Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

00110001 00110111

(Opowiada Kakashi)

Obudziłem się zły i niewyspany. Nie miałem ochoty wstawać. Mimo, że zaplanowałem najpierw zajść do DOI, to jakoś przeczuwałem, że i dzisiaj nic nie wskóram. Pozalegałem jeszcze w łóżku cały kwadrans. Kiedy nie dałem rady już wyleżeć zwlokłem się z niego. Wciągnąłem na siebie ciemną koszulkę sportową i szorty. Na czoło zaciągnąłem opaskę. Założyłem smartwatcha i poszedłem do aneksu. Wyjąłem butelkę soku pomarańczowego z tych jednodniowych. Otworzyłem i wypiłem dwa łyki. Wrzuciłem do środka tabletkę z elektrolitami i zakręciłem. Wziąłem mpgrajkę i sportowe słuchawki profilowane właśnie do biegania. Tak wyposażony poszedłem do sieni, gdzie wciągnąłem buty do biegania. Wyszedłem.

- Dzień dobry, Kakashi-san!- zawołała do mnie jedna z dziewcząt służebnych.

- Włąśnie nie bardzo.- odpowiedziałem krzywiąc się.- Ide pobiegać, gdyby ktoś do mnie dzwonił czy coś. – dodałem.

- Dobrze. Przekażę.- powiedziała

Prychnąłem tylko w odpowiedzi. Łaskawczyni. Pozwoliła mi iść pobiegać. Naprawdę byłem nie w humorze. Postanowiłem sobie dać dzisiaj wycisk za wczorajsze zaniedbanie. I to na darmo!

Oprócz zwykłego biegu narzuciłem sobie serię ćwiczeń co jakiś odcinek drogi. Pompki, brzuszki, skręty, wymachy...

Kiedy wracałem do domu czułem jak całe ciało mnie pali. Jedyny plus tego był taki, że złość mi trochę przeszła i się rozbudziłem. Teraz prysznic, śniadanie, kawa...

Zawlokłem się pod prysznic niedbale zrzucając przepocone ciuchy gdzieś na podłogę. Nie chce mis ie tego ani układać ani sprzątać. Służbę mam od tego. Puściłem chłodną wodę. Czołem oparłem się o kafelki i stałem tak dość długa chwile pozwalając strugom wody bezkarnie spływać po moim zmęczonym, ale jakże boskim ciele. Niespiesznie sięgnąłem po żel do mycia ciała. Nie używam mydła, bo za bardzo wysusza skórę. Drugim umyłem twarz. Potem wziąłem szampon z odżywką i umyłem włosy. Dzisiaj jakoś wyjątkowo mnie to drażniło. W takich chwilach chciałbym być zwykłym facetem. Mieć jeden żel albo mydło do mycia wszystkiego. Nie golić się nigdzie. Móc się zapuścić i pozwalać na wszystko co niezdrowe. Kiedy tylko pomyślałem o czymś niezdrowym poczułem nieprzepartą chęć zapalić fajkę. Może znajdę jakąś i zapalę zanim pojadę do firmy?

Zanim dojechałem zbliżało się południe. Pożegnałem szofera i wszedłem ciężkim krokiem.

- Dzień dobry, Kakashi-san. Ciężki dzień?- powitała mnie recepcjonistka, kiedy przechodziłem obok.

Odwróciłem się i posłałem jej spojrzenie pełne zmęczenia i znudzenia.

- Niedobry. Nawet nie wiesz jak bardzo, skarbie.- mruknąłem i poszedłem do windy. Może i wlazłbym po schodach, ale odrobinkę przesadziłem z tym wyciskiem dzisiaj. Wszedłem i wybrałem piętro DOI.

Wjechałem i znużonym krokiem podążyłem do biura. Wszedłem.

- Yo.- powitałem się z kierownikiem i ruszyłem dalej.

Stanąłem przed biurkiem Maruny. Pracowała nad czymś niczym innym się nie przejmując.

- Yo. Jest Iruś?- zapytałem lekko znużonym głosem.

Spojrzała na mnie. Chyba nie wierzyła, że dzisiaj przyjdę. A może się obraziła, że wczoraj nie zadzwoniłem? I tak nigdzie nie byłem. A nie lubię zapraszać ludzi do domu.

- Nie widziałam go dzisiaj. Czekaj. Zadzwonię. Jak jest w pracy to odbierze.

- dobra. Daj na głośnik.

Wyciągnęła komórkę. Wybrała numer i czekała. Słychać było jeden sygnał. Potem drugi. Trzeci. Nie wiem skąd pojawiło się u mnie takie dziwne uczucie jakby niepokoju albo paniki. Czwarty. Piąty. Nagle usłyszeliśmy dźwięk jakby ktoś odebrał a komórka spadła na podłogę. I ten dźwięk, odgłos jakby ktoś w pobliżu telefonu jęknął. Nic więcej nie było słychać. Czasem tylko jakiś cichy szelest.

- Maruna. Gdzie on mieszka? Coś się tam stało. Coś mu jest.

- Coś ciekawego. Kakashi-san panikuje?

- To jest raczej mało zabawne. Dasz mi ten adres czy mam go zdobyć inaczej?

- Nie dam ci. Może śpi i strącił telefon ręką.

- Jak możesz?- warknąłem i wyszedłem.

Pośpieszyłem na piętro, gdzie swój gabinet miał dyrektor. Kierownik wspominał cos, że Iruka nagłe wypadki zgłasza właśnie jemu i z nim wszystko ustala. Wszedłem do pomieszczenia pełniącego rolę takiej jakby poczekalni. Szybko ją przemierzyłem totalnie olewając sekretarkę, która krzyczała za mną próbując w ten sposób zatrzymać. Nie wiem jakim cudem zdobyłem się na pukanie. Nooo... bardziej to było walenie w drzwi. Kolejnym cudem poczekałem na pozwolenie.

- Wejść!- usłyszałem i od razu wtargnąłem do środka niemal trzaskając drzwiami, kiedy je za sobą zamykałem.

- Dyrektorze Sarutobi!- zacząłem pokonując dzielącą mnie odległość od jego biurka.

- Co się takiego stało, Kakashi, że wdzierasz się tu bez umówienia?

- Chodzi o Irukę. Tego z DOI.

- Co się stało?

- Od wczoraj nie ma go w pracy! To nienormalne.

- Jak to nie ma?- zdziwił się.

- To dyrektor nic nie wie? Kierownik zapewniał mnie, że pan, dyrektorze, jest w tej sprawie najlepiej poinformowany. To tym bardziej niepokojące.

- Spokojnie, Kakashi. Nie panikuj. Nikt nie wie, że Iruki nie ma w pracy?

- Nikt nie wiedział, dopóki nie przyszedłem zapytać. Nikt go nie widział. Nikogo to nie obchodzi! 

- Zapytaj Maruny. Są bliskimi przyjaciółmi. Może ona coś wie.

- Byłem. Nie wie. Dzwoniła do niego, ale było tylko słychać jak ktoś odebrał, potem telefon uderzył o podłogę i jakiś cichy jęk. A dalej cisza. Coś mu się na pewno stało a ta wiedźma nie chce mi dać adresu!

- I raczej nie dostaniesz. Jednak to, co mówisz jest faktycznie niepokojące. Poczekaj chwilę.-powiedział swoim spokojnym ale nie olewajacym głosem.

Kiwnąłem głową, że się zgadzam na oczekiwanie. Dyrektor podniósł słuchawkę i wybrał numer.

- Maruna? Jest u mnie Kakashi. Mówi, że Iruki nie ma w pracy i nawet ty nie wiesz, co się z nim dzieje.

-....- nie słyszałem odpowiedzi, ale na pewno nie była szczęśliwa, że poszedłem z tym do dyrektora.

- A mówił ci ostatnio, że źle się czuje, albo że ma te uczucie?

-.....- znów coś odpowiedziała.

- Pojedziesz z nim zobaczyć co się tam dzieje. Teraz. To polecenie służbowe. Jeśli faktycznie nic nie jest to racz go ode mnie opieprzyć, że mnie nie poinformował. Zjedź na dół i czekaj na Hatake. Ja porozmawiam z kierownikiem. To wszystko.

Dyrektor odłożył słuchawkę. Spojrzał na mnie.

- Maruna będzie czekać na dole. Pojedziecie tam i zobaczycie co się dzieje. I natychmiast mnie poinformować. Rozumiemy się?

- Tak jest! Dziękuję dyrektorze Sarutobi!- zawołałem zachwycony. Miałem wielką ochotę go uściskać.

- Kto cię nauczył dziękować?- zdziwił się.

Faktycznie tak rzadko używam takich słów?

- A taki jeden brunet.- rzuciłem tajemniczo i uśmiechnąłem się.

Wybiegłem z jego gabinetu. Już się nie kryłem. Podbiegłem do windy i nerwowo przycisnąłem guzik otwierania drzwi. Kiedy drzwi się otworzyły wpadłem do środka i od razu Wcisnąłem przycisk parteru. Po niemiłosiernie długiej chwili winda zjechała na dół i drzwi otworzyły się. Wypadłem z niej. Maruny jeszcze nie było. Sięgnąłem po komórkę.

- Albert? Przyjedź pod firmę najszybciej jak możesz. Sprawa gardłowa. 

- Już jadę, paniczu.- usłyszałem w słuchawce, więc rozłączyłem się.

Pięć minut później zobaczyłem ją jak wysiada z windy. Nie wyglądała na zachwyconą. Podeszła.

- No nie spieszyło ci się.- warknąłem na nią i ruszyłem w stronę drzwi.

- A tobie aż za bardzo. Nie sądziłam, że posuniesz się do tego, by iść do dyrektora.

- Posunąłbym się do jeszcze wielu innych rzeczy, żeby tylko dowiedzieć się co z Irusiem.

- Wiesz, że on może mieć przez to kłopoty?

- Nie będzie miał. Ja to załatwię, tylko muszę wiedzieć.

Ruszyłem przodem a ona podążyła za mną. Czułem przez skórę, że to nie ostatnia nasza sprzeczka i różnica zdań. Przed firmą już czekał mój samochód. Podszedłem i otworzyłem drzwi od strony pasażera i kierowcy.

- myślałam, że pojedziemy taksówką.- powiedziała wsiadając.

- tym brudem, smrodem i niebiosa wiedzą czym jeszcze? W życiu. Poza tym mój szofer jest najlepszym kierowcą w mieście i zna wszystkie skróty i uliczki.- odpowiedziałem zamykając za nią drzwi.

Sam wsiadłem z tyłu. Jakoś nie lubię jeździć z przodu. Zwłaszcza, że z tyłu mam wszystkie wygody. I zaciemniane szyby. Tak. Ciemne szyby są bardzo praktyczne. W większości chronią mnie przed zbyt natarczywymi spojrzeniami fanów i paparazzi. Maruna podała mojemu szoferowi adres i ruszyliśmy. Podróż trwała może godzinę? Samochodem i z takim szoferem zdawało się to być dosyć blisko. No dobra. Przyznaję. Z nim większość miejsc w mieście zdawała się być dość blisko. Zatrzymał się przed jakąś dość obskurną bramą. Maruna wyjrzała przez szybę samochodu.

- wow. To tutaj. Jest pan niezrównanym kierowcą. Takimi uliczkami w życiu bym tu nie trafiła.

- dziękuję, panienko za te miłe słowa.- odpowiedział.

Wysiedliśmy. Nachyliłem się w jego stronę.

- Poczekaj tu na nas, Albercie. Nie wiem czy nie będziemy zaraz wracać.

- dobrze, paniczu.

Maruna gumowe ucho musiała podsłuchiwać. Czy wszystkie baby takie są? Muszą wszystko widzieć i słyszeć, by mieć tematy do plotek? Powiedziałbym coś na ten temat i to nawet w tej chwili, gdyby nie to, że tylko ona znała dokładny adres Iruki. I założę się, że teraz to bezczelnie wykorzystywała wystawiając na próbę moje szczątki cierpliwości. Wyprostowałem się i wskazałem jej najbliższą bramę sugerując, by prowadziła. Uśmiechnęła się przekornie i ruszyła we wskazanym kierunku. O dziwo, ta waląca się prawie brama miała założony domofon. No to kaplica. Co jeśli nam nie otworzy bo nie chce albo nie może? I tu Maruna mnie zaskoczyła wprowadzając kod otwierający drzwi. Wślizgnąłem się zaraz za nią. Podejrzewałem, że skoro zna kod, to istnieje też takie ryzyko, że może mieć i klucze do jego mieszkania. Poczułem ukłucie zazdrości. Też chciałbym mieć klucze do jego mieszkania. I chciałbym żeby on miał do mojego domu. A najbardziej to bym chciał, żeby porzucił tą ruderę i wprowadził się do mnie. No cóż. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jestem egoistą. Chociaż istnieje takie ryzyko, że jednak reformowalnym. Weszliśmy po skrzypiących drewnianych schodach na 4 piętro. Przeszliśmy prawie cała długość równie obskurnego jak brama wejściowa korytarza. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami z ciemnego drewna.

- Wchodzę pierwsza. Trzymaj się z dala i niczego nie dotykaj. Iruka tego nie lubi.

- Oj dobra.- mruknąłem niezadowolony.

Tak jak się spodziewałem wyjęła klucz z torebki i otworzyła drzwi. Weszła po cichu a ja tuż za nią. Ostrożnie zamknąłem drzwi.

- Iruka? Jesteś w domu?- zapytała głośno.- Iruka? Jesteś?- ponowiła pytanie.

- czujesz ten duszny zapach?- zapytałem zaniepokojony.

- niewietrzonego mieszkania?

- też. Jest tu również ten zapaszek mocno spocongo faceta i lekko słodkawy zapaszek truchła.

- może w kuchni zostawił jakies mięso poza lodówka w roztargnieniu.

- oby. Nie chciałbym przybyc za późno.- mruknąłem z przekąsem.

- Iruka? Gdzie się chowasz? To ja Maruna.- ponowiła oświadczanie, że przyszła w pokojowych zamiarach.

Mówiła tak głośno, że miałem wrażenie, że sąsiedzi też już wiedzieli, że Iruka ma gości. odpowiadała nam cisza. Zajrzała do kuchni. Potem łazienki. Ruszyła do salonu a ja do pokoju, który był zamknięty. To pewnie była jego sypialnia. Otworzyłem drzwi i wręcz uderzył mnie zapach kilkudniowego, mocnego potu i zaduch. Zapaliłem światło w pokoju i zobaczyłam go leżącego na plecach. Lśniącego od potu i kompletnie nieprzytomnego.

- Maruna?! Tutaj!- krzyknąłem podbiegając do łóżka.

Przybiegła zaraz. Patrzyła jak próbuje go obudzić. Bezskutecznie. Wyciągnąłem komórkę.

- co robisz?- zapytała podchodząc całkiem blisko i patrząc przestraszona to na mnie to na niego.

- dzwonię po karetkę. Mówiłem, że dzieje się coś złego.

- tylko nie po karetkę. On nienawidzi szpitali. Jak tylko się ocknie będzie próbował zwiać. Jak potem będziemy go szukać po całym mieście?

- geez...to takie kłopotliwe.- mruknąłem wybierając numer mojego specjalisty.

- co ty...- zaczęła, ale przerwałem jej gestem kładąc palec na ustach. Ależ musiałem seksownie wyglądać. Grunt, że się zamknęła.

- Yo.- powitałem się standardowo.- Potrzebuję twojej pomocy.

- znowu się zalałeś przed sesją? Kup sobie glukozę i elektrolity.

- nie. To coś zupełnie innego. Małe wyzwanie dla twoich umiejętności.

- coś więcej?

- bardzo wysoka gorączka, odwodnienie, co jeszcze nie wiem. Jest kompletnie nieprzytomny. Zero kontaktu i reakcji.

- na pewno nie u ciebie. Brzmi jak poważna infekcja. Gdzie jesteś?

- Maruna poda ci adres i pokieruje.- powiedziałem przekazując telefon.

Zrobiła naburmuszoną minę i wyszła z pokoju. A ja nie bardzo wiedząc co robić usiadłem na brzegu łóżka i gładziłem go po spoconych włosach. Wyglądał tak niewinnie i seksownie zarazem. Był taki bezwładny jak szmaciana lalka. I tak strasznie gorący. Jego spierzchnięte wargi były lekko rozchylone i sporadycznie drżały jakby chciał coś powiedzieć, ale nie miał siły już nawet na to. Było mi smutno, a może przykro? Nie potrafiłem określić tego nieprzyjemnego uczucia. Chyba łapałem z lekka doła. Zastanawiałem się czy mogłem zrobić coś, żeby go przed tym uchronić, ale nie znajdowałem odpowiedzi. Nie był mój. Nie chciał być. Nie wiedziałem czy w ogóle chce mnie znać. Skąd więc mogłem wiedzieć, że coś może być nie tak, że się źle czuje, że coś mu dolega. Nie bardzo nawet wiedziałem jeszcze dlaczego, ale bardzo chciałem zrobić wszystko, by już nigdy nie był smutny, nie cierpiał. Pragnąłem dać mu szczęście. Coś prawdziwego. Zaopiekować się. Zagarnąć. Ukraść.

- Iruka...- zaczałem, ale urwałem czując jak głos mi dziwnie drży.

- Co ja chciałem mu powiedzieć, skoro sam nie do końca  rozumiem, co się ze mną dzieje? Że mi zależy? Że go pragnę? Dlaczego? Nie mam pojęcia. Może dlatego, że te oczy i naturalny uśmiech tak mną zawładnęły, że chyba oszaleję. To pożądanie ciała czy coś więcej?

Zadawałem sobie te pytania już od tygodnia, ale nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Przecież mam genialny umysł! Dlaczego więc nie potrafię tego pojąć, zrozumieć, wytłumaczyć?

Moje rozmyślania przerwał przyspieszony oddech nieprzytomnego. Był taki szybki, płytki, spanikowany. Obserwowałem go w napięciu i z niepokojem.

- Nie! Mizuki!- zerwał się otwierając oczy i dysząc strasznie ciężko.

- Już dobrze Iruś, skarbie, słońce ty moje. To tylko zły sen.- powiedziałem najłagodniej i ciepło jak tylko zdołałem, by go choć trochę uspokoić.

- Nnnn...- wydusił z siebie trzęsąc się jak galaretka.

To było trochę dziwne i niepokojące. Czułem jak coś mi ściska żołądek. Miał taki nieobecny i błyszczący wzrok. Widocznie próbował skupić się na mojej, jakże pięknej i seksownej, twarzy, ale z marnym skutkiem.

Nie bardzo wiedziałem co robić, więc przytuliłem go. Najwyżej zacznie się wyrywać, albo mnie odepchnie. Znów wyzwie od zboczeńców.

Jednak on zrobił coś co mnie zaskoczyło i jakoś tak uradowało. Dało nową nadzieję. Przestał tak strasznie dygotać, choć drżał jeszcze wyczuwalnie.

- jak się czujesz?- zapytałem cicho nie wiedząc co innego mógłbym powiedzieć.

- Zmęczony. zimno. Uszkodzone dane. System przegrzany. Źle działam. Tryb awaryjny- wydusił z siebie kompletnie nieprzytomnie. Pierwszy raz w życiu słyszałem, żeby ktoś mówił o sobie w taki sposób. Uprzedmiotawiał.

- Zaraz coś na to poradzimy. Spróbujemy cię naprawić, dobrze?- odpowiedziałem, choć dla mnie brzmiało to jakoś tak głupio, ale pasowało do jego obecnego toku myślenia. Później spróbuję coś z tego ogarnąć.

- mhm...- mruknął tylko.

Rozejrzałem się szybko. Na nocnym stoliku tuż przy łóżku zobaczyłem niewielką torebkę i kartkę. rzuciłem okiem na tekst. Z torebki wyciągnąłem podłużna, miękką saszetkę. Oddarłem jeden koniec i przystawiłem mu go do spieczonych warg. Musiałem go jeszcze przekonać, żeby wział lekarstwo. Ludzie w tym stanie potrafią być wyjątkowo marudni.

- Połknij. To nanoboty, które zaczną naprawiać cię od środka, dobrze?- powiedziałem starając się utrzymać ten dziwny sposób mówienia jakby był jakimś cyborgiem czy czymś takim.

Teraz się cieszyłem, że kiedyś, kiedyś dałem się namówić na grywanie w FPS-a w klimatach jakiegoś sci-fi. Miałem się czym posiłkować, by wymyślać takie bzdury.
Ku mojemu zdumieniu to poskutkowało niemal od razu i rozchylił nieco usta. Powoli wycisnąłem zawartość saszetki tak, by się nią nie zakrztusił. Dzielnie połknął wszystko i nie marudził, że niedobre albo coś.

Poczułem jak nagle mocniej zacisnął dłonie na mojej koszuli gniotąc ją. Wtulił się we mnie jeszcze bardziej. Niebiosa. Jakie to było przyjemne móc tulić go w ramionach. Jaką radością napawało, że sam się wtulał mocniej w moją koszulę. Co mnie obchodzi to, że ją pogniecie. Ubrudzi spoconą twarzą. Rany. Jaki on mi się zdawał być drobny i delikatny. Zupełnie jakbym trzymał w ramionach kobietę. Tyle, że on mocno pachniał mężczyzną i kilkudniowym potem. Jednak w tej chwili to nie była nieprzyjemna woń. Ten zapach.... odurzał mnie. Sprawiał, że miałem ochotę położyć się na nim i zasnąć tak. Jednak ta kobieta była za drzwiami. Rozmawiała przez moją komórkę z lekarzem.

Nagle zadrżał. Nie wiem czy znów coś mu się zaczęło śnić, czy to z gorączki,ale przytuliłem go mocniej, by poczuł, że jest tu bezpieczny, że nic mu nie grozi. Chciałbym go ukryć przed całym złem tego świata. w tej chwili czułem, że mógłbym zabić, byle tylko oszczędzić mu choćby najmniejszego zła. Uspokoił się. Najwyraźniej odebrał jednak mój milczący przekaz. Spojrzałem na niego. Zamknął oczy i pogrążył się znów w gorączkowym śnie. Wyglądał teraz tak jakby w moich ramionach spało małe dziecko a nie dorosły facet. O, Bogowie. Czegoś takiego nie doświadczyłem nigdy w życiu. Ten niepozorny mężczyzna zdawał się nie tylko roztapiać moją krainę lodu, ale i budzić we mnie ojcowskie uczucia. Jak ja zapragnąłem wziąć go w opiekę, bronić ze wszystkich sił. uszczęśliwiać.

Poczekałem jeszcze chwilę żeby porządnie zasnął. Nachyliłem się nad posłaniem i ułożyłem go. Odczepiłem jego dłonie od swojej koszuli. okryłem kołdrą. poprawiłem poduszkę. Cmoknąłem w rozpalone czoło. Miało taki słony smak.

Odchyliłem się w ostatnim momencie, kiedy drzwi skrzypnęły a do środka wlazła ona.

Muszę zapytać tej laski, o co tu chodzi. Dlaczego sam siebie traktuje jak przedmiot. I kim do diaska jest ten cały Mizuki, którego tak rozpaczliwie wzywał. Brat? Ojciec?

- Oddaję telefon. Ten twój...- zaczęła szybko.

- Ciiii....- szepnąłem i wstałem niechętnie.

Wziąłem od niej komórkę i schowałem do kieszeni. Wskazałem drzwi. Wyszliśmy. Ledwo zamknąłem drzwi a już zaatakowała.

- Co ty wyrabiasz? Przecież jest nieprzytomny.

- To nie znaczy, że nie usłyszy, że chcesz nasyłać na niego medyków. I chyba lepiej, by nie usłyszał, że ja tu jestem, co nie?- odparowałem z wdziękiem, zadając natychmiastową śmierć.

- Masz rację. Nie pomyślałam.- zaskakująco szybko skapitulowała.

- Rozumiem, że możesz się martwić. jesteś jego przyjaciółką. Też chciałbym zostać dla niego chociaż przyjacielem. Może być tylko znajomym. Nosz, kurwa. Nigdy mnie nikt nie obchodził. Jednak jeśli chodzi o niego.... to bardzo niekomfortowe uczucie. Coś jak niepokój? Nie wiem. Nie pytaj mnie.- powiedziałem dramatycznym głosem, wiem powinienem zostać aktorem, jestem taki genialny i utalentowany- I spróbuj to komukolwiek powtórzyć, to przysięgam, że zniszczę ci życie.- dodałem złowrogo.

- Nic się nie bój. Może i nazywają mnie plotkarą, ale wszystko, co dotyczy Iruki trzymam w sekrecie. Kiedyś mu to obiecałam.- powiedziała dziwnie poważnie.

- To kiedy przyjedzie? Nie mówił, co mogę teraz zrobić?

- Powiedział, że przyjedzie najszybciej jak będzie w stanie. Gdzieś w okolicach raczej końca pory lunchu. Zasugerował żeby robić chłodne okłady zanim przyjedzie.

- Wiesz jak to się robi?

- Tak. A ty nie?

- Powiedz mi. Chcę zasłużyć na chociaż odrobinę przychylności z jego strony i wiedz, że zrobię naprawdę wiele, jeśli nie wszystko.- powiedziałem zdeterminowany.

- I jak ja mam ci odmówić?- westchnęła jakby teatralnie.- przygotuję wszystko a ty weź sobie krzesło i usiądź naprzeciwko łóżka, w pobliżu jego głowy.

Chciałem coś jeszcze powiedzieć, zapytać, ale to musi poczekać. Najważniejszy w tej chwili jest ON. Reszta może poczekać. Odwróciłem się i wszedłem do sypialni. stało tam jedno sfatygowane krzesło. Wziąłem je i podstawiłem sobie. Siedziałem i wpatrywałem się w śpiącego. Nie miałem w tej chwili nic lepszego do roboty. Czekałem na Marunę.

Zjawiła się wreszcie niosąc małą miskę. Postawiła ją na stoliku obok mnie. Włożyła do niej jakiś mały kawałek materiału. zmoczyła i wycisnęła. Przeszła z drugiej strony.

- Patrz uważnie.- powiedziała.- Tak się obmywa nieprzytomnego z potu.- oświadczyła.

Obserwowałem jej ruchy z uwagą. Patrzyłem jak wyciera mu twarz. Teraz wyglądał jeszcze gorzej, chociaż te seksowne rumieńce powodowały, że ciśnienie w portkach znów mi podskoczyło. Starałem się ignorować ten fakt. Zmoczyła materiał ponownie. Poskładała go i położyła mu to na czole.

- A tak właśnie wyglądają chłodne okłady. Ma bardzo wysoką gorączkę, więc za jakieś 5 do 10 minut trzeba zmienić. Czyli zanurzasz w wodzie i wyciskasz, by okład był chłodny i tylko wilgotny. Nie może być cieknący ani zbyt suchy, bo nie będzie spełniał swojej roli. Poradzisz sobie?- poinstruowała mnie jak jakiegoś głupiego.

- Tak. To nie będziesz mnie pilnować, bo coś?- sarknałem

- Nie. Wiem, że nie zrobisz mu krzywdy. Nawet nie próbuj niczego. Skoczę tylko do sklepu po coś do jedzenia, bo on na pewno nic już nie ma.- odpowiedziała.

- mhm...- mruknąłem i wróciłem do wgapiania się w nieprzytomnego.

Odczekałem jeszcze 10 minut, by się upewnić, że wyszła a nie czai się gdzieś za drzwiami, by wejść w najmniej odpowiednim momencie i jeszcze rabanu narobić.

Kiedy się upewniłem, że poszła, pozwoliłem sobie gładzić go czule po spoconych włosach prawą ręką. Drugą natomiast chwyciłem jego rozpaloną dłoń i tak trzymałem, by dodać mu otuchy i woli walki. Właściwie to nie wiem czemu, ale miałem takie uczucie jakby mnie to bolało. Bolało mnie, że on jest w takim stanie, że cierpi, że jest chory a ta wstrętna gorączka dręczy i próbuje wyniszczać jego drobne ciało. Rozrzewniało mnie to jakbym współcierpiał z nim. Czułem się taki beznadziejnie bezsilny. Zupełnie jakbym znów był tylko przestraszonym dzieciakiem. Frustrujące uczucie. Nie podobało mi się to.
Jedyne, co mogłem zrobić to zmieniać te okłady i czekać na mojego specjalistę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro