nawet jeśli przyjechałbym do pracy to i tak nie potrafiłbym się skupić. Dainashi tylko miałby ze mną same kłopoty i drogę przez mękę a tego chcę uniknąć. I tak ostatnio musiał się ze mną męczyć.
- Słyszałem plotki, że się w kimś zakochałeś bez pamięci i ostatnio ciężko się z tobą pracuje, ale nie myślałem, że to może być prawda. A już na pewno nie, że w Iruce.
- Też bym nie przypuszczał, że mi się to przytrafi. Muszę sobie z tym jakoś poradzić, bo nie potrafię skupić na niczym innym jak tylko na nim. Boję się o niego.
- Niesłychane, że ty możesz odczuwać tak skrajne emocje jak miłość i strach. Cieszę się, że to co robisz i w jaki sposób to robisz nie zniszczyło w tobie takich uczuć i emocji. Jednak nie możesz zaniedbywać swoich obowiązków. Rozumiesz?
- Przepraszam dyrektorze. Ja.... Boję się, że jak będę w pracy to mu się pogorszy. Jest teraz tak strasznie słaby. Jak tylko będzie się lepiej czuł i będzie świadomy tego, co się wokół i z nim dzieje to natychmiast przyjadę na sesję.
- Ech... dobrze, więc. Dostaniesz tydzień wolnego. Masz się w tym czasie ogarnąć i postawić go na nogi. Bez was w firmie jestem jak bez ręki. Potrzebuję was obu.
- Tak będzie. Już ja tego dopilnuję. Właśnie czekam na mojego specjalistę. Myślę, że tydzień wystarczy. On pewnie będzie nie do życia jeszcze dłużej, ale....
- Zadzwoń też natychmiast do swojej menadżerki i łaskawie poinformuj o urlopie, żeby mogła poprzesuwać ci zdjęcia i umówić się z kontrahentami....
- Heeeej, Iruka! Nie odlatuj mi tu. Iruka! Wybacz, dyrektorze ale muszę kończyć. Coś się znowu dzieje z Iruką.
Rzuciłem komórkę na łóżko i nachyliłem się gwałtownie w stronę Iruki, który widocznie znów zaczynał mi odlatywać gdzieś w krainę nicości. Chciałem pobiec po wodę, ale bałem się, że kiedy tylko zniknę to zemdleje i już go nie obudzę. Delikatnie klepałem go po bladych policzkach zmuszając do utrzymania przytomności.
- Gdzie mi odlatujesz? Hej, patrz na mnie. Patrz na mnie.- mówiłem do niego, ale nie wiedziałem czy on w ogóle mnie słyszy. Czy rozumie, że do niego mówię i co mówię.
Próbowałem go posadzić, by tą pozycją zmusić do pozostania ze mną, ale on był tak bezwładny, że aż lał mi się w rękach. Prawie tak jakby był z miękkiej, topiącej się gumy i nie miał kości.
- Kocham cię, wiesz?- wymamrotał kompletnie nieprzytomnie.
- Ja... ja ciebie też, słońce ty moje. Tylko mi tu nie umieraj. Hej, zostań ze mną. Iruka! Iruka!- powiedziałem niemal błagalnym tonem. Naprawdę byłem przestraszony.
- Zmęczony. Chce mi się spać.- jęknął a oczy same mu się zamykały.
- Najpierw się napij. chociaż parę łyczków, proszę?- nalegałem.
- Dobrze.- powiedział ugodowo i chociaż zaczął próbować utrzymać przytomność.
Na szczęście obok łóżka znalazłem butelkę wody. Na stoliku stała też szklanka. Musiał ją tam wcześniej zostawić. Szybko odkręciłem butelke i nalałem całą szklankę. Usiadłem na brzegu łóżka. Oparłem go sobie o klatę i jedną ręką podtrzymywałem, by mi nie spływał a drugą wziąłem szklankę. ostrożnie przytknąłem mu ją do ust i przechyliłem.
Pił zachłannie, ale na tyle powoli, by się nie zachłysnąć.
- Jeszcze?- zapytałem kiedy skończył.
- Nie. Chce mi się tylko spać. Nie zostawię cię. Obiecuję. Tylko muszę odpocząć.
- Trzymam cię za słowo, Iruś. Inaczej zejdę za tobą do zaświatów i na kopach przeniosę spowrotem do świata żywych.- powiedziałem śmiertelnie poważnym tonem.
- Kochany jesteś.- mruknął sennie i ułożył się na mnie wygodniej.
Zasnął a ja poczułem jak po moim pustym i skostniałym z zimna wnętrzu rozlewa się błogie ciepło. Jak wypełnia mnie radością i nową energią. Napełniało nadzieją, że jednak mam szansę. Może nazwał mnie innym imieniem, ale te słowa... na pewno były przeznaczone dla mnie. nie dla kogoś obcego. Nieobecnego. Nie dla koszmaru z przeszłości. Tylko dla mnie.
Trochę się bałem, że jednak mi zejdzie we śnie, ale jego oddech stał się spokojniejszy. Był równy, spokojny i dość głęboki. Widocznie nie zamierzało mu się na umieranie. Potrzymałem go jeszcze w ten sposób i z niechęcią wypuściłem z objęć. Tak mu się będzie niewygodnie spało. No i jeszcze jest ta jego przyzwoitka. Nie może nas przecież tak zastać. Tylko by niepotrzebnego rabanu narobiła. Ułożyłem go więc ponownie na łóżku. Poprawiłem poduszkę. Przykryłem. Obmyłem mu twarz z potu i położyłem okład na czole. Coś długo jej nie było, więc postanowiłem pozwolić sobie na chociaż krótką drzemkę na nim. Położyłem mu głowę na brzuchu. Zamknąłem oczy. Poczułem jak jego ręka nagle znajduje się na mojej głowie. Mruknąłem cicho zadowolony. Zasnąłem tak.
Obudziło mnie dopiero dziwne wrażenie, że ktoś jest w pokoju i mnie rusza. mruknąłem niezadowolony i zmęczony. Chciałem się unieść i spojrzeć na intruza.
- Śpij jeszcze. Obudzę cię jak przyjedzie.- usłyszałem kobiecy głos.
To z pewnością była Maruna. Zupełnie nie słyszałem jak weszła. Zdziwiło mnie tylko, że nie próbowała mnie od niego oderwać siłą i wyrzucić z mieszkania wyzywając od zboczeńców i perwersów. To było dziwne, ale skoro pozwoliła mi łaskawie spać dalej, to nie zamierzałem przepuścić takiej okazji. Ponownie zamknąłem oczy i pogrążyłem się w spokojnym śnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro